poniedziałek, 14 listopada 2011

Rozdział IX - „Ten” temat

 Przepraszamy, że tak długo musieliście czekać.

                                                                                ~*~

Tego dnia pogoda była wyjątkowo nieprzyjemna. Mimo, że już nie padało, zimny wiatr skutecznie zniechęcał do wyjścia z zamku. Jednak znaleźli się odważni, którzy postanowili wykorzystać sobotnie popołudnie na wyjście do Hogsmeade.
Abigail nerwowo przestępowała z nogi na nogę w oczekiwaniu na Jamesa, co prawda nie była pewna czy zaproszenie wciąż jest aktualne, ale niekulturalnie byłoby się nie pojawić. Było jej tak wstyd za to, co wczoraj się stało, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie poniżyła. Zawsze dbała, by wszyscy o niej dobrze myśleli, a tu taka gafa. Tak bardzo chciała, żeby James w końcu się do niej przekonał. 
A teraz nawet nie chciała wiedzieć, co o niej myśli.
Niespokojnie rozejrzała się po Sali wejściowej, w której kręciło się już sporo osób. W tłumie dostrzegła Danielle Carter – przyjaciółkę z pokoju.. Natychmiast się ożywiła i do niej podbiegła.
-Hej, Danielle!
-Cześć! – przywitała się dziewczyna i uśmiechnęła się przyjaźnie – Tez wybierasz się do Hogsmeade?
-No...I pomyślałam sobie, że może wybrałabyś się ze mną do Trzech Mioteł?
-Myślałam, że idziesz z Jamesem? Nie cieszysz się, że w końcu cię zaprosił? – dodała ze zdziwioną miną.
-Cieszę się – odparła bez entuzjazmu – ale nie chce iść sama, bo idzie też z nami David, więc byłoby mi raźniej....
-No, no Abigail, nie spodziewałam się tego po tobie! – brunetka zaśmiała się głośno i poklepała ją po ramieniu – Dwóch chłopaków, gratuluje!
-To jak pójdziesz ze mną? – spytała Abigail z szerokim uśmiechem.
-Nie mogę.
-Dlaczego? – spytała ruda wyraźnie zawiedziona.
-Umówiłam się już z Christianem –„No tak. Już ma z kim iść”, pomyślała nie okazując swojego niezadowolenia. 
-Baw się dobrze – powiedziała Abigail na odchodnym i obserwowała jak Danielle podbiega do swojego chłopaka i czule się z nim wita. Wiedziała, że jeśli pójdzie tam sama to sytuacja stanie się bardzo krępująca. No przynajmniej dla niej, a za wszelką cenę chciała tego uniknąć.  Miała nadzieję, że jeśli będzie ktoś jeszcze to nie wspomną nic o tamtym incydencie w szatni.
Abigail westchnęła i zerknęła na zegarek. Spóźniali się, już trzy minuty! Może wcale nie zamierzają przyjść? Ta myśl przyniosła jej pewną ulgę, jednak postanowiła, że zaczeka jeszcze parę minut.
Z każdą  chwilą była coraz bardziej zestresowana. Przyłapała się na tym, że ze zdenerwowania zaczęła obgryzać pomalowane lakierem paznokcie. Schowała dłonie do kieszeni beżowego trenczu. Nagle dostrzegła Ivy Hunter. Bez zastanowienie rzuciła się w jej stronę.
-Ivy, zaczekaj! – zawołała za blondynką.
Dziewczyna odwróciła i rzuciła jej zdziwione spojrzenie.
-Czego chcesz? – spytała nieufnie. Ruda była zbyt zdesperowana, by przejąć się tak chłodną reakcją.
-Pójdziemy razem do Trzech Mioteł? – spytała uśmiechając się podnosząc brwi.
Ivy zmierzyła ją spojrzeniem. Gryfonka była ubrana w cienką kurtkę z kapturem i jeansy.
-To jak pójdziesz?
Ivy zmarszczyła brwi, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając.
-Czemu prosisz o to akurat mnie?
-Bo...idziesz sama. A wiadomo, że w grupie raźniej! – palnęła  bez zastanowienia wesołym tonem.
-A skąd wiesz, że idę sama?
-A idziesz z kimś?
-Nie, ale...
 -No widzisz!
-Może idę sama, bo nie chce iść z kimś.
Abigail nieco zbiło to z tropu. Sala Wejściowa była już prawie pusta.
-Idziesz sama? – spytała niespodziewanie Ivy postanawiając zdobyć się na trochę uprzejmości Właściwie było to zdanie twierdzące, wypowiedziane nieco zdziwionym tonem.
Nagle Abigail usłyszała jak ktoś za nią się zatrzymuje. Ivy zmroziła wzrokiem osobę stojącą za jej plecami.
-To co idziemy?
Puchonka odwróciła się w kierunku źródła głosu. Jej oczom ukazał się James, tuż obok stał David opleciony masą kolorowych szalików. Spod warstwy wełny wystawał również szalik, w którym Gryfoni przychodzili na mecze.Poczuła jak robi jej się gorąco w okolicy klatki piersiowej, jednak przybrała spokojną minę i spojrzała na Davida - to było znacznie prostsze niż wytrzymanie wzroku Jamesa.
-Tak ci zimno? – spytała Ruda spuszczając wzrok na jego dłonie ubrane w grube rękawiczki.
-A tobie nie? – spytał z lekkim szokiem spoglądając na ich cienkie ubranie – może chcesz jeden szalik?
James wywrócił oczami i odwrócił nieco od reszty, ale Ivy wydawało się to urocze.
-Nie dziękuje. – odparła Puchonka z uśmiechem - Zaprosiłam też Ivy, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza.
Blondynka rzuciła jej gniewne spojrzenie, a następnie przeniosła wzrok na chłopaków. Już otworzyła usta by wyrazić sprzeciw, jednak powstrzymał ją przed tym bardzo cichy szept Abigail:
-Chodź ze mną. Proszę.
Jej głos brzmiał naprawdę desperacko. Ivy była ciekawa, w co takiego się wpakowała, że tak bardzo jej na tym zależy, przypuszczała, że to nie z chęci spędzenia z nią czasu. Jednak postanowiła jej pomóc, nawet jeśli miało to oznaczać dodatkowe minuty spędzone z chłopakami z drużyny. Zastanawiała się tylko jaki jest tego cel.
-To, co będziemy tutaj tak sterczeć? Chodźmy. –rzekła Ivy i poszła przodem. Reszta ruszyła za nią. Abigail zrównała się z Gryfonką.
-Dzięki – szepnęła omal nie poruszając ustami.
-Czy powinnam spytać dlaczego? – zapytała nawet nie patrząc w jej stronę. James i David szli tuż za nimi i zapewne zastanawiali się nad całą ta sprawą.
-Nie. – odparła z uśmiechem. Ivy rzuciła je krótkie spojrzenie – miała rozmarzony wyraz twarzy.
-Masz rację, wolę nie wiedzieć – odpowiedziała wkładając ręce do kieszeni. 
-Jak wam idzie nauka? – spytała Abigail odwracając się do tyłu.
-Pewnie to samo, co u was – rzekł David jak gdyby nigdy nic – nie nadążamy z odrabianiem pracy domowej.
-Nadążalibyśmy gdybyśmy nie mieli  tyle treningów.- poprawiła go Ivy.
James zakrztusił się nagle, Ivy zerknęła na niego kątem oka. Zasłaniał usta dłonią, jednak zauważyła, że ukrywa uśmiech. Zmarszczyła brwi – to wszystko było bardzo podejrzane. 
-A jedziecie do domu na święta? – Abigail szybko zmieniła temat – Ja chyba tak, chociaż równie dobrze mogłabym zostać.
Jak na jej gust, Abigail zbyt nagle zmieniła temat.
-Ja zostaje – powiedział David
-A czemu? – spytała ciekawsko.
-A tak jakoś....
Nim Abigail zdążyła zadać więcej pytań, James wtrącił się do rozmowy.
-W tym roku, ja też zostaje. Mam dość świąt z moją porąbaną rodzinką. A ty, Ivy? – zagadnął do milczącej dziewczyny.
-Ja pewnie, pojadę do domu, zobaczymy.
Abigail była szczęśliwa, że udało jej się uniknąć „tego” tematu. Do końca drogi luźno gawędzili.
Atmosfera była coraz luźniejsza, jednak z ulgą weszli do ciepłego baru. Jak zwykle było tłoczno, lecz bez problemu znaleźli wolny stolik. Mimo zwykłego hałasu, co chwilę ktoś witał się z Jamesem lub Davidem. Po drodze spotkali Josha i Lucy, którzy wylewnie przywitali się z Abigail. Ivy czuła się dziwnie – nie była przyzwyczajona do przebywania w tak popularnym towarzystwie. W czwórkę  usiedli przy stoliku tuż przy barze.
Po chwili podeszła do nich młoda  kelnerka z burzą ciemnych loków.
-Poprosimy cztery piwa kremowe – powiedział David, a kelnerka uśmiechnęła się do niego zalotnie. Cała czwórka wręczyła należną zapłatę, a kobieta wróciła się do baru by spełnić ich zamówienie. Szatyn zdjął rękawiczki i zaczął rozwijać kolejne warstwy szalików.
-Wiecie, kiedy następny trening? – spytała Ivy, zdejmując bluzę i wieszając ja na oparciu.
Abigail nagle wyprostowała się niczym struna i zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu.



 -Strasznie długo nie ma tej kelnerki – stwierdziła podnosząc się z miejsca – Chyba pójdę to sprawdzić...
Ivy zmarszczyła brwi i odprowadziła ją wzrokiem. Jej zachowanie wydawało się co najmniej dziwne. Była pewna, że musiało się coś wydarzyć podczas ćwiczeń. Postanowiła wykorzystać nieobecność Abigail, by zaspokoić swoja ciekawość.
-Czemu ona się tak dziwnie zachowuje? – spytała cicho, wskazując oczami na Abigail i nachylając się w ich kierunku.
-Sama ją o to zapytaj – odparł James, odchylając się do tyłu na krześle. 
-Ale ona mi nie powie! Unika tego tematu jak ognia. – odparła Ivy również robiąc to samo co James.
-Bo zapewne nie jest z tego dumna. – odpowiedział Gryfon, składając ręce na brzuchu i przechylając się jeszcze bardziej.
-To czemu ty nie chcesz mi tego powiedzieć? Miałeś w tym aż tak duży udział ?– spytała wpatrując sie w jego twarz. Zżerała ją ciekawość. W tej chwili kelnerka położyła na ich stoliku cztery pełne kufle.
-Ty też byś nie chciała, żeby wszyscy gadali za twoimi plecami o tym, co robiłaś. – wtrącił się David biorąc swój kubek.
-A wy niby dochowujecie jej tajemnic? – prychnęła, choć wiedziała że nic nie wskóra, a zaraz dodała -  Swoich nawet nie potraficie dochować.
W tym momencie do stolika z powrotem dosiadła się Abigail.
-Byłam jeszcze w toalecie. – wytłumaczyła Ruda sięgając po ostatnie piwo.-O czym gadaliście? – spytała upijając łyk napoju.
-No powiedz Ivy – zachęcił ją James, uśmiechając się złośliwie. Ivy zmroziła go krótkim spojrzeniem, jednak chłopak zupełnie się tym nie przejął i wrócił do popijania rozgrzewającego trunku. Abigail spojrzała na nią pytająco.
-A co zapomniałeś jak się mówi? – spytała Ivy  spokojnie i nawet na niego nie patrząc napiła się piwa.
-Masz wąsy z piwa – poinformował ją James, a Ivy zmieszana energicznie przesunęła dłonią nad ustami.
-A co to jakaś tajemnica? –kontynuowała temat Abigail żartobliwym tonem, jednak po chwili zdała sobie sprawę na jaki temat rozmawiali. Jej mina diametralnie się zmieniła – Co jej nagadaliście?
-Nic. – powiedział David, Abigail zerknęła na niego niepewnie. Jednak najwyraźniej nie chciała ryzykować, bo ponownie uśmiechnęła się pogodnie i podjęła nowy temat.
-Zaprosiliście już kogoś na bal?
To pytanie kierowała głównie do chłopaków, jednak to Ivy jako pierwsza zareagowała.
-Przecież jeszcze miesiąc do balu!  – wykrztusiła gdyż po usłyszeniu pytania zachłysnęła się kremowym piwem.
-Potem nikt fajny już nie zostaje. –stwierdziła Abigail krążąc czubkiem palca po brzegu kufla – A poza tym w sklepach nie ma już fajnych sukienek.
-Ten cały bal, to głupota. Tylko marnowanie pieniędzy. –wypaliła  Ivy przytykając kufel  do ust.
-To ty nie idziesz? – zdziwiła się Abigail, a  Ivy rzuciła jej krótkie spojrzenie.
-Oczywiście, że nie – odparła – Po co mam tracić czas na takie głupoty?
James stukał palcami o drewniany blat, a David położył głowę na stoliku i wpatrywał się w zawartość swojego kufla. Ivy zdawała sobie sprawę, że słyszą każde jej słowo i nie czuła się z tym zbyt dobrze. A w dodatku nie lubiła tematu, który poruszyła Abigail. Nie interesowały ją tańce ani sukienki.
-Jeśli nie masz  z kim iść to mam dużo kolegów, którzy na pewno będą chętni.- zaoferowała uprzejmie Abigail.
James i David parsknęli śmiechem nagle się ożywiając.  Ivy była wyraźnie wzburzona.
-Nie idę, dlatego, że nie mam partnera – wycedziła czując jak zaczynają palić ją policzki– tylko dlatego, że nie mam w zwyczaju chodzić na przyjęcia dla idiotów.
-Czy ty w ogóle uczestniczysz w życiu towarzyskim szkoły? – spytała Ruda obserwując jej reakcje.
-Lepszym pytaniem byłoby czy w ogóle je ma – wtrącił James zanim Gryfonka zdążyła odpowiedzieć
Ivy rzuciła mu mordercza spojrzenie.
-Mam lepsze zajęcia. 
-To co robisz  w wolnym czasie? – zapytał David patrząc na nią przez pusty już kufel. Dziewczyna z zakłopotaniem potarła ramię.
 -No nie wiem...Czytam książki? A co za różnica. Porozmawiajmy o czymś innym...
-O wiesz co? – Abigail nagle ożywiła się i klasnęła dłonie – Znasz Luke’a Browna? Jest suuuper przystojny i nie ma jeszcze pary! – a po chwili dodała – I Chyba jesteś w jego typie!
-Co takiego? – Ivy była skonsternowana myślą, że może być „w czyimś typie”, ale zaraz dorzuciła nieco ostrzej - Czy do ciebie nie dociera, że nie lubię takich imprez? Nigdzie się nie wybieram –oznajmiła, a zaraz potem  wstała z miejsca – Wiecie, co muszę iść kupić nowe pióro.
Abigail uświadomiła sobie, że teraz zostanie sam na sam z Jamesem i Davidem. Nie mogła do tego dopuścić.
-Zostań no...Nie obrażaj się tak. – Odezwała się Abigail jakby było jej obojętne,.
-Ja się wcale nie obrażam! – fuknęła Ivy.
-Zostań jeszcze - poprosiła. Ivy wyraźnie niechętnie usiadła z powrotem. 
Abigail odetchnęła z ulgą. James patrzył na nią przez chwilę, ale po chwili znowu przechylił się na krześle i wpatrzył się w pokryty grubymi drewnianymi belkami sufit.
- No – mruknęła zadowolona, a po chwili dodała głośniej – A wy z kim chcecie iść? A może już kogoś macie?
-A po co pytasz? – spytał David odwracając się do Abigail,
-Z ciekawości.
-Po prostu myślałem, że może chcesz mnie zaprosić – zażartował szatyn uśmiechając się do dziewczyn.
Abigail zaśmiała się opierając łokcie na stoliku i wpatrzyła się w szmaragdowe oczy swojego rozmówcy. O tak. Znacznie łatwiej było jej patrzeć w ta piękną zieleń niż spojrzeć na Jamesa. Ciągle miała ochotę zapaść się pod ziemie na samą myśl o incydencie w szatni.
-Czyli mam rozumieć, że jeszcze nikogo nie macie?
-Ja mam – powiedział James z pewną siebie miną, składając ręce na karku.
Ivy niespodziewanie prychnęła z pogardą, tak nagle, że Abigail aż podskoczyła. Wszyscy wybuchnęli śmiechem na komiczną reakcje Rudej, jednak jej samej nie było do śmiechu. Spojrzała na niego zdumiona i nim zdążyła zadać pytanie, odezwała sie Ivy.
-Naprawdę sądzisz, że przecudowna Vivian będzie chciała pójść z tobą na bal? – spytała blondynka wpatrując się w Jamesa. Chłopak odwzajemnił to spojrzenie, już otwierając usta by się odgryźć.
-Idziesz z tą dzi....– Abigail uprzedziła go i w ostatniej chwili ugryzła się w język.- ....dziewczyną? Tą nową...?
Puchonka poczuła ukłucie zazdrości. Miała nadzieję, że to ją James zaprosi, mimo ich słabych relacji.
-W sumie to jej jeszcze nie zaprosiłem...- dopowiedział James, a w Abigail odżyła nadzieja – zamierzam to zrobić jutro.
-Nie radzę jest strasznie nieuprzejma –rzuciła szybko Abigail – spotkałam ją przypadkiem po zajęciach. Kiedyś...dawno...- dodała zmieszana przypominając sobie ten dzień. W końcu kilka minut później znalazła się  w męskiej przebieralni.
-Przecież nie jest od mówienia – powiedział uśmiechając się lekko. Ivy odwróciła się w jego stronę, a David jakby lekko się od nich odsunął.
-Ty próżna szowinistyczna świnio – wycedziła Ivy – Zawsze wiedziałam, że jesteś idiotą, ale teraz  przeszedłeś samego siebie.
-A co ja takiego powiedziałem? – spytał zupełnie zdezorientowany. Abigail wiedziała co zdenerwowało Ivy,  ale nie zamierzała się wtrącać. Może było to egoistyczne, ale cieszyła się, że James myśli  ten sposób o Vivian. Wiedziała, że związki oparte na czymś takim, szybko się kończą. A jej było to na rękę.
-Co takiego powiedziałeś? Jesteś jeszcze bardziej tępy niż myślałam – stwierdziła i nagle wstała z krzesła akcentujac każde słowo uderzeniem w blat – I nie mam zamiaru ci tłumaczyć tak oczywistych rzeczy bo jesteś zbyt, wielkim, aroganckim...
Ivy rozkręciła się na dobre i wcale nie zapowiadało się, że będzie lepiej: James wykrzywił usta w tak dla siebie charakterystycznym grymasie złości.
-Och, doprawdy? – zapytał zakładając ręce na piersi, kiedy skończyła.
- Och, doprawdy! –przedrzeźniła go zaciskając dłoń na ramieniu torby. Ich słowa tonęły w ogólnym harmiderze panującym w pomieszczeniu.
-...I jeśli jeszcze raz coś takiego powiesz to...
-To co? Co mi zrobisz? – spytał drwiąco pochylając się do przodu.
Ivy zacisnęła usta w gniewnym grymasie. Obydwoje patrzyli sobie wyzywająco w oczy
David postanowił zareagować zanim dojdzie do rękoczynów.
-Rozumiem, że bardzo się lubicie i że musicie to sobie jakoś okazać, ale czy możecie wreszcie się zamknąć? – Powiedział spokojnym , ale stanowczym tonem – proszę?
-Nie mam zamiaru jej ustępować.- warknął James mrużąc orzechowe oczy, nawet nie odwracając się w stronę przyjaciela.
David opuścił ręce w bezradnym geście, jednak po chwili odezwała się Ivy.
-Więc ja ustąpię.
James był wyraźnie rozeźlony, jednak David spojrzał na nią zdumiony. Mina dziewczyny jednak w żadnym wypadku nie była łagodna.
-Głupszym się ustępuje – wyjaśniła i nim ktoś zdążył coś powiedzieć, chwyciła kurtkę wiszącą na oparciu i nawet jej nie zakładając prędko wyszła z baru.
-Może pójdę z tobą? – zawołała za nią Abigail, jednak drzwi baru już się zamknęły.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
-Tak bardzo się nas boisz? – odezwał się David z uśmiechem.
-No coś ty – odparła śmiejąc się histerycznie i siadając na brzegu krzesła.
-Mamy nadzieję, że spotkamy cię PO następnym treningu
Obaj wybuchnęli zgodnym śmiechem. Rzuciła im pełne politowania spojrzenie.
-I tak nie było, co oglądać –  po tych słowach ich miny zrzedły, a Abigail powoli podniosła się z miejsca uśmiechając się tryumfalnie. Poczuła jak wraca jej pewność siebie. –  Nie wmówicie mi, że nigdy nie chcieliście wejść do damskiej przebieralni – rzuciła na odchodnym, pozostawiając ich z ogłupiałymi minami.

                         ***
Rozdział jest krótki i może nie najlepszy, ale robiłyśmy wszystko co mogłyśmy. Wybaczcie, że tak długo nie było nic nowego. Następnym razem postaramy się, by notki pojawiały się częściej, choć możliwe,że będą dosyć krótkie, jak ta. 
Dziękujemy wszystkim, którzy tu ciągle wchodzą i to czytają :)

wtorek, 27 września 2011

Rozdział VIII - Rozbierany Quidditch

Abigail szła opustoszałym korytarzem rozglądając się bacznie dookoła. Wsłuchiwała się w panującą ciszę, gotowa w każdym momencie uciec, gdy tylko usłyszy jakikolwiek dźwięk. Jednak najbardziej obawiała się, stukotu laski, co zwiastowałoby przybycie Filcha. Było bardzo wcześnie.
Rano. Coś koło czwartej, powoli zaczynało świtać.
Jej kroki odbijały się cichym echem, gdy przemierzała korytarz. W kieszeni miała zaadresowaną kopertę z listem do rodziców. Żywiła nadzieję, że sowa dotrze do domu jeszcze nim rodzice wyjdą do pracy, wtedy może nawet dziś otrzyma od nich odpowiedź. To było bardzo ważne, okropnie ważne. Musiała dostać odpowiedź dziś i to jak najszybciej, bo inaczej...
Gdy wyszła z zamku, okazało się, że jest dużo zimniej niż się tego spodziewała. Zaczęła biec w stronę sowiarni, parę razy potknęła się omal nie upadając, aż w końcu dotarła do celu. Szczękając zębami wspięła się po krętych schodach na wysoką wieżę. Weszła do środka i stanęła w progu na chwilę, by wyjąć list z kieszeni płaszcza, i wtedy usłyszała czyjś głos dochodzący z boku. To był James! Właśnie miała przekroczyć próg i tym samym wyjść z ukrycia, jednak w ostatniej chwili z tego  zrezygnowała.
-W mroku w  dnia w środku...Co to ma niby być?! –spytał James rozdrażnionym tonem.
Abigail przesunęła się trochę bliżej.
-Możliwe, że to nie jest to....- rozpoznała lekko zawiedziony głos Davida.
-Nie no coś ty! Nie domyśliłem, się! –warknął James.
-Nie wkurzaj się....Może po prostu pisze wiersze
-Kto normalny pisze takie wiersze? – spytał James  z drwiną w głosie – i co to jest Dzień Narodzenia?
-Narodzenia czego? –spytał David lekko nieprzytomnie i ziewnął przeciągle.
-Ty tępaku! Nie wiem! Tak to bym się nie pytał, tak?- dodał ze złością, ale po chwili westchnął ciężko.- Wybacz stary, ostatnio jestem trochę podenerwowany. No wiesz Lily i te sprawy...
-I Abigail...- wtrącił David.
Ruda nawet nie myśląc, że nie powinno podsłuchiwać cudzych rozmów, przysunęła się do samej krawędzi i nadstawiła uszu. Nagle dziewczyna poczuła swędzenie w nosie i nim zdążyła je powstrzymać kichnęła. Przyłożyła dłoń do ust, jednak było za późno.
-Co to było?
Abigail zerwała się z miejsca i nim ją nakryli, zbiegła na dół i ukryła się za wielką zbroją.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a ona miała wysłać list, więc postanowiła zaryzykować i wrócić się do sowiarni, przygotowując wymówkę. Przecież nic jej nie zrobią, a nawet nie udowodnią , że przed chwilą tam była.
 Jednak, gdy weszła do środka nikogo tam nie zastała, co bardzo ją zaskoczyło, ponieważ do sowiarni prowadziły tylko jedne schody, a na pewno zobaczyłaby gdyby ktoś z nich schodził. Abigail wychyliła się przez okno, by sprawdzić czy nikt nie wisi na gzymsie. Zmarszczyła brwi i cofnęła się gdy ku swojemu zdumieniu nikogo tam nie zobaczyła. Rozejrzała się i po chwili znalazła odpowiednią sowę, czyli tą którą uznała za najszybszą. W czasie zawiązywaniu listu na nóżce ptaka, wciąż rozmyślała o rozmowie którą usłyszała. Zastanawiało ją jak Jamesowi i Davidowi udało się wyjść niepostrzeżenie z sowiarni. Przecież to było niemożliwe....

* * *
Ivy siedziała na kanapie w Pokoju Wspólnym i zaspanymi oczami wpatrywała się w kominek, w którym od dawna nie palił się ogień. Siedziała tutaj od dobrej godziny, gdy okropny koszmar wyrwał ją ze snu i odebrał ochotę do dalszego snu. Niespodziewanie drzwi pod portretem odchyliły się i do środka wszedł James razem Davidem. Chyba nawet jej nie zauważyli i prędko weszli po schodach do dormitorium chłopców  w milczeniu. Ivy zmarszczyła brwi, ale powrotem położyła głowę na oparciu sofy i pogłaskała kota śpiącego jej na kolanach po czarnym łebku.

* * *

Abigail była dziś wyjątkowo dumna ze swojego wyglądu, dopóki nie zobaczyła tej nowej dziewczyny na korytarzu. Czarnowłosa piękność z podniesioną głową minęła ją w przejściu do Wielkiej Sali w otoczeniu grupki chłopców. Zamiast czarnego podróżnego płaszcza miała na sobie szkolną szatę z godłem domu węża. Nawet taki zwyczajny ubiór nie odbierał jej wdzięku. Abigail poczuła  ukłucie uczucia, którego nie rozpoznawała. Nie było to przyjemne.
Abigail nie dając niczego po sobie poznać dosiadła się do swoich rozgadanych znajomych przy stole Puchonów. Dyskretnie zerknęła na stół obok. Nie było przy nim ani Jamesa ani Davida. Lekko zawiedziona odwróciła się do reszty Puchonów, którzy jak zwykle gawędzili wesoło.
-Wiem jak nazywa się ta nowa uczennica – szepnęła podekscytowana Danielle, nachylając się, by wszyscy mogli ją usłyszeć. 
Odruchowo obejrzeli się na Ślizgonów, jednak gdy uznali, że nikt nie próbuje ich podsłuchać, Danielle kontynuowała:
-Ma na imię Vivian. Vivian Vittori. Jej ojciec jest włoskim ministrem.
-Ministrem czego? – spytała Abigail przechylając głowę.
-Tego jeszcze nie wiem – przyznała niechętnie – Ale niedługo się dowiem!
-Jest dość blada jak na Włoszkę. –stwierdził Josh odwracając się, by spojrzeć na Ślizgonkę -Au! – jęknął osłaniając głowę rękami przed uderzeniem zwiniętą w trąbkę gazetą – Za co?
-A ty już dobrze wiesz! – syknęła Lucy wymierzając kolejny cios.
Grupka Puchonów zachichotała cicho, gdy Josh nie zważając na kolejne uderzenia objął Lucy w talii i położył swoją głowę na ramieniu dziewczyny.
-Co dziś w Proroku? – spytał z przymilną miną i pocałował Lucy w policzek. Dziewczyna najwyraźniej zmiękła, bo otworzyła gazetę i przebiegła wzrokiem po tekście.
-No i? – spytała podekscytowana Danielle podnosząc brwi tak wysoko, że aż schowały się pod ciemną grzywką.
-Och! – wykrztusiła z siebie Lucy, odkładając gazetę na blat. Josh wziął ją do ręki i otworzył na odpowiedniej stronie. Po chwili odłożył Proroka na miejsce i objął wyraźnie wstrząśniętą Lucy.
-Co się stało? – spytała szybko Danielle wpatrując się wyczekująco w Josha, jednak on tylko pokręcił lekko głową.. Abigail prędko sięgnęła po gazetę szukając odpowiedniej strony. Danielle natychmiast przyłączyła się do rudej. Szatynka zbyt mocno złapała za brzeg strony, przez co rozerwała się na środku.
-Co pisze? – spytał Luke nagle pojawiając się tuż za plecami Abigail i Danielle. Dziewczyny aż podskoczyły tak je zaskoczył.  Ruda bez słowa rzuciła mu gazetę.
-Znaleziono kobietę która zaginęła trzy dni temu, no wiesz tą Rachel – powiedziała patrząc mu w oczy – A raczej... jej resztki.
-Jej ciało było w takim stanie, że na początku nawet nie mogli jej rozpoznać – wtrąciła cicho Danielle.
-Znaleźli ją zakopaną głęboko pod ziemią. Gdzieś w lesie. – dodała Abigail ponuro – tuż przy mugolskim miasteczku.
Luke przenosił wzrok po kolei na zdruzgotaną Lucy, to na Josha, który ją obejmował, Danielle siedzącą z opuszczoną głową, a w końcu na Abigail, która wpatrywała się w niego bez wyrazu.
Luke po chwili milczenia opadł na ławkę obok nich. Nie odzywając się do siebie, jedli śniadanie. Atmosfera była ponura, zupełnie nie pasująca do ich zwykłego porannego zachowania. Josh i Lucy wyszli wcześniej.
Danielle odchrząknęła.
-Eee....To ja też będę się zbierać. – mruknęła  podnosząc się ze stołu.
Abigail zerknęła przez ramię i przeszukała wzrokiem stół Gryfonów. Gdy dostrzegła twarz osoby, dla której specjalnie wcześniej przyszła na śniadanie, zupełnie bez namysłu wstała z miejsca. Ku jej zaskoczeniu, ale i radości  ta osoba również podniosła się z drewnianej ławy. Serce przyśpieszało bicie, gdy chłopak zbliżał się do niej coraz bardziej. Przeszedł wzdłuż stołu, a potem skręcił w prawo. Abigail nie czekając dłużej, szybkim krokiem ruszyła w jego kierunku. Teraz byli na wprost siebie. Ruda zatrzymała się raptownie, czekając aż brunet podejdzie do niej wystarczająco blisko. Poczuła miłe ciepło w klatce piersiowej, mimowolnie się uśmiechnęła, gdy napotkała wzrok orzechowych oczu. Rozpierało ją takie szczęście, że miała ochotę podbiec do Gryfona i od razu rzucić mu się na szyję, jednak  uznała, że pierwszy krok należy do niego. James unikał jej wzroku, uznała to za dobry znak – była pewna, że pewnie jest zawstydzony. „Ach, ta Gryfońska duma...”, pomyślała nie odrywając wzroku od wysokiej postaci. 
Kiedy dzieliło ich nie więcej niż piec stóp, a James usilnie wbijał wzrok w ziemię, Abigail w obawie, że jednak zrezygnuje, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
-Cześć, James – zagadnęła, uśmiechając się szeroko.
Chłopak zatrzymał się tuż przed nią i włożył ręce głęboko do kieszeni szaty.
-No, cześć – odpowiedział ciągle nie patrząc jej w oczy.
-To dla mnie wiele znaczy, naprawdę....-zaczęła Abigail i poczuła jak palą ją policzki – to niezmiernie urocze...
James podniósł głowę i spojrzał na nią. Tym razem to ona unikała kontaktu wzrokowego.
-To bardzo miłe z twojej strony. Wcale się nie gniewam... Już nic nie mówię – dodała po sekundzie przerwy i spojrzała mu w oczy z wyczekiwaniem.
James zrozumiał, że czegoś od niego oczekuje, ale zupełnie nie miał pojęcia, co ma zrobić.
Nastała krępująca cisza, w której stali jak dwa posągi, nie patrząc na siebie. Abigail zagryzła dolną wargę, a James poczochrał włosy ze zdenerwowania
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało, aż końcu James odchrząknął przerywając nieprzyjemne milczenie.
-A no tak....Ja właśnie chciałem....-zaczął brunet wyraźnie zakłopotany. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę, wpatrując się w zaczarowany sufit.
Abigail całą się rozpromieniła. „Jest taki słodki! Musi bardzo żałować, że aż tak się denerwuje!”
-Ja też chciałam...
-Chciałem....
Oboje odezwali się w tym samym momencie:
-Przeprosić.
- Już iść.
Ponownie nastała cisza. Usta Jamesa rozchyliły się w niemym zdumieniu. Potarł podbródek, jednocześnie zasłaniając usta, jakby chciał powstrzymać słowa, które już padły. Nie sądził, że oczekuje od niego przeprosin...
Abigail nagle zaśmiała się idealnie udawanym śmiechem, choć tak naprawdę powstrzymywała łzy. Myślała, że zamierza ją przeprosić za to jak ją potraktował, podczas, gdy on....
-Aha...No to....do zobaczenia – powiedziała prawie pogodnym tonem i natychmiast ruszyła w stronę wyjścia.
James stał przez chwilę bezruchu, nie wiedząc, co począć. Kroki Abigail odbijały się cichym echem, zagłuszane przez setki głosów, aż w końcu zupełnie ucichły, a jej sylwetka była za jego polem widzenia.
-Abigail! Zaczekaj! – zawołał  i raptownie ruszył za nią choć nie miał żadnego planu. Abigail zatrzymała się powoli i odwróciła głowę.
-Tak? – spytała, jak gdyby nigdy nic.
James zdezorientowany jej postawą, podszedł do Rudej. Stali w zupełnie opustoszałej Sali Wejściowej, gdzie każdy dźwięk odbijał się donośnym echem od wysokiego sklepienia.
-Eee....To może....-Przerwał i odchrząknął, gorączkowo zastawiając się nad tym co powiedzieć. Abigail stała w miejscu  i wpatrywała się w niego wyczekująco.
-Chciałeś coś jeszcze powiedzieć?
James palnął pierwszą rzecz jaka przyszła mu na myśl:
-Może poszłabyś na kremowe piwo w tą sobotę?
-Z wielką chęcią – odparła sztywno, jednak jej twarz rozjaśnił uśmiech.
-Tak na przeprosiny...- powiedział z niepewną miną – Umówiłem się wcześniej z Davidem i jeśli nie masz nic przeciwko to pójdziemy też z nim. Co ty na to?
-Nie ma problemu..
Stali tak przez chwilę. W końcu Abigail bez żadnego pożegnania skierowała się w kierunku schodów. Gdy jej postać już prawie znikła z widoku, James nagle coś sobie przypomniał.
- To o piętnastej w Sali Wejściowej! Aha, i nie zapomnij kasy, bo rodzice obcięli mi kieszonkowe za ostatni numer i nie starczy mi żeby wszystkim postawić....
-Pewnie. To na razie.
Abigail uśmiechnęła się i zbiegła po schodach do podziemi.
James przez chwilę w osłupieniu wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Abigail. Poczochrał swoje i tak już sterczące włosy i głośno wypuścił powietrze z ust.
-James coś ty najlepszego narobił. – mruknął sam do siebie i powolnym krokiem wrócił do Wielkiej Sali.

* * *

Ivy dokładniej przykryła się pierzyną, gdy chłodny powiew wiatru owionął jej skórę. z powrotem próbowała wrócić w objęcia Morfeusza, jednak sen nie chciał wrócić. Była zbyt zmęczona, żeby wstawać, ale zimno wpływające do pokoju z otwartego okna przy jej łóżku było nie do zniesienia. Na oślep sięgnęła rękami, czubkami palców już dosięgła drewnianej ramy. Wyciągnęła się najbardziej jak mogła, ciągle nie otwierając oczu, czułą, że brakuje jej tylko paru milimetrów.  Zgięła nogę w kolanie i nim zdążyła się czegoś złapać, spadła z głuchym łoskotem na podłogę.
Dopiero to całkowicie wyrwało ją ze snu. Gdy nieco chwiejnie podniosła się z ziemi, rozejrzała się po pustym dormitorium. Zaraz, zaraz.....Jak to pustym? Spojrzała na zegarek.
-Za pięć dziewiąta.... – mruknęła, odczytując godzinę z budzika leżącego na szafce nocnej – za pięć dziewiąta...Co...? O nie!
W jednym momencie chwyciła białą koszulę leżącą na szafie, który była elementem ich mundurku szkolnego i uprzednio zdejmując błękitna piżamę, zaczęła zapinać małe guziczki.
-Szybciej, szybciej! – szepnęła do siebie, gdy drżącym dłońmi zapinała koszulę.
Podbiegła do niedużej szafki nogach łóżka i przez parę chwil gorączkowo przerzucała jej zawartość, aż w końcu wyciągnęła z niej ciemne spodnie i naciągnęła je na nogi. Rozejrzała się po pokoju.
-Krawat. Gdzie jest krawat? – mruknęła przeszukując wzrokiem pokój – Ach, olać noszenie krawatów! Nie mam na to czasu!
Porwała torbę leżącą za łóżkiem, dziękując sobie w duchu, że spakowała się wczoraj wieczorem i szybkim ruchem nałożyła na ramiona długą, czarną szatę, założyła buty i wybiegła z dormitorium. Pokój wspólny i korytarze były puste, więc puściła się biegiem w kierunku wyjścia  z zamku. Torba wrzynała jej się boleśnie w ramię i obijała o bok, gdy przemierzała kolejne korytarze.
Nagle nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Zwolniła, aż w końcu zatrzymała się zupełnie i ciężko dysząc oparła się o zimną ścianę. Ze zdziwieniem stwierdziła, że choć przebiegła dopiero przez trzy piętra jest zmęczona tak jak nigdy po takim dystansie. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Oparła dłonie na kolanach i wzięła głęboki oddech. Powoli wracała jej siłą, jednak ciągle nie czułą się najlepiej.To pewnie, dlatego, że nie jadłam śniadania, pomyślała.
Raptownie przypomniało jej się, że powinna już dawno być na lekcji.  Zmuszając się do wysiłku pobiegła w kierunku cieplarni.
Na dworzu jak zwykle ostatnio, padało, więc gdy weszła do szklarni była cała przemoczona, a jej buty umazane błotem. Wszyscy podnieśli głowy, przerywając wykonywane właśnie czynności gdy usłyszeli trzask drzwi. Trcohę zmieszana tym nagłym zainteresowaniem, zdjęła przemoczony płaszcz, starając się nie zwracać uwagi na spojrzenia reszty uczniów. Ivy odetchnęła z ulgą, gdy klasa wreszcie wróciła do swoich zajęć. 
-Panno Hunter, spóźnienie – powiedział profesor Longbottom, nie odrywając wzroku od rośliny, którą się zajmował.  Głos miał stłumionym przez maskę zasłaniającą twarz. Przycinał właśnie jakieś długie wijące się pnącza, które uparcie starały się chwycić się jego ramienia.
-Przepraszam – odpowiedziała - budzik mnie nie obudził
-Lepiej późno niż wcale – Nauczyciel rzucił jej uśmiech, który miał oznaczać, ze się nie gniewa – gdy ja chodziłem do szkoły bez przerwy się spóźniałem. Lepiej załóż maskę – dodał, wskazując na dokładnie taką samą osłonę jaką miał na twarzy.
Ivy wykonała polecenie i – jak na niemalże każdej lekcji zielarstwa – założyła grube rękawice ze smoczej skóry. Nikt nie musiał już o tym przypominać, każdy uczeń zakładał je automatycznie po wejściu do cieplarni. Na tym poziomie większość magicznych roślin była na tyle niebezpieczna, że takie środki. były konieczne.
Podeszła do wolnego stanowiska i przypatrując się temu, co robią inni, po chwili załapała, jakie zadanie maja wykonywać.
Uczniowie w klasie umilali sobie czas rozmową z sąsiadami w czasie przycinania pokrytych zieloną mazią pędów,  ciągle będąc maksymalnie skoncentrowani ma ruchliwych mackach. Profesor Longbottom przechadzał się wokół grządek i przypatrywał się ich pracy.
Ivy w lewej dłoni miała ciężkie nożyce, a drugą przytrzymywała zielony pęd podczas, gdy inne próbowały sięgnąć jej twarzy i barków. Instynktownie odchyliła się do tyłu zapominając, że ma maskę.
Raz po raz dał się słyszeć dźwięk zaciskanych metalowych nożyc i upadających na posadzkę części roślin. Całą podłogę pokrywał lepki, żółty śluz.
-Ivy!
Ivy całkowicie skoncentrowana na swoim zadaniu, podskoczyła omal nie wypuszczając z dłoni nożyc.
-David! Wystraszyłeś mnie! – powiedziała jednocześnie odwracając się w jego stronę.
-Wybacz. – odpowiedział szybko. Był cały wysmarowany glutowatą substancją.
-O co chodzi? – spytała powracając do przycinania rośliny. Było oczywiste, że nie przychodzi do niej  po to, żeby pogadać. Był bardzo miłym i sympatycznym chłopakiem, ale rzadko ze sobą rozmawiali,  przeważnie tylko na treningach..
-Matt zmienił godzinę treningu. Mamy zjawić się na boisku od razu po lekcjach.
-Czy on zwariował? – spytała i zapewne podparła by się pod boki, gdyby tylko miała wolne ręce.
-To niewykluczone – odparł ze swoim zwykłym uśmiechem. Okropna maź spłynęła po osłonie i rozprysnęła się na podłodze.  – Ale cóż poradzić?
-Wiesz chociaż dlaczego? Jeśli nie ma żadnego konkretnego powodu to chyba go zabije.
Ciach! Ivy zacisnęła palce na wielkich nożycach i podłoga pokryła się nową warstwą lepkiej mazi. Trochę soku poleciało prosto na Davida, który przeciągnął dłonią po osłonie, by nieco ją wyczyścić.
-Wybacz!
-To nic i tak jestem cały brudny. Uważa, że Ślizgoni chcą podkraść mu jego nową taktykę – poinformował ją David zerkając niepewnie w lewo.
Ciach! I kolejna macka upadła na podłogę.
-Nie można im ufać, wiem o tym, ale bez przesady! Czy on chce, żebyśmy padli trupem przed weekendem?
-Jakoś dożyjemy. W końcu najważniejsze to z nimi wygrać. – oznajmił nie odrywając od czegoś wzroku – Musimy. I pamiętaj Ivy. Musisz złapać tego znicza pierwsza. Postaraj się dobra?– dopiero teraz na nią zerknął. Ivy odwróciła się na chwilę od swojej grządki i spojrzała w jego szmaragdowo zielone oczy.
Nagle na końcu stołu rozległo się głośne „Au!” i oboje spojrzeli w  tamtą stronę. To James walczył z mackami oplatającej go szybko rośliny, a właściwie dwóch roślin.
-Muszę lecieć, zapomniałem o tym!
Ivy wróciła do swojego zajęcia, jednak kątem oka obserwowała zmagania chłopaków. Najlepszymi zielarzami to oni nie byli, ale profesor Longbottom przyjmował każdego kto miał przynajmniej zadowalający i chęć do pracy. W przypadku tych dwóch nie była to chęc do pracy, po prostu myśleli, że zielarstwo to będzie sielanka. Mylili się.
W głowie ciągle kołatały jej się słowa wypowiedziane przez Davida: „Musisz złapać tego znicza pierwsza. Postaraj się dobra?”. Miała wrażenie, że wszystkim się wydaje, że nie wie jaka odpowiedzialność spoczywa na jej barkach. Doprowadzało ją to do szału, bo dawała z siebie wszystko na treningach i aż za dobrze wiedziała ile od niej zależy. Pamiętała, co było na ostatnim meczu z Puchonami i nie miała zamiaru ponownie dopuścić do tego, a ten brak wiary w jej umiejętności wcale nie w niczym nie pomagał. Miała wrażenie, że jej drużyna uważa ją za zupełnie beznadziejną. A może rzeczywiście była zupełnie beznadziejna?
Do rzeczywistości przywróciła ją kleista macka, która usiłowała wymierzyć jej policzek ukryty pod przezroczystą osłoną.
Ponownie rozległo się charakterystyczne „ciach!” i macka wylądowała z pacnięciem na zalanej gęstym sokiem podłodze.
Ivy zerknęła na koniec stołu. James był cały umazany żółtą mazią i właśnie z bardzo zaciętą miną próbował wyrwać roślinę z korzeniami. Wyglądało to tak komicznie, że pewnie by się zaśmiała, jednak  słowa, które padły przed paroma minutami ciągle atakowały jej myśli i uparcie nie dawały za wygraną. 
Potrząsnęła głową jak gdyby próbowała wyrzucić to z głowy. Ponownie poczuła się słabo, choć nie tak bardzo jak, gdy biegła na lekcje. Na chwilę zamknęła oczu, by nie dąć opętać się wszechogarniającemu zmęczeniu.
-James, co ty wyprawiasz?! – zawołał profesor Longbottom  podbiegając do bruneta zmagającego się z pędami.
Gdy lekcja dobiegła końca zdążyła zapomnieć o zmęczeniu i poszła na kolejną lekcję.
Idąc korytarzem dostrzegła w tłumie uczniów jasne, niemalże białe ulizane włosy.Ciągle pamiętała o swoich przypuszczeniach, co do tego kto zabrał księgę, więc nie myśląc wiele pobiegła blondyna i stanęła przed nim. Chłopak zmarszczył brwi i wykrzywił usta.
-Stoisz mi na przejściu, szlamo. Zjeżdżaj stąd – warknął próbując ją wyminąć, jednak Ivy ponownie zastąpiła mu drogę.
Poczuła że krew w niej zawrzała i że ma wielką ochotę potraktować blondyna jakąś wyjątkowo paskudną klątwą, jednak spróbowała się opanować.
-Nie, dopóki nie zwrócisz mi tego, co ukradłeś.
-Chyba pomieszało ci się w tej pustej głowie idiotko. Nigdy nie wziąłbym niczego, czego dotykały twoje brudne łapy.
-Oddaj mi książkę – powiedziała Ivy z  groźbą w głosie i spojrzała w jego zimne oczy.
-Niczego ci nie zabrałem, nie dociera?
-I niby mam ci uwierzyć?
-To już twój problem – syknął. Ivy pozwoliła mu siebie wyminąć. Po chwili zniknął  tłumie.Nie wiedziała, co o tym myśleć.   

* * *
Abigail raźnym krokiem zmierzała w stronę boiska do Quidditcha. Specjalnie wyszła z dormitorium dwadzieścia minut wcześniej, żeby zaszyć się w szatni zanim James z resztą drużyny zacznie się w niej przebierać. 
James bez koszulki, tego nie mogła przegapić!  Przeszedł ją dreszcz.
Nie wiedziała skąd przyszedł jej do głowy taki szalony pomysł, ale uznała, że to będzie dobre zadośćuczynienie za jego wczesniejsze zachowanie, a poza tym...chciała go zobaczyć. Ot tak, po prostu.
Przy każdym kroku woda z kałuży, rozpryskiwała się pod kolorowymi kaloszami, które dzisiaj założyła. Słyszała jak krople deszczu bębnią o kaptur naciągnięty na głowę.
Dziedziniec był pusty. Z rozmarzeniem przymknęła powieki.
Nagle poczuła jak jej ramie uderza w coś twardego. Szybko wróciła do rzeczywistości. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyła były wściekle wpatrujące się  nią złote oczy. Zaskoczona, odsunęła się do tyłu, co pozwoliło jej ujrzeć w całej okazałości, stojącą przed nią postać.  Długonoga, o idealnych kształtach, nawet w mundurku wyglądała świetnie. Choć widać było, że strój był nowy i dobrze dopasowany to nie umniejszało faktu, że dziewczyna przed nią była wręcz zjawiskowa. 
-Przepraszam, nie zauważyłam cię – powiedziała Abigail chcąc załagodzić sytuacje.  
-Co mi z twoich przeprosin? – fuknęła dziewczyna – Patrz co narobiłaś!
Abigail spojrzała w miejsce, w które Vivian wskazywała smukłą dłonią. Na ziemi leżało parę książek, całych przemokniętych i ubrudzonych błotem.
-Nie chciałam, przepraszam. Można to bardzo łatwo naprawić, wystarczy jedno zaklęcie. – odparła uprzejmym tonem, jednak nie kryjąc zdziwienia. Nie spodziewała się, że można w ten sposób zareagować na taką błahostkę. – szybko to załatwię – dodała wyciągając różdżkę.  Puchonka nawet nie zdążyła wymówić formuły zaklęcia, gdy Vivian z odrazą odepchnęła jej rękę.
-Nie dziękuje – warknęła, przywołując książki zaklęciem. Dziewczyna odwróciła się na pięcie, a jej długie włosy chlasnęły Abigail po twarzy i szybko zniknęła w szkolnym korytarzu.



Ruda przez chwilę stała po środku dziedzińca zszokowana tym, co przed chwilą zaszło. Jednak nie chcąc trącić więcej czasu pobiegła w stronę boiska Quidditcha.
Stopy zapadały jej się po kostki w błocie, więc droga zajęła jej nieco więcej czasu niż się spodziewała. Po cichu weszła do męskiej szatni. Wszędzie leżały porozwalane ubrania i torby. „Czyli trening już się zaczął. Chyba zmienili godziny... Nieważne.” Wiedząc, że ma czas do końca treningu zaczęła spokojnie rozglądać się za jakąś dobrą kryjówką.
Gdy powoli przechadzała się po pomieszczeniu, niespodziewanie usłyszała głosy, a po chwili kroki zbliżającej się drużyny. Zupełnie spanikowana weszła na wąską półkę, która zakrywała gruba kotara. Szybko przeciągnęła zasłonkę po drewnianym drążku, tak by ją zasłoniła. Stare i nieużywane już miotły przyczepione do ściany utrudniały jej utrzymanie równowagi, jednak nie miała wyboru. Ucieczka nie wchodziła w rachubę, a nie chciała zostać nakryta.
Wcześniej stłumione głosy nabrały na ostrości. Dał się słyszeć dźwięk odkładanych mioteł, a po chwili odgłosy zdejmowania ochraniaczy i ubrań. Abigail nie mogąc dłużej się powstrzymywać stanęła na palcach i wystawiając czubek  głowy oparła się o drewnianym karniszu. "Chyba upadłam na głowę" - pomyślała.
Abigail, patrząc jak męska cześć gryfońskiej drużyny zdejmuje sportowe szaty. Wzrokiem wyszukała swój cel. James rozsznurowywał buty.
Przed obiektem jej westchnień stanął właśnie kapitan drużyny- jeśli dobrze pamiętała miał na imię Matt. Zasłaniał jej cały widok. Szybkim ruchem zdjął podkoszulek. Abigail musiała przyznać, że nie dało się nic zarzucić jego sylwetce. Szybko schowała głowę za zasłoną, gdyż przez chwilę zdawało jej się, że ktoś patrzy w jej stronę.  Po chwili znowu stanęła na palcach, by móc się popatrzeć . Czuła, że palą ją policzki. Domyślała się, że ze wstydu, jednak nie potrafiła przestać się im przyglądać. To było chore!
Po paru minutach, gdy zaczęli się ubierać tym razem w szkolne szaty, Abigail była w stanie ich ocenić. Niezaprzeczalnie na pierwszym miejscu był Matt, potem Vince, następnie David, później Aaron, a niestety ( ku jej zaskoczeniu) na szarym końcu znajdował się James. Był wysoki, ale chudy jak tyczka! W szkolnym szatach nie wydawał się tak....wątły.
Większość drużyny wyszła z przebieralni. Został tylko James i David, co bardzo jej odpowiadało. 
-Wyszli? – spytał James, schylając się by związać buty.
-Tak – odparł David opierając się o ścianę -Jak myślisz mówiła prawdę?
-Ciężko ją zrozumieć. To byłoby trochę dziwne, gdyby to okazało się prawdą. Bo kto normalny coś takiego wymyśla? To chyba oczywiste, że kłamała. Pytanie dlaczego?
-A może mówiła prawdę...
James podniósł brwi, patrząc na niego z politowaniem. Na chwilę zamilkli. Brunet założył na ramiona białą koszule.
-Chciałbym zaprosić ją na bal – powiedział David po chwili milczenia.
Abigail skrzywiła się. Oczywiście! Teraz wszystkie dziewczyny zostaną bez pary, bo każdy będzie chciał pójść z niezaprzeczalnie piękną Vivian! Abigail w złości mocno oparła się o belkę. Usłyszała trzask i nim zdążyła cokolwiek zrobić runęła na ziemię razem z karniszem.
-Co do...
James i David z wyrazem skrajnego zdziwienia obserwowali zmagania dziewczyny z zasłoną, w którą się zaplątała. Przez dłuższa chwilę nawet nie drgnęli, byli tak zszokowani. James zamarł w trakcie zapinania guzików koszuli.
-Co do...- powtórzył brunet, ale nie zdołał dokończyć zdania. Ciągle wpatrywał się w rudowłosą dziewczynę, której wreszcie udało się uwolnić z warstw grubego materiału. Stali teraz na wprost siebie. Abigail otworzyła usta, by się jakoś wytłumaczyć, jednak po chwili je zamknęła, gdyż nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. 
-Abigail. Co ty do jasnej cholery robisz w męskiej szatni? – Spytał James siląc się na spokojny ton, jednak jego głos zdradzał totalne zdumienie. David wciąż będąc w szoku, wpatrywał się w nią szeroko otwatymi oczami.
-Ja...ja...właśnie wychodziłam – Abigail z starając się  zachować resztki dumy zadarła głowę i szybko zaczęła iść w stronę wyjścia.
-Czy ty nas podglądałaś?
Abigail zatrzymała się w pół kroku i zaśmiała się histerycznie.
-Na głowie upadłeś? Ja? Za kogo ty mnie masz?
-To co tutaj w takim razie robiłaś?
-Ja....Szukałam czegoś – skłamała odrzucając włosy za ramiona.
Przez chwilę patrzyli na nią z niedowierzaniem, jednak James najwyraźniej odzyskał pewność siebie.
-I co znalazłaś? – spytał zakładając ręce na piersi.
-Z zaskoczeniem stwierdzam, że nie – odpowiedziała i szybko wyszła.
James spojrzał na niedowierzającego Davida.
-A co będzie potem, skoro już teraz nas podgląda?
Po tych słowach założył kurtkę i obaj wyszli z przebieralni.

  ~*~
Rozdział pojawił się późno, ponieważ z powodu nawału prac domowych i masy nauki brakuje nam czasu na pisanie. Nie ma, co obiecywać, że wkrótce się to zmieni, bo niektórzy nauczyciele chyba mają wrażenie, że nie marzymy o niczym innym jak tylko o tym, by ślęczeć nad lekcjami cały dzień. Jednak będziemy się starać, by notki nie pojawiały się tak potwornie rzadko ;)
A i oczywiście zachęcamy do podsuwania pomysłów i wyszukiwania błędów lub po prostu napisania tego, co się nie podoba. To bardzo pomocne :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Rozdział VII - Nowy

Poprzedni rozdział został poprawiony na końcu i przebieg wydarzeń nieco się zmienił. 

Woźnym będzie Filch, bo został wybrany większością głosów. W sumie to dobrze, bo się do niego przywiązałyśmy. 
Przepraszamy za kłótnie, która nieporzebnie przeniosła się na bloga, postaramy się, aby więcej się to nie powtórzyło. Ale nie martwcie się, my cały czas się kłócimy :> No i jeszcze, że tak długo czekaliście na nowy rozdział, jakoś brakuje nam czasu.
Rozdział ze specjalną dedykacją dla Uli. Starałyśmy się go napisać przed 9 sierpnia no i proszę jest :).
Koniec tego ględzenia. Zapraszamy do czytania! :D


* * * 
 


Zbliżał się wieczór.
Ivy od paru godzin siedziała na łóżku i wpatrywała w kropelki deszczu spływające po oknie. Jej oczy były puste. Zwykły błękit zamienił się w szarość bijącą od z każdą minutą ciemniejącego nieba. Zapowiadało się na burzę.
Potężna fala deszczu zadudniła w szybę
Drobna blondynka nie zmieniła pozycji, nawet nie drgnęła. Wygląda jakby  była chora: jej twarz była bardzo blada i bez wyrazu, pełne, jednak nieduże usta odznaczały się bladą czerwienią  od białej jak kartka papieru skóry. Może było to spowodowane tylko złym światłem, jednak dziewczyna wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć.
Gdzieś zagrzmiało. Potem znów dało się tylko słyszeć  jak krople uderzają i rozpryskują się o parapety, dachy i rynny.
Nagle drzwi cicho zaskrzypiały i otworzyły się, a do środka ktoś wszedł. Ivy nie odwróciła się, czuła jakby nie miała siły wykonać nawet tej drobnej czynności. Potem usłyszała jak drzwi się zamykają i  Rose i Victoria nagle przerywają rozmowę, poczuła mrowienie na karku.
-Ivy, dlaczego tutaj siedzisz sama? – spytała Rose podchodząc do niej. Ivy usłyszała jej ciche kroki..
-Słabo się poczułam – skłamała, nawet się nie odwracając.
-Chodź na dół! Niedługo przybędzie ten nowy uczeń. – powiedziała Rose siadając na brzegu łóżka – Wszyscy są już na dole.
-Nie chce
Przez chwilę było słychać tylko wściekłe bębnienie deszczu o szybę.
-Rose przyszłyśmy tutaj tylko poprawić makijaż i fryzurę, pamiętasz? – spytała Victoria smarując usta błyszczykiem i poprawiając długie czarne loki.
-Chodź Ivy, nie mamy wiele czasu! –poganiała ją Rose i złapała ją za ramie, obracając w swoją stronę, i wydała zduszony okrzyk, gdy zobaczyła jej bladą twarz – Och, Ivy ty naprawdę jesteś chora! Musisz natychmiast iść do skrzydła szpitalnego!
-Nie będę szła do żadnego skrzydła szpitalnego! – warknęła i odsunęła się od Rose.
Rose otworzyła szeroko oczy zdziwiona jej niegrzecznym zachowaniem., a Ivy i rzuciła jej wrogie spojrzenie. Tym razem to Rose lekko się odsunęła.
-Widzisz już czuje się świetnie –zadrwiła Victoria, podkręcając różdżką rzęsy.
-Ivy...co się stało? – spytała Rose delikatnie łapiąc ją za ramię.
Blondynka zadrżała z gniewu i zacisnęła pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Czuła, ze za chwilę nie wytrzyma i uderzy Rose.
-Nic mi się nie stało! – prychnęła i szarpnęła ręką – puszczaj!
Rose puściła jej ramię tak nagle jak by jej blada skóra ją oparzyła. i wstała. Rzuciła jej jeszcze tylko jedno wylęknione spojrzenie zanim  podeszła do drzwi.
-Zostaw wreszcie te rzęsy! Idziemy – zwróciła się do lekko drżącym głosem do Victorii ciągle sterczącej przed wysokim stojącym lustrem i po chwili obie wyszły z dormitorium zatrzaskując drzwi.
Ivy dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego jak się zachowała i prawie w tym samym momencie uświadomiła sobie, że teraz jest zupełnie spokojna., jakby przed chwilą nie było tego nieoczekiwanego wybuchu złości.
Przyłożyła dłoń do czoła – było gorące. Szybko podeszła do lustra stojącego w kącie, w którym dopiero co przeglądała się Victoria i aż zrobiła krok do tyłu. Była blada, bardzo blada nawet mimo jej jasnej karnacji. Usta były wykrzywione w jakimś nieprzyjemnym grymasie, a brwi ściągnięte.
Przemyła twarz lodowatą wodą i ponownie spojrzała w lustro. Trochę lepiej.
Wyszła z łazienki i ponownie usiadła na łóżku, opierając głowę na rękach starając się zrozumieć, co się stało i dlaczego w ten sposób potraktowała niczego winną Rose. Jak na razie wiedziała tylko jedno: że musi czym prędzej ją przeprosić.
Dźwignęła się z łóżka i szybko wyszła z dormitorium. Skierowała się do Wielkiej Sali, w której huczało jak w ulu od podekscytowanych głosów:
-Jejku, nie mogę się doczekać!
-Która to już godzina? Chyba się spóźnia.
-Jak wyglądam? Musze zrobić na nim dobre pierwsze wrażenie!
Większość miejsc była już zajęta, rozejrzała się i napotkała zimny wzrok Rose. Jednak postanowiła, że przeprosi ją, gdy emocje opadną.  Natychmiast opuściła głowę zawstydzona i przeszła wzdłuż stołu, by zająć pierwsze lepsze miejsce.
-Hej, Hunter! – zawołał ktoś z boku. Obróciła się i zobaczyła Matta machającego do niej energicznie, by podeszła. Przesunął się i zrobił jej miejsce.
-Dlaczego tak późno przyszłaś? – spytał chłopak nim usiadła, a Ivy spojrzała po reszcie drużyny, która jak ostatnio siedziała wspólnie przy stole.
-Eee...Ja....
-Nieważne. Opracowałem nową taktykę...
-Matt? –zaczęła nieśmiało- czy mógłbyś mi to pokazać, kiedy indziej? Jakoś dzisiaj nie mam do tego głowy.
-No dobrze – powiedział niechętnie i uważnie jej się przyjrzał, zaciskając usta i marszcząc brwi. – tylko nie rozchoruj się przed meczem, dobra?
-Nic mi nie jest – odparła lekko rozdrażnionym tonem, a gdy Matt spojrzał na nią bez przekonania, dodała – nie martw się, tym razem niczego nie zawalę.
Matt uśmiechnął się niepewnie i powrócił do rysowania wykresów.
-Kiedy podadzą jedzenie? – marudził James uderzając pięściami w stół.
-Przestań! Przez ciebie jestem jeszcze bardziej głodny! – jęknął David.
-To nie moja wina, że ten głupek się spóźnia!
-Jaki głupek?
-A jak myślisz? Ten nowy uczeń.
Pozostali natychmiast podchwycili temat i zaczęli się przekrzykiwać.
-Gryfon na pewno nie kazałby nam czekać tak długo na kolację, to będzie Ślizgon! Nawet się o to założę!
-No nie wiem. To pewnie Puchon....Pewno się gdzieś potknął i spadł z klifu, dlatego się spóźnia. No jak to Puchoni, nie?
-No w sumie....-David potarł podbródek w zamyśleniu – to całkiem możliwe!
-Ja mówię, że to Puchon! – zawołał  James podnosząc rękę.
-Co ty gadasz? To na pewno Krukon!
-Ja stawiam na Gryfona!
-Na sto procent to Ślizgon...założe się o 5 galeonów!
-Ale macie problemy....-mruknęła Ivy opierając czoło na dłoni. Niemiłosiernie bolała ją głowa, a te wszystkie wrzaski tylko pogarszały sprawę – Czy to ważne, w którym będzie domu?
-No tak no bo...-zaczął Aaron – w sumie to sam nie wiem dlaczego, ale to dobra okazja, żeby się założyć, no nie?
Ivy odwróciła się i przy następnym stole zobaczyła Abigail, która rozmawiała szybko z jakąś inną Puchonką. Ivy zauważyła, że James unika patrzenia w tamtym kierunku.
Podekscytowane głosy uczniów toczących zażarte dyskusje odbijały się echem od ścian.
Nagle drzwi rozwarły się z hukiem. Wszyscy zebrani natychmiast  odwrócili się w tamtą stronę, jednak ku niezadowoleniu wszystkich był to tylko szkolny Wożny. Niektórzy jęknęli z zawodem i z powrotem wrócili do rozmów.
Filch zrobił parę kroków do przodu, a potem zawołał skrzekliwym głosem, a jego głos został lekko zagłuszony przez hałas panujący w sali:
-Już jest, Pani Dyrektor – starzec sapnął ciężko i spojrzał na McGonaggal – Czeka w sali wejściowej.
Nagle wszyscy uczniowie jednocześnie wydali zduszone okrzyki, a poniektórzy wstali ze swoich miejsc i rzucili się w stronę wyjścia. Reszta idąc ich przykładem zrobiła to samo. Spora grupa uczniów przebiegła pomiędzy stołami, omal nie przewracając starca tarasującego im drogę. Filch zatoczył się i oparł się na drewnianej lasce, by utrzymać równowagę i zaczął głośno przeklinać uczniów. W sali panował teraz zupełny chaos.
-Cisza! - zagrzmiała dyrektorka  i wszyscy zastygli  przerażeniu – Na miejsca, ale już!
Uczniowie w  pośpiechu wrócili na miejsca. McGonagall zlustrowała ich srogim spojrzeniem.
-Nowego ucznia powitanym tutaj,. W Wielkiej Sali, i oczekuje od każdego z was, że wykażecie się dobrym wychowaniem i manierami – rzuciła cierpko zatrzymując wzrok na co poniektórych uczniach.
-Nie rozumiem, dlaczego spojrzała akurat na nas – szepnął James ze złośliwym uśmieszkiem, a David zachichotał.
-Czy mam go wprowadzić? – spytał woźny stojący bezradnie pomiędzy stołami.
-Tak, proszę – odparła Dyrektorka omiatając chłodnym spojrzeniem salę i wyszła poza stół nauczycielski.
W sali panowała niczym nieprzerwana cisza, w której każdy niecierpliwie oczekiwał na nowego Hogwartczyka wpatrując się w dwuskrzydłowe dębowe drzwi.
Po chwili, choć wydawało się, że trwało to znacznie dłużej, drzwi otworzyły się ponownie z cichym skrzypnięciem i do środka wszedł woźny prowadząc za sobą postać ubraną w długi podróżny płaszcz, który skrywał całą sylwetkę. Wszyscy wyciągali głowy, by dojrzeć twarz przybysza, lecz była ukryta w głębokim kapturze.
McGonaggal stała przy stołku, na którym leżała wysłużona tiara przydziału i cierpliwie czekała na przybysza powoli zmierzającego w jej stronę. Jego kroki niosły się cichym echem, co było jedynym dźwiękiem poza dudnieniem deszczu o parapety. Wysoka postać zostawiała za sobą mokre ślady na posadzce. Uczniowie podążali za nią wzrokiem, obracając głowy i wychylając się ze swoich miejsc. Jakiś niski pierwszoroczniak chciał stanąć na stole, by lepiej widzieć, jednak zaraz został ściągnięty na dół przez prefekta siedzącego obok.
W końcu, kiedy dotarła do drewnianego krzesła, Dyrektorka podniosła tiarę i wskazała dłonią  miejsce. Rzuciła spojrzenie na twarz nowego ucznia, który posłusznie usiadł.
Mimo iż ta osoba była zwrócona przodem do uczniów,  spuszczony na twarz czarny kaptur uniemożliwiał dostrzeżenie jej rysów.
-Proszę zdjąć kaptur – oznajmiła McGonagall po chwili, gdy uczeń sam nie zamierzał tego zrobić.
Postać drgnęła, lecz sięgnęła szczupłymi dłońmi do krawędzi kaptura i powoli zsunęła go z głowy.
Abigail otworzyła usta ze zdumienia.
W sali wybuchła wrzawa.                         

* * *


Mężczyzna w czarnym płaszczu zrobił duży krok do przodu, przestępując drobne ciało kobiety. Wiatr z północy z cichym szelestem okrył je jesiennymi liśćmi. Blada skóra w wielu miejscach naznaczona była sinymi śladami i głębokimi ranami. Na policzku widniały dwa długie zadrapania, a w szeroko otwartych oczach tliły się ostatnie skry życia. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, a z ust wydobywał się obłok pary, z każdym nierównym wydechem.
Aksamitne niebo okrywały granatowe chmury, zza których wyłaniał się blady księżyc, pokrywając ich brzegi srebrzystą poświatą. Noc była nadzwyczaj piękna.




-Nie...Odejdźcie! – wychrypiała z trudem. Wargi drżały jej z zimna – to nie ja...
-Wiem.
Kobieta oparła się na boku, a prawą ręką chwyciła się wystającego korzenia i podciągnęła się krzywiąc się z bólu. Złapała się pnia i nieudolnie dźwignęła się na nogi, po policzkach spłynęły kolejne łzy przerażenia, a twarz wykrzywił grymas przejmującego bólu, który przeszył jej ciało. Nagle obejrzała się na swojego oprawcę, który ku jej zdziwieniu stał spokojnie, wpatrując się w kawałek szkła. Kobieta nie zwlekając, zmuszając obolałe mięśnie do wysiłku pobiegła w głąb lasu.
Mężczyzna średniego wzrostu, na oko czterdziestolatek usłyszał szelest liści i pękających drobnych gałęzi. Podniósł wzrok i spojrzał obojętnie zimnymi oczami w stronę oddalającej się kobiety. Mimo iż poranione nogi utrudniały jej ucieczkę, jej sylwetka prawie znikła pomiędzy drzewami, a tupot stóp zmienił się w cichy szum liści zalegających na wyjałowionej ziemi.
Mężczyzna odwrócił się i przeniósł wzrok na postać stojącą w cieniu wysokiego dębu. 
-Jak skończysz. Zakop ją. – rzucił beznamiętnie przez ramię chowając przedmiot do kieszeni szaty, zatrzymał się i dodał cicho – Głęboko.
A chwilę potem noc przeszył krzyk młodej kobiety.


* * *

McGonagall bez słowa  nałożyła starą, lekko wypaloną tiarę na długie, hebanowe i lśniące włosy. Kocie oczy barwy złota przebiegły szybko po magicznym sklepieniu sali, a duże, zmysłowe usta  uniosły się w bardzo delikatnym uśmiechu. Dziewczyna złożyła smukłe dłonie na podołku, gdy tiara podejmowała decyzję.
-Mój boże....-szepnął James nie odrywając wzroku od uczennicy – oby Gryffindor...
-Dopiero, co mówiłeś, że będzie w Hufflepuffie – stwierdziła chłodno Ivy zakładając ręce na piersi.
-To było dawno i nieprawda. – odparł bez zmiany pozycji – A zresztą wtedy nie wiedziałem, że ten nowy uczeń to uczennica!
-I jeszcze jaka ładna! – dodał Aaron wpatrując się w nią łapczywie.
-Ale jesteście płytcy– oznajmiła Ivy z pogardą i odwróciła się do nich plecami czekając na werdykt tiary. 
-Przecież to miał być uczeń – stwierdziła jedna z Puchonek płaczliwym tonem, a Abigail nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ciągle lekko zszokowana wpatrywała się w dziewczynę na stołku.
Tiara powoli rozwarła usta:
-Oby Gryffindor....Oby Gryffindor – szeptał James trzymając kciuki.
Wreszcie tiara wykrzyknęła na cały głos:
-SLYTHERIN!
-NIE! – zawył James omal nie spadając z ławy.
Od stołu Ślizgonów rozległy się ogłuszające wiwaty i przeszczęśliwe okrzyki, jednak dziewczęta z Domu Węża nie brały udziału  w ogólnej radości.
Świeżo upieczona Ślizgonka lekko wstała ze stołka i ruszyła pełnym gracji krokiem w ich kierunku. Chłopcy prześcigali się w uprzejmościach z nadzieją, że szatynka usiądzie obok nich. Gdy zajęła swoje miejsce ponownie odezwała się profesor McGonagall:
-Jestem pewna że ciepło przyjmiecie nową uczennicę, a od Ślizgonów oczekuje, że pomożecie  koleżance odnaleźć się w nowym miejscu. Choć wydaje mi się, ze te słowa nie były konieczne – dodała z dezaprobatą zerkając na grupę chłopaków wyciągających szyję, by lepiej obejrzeć dziewczynę – A teraz czas na kolacje!
McGonagall klasnęła w dłonie i na wszystkich pięciu stołach pojawiły się jak zwykle pyszne dania.
Abigail nałożyła sobie pudding i z ciekawością zerknęła na nową uczennicę. Siedziała prosto jak struna, przed nią stał wciąż pusty talerz i nie wygląda jakby miała zamiar coś zjeść. Czasem uśmiechała się lekko do reszty Ślizgonów.
Nagle skierowała swoje migdałowe oczy prosto na nią. Abigail zawstydzona, odwróciła się i zajęła jedzeniem  puddingu.
Po skończonej kolacji cześć uczniów zamiast udać się do swoich dormitoriów, chciała znaleźć się jak najbliżej ładnej Ślizgonki, która prowadzona przez prefekta kierowała się do Pokoju Wspólnego.
Abigail uparcie ignorując Jamesa, zręcznie lawirującego w tłumie, zeszła do podziemi razem z innymi Puchonkami.
Ivy nie miała zamiaru ich naśladować i szybkim krokiem ruszyła w stronę wieży. Nie rozumiała jak inni mogą być tak powierzchowni i zwracać uwagę tylko na jej  wygląd.
Całe to zamieszanie sprawiło, że zupełnie zapomniała o księdze i teraz ta myśl powróciła do niej z  całą mocą. Zatrzymała się raptownie w pół kroku i po raz setny zaczęła przetwarzać w myślach wydarzenia sprzed paru godzin: „To Scorpius ją zabrał! Jestem pewna! No bo kto inny? David by tego nie zrobił stał zbyt daleko i na pewno bym zauważyła, gdyby coś zabrał – wyliczała w myślach – dalej, James nie miał nawet okazji, a Abigail....Abigail była wpatrzona w niego przez cały czas... no, dopóki się nie pokłócili...A Scorpus miał doskonałą okazję, kiedy David rzucił zaklęcie, a on upadł na ziemię. Nikt nie zwracał na niego wtedy uwagi i miał czas by ją zabrać. A po za tym to Ślizgon, już ten fakt stawia go w kręgu podejrzanych.” 
Ponownie zaczęła wspinać się po schodach, jednak teraz jej głowę zaprzątały ważniejsze sprawy niż nowa „miss” szkoły. Szła szybko w  górę schodów.
Teraz pozostało tylko jedno pytanie : Jak odebrać książkę Malfoyowi?

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Rozdział VI - „Potter, pobiła cię dziewczyna!”

Rozdział został poprawiony na samym końcu. Wydaje nam się, że już nie będzie żadnych powtórek, ale jak coś to piszcie :)

~*~


W poniedziałek na pierwszej godzinie, odbywały się lekcja eliksirów. Zajęcia odbywały się w nisko sklepionym, zimnym(ze względu na to by składniki się nie psuły) pomieszczeniu o kamiennych ścianach. Za mahoniowym biurkiem nauczycielki stały szafki i regały z ingrediencjami. W rogu znajdowała się stara umywalka ze srebrnym kranem. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające różne, przyjemne krajobrazy, które zapewne miały trochę ocieplić to miejsce. Uczniowie czasem nie czuli się zbyt dobrze w tych ciemnych lochach (być może dlatego, że nie było tu okien, co sprawiało klaustrofobiczne wrażenie zamkniętej przestrzeni.), jednak Ivy była w swoim żywiole, gdyż wiedziała, że za chwilę będzie miała okazję popisać się kolejną dobrze uważoną miksturą.
Nauczycielka siedziała za swoim eleganckim biurkiem i czytała „Proroka Codziennego”, a uczniowie gawędzili wesoło. Była przerwa.
Ivy zajęła swoje miejsce w trzeciej ławce. Właśnie wyjmowała swoje przybory, gdy ktoś do niej podszedł. Przerwała rozpakowywanie i podniosła jasną głowę do góry. Przed sobą zobaczyła Abigail. Na jej twarzy panował miły uśmiech, a w oczach przypominających kolorem stal, gościły wesołe iskierki. Kasztanowe loki opadały jej na ramiona. W rękach trzymała ciężki podręcznik, cynowy kociołek i mosiężną wagę. Kątem oka, Ivy dostrzegła, że ma na nogach fioletowo niebieskie zakolanówki, choć przyjęło się, że dziewczęta powinny chodzić w szarościach i czerni.
-Mogę się dosiąść? – spytała uprzejmie.
-W porządku – odpowiedziała po chwili Ivy, bo i tak musiała z nią porozmawiać książce. Była pewna, że ruda sama zacznie temat, jednak z ulgą rzuciła swoje przybory na ławkę.
-Ciężkie jak....-zaczęła jednak zagłuszył ją dzwonek obwieszczający rozpoczęcie się lekcji. Ivy uśmiechnęła się pod nosem.
Uczniowie szybko zajęli swoje miejsca, a profesorka odłożyła gazetę na biurko i stanęła przed klasą. Była tęgą kobietą o uroczych dołeczkach w policzkach i brązowych falowanych włosach. Miała na sobie lekko poplamione, jednak schludne ciemne szaty,
-Dzisiaj będziemy robić eliksir przemiany. To eliksir pozwalający zamienić się w wybrane przez nas zwierzę. Oczywiście nie może to być smok ani bazyliszek – dodała gasząc zapał niektórych uczniów – ale zwykłe zwierzę jak na przykład pies albo koń.
Po sali przebiegł cichy szmer.
-Ale ekstra! – szepnęła Abigail – Chcę być kogutem!
Ivy rzuciła jej zdziwione spojrzenie, a profesorka kontynuowała:
-Przeczytajcie sobie ten temat na sto dwudziestej pierwszej stronie - a za nim usiadła dorzuciła – Aha, i jeszcze coś. Osoba, która najszybciej przyrządzi zdatny do użytku eliksir, będzie mogła go wypróbować na własnej skórze przed całą klasą. Instrukcje macie na tablicy. Do roboty!
Uczniowie w jednym momencie rzucili się do książek nerwowo przerzucając strony i kociołków rozpalając nad nimi ogień i gorączkowo dolewając wody. Jednak Abigail nawet nie udając, że przeczytała instrukcje, pierwsza podbiegła do półki za biurkiem nauczycielki, która ponownie zaczęła czytać „Proroka Codziennego” i prędko zgarnęła większość z półki.
-Po co ci aż tyle? – spytała podejrzliwie Ivy kładąc swoje składniki na drewnianym blacie, gdy wróciły do ławki.
-Ponieważ za chwilę uwarzę najlepszy eliksir z całej klasy jako pierwsza! – wykrzyknęła i parę osób obejrzało się na nią.
-Chciałaś żeby innym zabrakło składników? – zapytała blondynka, patrząc sceptycznie na stosik korzeni, martwych żuków i paru innych rzeczy.
-Nie, ale to kolejna zaleta mojego planu.
Ivy powstrzymała uśmiech i po chwili zabrały się za robienie eliksiru. 





W klasie panowała napięta atmosfera, bo wszyscy chcieli być pierwsi. Co chwila dawały się słyszeć głośne trzaski, ciche wybuchy a nawet krótkie okrzyki i nie wyraźne przekleństwa, gdy płyn prysnął komuś w oko.
Eliksir był dosyć skomplikowany i trudny do wykonania. Niektóre składniki uciekały przed srebrnym ostrzem noża i parę osób biegało po sali, by je złapać, nauczycielka nie zwracała na nich uwagi, bo właśnie sprawdzała swój horoskop. Abigail z nienawiścią w oczach wbijała czubek noża w deskę usiłując trafić w wielkie, wyjątkowo skoczne żuki. W końcu jej się udało i okropna gęsta maź obryzgała jej twarz. Z ust poleciał jej potok oryginalnych wulgaryzmów, kiedy wycierała twarz rękawem szaty. Ivy spojrzała na nią zaskoczona, jednocześnie wlewając wyciąg z korzenia asfodelusa do kociołka. Wywar przybrał wściekle żółtą barwę, dokładnie taką jaką opisano w podręczniku. Abigail w tym czasie mogła się pochwalić eliksirem o ostrym błękitnym kolorze, na powierzchni którego pojawiła się cienka warstwa lodu. Ruda potarła ręce, by się ogrzać, końcówki jej kasztanowych włosów pokrywał szron. „Siedem razy w prawo...”, przeczytała i spróbowała wykonać polecenie, jednak gdy przebiła lód, łyżka nagle przymarzła do środka.
David i James bardzo chcieli wygrać, jednak ich umiejętności pozostawiały wiele do życzenia. Davidowi szło o niebo lepiej od swojego kolegi, jednak jego wywar i tak nie wyglądał tak jak opisano go w książce.
James za to radził sobie jeszcze gorzej niż Abigai (o ile to było możliwe): gdy zamieszał siedem razy w prawo i szybkim ruchem wrzucił pijawki, jego eliksir nagle wyparował. Po prostu zniknął! Zajrzał do środka i ze zdziwieniem poczochrał włosy. Kiedy przechylił kociołek do góry dnem, na ławkę posypał się srebrny, lśniący proszek.
-Zostało jeszcze piętnaście minut! Tak jak zawsze, możecie do mnie przyjść jeśli macie z czymś problem.
James z niechęcią spojrzał na błyszczący pył. Nie, nie będzie się nikogo prosił o pomoc, sam świetnie da sobie rade.
-Zostało pięć minut!
-O nie, nie! – jęknęła Abigail – ja tak bardzo chciałam zobaczyć wszystko z perspektywy koguta! Myślałam, że się zamienię, przecież dzisiaj wywróżyłam to na wróżbiarstwie! Och, nie!
Ivy rzuciła okiem na jej kociołek, w którym znajdował się skruszony lód i zamarznięta łyżka. Abigail usilnie próbowała coś z tym zrobić, ale bez skutku przy okazji zawodząc cicho. Zrobiło się jej żal.
-Tak bardzo ci na tym zależy? – spytała Ivy i podniosła wzrok na jej twarz, w której czaiła się prawdziwa rozpacz.
Abigail wykrzywiła usta w podkówkę i pokiwała głową.
-To w takim razie weź mój.
-Co? A ty nie chcesz? – spytała z wyrazem całkowitego zdumienia, co wyglądało odrobinę komicznie w jej wykonaniu.
-Nie. Nie chce zamienić się w koguta przed całą klasą – odparła z uśmiechem. Abigail wyglądała jak dziecko przed wielką witryną ze słodyczami za połowę ceny.
-Naprawdę? Odstąpisz mi swój eliksir?
-Tak.
-Serio?
-No tak.
-Na poważnie? Mogę?
-No przecież ci mówię, lepiej szybko go bierz, bo zaraz nie będziesz pierwsza – powiedziała rozglądając się po sali, a zaraz dodał speszona - Tylko nie myśl sobie, że robię to specjalnie dla ciebie....Zrobiłam to tylko, dlatego, że nie chciałam się w nic zamieniać.
-Dziękuje! – zawołała Abigail nie zwracając uwagi na jej ostatnie słowa i rzuciła się jej na szyje, co Ivy skwitowała niezadowolonym pomrukiem i natychmiast odsunęła ją od siebie, lecz ona nawet się tym nie przejęła.
Pod koniec lekcji, Abigail wypiła wywar na środku klasy ( uprzednio za wskazówką Ivy wrzucając do środka pióro koguta) i nagle na jej miejscu pojawił się dym, z którego wyłonił się najprawdziwszy kogut.
W klasie rozległy się ciche piski i podekscytowany okrzyk, gdy ptak wskoczył na biurko nauczycielki.
-Pani profesor, czy ona myśli normalnie? To znaczy...-odezwała się jakaś Puchonka do nauczycielki, która stała w kręgu uczniów otaczających zwierzę.
-Tak, jest sobą, jeśli to masz na myśli. – odparła w zamyśleniu pocierając podbródek.
-Kto chce potrawkę z kurczaka na obiad?! – zawołał nagle James do klasy. Wszyscy jednogłośnie się zgodzili oprócz Ivy, która nie miała w zwyczaju jedzenia osób, z którymi siedziała w ławce.
Kogut zagdakał w sposób, który przywodził na myśl śmiech i przeszedł się w tą i z powrotem po blacie biurka przy okazji rozrzucając papiery.
-Może jednak nie...Pani dyrektor byłaby nie zadowolona, gdyby któryś z uczniów został zjedzony.- rzekła nauczycielka z lekkim uśmiechem i jednym ruchem różdżki poskładała dokumenty.
-Ale kurczak nie ma nic przeciwko! – odparł David z szerokim uśmiechem wskazując na ptaka. – prawda?
Kogut zagdakał przekonywująco.
-Widzi pani?
Uczniowie wybuchnęli śmiechem, nawet nauczycielka cicho zachichotała.
-No dobrze, koniec tych żartów. – oznajmiła i machnęła krótko różdżką i Abigail wróciła do swojej pierwotnej postaci.
-Ale czad! – zawołała podekscytowana i zeskoczyła z biurka – Na serio byście mnie zjedli?
-Nie. No może tylko kawałek. – odparł David, a w klasie dał się słyszeć cichy śmiech.
W tym momencie zadzwonił dzwonek i uczniowie wyszli z sali.
-Dzięki, Ivy! – zawołała za dziewczyną, która już była na końcu korytarza.
Ivy lekko odwróciła głowę i machnęła ręką na znak, że to nic takiego i zniknęła za rogiem korytarza.
Abigail uśmiechnęła się i nagle przypomniała sobie, że z tego wszystkiego zapomniała zabrać przyborów z zamkniętej już sali do eliksirów.


* * *

Codzienny gwar wypełniał kamienne mury Wielkiej Sali. Podczas lunchu rzęsisty deszcz spływał kaskadami po szybach wysokich okien. Uczniowie głośno trajkotali między sobą.
Jedynie grupka Gryfonów siedzących w odosobnieniu przy środku stołu nie podzielała entuzjazmu pozostałych uczniów na myśl o czekającym ich treningu.
Ivy smętnie dźgała widelcem gotowaną marchewkę. David spał z głową na twardym blacie i cicho chrapał. Ich ścigający, Vince ze znudzeniem obracał łyżkę między palcami i z przymrużonymi oczami przyglądał się Ślizgonom siedzącym na drugim końcu sali. James bez szczególnego zainteresowania celował różdżką w jedzenie Davida, przez co podskakiwało wysoko na talerzu, rozpryskując się dookoła.
Z otępienia wyrwało ich czyjeś wołanie. Ivy spojrzała w stronę dwuskrzydłowych drzwi, choć połowa zespołu nie zadała sobie tego trudu. Do stołu pośpiesznie zmierzał Matt, pod pachą trzymał zwoje pergaminu, a na ramieniu miał skórzaną torbę.
-Drużyna! – krzyknął szatyn podchodząc do nich energicznie i mocno uderzając dłonią w stół zaraz przy głowie Davida. Chłopak gwałtownie wyprostował się i nabrał głośno powietrza, a gdy jego wzrok napotkał kapitana drużyny ponownie położył głową na stole.
-O nie....
-Mam cudowne wieści!– ogłosił żywo Matt gestykulując i wściskajac się między Davida i Aarona.
-Doprawdy? –mruknął James- Cała drużyna Ślizgonów wykitowała?
-Pani dyrektor postanowiła nam dać Puchar, bo pomimo naszych przegranych, nie jesteśmy takimi....- W tym momencie z ust Vince’a padło bardzo niecenzuralne słowo.
-Vince! – zawołała Ivy.
-....jak Ślizgoni...
-Nie, ale mam nowy plan, dzięki, któremu na pewno wygramy.
-O, znowu. Czym chcesz nas zaskoczyć? –zapytał ironicznie David z twarzą skierowaną w kierunku dębowego stołu.
Matt rzucił mu chłodne spojrzenie.
-Jeśli macie taki stosunek do tego, co mówię, to mam wielu chętnych na wasze miejsca. – powiedział, tracąc swój wesoły ton.
-Wiesz, że to nie prawda, a Ślizgoni w tym roku mają niezły skład - odezwał się jak zwykle spokojny Xavier.
-I nie zdążysz wytrenować nowych zawodników na czas. -dodał obojętnie Aaron. 
-Mniejsza o to -uciął kapitan i zdjął torbę z ramienia- Zaczniemy od tego, że musimy mieć 50 punktów przewagi nad Ślizgonami....
-Żartujesz sobie?! Jak mamy trafić w pętle, gdy ten grubas, jak mu tam Zoler....Naraz zasłania wszystkie trzy bramki! - warknął Vince.
-A więc pałkarze odwrócą jego uwagę. Spójrzcie. – Matt jednym ruchem odsunął półmiski i rozłożył na ich miejsce swoje pergaminy i zaczął im tłumaczyć bardzo skomplikowaną strategię, i ruchy zawodników. Aaron przysunął się bliżej, by lepiej widzieć i jednocześnie złapał się za głowę.
Gdy jego wykład zaczął dobiegać końca, do Sali w jednym momencie wleciały setki różnokolorowych sów.
-O, nareszcie.... – mruknął James, a Ivy nie wiedziała czy chodzi mu o to, że Matt skończył mówić, czy o to, że wreszcie przyleciała poczta. Jednak gdy na jego talerz upadła krwiście czerwona koperta, nagłym ruchem porwał ją i jak szalony rzucił się w stronę wyjścia. Przez salę przetoczyła salwa śmiechu na widok dymiącego się wyjca.
-Czasami się cieszę, że nie jestem na jego miejscu – zaśmiał się David, gdy głos pani Potter dochodzący z listu zaczynał nabierać na sile.
-Ale z ciebie przyjaciel – Ivy rzuciła z pogardą w jego stronę.
-No co? – mruknął i zaczął przeglądać magazyn sportowy, który właśnie dostał - Przywykłem.
Ivy zajęła się jedzeniem, gdy nagle Matt wydał zduszony okrzyk.
-Co się stało?
Drużyna szybko otoczyła Matta, zaglądając mu przez ramię, a David rzucił swój magazyn i nachylił się w jego stronę.
-Ktoś zaginął – powiedział, szybko przebiegając wzrokiem po tekście. – Niedaleko Hogsmeade...- dodał ponurym tonem, a zespół wymienił zszokowane spojrzenia.
-Co jeszcze pisze?
-Słuchajcie....”Wczoraj, około 20.00 biuro śledcze aurorów zostało powiadomione o tajemniczym zaginięciu Rachel Mason, która nie pojawiła się w pracy dwa dni pod rząd. Kobieta mieszkała w małej miejscowości Dathtown, leżącego 30 km od Hogsmeade. Aurorzy wciąż nie odnaleźli żadnego śladu mogącego naprowadzić na trop poszukiwanej. Śledztwo utrudnia fakt, że kobieta nie miała dobrego kontaktu z mieszkańcami.
O zdanie spytaliśmy także szefa Rachel, który zgłosił zaginięcie: „Może nie była najlepsza pracownicą, jednak...” Pla,pla,pla, dalej nie ma nic konkretnego – oznajmił Matt i złożył gazetę i popatrzył uważnie na milczącą grupę.
Te osoby, które również kupowały Proroka już dzieliły się tą wieścią z resztą uczniów. Jednak nie wszyscy się tym przejęli i natychmiast powrócili do przerwanych czynności.
-Ciekawe co się stało...
-Mam nadzieję, że nie dojdzie do Hogwartu.
-Dajcie spokój, może po prostu wyjechała?
-Nikomu nic nie mówiąc?
Rozmowę przerwał im dźwięk uderzenia łyżeczką o kieliszek. Wszystkie nawet najcichsze rozmowy umilkły. Podnieśli głowy i wyczekującym wzrokiem spojrzeli na dyrektorkę, która wstała z miejsca i rzuciła wszystkim surowe spojrzenie spod ściągniętych brwi.
W końcu odchrząknęła i zaczęła mówić:
-Drodzy uczniowie. W tym semestrze będziemy mieć okazję przyjąć nowego ucznia, który ze względu na wyjątkową sytuację dołączy do nas w połowie semestru.
Przez salę przebiegł pomruk zaciekawionych głosów, jednak Mcgonagall uciszyła ich ruchem ręki i w sali znów zrobiło się zupełnie cicho.
-Mam nadzieję, że ciepło go przywitacie i zapoznacie go ze zwyczajami naszej szkoły.
-A kiedy? – zapytał ktoś z tyłu sali.
Dyrektorka skrzywiła się lekko.
-Jutro. – rzekła patrząc na nich z góry – Podczas kolacji zostanie przydzielony do odpowiedniego domu.
Mcgonagall wróciła na swoje miejsce, a w sali nagle wybuchł gwar podnieconych głosów.
-O matko, o matko...
-No wiem! Mam nadzieję, że to chłopak i że niezłe z niego ciacho!
-Jestem pewna, że trafi do Ravenclavu...
-Jak myślicie, dlaczego przychodzi tutaj akurat teraz?
-Nie mogę się doczekać jutra! Stawiam, że będziemy mieć nowego Puchona.

* * *
Następnego dnia było dokładnie to samo, a nim bliżej wieczora tym zamieszanie było jeszcze większe. Podczas lunchu rozniosła się plotka, że nowy uczeń jest z Durmstrangu.
-Ta i jeszcze jest pół trolem – mruknął James.
-Serio?- spytała zaciekawiona Abigail.
-Tak – odparł stanowczo.
I tak kolejna plotka obiegła zamek.
Ku wielkiej radości uczniów, profesor Longbottom odwołał lekcję zielarstwa, gdyż jak twierdził: „bez sensu jest rozmawiać ze ścianą”. Więc uczniowie mieli godzinę więcej, by obstawiać do którego domu trafi nowy uczeń.
Ivy wracała szczęśliwa z powodu odwołania ostatniej godziny do dormitorium. Nawet okropna pogoda nie była w stanie zepsuć jej nastroju.
Nagle jej torba rozerwała się na środku schodów, a jej książki rozsypały się w nieładzie.
- O nie....-jeknęła na widok rozbitej buteleczki atramentu, który wsiąkał w okładki nowych książek. Prędko schyliła się by coś z tym zrobić.
Wydała zduszony okrzyk, gdy ciemna ciecz zabarwiła całą papierową okładkę na granatowo. Szybko zdjęła przemoczony papier i jej oczom ukazała się wysadzana szlachetnymi kamieniami oprawa. Brzegi stron były teraz niebieskie.
-O nie, o nie....
Otworzyła ją i atrament zaczął znikać, a po chwili nie było już po nim śladu, kartki znowu były nieskazitelnie czyste. Otworzyła usta ze zdumienia.
Nagle usłyszała tuż za sobą szyderczy śmiech. Zatrzasnęła księgę i w tym samym momencie odwróciła się szybko w stronę źródła prześmiewczego głosu.
Jakieś dziesięć stóp od niej u podnóża schodów, stał wysoki blondyn o zimnym spojrzeniu, uśmiechający się kpiąco.
-Nasza wspaniała szukająca, ma tak słaby refleks, że nie potrafi złapać nawet swoich rzeczy.
Ivy natychmiast podniosła się z ziemii i posłała mu najbardziej nienawistne spojrzenie na jakie ją było stać. Od razu go poznała: od jakiegoś tygodnia, za swój główny cel obrał sobie gnębienie gryfońskiej drużyny, jednak po raz pierwszy była w takiej sytuacji sama. Zwykle naskakiwał na Jamesa, Davida albo Matta, a ją zwykle ignorował. Więc w tej sytuacji nie była pewna co ma robić, tym bardziej, że ciągle trzymał w dłoni różdżkę.
-Spadaj stąd, Scorpius – warknęła i wróciła do zbierania swoich rzeczy. Miała nadzieję, że się odczepi bez większych sprzeczek. Kątem oka obserwowała go. Wcale nie podobało jej się to, że trzyma w ręku różdżkę. I mimo, że była wycelowana w podłogę, nic nie stało na przeszkodzie by mógł ją skierować na nią. Korytarz był pusty, tylko z dołu dobiegał zwykły hałas
-Wiesz, co, Hunter? Jesteś żałosna. – odezwał się nagle kpiącym tonem.
-Sam jesteś żałosny – odpowiedziała ukrywając złość - I lepiej schowaj ten patyk.
-Patyk? No tak. Jesteś szlamą i nawet nie wiesz co to jest różdżka. Prawie zapomniałem – Odgryzł się blondyn z wrednym uśmiechem.
-No i dobrze! A ty jesteś obrzydliwym, aroganckim pajacem, który uważa się za lepszego od innych. A powiedziałam patyk, bo różdżka w twoich rękach jest tak samo użyteczna jak kawałek drewna. - odparowała ostrym, gniewnym tonem i odwróciła się by zmierzyć go pogardliwym spojrzeniem
.-A chcesz się przekonać? – wycedził i wycelował w nią różdżką.
- A chcesz stracić cenne punkty? –spytała cicho,jadowicie a on rozejrzał się po korytarzu.
-A kto mi je odejmie? Jesteśmy tu sami, jakbyś nie zauważyła. A co to? –spytał nagle wymijając ją i schylając się nad jej podręcznikami.
Ivy podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła szlachetny kamień wystający z pomiędzy książek. Malfoy wyciągnął różdżkę przed siebie dźgnął nią klejnot. Rzeczy obsunęły się ukazując złoty brzeg...
-Nic takiego – odparła szybko i odepchnęła jego rekę,zasłaniając stertę podręczników.
-Nie dotykaj mnie, ty szlamo – warknął i ponownie zagroził jej różdżką.
-To ty nie dotykaj moich rzeczy.
-Co tam chowasz? – spytał po chwili, przekrzywiając głowę i wpatrując się w nią z okropnym uśmiechem.
-Nic co mogłoby zainteresować takiego wielkiego arystokratę jak ty.
Nagle usłyszeli czyjeś głosy, Malfoy jak oparzony odskoczył do tyłu i spojrzał w tamtym kierunku w obawie, że to jakiś nauczyciel. Ivy również spojrzała w tamtą stronę. Stali bezruchu, jakby zostali przez kogoś spetryfikowani i nasłuchiwali.
Zza rogu wyłoniły się trzy osoby, których najmniej by się tu spodziewali. Po lewej szedł James, z rękami w kieszeniach, jego twarz wyrażała irytacje i skrajne zniecierpliwienie. Abigail najniższa z tej trójki trzymała Jamesa pod ramie i trajkotała wesoło, na co brunet w ogóle nie zwracał uwagi. David szedł po prawej stronie tego szeregu, trzymając pod rękę Abigail i naśmiewając się ze znudzonej miny Jamesa.
Zatrzymali się raptownie, widząc scenę rozgrywającą się przed nimi: Ivy siedziała na ziemi obok rozrzuconych książek, a Malfoy celował w nią różdżką.
-Zostaw ją – powiedział David natychmiast domyślając się, o co chodzi, już nie tym samym wesołym tonem, którego używał jeszcze przed chwilą.
-Bo co? – spytał Malfoy i szybko skierował różdżkę w ich stronę.
David stanął instynktownie przed Abigail w obronnym geście, a James wyciągnął swoją różdżkę i zrobił parę kroków do przodu.
-Wreszcie jesteś sam Malfoy, nie ma tutaj twoich „kumpli”. Wreszcie możemy wyrównać rachunki. I co strach obleciał? - James z grożnym wyrazem twarzy powoli zbliżył się do Scorpiusa, który zrobił mały krok w tył.
-Nic mu nie rób! – powiedziała Abigail wymijając Davida i stając obok Jamesa - Chcesz zarobić szlaban albo znowu dostać wyjca od matki?
Na twarzy Jamesa pojawił się lekki rumieniec.
-Abigail, nie dostałem żadnego wyjca! – skłamał natychmiast, ale Scorpius się połapał.
-No, no Potter....Dostałeś wyjca? – spytał wyraźnie ucieszony i na jego twarzy znowu pojawił się pewny uśmieszek.
-Dajcie już spokój! To tylko DURNY MECZ! Dlaczego w ogóle się kłócicie?
-Spytaj tego oszołoma.
-Sam jesteś oszołom. Lepiej wracaj do tych swoich oślizgłych lochów zanim stanie ci się krzywda.
-Grozisz mi, Potter?
-Nie ja tylko ostrzegam.
James patrzył na niego groźnie, ale Scorpius znowu się uśmiechnął. Obaj byli tego samego wzrostu, jednak pod każdym względem inni.
-Uważaj, bo znowu dostaniesz wyjca od tej swojej tłustej matki – syknął Scorpius.
James nawet zapomniał, że ma w pogotowiu różdżkę. Po słowach blondyna po prostu rzucił się na niego, jednak gdy zamachnął się, by uderzyć, znienacka skoczyła między nich Abigail.
-Protego! – zawołał David i pięść Jamesa odbiła się od niewidzialnej bariery tym samym chroniąc Abigail przed przypadkowym ciosem, a Malfoya odepchnęła do tyłu tak że upadł na stertę zalanych atramentem książek, jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi.
-Odpuść – powiedziała rudowłosa po chwili, gdy pierwszy szok minął.
-Abiagil odwal się ode mnie! To nie twoja sprawa! – krzyknął i spróbowł ją wyminąć.
-A właśnie, że moja, bo jak przyjdzie dyrektorka to oboje dostaniemy szlabany –odparła lekko podniesionym głosem, zastawiając mu drogę. Spojrzał jej w oczy.
-To spieprzaj do dormitorium jak się boisz! – krzyknął i machnął ręką w stronę korytarza. Podczas gdy reszta stała w bezruchu. – No idź, na co czekasz?! Zjeżdżaj stąd.
-Zrobię jak zechce – powiedziała zimno szybko mrugając powiekami.
Ivy usłyszała za plecami odgłosy zbliżającej się sporej grupy osób. Podeszła do dwójki z zamiarem załagodzenia sytuacji, jednak nie zdążyła.
-Tylko nie becz – wycedził James nie zwracając uwagi na zbierających się uczniów. Jego słowa tylko pogorszyły sprawę.
Abigail zamachnęła się, uderzyła go twarz, obróciła się na pięcie i zniknęła w bocznym korytarzu. James przez chwilę stał zszokowany, a niektórzy uczniowie głośno wypowiadali swoje złośliwe opinie.
-Potter pobiła cię dziewczyna! – zadrwił blondyn i zaśmiał się jadowicie.
James spojrzał na niego spode łba i mocno zacisnął pięści. Ivy podeszła do niego.
-Daj spokój. Nie warto.
-Właśnie spadaj, Hyperionie. – warknął David posługując się jego drugim imieniem, stojąc za jego plecami. Ivy była zaskoczona tym widokiem, bo była pewna, że David stał po drugiej stronie korytarza.
Scorpius rozejrzał się, wodząc bladymi oczami po tłumie gapiów.
-Jeszcze to dokończymy, Potter.
-Tak, tylko nie zapomnij zabrać ze sobą swoich kumpli.
-Scorpius! – zawołała niespodziewanie jakaś rudowłosa dziewczyna obsypana piegami, przepychając się przez zbiorowisko.
Scorpius nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią, a po chwili poszedł w przeciwną stronę, jakby chciał jej uniknąć. Rudowłosa przemknęła zwinnie przez tłum, przebiegając tuż obok Jamesa, który nagle złapał ją za ramię, odwracając ją przodem do siebie. Dziewczyna z naburmuszoną miną spojrzała na chłopaka nienawistnym wzrokiem orzechowych oczu.
-Lily... – zaczął James zupełnie osłupiały
-Puszczaj mnie, idioto! – wrzasnęła dziewczyna, starając się wyszarpnąć z uścisku - Bo napiszę do mamy!
David i Ivy widząc, że szykuje się kolejny wybuch złości, odciągnęli bruneta za szatę, a ruda pobiegła za blondynem.
-Co to było?
-Niemożliwie....Lily – wymamrotał James.
Ivy odeszła na bok, do swoich rzeczy.
-Reparo – mruknęła, a jej torba wróciła do pierwotnego stanu. Szybko spakowała wszystkie książki do jej wnętrza rozglądając się czy nikt jej nie obserwuje.
-Chłoszczyść! – powiedziała, a cały atrament zniknął z posadzki – Okej, to ja już idę. Narazie.
-Poczekaj, pójdziemy razem - zaproponował David.
-Lily...Boże jak to możliwe – przeżywał James.
-Rozumiem cię, stary...
-Czy twoja siostra, też ugania się za największym palantem i w dodatku Ślizgonem?! – wykrzyknął, a po chwili dorzucił - Zresztą, ty nie masz siostry!
-No niby nie....ale się domyślam jak to jest.
-Ale kiedy...?
-Jeszcze w zeszłym roku – wtrąciła się Ivy idąca obok Davida.
James zatrzymał się nagle.
-Jak to? I ja o tym nic nie wiedziałem? –wydukał, patrząc pustym wzrokiem w ścianę, a po chwili dodał - A ty skąd wiesz?
Ivy nie chciała kłamać.
-No w sumie....wszyscy o tym wiedzą...
-CO?! – ryknął i spojrzał na Davida, który nawet nie udawał, że go to zaskoczyło – Ty też?!
-Wybacz, stary, ale Lily mnie prosiła...Wiedziała jak zareagujesz.  
James wybałuszył oczy i nie odezwał się aż do końca drogi.
Kiedy Ivy znalazła się już w pustym dormitorium, nagle przypomniała sobie, że powinna ponownie zakryć księgę szarym papierem, bo poprzedni został zalany atramentem. Zaczęła szukać w torbie złotej oprawy, dokładnie sprawdzała wszystkie przegrody i kieszenie, ale nie mogła jej znaleźć. Lekko spanikowana wyjęła wszystkie podręczniki, jednak żadnen z nich nie połyskiwał ani nie był wysadzany szlachetnymi kamieniami. Trzęsącymi rękoma zaczęła przerzucać kolejne tomy w poszukiwaniu bezcennej dla niej księgi. Na łóżku leżały tylko zwykłe podręczniki.
-Nie ma jej – szepnęła przerażona i osunęła się na podłogę.