niedziela, 8 września 2013

Rozdział XXIII - Nic dobrego


                Gdy tylko rozbrzmiał dzwonek uczniowie oddali fiolki z próbkami eliksirów na biurko nauczycielki. Abigail spokojnie mogła liczyć na przynajmniej Zadowalający z czego była niezmiernie ucieszona, gdyż biorąc od uwagę jej totalny brak przygotowania powinna dostać maksymalnie „Trolla”. Wciąż pamiętała  jak Danielle powiedziała jej, że podsłuchała jak ktoś powiedział, że usłyszał, że ktoś na trzecim roku dostał Trolla z minusem. To był dopiero wyczyn!
                Już drugi raz Ivy pomagała jej na teście z eliksirów… Właśnie wpadła na pomysł jak się odwdzięczy. Już widziała te witryny sklepowe, już wyobrażała sobie wieszaki pełne kolorowych sukien, rzędy szpilek, a naprzeciwko gablotę z lśniącą biżuterią, tak lśniącą, że aż oślepia (jednak jest niezwykle gustowna. I niestety droga). W całym tym rozmarzeniu nie pomyślała nawet, że Ivy może mieć coś przeciwko, a nawet gdyby wpadło jej  to do głowy to nawet nie wzięłaby tego pod uwagę – nie było dziewczyny, która nie chciałaby takiej niespodzianki! „Hmm… Znowu będę musiała poprosić rodziców o podwyższenie kieszonkowego” – pomyślała.
 W tej swojej radości nawet nie dostrzegła jak James z zirytowaną miną kładzie swoją ciemnozieloną esencje na blacie i nie dostrzegła też chłodnego spojrzenia, którym odpowiedział mu David pozostawiając na blacie naczynko z jego niebieskim musującym wynalazkiem.
Tymczasem Ivy po ekspresowym i niezbyt czułym pożegnaniu z Abigail, jak błyskawica wypadła z sali i skierowała się w stronę schodów wyprowadzających z lochów. Słyszała za sobą kroki i gwar rozmów reszty uczniów. Przyśpieszyła kroku. Nie miała ochoty rozmawiać z nikim o tym czemu nie było jej przez noc w dormitorium  i dlaczego słynny James Potter odbywa  z nią szlaban, a już za nią czaiła się jej dość wścibska współlokatorka – Nancy. Niestety chodziła z nią na eliksiry i miała nieprzyjemne wrażenie, że zaraz ją namierzy. Lekko spuściła głowę jak gdyby miało to utrudnić rozpoznanie jej wśród tłumu i gdy tylko znalazła się w hollu ruszyła w jedno z najbardziej znienawidzonych przez uczniów miejsc  zwanego Pieczarą Wapniaka. Ivy jeszcze nigdy w czasie swojego grzecznego  sześcioletniego pobytu w zamku nie miała przyjemności odwiedzić owianego legendą miejsca. 
Zdawało jej się, że ktoś również tam się wybiera. Gdy lekko obróciła twarz, kątem oka dostrzegła Jamesa, który nieśpiesznym krokiem szedł kilkanaście stóp za nią. Wykrzywiła lekko usta w niezadowolonym grymasie. Szczerze  mówiąc miała nadzieję, że nie przyjdzie. Wciąż czuła się głupio na samo wspomnienie tego jak wyratowała go z opresji w gabinecie w dyrektorki. Cały czas brzmiały jej w głowie jej własne słowa „James zawsze wydawał mi się taki odważny…Myślałam, że mu tym zaimponuje” Wzdrygnęła się z obrzydzenia.
Jako pierwsza stanęła przed drzwiami ukrytymi w wąskim korytarzu i zapukała. Poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku, nie miała pojęcia czego się spodziewać.  Zanim stetryczały właściciel niewielkiego gabinetu podszedł  do drzwi James wreszcie ją dogonił. Udawała, że zupełnie nie zwróciła uwagi na jego przybycie, jednak zerknęła na niego kątem oka. Trzymał dłonie w kieszeniach i  wydawał się wyjątkowo markotny, ale wcale mu się nie dziwiła – czekał ich szlaban, a fama, którą otoczony był Filch pozwalała się domyślać, że kara nie będzie lekka. Gdy drzwi się otworzyły Woźny niemal natychmiast wcisnął im do rąk dwa mopy, dwie szczotki i wiaderko z wodą. James podniósł brwi w lekceważącym geście,  a Ivy skrzywiła się jeszcze bardziej.
-I do sowiarni – wycharczał Filch z mściwym uśmieszkiem na jego pooranej zmarszczkami twarzy. Ivy ucieszyła się, że chociaż nie musi czyścić nocników w skrzydle szpitalnym, mogło być gorzej. Jednak James był dzisiaj w kiepskim nastroju, a poza tym nie znosił tego starego wrednego pryka. Raz będąc na szlabanie słyszał jak zawodził sam do siebie, że jaka to szkoda, że już nie można wieszać uczniów za kostki u nóg w lochach. A czasem gadał do jakieś Pani Norris, o której istnieniu nikt nie słyszał. Naprawdę dziwny i okropny jednocześnie był z niego staruszek.
-Że niby mam sprzątać te sowie gów… odchody? –  James poprawił się z uprzejmym zdumieniem na twarzy.
-Dokładnie tak, Potter, odchody. A teraz zmiatajcie stąd.  A jak wrócę to ma się błyszczeć – wymamrotał z fałszywym uśmiechem, na co brunet groźnie zmrużył oczy – A jeśli nie to zostaniecie parę dodatkowych godzin dłużej… Nasza kochana pani dyrektor, powiedziała, że możecie sprzątać nawet do ciszy nocnej - dodał, widząc wojowniczą minę chłopaka.
James mimo, że nie miał na to najmniejszej ochoty z grymasem na twarzy podniósł wiaderko i chwycił mopa. Spojrzał na woźnego spode łba. Ivy przez moment wydawało się że chłopak rozważa zdzielenie Filcha po głowie kijem, jednak z doświadczenia wiedział, że nie ma wielkiego wyboru jak odwalić szlaban i mieć to z głowy. 
-Ach i jeszcze wasze różdżki. Żebyście sobie nie pomagali – powiedział. Ivy z lekką niechęcią oddała mu swoją cedrową różdżkę, a James nawet nie drgnął  - Lepiej się pośpiesz Potter. Czas ucieka. – wycharczał starzec.
Brunet zaczął grzebać  po kieszeniach. Trochę potrwało zanim z kamienną twarzą spełnił polecenie i oddał różdżkę. Ivy chwyciła szczotki i niepewnie ruszyła w stronę hollu pełnego uczniów. Nie miała ochoty prezentować się wszystkim z zestawem do sprzątania. Wyglądała niczym żona Filcha, brakowało jej jeszcze fartucha. Zatrzymała się przed wejściem. Słyszała głośne rozmowy i śmiechy, wcale jej to nie zachęcało. Zerknęła na Jamesa – on z mopem i wiadrem wyglądał jak jego adoptowany syn. Chłopak szedł tuż za nią.
-Co robisz? – James zatrzymał się i spojrzał na nią zirytowany – Myślisz, że sam będę to sprzątał?
-Wole poczekać do przerwy – stwierdziła, spoglądając na zapełniony korytarz – aż wszyscy sobie pójdą.
Nie miała ochoty być wyśmiana przez tłum, za to James prychnął.
-No to powodzenia.
Chłopak śmiało ruszył przed siebie wystawiając się na spojrzenia uczniów, więc i ona mając za swoimi plecami charczącego Filcha, chcąc nie chcąc poszła za nim. Co rusz słyszała jakiś chichot. Domyślała się, że wszyscy teraz na nich patrzą, jednak nie miała odwagi tego sprawdzić. Za to James szedł pewnie niczym król mimo, że zamiast berła dzierżył mopa w dłoni i patrzył po wszystkich jakby z wyzwaniem. 
Z początku ze wstydu paliły ją policzki, ale jego pewność siebie jej również dodała śmiałości i pozwoliła znieść szyderstwa tłumu. Jednak nawet gdy już zniknęli w przejściu do wieży  i wszelkie głosy ucichły, a ona odetchnęła z ulgą to wciąż była czerwona jak burak.
Szła po stromych zakręconych schodach widząc przed sobą Jamesa. Wydawał się czymś zdenerwowany. Przypomniała sobie jak na eliksirach odsunął się Davida i nawet nie próbowali sobie wzajemnie pomagać. To było do nich nie podobne, bo na ogół wszystkie ich (często marne) mikstury zwykle były wynikiem pracy zespołowej. Domyśliła się, że to z powodu księgi i tego, że David nie podzielał zdania Jamesa. „No tak, oczywiście, bo jeśli ktoś nie zgadza się z naszym panem i władcą to księciunio od razu strzela fochy” – pomyślała z irytacją.
Gdy dotarli na miejsce, sowiarnia prezentowała się jak zwykle: upaćkana ptasimi fekaliami i piórami, pełna sów i słomy porozrzucanej na kamiennym podłożu. Ivy nieczęsto tu bywała, przeważnie raz na parę tygodni, żeby wysłać list do rodziców, a rzadziej do swoich dwóch starszych braci i małej siostrzyczki, która wciąż miała szanse dostać list z Hogwartu.



James mruczał pod nosem przekleństwa, a Ivy nie miała pojęcia za co wziąć się najpierw: za zardzewiałe żerdzie oklejone zaschniętymi odchodami czy może za podłogę, na której leżało parę świeżych „niespodzianek”. Ani to ani to nie poprawiało jej nastroju. Chłopak wyraźnie wkurzony wziął do ręki szczotkę i jakby miał w tym spore doświadczenie zaczął  szybko, choć niedbale zamiatać podłogę. Ivy uczyniła to samo, rozmyślając o księdze. Leżała teraz pod materacem w jej pokoju i dziękowała bogu, że poza ich czwórką, nikt nie wie, że posiada coś takiego. Zastanawiała się czy skonfiskowali by księgę czy może udałoby jej się wmówić, że kupiła to na pokątnej…
- Cholera!
Spojrzała na Jamesa, który przerwał sprzątanie i teraz w nerwowym geście mierzwił włosy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zachowuje się jak rozpieszczone dziecko.
- Jeszcze tylko tego dzisiaj mi brakowało  – burknął. Ivy jakoś nie miała ochoty wspominać o tym, że mógł zostać wywalony z drużyny i ten szlaban to nic w porównaniu do tego. Zaczynała lekko żałować, że poniżyła się w rozmowie z dyrektorką, żeby mu pomóc. Jednak z ogromną niechęcią musiała przyznać, że James był świetnym pałkarzem (jednak jednocześnie tak napuszonym, że to nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia) i na pewno nie wygraliby bez niego meczu.
- Jeszcze? Zwykle zawalasz eliksiry, więc czym się przejmujesz – zadrwiła.
James mocniej ścisnął kij od szczotki. Próbował stłumić w sobie złość. Nie dosyć, że posprzeczał się z Davidem to teraz jeszcze ona gra mu na nerwach. Gdyby był w  lepszym nastroju to nawet by się tym nie przejął.
Przez moment nie odpowiadał i właśnie wtedy pomyślała, że może jednak przegięła, bo zwykle odpyskiwał od razu.
- Odezwała się najlepsza – odpowiedział w końcu i z powrotem gwałtownymi ruchami zaczął szurać szczotką po podłodze, rozpierzchując słomę – a przez cała pierwszą klasę nie umiałaś nawet Wingardium Leviosa – dodał nagle ze złością i parę sów z przestrachem wzleciało w powietrze.
Ivy nagle przerwała zamiatanie i szczęka jej opadła.  Na jej twarzy dało się zobaczyć wyraz skrajnego zdumienia i czegoś w rodzaju zawstydzenia. Nie sądziła, że ktokolwiek pamięta, że aktualnie dobra uczennica była kiedyś beznadziejna z wszelkiego rodzaju zaklęć. Była tu dziura w jej życiorysie, której chętnie pozbyłaby się z pamięci. James nie musiał patrzeć na jej twarz, żeby domyślić się jaką ma teraz minę. Nawet nie poczuł satysfakcji, że jej dopiekł, po prostu chciał się jej jakoś odgryźć  i mieć nadzieję, że już więcej się nie odezwie. Ivy odwróciła się w jego stronę wciąż z ta samą zszokowaną miną.
- A co ty jakieś kroniki prowadzisz? – wydukała zmieszana, próbując przywołać pewną siebie minę.
- Nie. Po prostu byłaś jedyna w klasie, która tego nie umiała – odparł i zdziwił się czując, że uśmiecha się złośliwie. Poczuł nagłą chęć dobicia jej. Nie wiedział skąd w nim takie sadystyczne skłonności, ale  w tej chwili zupełnie się nad tym nie zastanawiał. – Do tej pory mamy z tego niezły ubaw z…- przerwał nagle.
- z Davidem? – dokończyła za niego z lekkim zdenerwowaniem w głosie. Nim zdążyła się ugryźć w język dodała mściwym tonem – Czyżbyś obraził się na niego, bo ma inne zdanie i teraz tupiesz nóżka jak rozpuszczona panienka?
W sumie to wolałaby tego nie powiedzieć, ale była zbyt wkurzona żeby móc się powstrzymać. Mówiła dalej, a James stał do niej tyłem i nie mogła zobaczyć jego twarzy.
- Więc ta książka jest ważniejsza od przyjaciela? – zapytała z przekąsem.
James nagle przestał zamiatać i upuścił szczotkę, która z głuchym dźwiękiem zderzyła się z posadzką.
- Twoja wiedza ogranicza się do eliksirów – stwierdził i wyciągnął różdżkę. – więc trzymaj się tego i się nie wtrącaj.
- Skąd masz różdżkę? – zapytała – Przecież Filch… dałeś mu lipną! Nawet o tym nie myśl… - dodała, jednak James już machnął różdżką. Podłoga zalśniła czystością. No prawie, James nigdy nie był najlepszy z zaklęć domowych, więc na podłodze pozostały resztki słomy i odchodów.
-Przez ciebie dostaniemy większy szlaban! – zawołała za nim, jednak James już wyszedł zostawiając ją sam na sam z mopem, szczotką, wiaderkiem i dziesiątkami sów wpatrujących się w nią żółtymi ślepiami.
- Świetnie – mruknęła gniewnie pod nosem. – Panienka! – wykrzyknęła jeszcze w kierunku schodów i tak naprawdę nie spodziewała się odpowiedzi. Jednak po chwili z oddali dobiegł ją głos Jamesa.
-Babochłop!
Ivy znieruchomiała. Choć James nie mógł tego zobaczyć to wiedział, że to co powiedział było dobre.


***

- Jak ci poszedł sprawdzian?
David uprzednio ponury i zirytowany, rozpogodził się nieco na dźwięk głosu Abigail. Obrócił się do Rudej i w zakłopotanym geście potarł policzek.
- Nie gorzej niż zwykle – powiedział z lekkim uśmiechem – a tobie? Widziałem jak ściągasz od Ivy – dodał, a Abigail zaśmiała się głośno.
- To był strasznie trudny eliksir – powiedziała tonem znawcy – musiałam – dodała świątobliwie.
Przez holl przewijało się mnóstwo uczniów, którzy pędzili do swoich dormitoriów albo na dodatkowe zajęcia. Abigail patrzyła za nimi, więc David postanowił czym prędzej ściągnąć jej uwagę z powrotem na siebie.
- Gdzie teraz idziesz? – zagadnął.
- Na dodatkowe wróżbiarstwo – powiedziała, a David pokiwał głową z lekkim rozbawieniem. Z Jamesem nazywali takie zajęcia „dla dociekliwych” i zawsze się z tego śmiali, jednak w tym momencie nie przeszkadzała mu jego nieobecność, a nawet wręcz przeciwnie. Po ich lekkiej sprzeczce w drodze na eliksiry nie chciał z nim gadać, a poza tym spodobało mu się spędzanie czasu z Abigail bez jego towarzystwa.
- Pamiętasz, że przegrałaś zakład? Jesteś mi winna przysługę - dorzucił z uśmiechem. Abigail raptem zdążyła otworzyć usta, gdy nagle ni stąd ni zowąd obok niej pojawiły się jej koleżanki. Dziewczyna po lewej miała proste brązowe włosy sięgające ramion i gęstą grzywkę. Druga miała bardziej słowiańską urodę, jasne włosy i oczy. Obydwie ubrane były w pospolite szaro-czarne mundurki, czym odróżniały się od Rudej, bo Puchonka miała wzorzyste podkolanówki, a na głowie brokatową opaskę czym zawsze wyróżniała się w tłumie. Brunetka zwróciła się do Rudej.
- Abi, idziesz czy może wolisz zostać… - zaczęła Danielle dwuznacznym tonem, ale Abigail dała jej sójkę w bok -… z Davidem? – dokończyła z lekkim grymasem na twarzy, a Ruda ponownie zwróciła twarz w stronę chłopaka.
-David poznaj Danielle i Lucy. Danielle Lucy to David. No to muszę lecieć. Narazie!  – powiedziała szybko Ruda szczerząc się głupio i bezceremonialne pchnęła koleżanki w stronę schodów. Rzuciła jeszcze Davidowi krótki przepraszający uśmiech i zaczęły wchodzić po schodach gadając o czymś zawzięcie. Gryfon poprawił torbę na ramieniu i chwilę patrzył dopóki Puchonki nie zniknęły za rogiem. Pokręcił głową z uśmiechem i sam ruszył na górę powolnym krokiem w kierunku wieży Gryffindoru. Bardzo powolnym, w końcu nigdzie mu się nie śpieszyło.

***

- Buble-gumle-cza-cza… cza?  – powiedział niepewnie do Grubej Damy, jednak ta ku jego zdumieniu wpuściła go i z rozbawieniem przez myśl przeszło mu, że prefekt, który wymyślał te nazwy musiał być pod wpływem Ognistej. 
Przeszedł przez zatłoczony przez uczniów, którzy właśnie skończyli zajęcia Pokój Wspólny. Gdy wszedł do dormitorium z zaskoczeniem zauważył Jamesa leżącego bezruchu na łóżku i wpatrującego się w coś co trzymał w ręce. Kiedy obracał przedmiot  w dłoniach dostrzegł znajomy owalny kształt. Na ten widok cicho westchnął z irytacją.  Gdy zamknął drzwi brunet jedynie zerknął na niego leniwie, a później ponownie wlepił oczy w błyskotkę.
- Co tak szybko wróciłeś? – zapytał David, podchodząc do swojego łóżka.
- Nie chciałem już tam siedzieć  – odparł krótko, nawet na niego nie spojrzawszy.
- Jak to? A co jeśli wywalą cię z drużyny? – spytał – Normalnie to sam bym to olał, ale za dwa dni mecz!
James chwilę milczał.
- Nie wywalili mnie od razu to teraz też tego nie zrobią – odparł ze wzruszeniem ramion, a David usłyszał w jego głosie rozdrażnienie. – poza tym mam ważniejsze sprawy niż sprzątanie sowich gówien.
David przez moment zastanawiał się co powiedzieć.  Poczuł nagły przypływ złości.
- Jeśli cie wywalą to nie znajdziemy na twoje miejsce nikogo dobrego, a wtedy szansa na Puchar Quidditcha przeleci nam koło nosa! – powiedział zirytowany jego zachowaniem  – Wiesz jaki to ważny mecz i w dodatku ze Ślizgonami! Nie możemy przegrać! A co to niby za ważniejsze sprawy? – dodał rozgniewany. Rzucił swoją torbę w kąt i zaczął rozwiązywać krawat.
- Ostatnio ustaliliśmy, że nie chcesz o tym słyszeć – powiedział z przekąsem James. Zwykle spokojny i beztroski szatyn spiął się i zesztywniał.
-Aha, czyli znowu chodzi o tą durna książkę – domyślił się David i ściągnął brwi– A nie pomyślałeś, że przez twoje zachcianki ucierpi cały dom?!
James nie pomyślał o tym wcześniej, jednak Davidowi łatwo było coś takiego mówić, kiedy on i Abigail uniknęli kary.  
- To JA muszę harować ! Chociaż wszyscy byliśmy w tym lesie to tylko ja mam szlaban!
Davidowi przemknęło przez myśl, że nie tylko on ma szlaban, Ivy też go odbywała, jednak brunet najwyraźniej był skupiony wyłącznie na sobie. Omal się nie zaśmiał się z goryczą, jednak się powstrzymał.
- Nic nie poradzę na to, że nie mogliśmy was  znaleźć! – David podniósł głos. W drodze na eliksiry już mu o tym mówił, a on zachowywał się tak jakby to była jego i Abigail wina - Nie było was na mapie! – dorzucił, przypominając sobie jak razem z Puchonką, a później jeszcze sam przeszedł wszystkie korytarze, sprawdził sale, tajemne przejścia, a nawet błonia. Wkurzyło go to, że zupełnie to zlekceważył.
-Tak, jasne szukaliście – sarknął, zakładając ręce na piersi. – Pewnie w końcu wykorzystałeś okazję kiedy mnie nie było i wreszcie cię zauważyła! Chociaż znając ciebie to pewnie to i tak zmarnowałeś!
David nic nie odpowiedział, jednak twarz mu  poczerwieniała. Zacisnął dłonie w pięści, a James trajkotał dalej:
-Oczywiście miałeś okazję, ale nie – powiedział – ty zawsze musisz być gentlemanem i nawet boisz się ją dotknąć. Już nie wspominając o zaproszeniu na bal!   
David z natury był wyluzowany i pewny siebie, jednak, kiedy miał styczność z Abigail tracił grunt pod nogami i język wiązł mu w gardle. Z innymi dziewczynami nie miewał takich problemów, ale ona była bardzo szczególnym wyjątkiem.
- Więc mam iść do McGonagall przyznać się, że byłem z wami lesie i poprosić żeby dała mi szlaban? Wtedy wreszcie będziesz zadowolony? – zapytał, przez zaciśnięte zęby.
-Owszem będę – stwierdził i powoli podniósł się do pozycji siedzącej – a będę jeszcze bardziej, kiedy wyjdziesz.
David stał tak z zaciśniętymi pięściami i powstrzymywał się, żeby go nie walnąć.
-To wszystko przez tę cholerną książkę! – wykrzyknął nagle – Gdyby nie ona to nie byłoby żadnego szlabanu, nic by się nie stało! Przestań się wreszcie tym bawić, wywal to! – David nagle podszedł do niego i wyrwał coś w rodzaju jasnego kamienia, którym bawił się od jego przybycia. Wszystko potoczyło się bardzo szybko: James zerwał się z łóżka i chwycił go za materiał koszuli, coś tam do niego krzyczał, jednak David zupełnie to zignorował i cisnął z całej siły przedmiotem w stronę okna. Szyba rozleciała się na kawałki i posypała się na podłogę. James dalej trzymał go za koszulę i próbował wypatrzeć lecącego przedmiotu. Nigdzie go nie widział. Właśnie dlatego nie był szukającym. Odepchnął Davida i rzucił wściekłe spojrzenie.
- Co ty do cholery zrobiłeś?!
David mierzył go spojrzeniem i oddychał szybko.
- To co trzeba było zrobić od razu! – krzyknął.
James patrzył jak przyjaciel go wymija i idzie w stronę drzwi. Był tak zły, że nie wiedział co ze sobą zrobić.
- Jesteś cholernym egoistą – rzucił na odchodnym David, stanąwszy w progu. Gdy to mówił patrzył mu prosto w oczy, a głos drżał mu z gniewu. James ze złości rzucił pierwszą lepszą rzeczą, która mu się nawinęła. But trafił drzwi, które już zdążyły zatrzasnąć się z hukiem. Został sam. 


***

Jak tam pierwszy tydzień szkoły?  Nasz całkiem niezły - nikt się tego nie spodziewał.
W tym rozdziale starałyśmy się pisać więcej opisów. Mamy nadzieję, ze was nie zanudziły? Chociaż mamy wrażenie, że ten rozdział jest jakiś... dziwny. Tak jakby czegoś mu brakowało, jednak nie mamy pojęcia czego. Też to widzicie? :P

Życzymy roku szkolnego bez testów, prac domowych...i w ogóle bez obowiązków i dziękujemy za każdy pojedynczy komentarz i obserwację - to bardzo motywuje :D