czwartek, 29 maja 2014

Rozdział XXVIII - Sny


Wczesny wieczór.
James nawijał na palec kosmyk długich, złocistych włosów. Mimo, że była raczej smukłą istotą, było mu dosyć niewygodnie kiedy na nim leżała.  Musiałby być jednak niespełna rozumu by nazwać ten słodki ciężar nieprzyjemnym. Nie miało nawet znaczenia, że jest zmęczony i przemoczony po treningu.
Pogłaskał dziewczynę po głowie. Jak po krótkim namyśle uznał chwili się nie wybiera, a ta nie jest najgorsza, bo jest jeszcze zdolny do kolejnego wysiłku.
- Zamknąłeś drzwi? – zapytała zbliżając usta do jego ust.
- Nikt nie wejdzie. – Zapewnił ją. Zostawił na klamce swój krawat, co było sygnałem by żaden z jego współlokatorów nie ważył się przekroczyć progu. – Nie gniewasz się już? To naprawdę był przypadek, że wylądowałem z nią w tym pokoju. Prędzej zjadłbym ogon szczurogona niż z nią… ble – wzdrygnął się ostentacyjnie na samo wspomnienie spędzenia z Ivy nocy w jednym pokoju. Oczywiście w rzeczywistości nie czuł aż takiego obrzydzenia, jednak musiał być przekonywujący. Jakiś czas później w ramach głupiego zakładu zjadł ten ogon, ale Elizabeth nie miała o tym pojęcia.
Zbliżył się do niej, jednak ona odsunęła się nieco. Zaskoczony uniósł brwi.
-A nie myślisz, że są tutaj jakieś zabezpieczenia? No wiesz… - zachichotała. - Niby jest pełen „celibat”
-Może to sprawdzimy… co ty na to? – zapytał nie odrywając wzroku od jej jasnych oczu – Chyba tuż przed samym meczem McGonagall nie wyleje mnie z drużyny…
James uśmiechnął się figlarnie i obrócił ją na plecy - teraz on był nad nią. Blondynka zaśmiała się i przyciągnęła go do siebie.
-Wiesz, że uwielbiam patrzeć jak grasz? – zapytała, wpatrując się w jego brązowe oczy z uśmiechem.
- Jasne, że wiem – odparł i pocałował ją namiętnie.
***
David stanął przed Grubą Damą z wyrazem skrajnego załamania.
- Śledziki w marynacie różanej – wyrecytował bez życia, a kobieta wpuściła go do środka. Dzisiejszego dnia nawet nowe hasło nie było w stanie go poprawić mu nastroju. Po spotkaniu z Abigail czuł się jak ostatnia miernota. Wciąż nie mógł uwierzyć, że w momencie gdy miał doskonałą sposobność, by zaprosić ją na bal wyskoczył z wypracowaniem na historię magii!  Dlaczego gdy ją widzi ogarnia go taki stres? Nie miał pojęcia. Nigdy się przecież nie stresował. NIGDY. Nawet wtedy gdy przypadkiem pomylił szatnie i zobaczył przebierającą się Ivy… albo wtedy, gdy z powodu serii niefortunnych zdarzeń był zmuszony do wygłoszenia wiersza miłosnego na środku Wielkiej Sali w trakcie obiadu.
Życie było takie nie fair.
Z westchnieniem przekroczył dość wysoko umiejscowiony próg, a do jego uszu dobiegły zwykłe wieczorne odgłosy. Niechętnie wszedł do Pokoju Wspólnego, gdzie na kanapie czekał na niego Vince. Brunet przywołał go leniwym machnięciem dłoni.
- Krawat – rzekł krótko, a wyjaśniało to wszystko.
David poczuł się dobity.
- Znając mój talent to nigdy tam swojego nie powieszę – mruknął pod nosem i opadł na kanapę obok współlokatora. Chciał, żeby wyszli stamtąd jak najszybciej, bo wszystkim czego  w tamtej chwili pragnął było łóżko i długi, głęboki sen. Jedyny plus był taki, że ogień z kominka przyjemnie ogrzewał jego przemarznięte ciało. „Jak mogłem być takim kretynem… Praca domowa z historii magii… Czy ja jestem normalny?!” pacnął się w czoło i skrzywił się nieznacznie – wciąż czuł efekty walenia głową w kamienną ścianę.
Vincent tylko podniósł brwi, nie odrywając wzroku od gazety, którą podkradł jakiemuś dzieciakowi. David zerknął kątem oka na okładkę. Nic szczególnie ciekawego.
Przypomniał sobie o artykule o śmierci kobiety w miasteczku kilkanaście milod Hogsmeade. Od tamtego czasu zerkał do Proroka, jednak ani razu o tym nie wspomniano. Przypuszczał, że gdyby odnaleziono sprawcę byłoby o tym głośno, jednak co dziwne nie zauważył aby w Hogsmeade wzmocniono ochronę. Uznał więc, że nie ma się czym martwić. Poza tym a w zamku i okolicach zawsze czuł się bezpiecznie, nieważne co pisano w gazetach, a w tym momencie właściwie był mu wszystko jedno, w głowie miał tylko Abigail.
Nagle ponad sobą usłyszeli czyjś głos.
- Wiecie może gdzie jest James?
To była Ivy.
- Jest w dormitorium – odpowiedział szybko Venner. – A czego od niego chcesz?
- Dzięki – rzuciła niedbale Ivy ignorując jego pytanie i skierowała się w stronę krętych schodów.
- Ale, zaczek…- zawołał za nią David chcąc ją ostrzec, gdyż dziewczyna pewnie nie znała ich męskiego kodu. Vince szybko mu przerwał, nagle wypuszczając z rąk Proroka Codziennego szarpnął go za rękaw czerwonej bluzy do Quidditcha.
- Cicho… Jak ona tam wejdzie to jego dziewczyna się na niego obrazi i szybciej wyjdzie… Zakład?  
David spojrzał na niego z odrazą. Jednak po chwili namysłu stwierdził, że być może Jamesowi się to należy. Wyszarpnął bluzę z jego dłoni i zacisnął usta bijąc się z myślami, gdy tymczasem Ivy zniknęła na schodach, nie zawracając sobie nimi głowy.
Uszy ponownie wypełnił mu jazgot pierwszoroczniaków grających w jakąś nową grę.
- Cholerne dzieciaki – mruknął Vince podnosząc gazetę – McGonagall powinna wprowadzić im zakaz wychodzenie pokoi po dziewiętnastej. Albo najlepiej całkowitego wychodzenia w ogóle – dodał po namyśle i zagłębił się w lekturze.

***
Ivy mogła zwrócić się z tym do Davida. Właściwie takie wyjście nawet bardziej by jej pasowało, gdyż chłopak był znacznie milszy w obyciu i mniej nieobliczalny od Jamesa, jednak wiedziała, że jego samego sprawa księgi już nie interesuje, a przynajmniej tak twierdził. Zresztą podobnie jak Abigail, która podejrzanie ochoczo obrała takie samo zdanie jak on – co było dodatkowo dziwne, bo przecież wcześniej dość zaciekle o nią walczyła. Może faktycznie jest dziwaczką – uznała Ivy, przypominając sobie niektóre jej z jej ekscentrycznych wybryków. Nie zamierzała jednak drążyć.
Wciąż pamiętała, że James wspomniał o jakimś świecidełku, które znalazł w środku. Była pewna, że na taką wymianę się zgodzi.
Podeszła do drzwi i ku swojemu zdumieniu dostrzegła czerwono-złoty krawat Gryfindoru powieszony na klamce. Prychnęła z dezaprobatą. Rozumiała, ze można mieć bałagan sama była tego przykładem, ale żeby wysypywać się poza pokój? To już lekka przesada.
Z wnętrza torby wyciągnęła księgę, żeby James od razu wiedział po co tu przyszła. Nie chciała by pomyślał, że przybyła do niego w celach towarzyskich. I tak już za dużo czasu spędzili w jednym pokoju.
Zapominając o uprzedzeniu lokatora o swojej obecności, od razu nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. Stanęła jak wryta. W pokoju… był porządek. Niemal idealny porządek. Więc czemu wisiał tam ten krawat? Gdy spojrzała w lewo, na łóżko w rogu przekonała się dlaczego tam był.

***

James usłyszał jak drzwi otwierają się z cichym skrzypnięciem. Przecież mieli nie wchodzić do jasnego groma, powiesił krawat!
Doznał tak głębokiego szoku, gdy zobaczył kto wkroczył do jego pokoju, że nie był w stanie się ruszyć.
- Ktoś wszedł? – zapytała Elizbeth zupełnie nieświadoma zaistniałej sytuacji, nie odrywając ust od szyi Jamesa. Gdy niechętnie odsunęła się od Gryfona i dostrzegła dziewczynę, z którą  James ponoć spędził noc w jakimś tajemnym pokoju poczuła gwałtowny przypływ złości. Przed rzuceniem się na nią z pięściami lub chociaż obrzuceniem jej masą obelg przypomniała sobie o swojej do połowy rozpiętej koszuli, więc wpierw zakłopotaniem zakryła się jej połami.
James szybko odzyskał trzeźwość myślenia, automatycznie chwycił ochraniacz na łokcie z  brzegu łóżka i rzucił nim po gentlemeńsku w drzwi. Ivy cudem uniknąwszy celnie wymierzonego pocisku z twarzą czerwoną jak burak cofnęła się do wyjścia. Gdy pędem zamykała drzwi James nagle dostrzegł pobłyskującą kusząco księgę w jej ręce. Poczuł charakterystyczne przyjemne łaskotki w brzuchu, które miał zawsze gdy był czegoś bardzo ciekawy.
Miał poważny dylemat. Wiedział, że Elizabeth nie będzie zadowolona, ale nie mógł się powstrzymać. Musi sprawdzić co się stało. Może pojawiło się coś nowego… dziewczyna przecież może sobie poczekać… Ciekawość wygrała.
-Nie! Stój! – James popełnił największy błąd z pewnością nie życia, ale co najmniej tego wieczoru. Z jakiegoś powodu dość często zdarzały mu się niefortunne sytuacje, więc z początku zupełnie się nie przejął.
Ivy zatrzymała się i wychynęła zza przymkniętych drzwi słysząc głos chłopaka. Kiedy zobaczyła jak dziewczyna Jamesa rzuca mu spojrzenia mordercze niczym wzrok bazyliszka, a później przenosi je na nią zdezerterowała. Nie zamierzała w tym uczestniczyć, tym bardziej, że Gryfonka nie darzyła jej sympatią po ostatnich plotkach i rozmowie z nią. Zresztą z wzajemnością.
Ivy  ulotniła się w mgnieniu oka i pobiegła do dormitorium dziewcząt zostawiając parę sam na sam. Elizabeth z wściekłością walnęła go w bark. Dopiero  teraz odczuł efekt swojej głupoty i jednocześnie chęć natychmiastowej ucieczki spoza pola rażenia gniewu jego dziewczyny.
- Co to miało być?! – wrzasnęła, a James tym razem rozumiał co ma na myśli. Po raz pierwszy.
- Oj, to nic takiego… - Chciał zbagatelizować. Miał nadzieję, że pójdzie tak łatwo jak ostatnio, jednak popełnił kolejny feralny błąd. – Ona po prostu ma coś czego bardzo chce.
- Tak? A co to takiego? – zapytała, a James miał dziwne wrażenie, że głos niebezpiecznie jej drży. Gryfonka czekała, jednak on milczał, nie chciał mówić jej o księdze – Wychodzę! – wykrzyknęła nie dając mu szansy na wytłumaczenie się. W drodze do wyjścia zapięła guziki i trzasnęła drzwiami.
James opadł na poduszki i leżał bezruchu.
Został sam. Znowu. Ivy wyszła, więc nie miał księgi, Elizabeth obraziła się i to nie bez powodu, David nie odzywał się do niego… Przypomniał sobie jak kiedyś razem późnym wieczorem zaczaili się pod łazienką na Prefekta Ślizgonów i korzystając z peleryny niewidki jego ojca ukradli mu ręcznik, którym przepasał biodra. Ślizgon musiał wracać nago do dormitorium, a oni podczas tej akcji poznali hasło do łazienki. „Oceaniczna bryza”. Było to piękne wspomnienie, szkoda tylko, że po tym zdarzeniu jego mama dowiedziała się o tym, że gwizdnął tacie pelerynę i musiał ją zwrócić. Był pewien, że tata o tym wiedział, ale przymknąłby na to oko, gdyby nie ten rudy potwór.

***

-Oho… słyszałeś? – zapytał Vince nadstawiając ucha. David uniósł głowę.
Po serii dziwnych nerwowych okrzyków, rozległo się trzaśnięcie drzwiami i najpierw Ivy, a później dziewczyna Jamesa Elizabeth przemknęła przez Pokój wspólny do schodów prowadzących do dormitorium dziewcząt.
-Poszło jak z płatka – dodał Venner i poszedł do dormitorium. David jednak siedział jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrując się w ogień buchający w kominku. Już czuł wyrzuty sumienia.

***
-Widzieliście, gdzie poszła Ivy? – zapytał od niechcenia James.
Vince zachichotał.
- To podejrzane, bo nas pytała o ciebie. Czyżbyś zmieniał obiekt westchnień?
- Widziałeś czy nie?
- Schowała się w dormitorium – odrzekł niespodziewanie David i bez ceregieli opadł na materac. Twarz zagłębiła się mu w miękkiej poduszce,
James zerknął na nieruchomą postać kolegi.
- Ekhm… dzięki – mruknął niewyraźnie – Cholerne schody – dodał i po krótkiej chwili wrócił do łóżka. Oczywiście mógł spróbować wlecieć tam na miotle, by uniknąć niemożliwej do pieszego przejścia ślizgawki, jednak nie chciał wyjść na desperata. Poza tym w zeszłym roku tak właśnie uczynił i okazało się to niezwykle niewygodne, gdyż klatka schodowa była dość wąska i niska, tak więc postanowił zaczekać aż Ivy sama wyjdzie z pokoju.
Do dormitorium wszedł John i jak zwykle natychmiast rozpoczęła się dyskusja na temat pogody w czasie meczu, techniki Ślizgonów (a raczej tego jak spróbują oszukać system), a także na temat nowego komentatora, który miał zastąpić wesołą, acz nieco stronniczą Abigail.
Gdy wszyscy współlokatorzy dawno już zasnęli, a ich pochrapywanie wypełniało uszy Jamesa już od dłuższego czasu, chłopak wreszcie zasnął, lecz nie był to głęboki sen.

***
David zerwał się z łóżka. Nie wiedział dlaczego się obudził. Rozejrzał się po pokoju, wszyscy spali. Przesunął dłonią po czole zlanym zimnym potem. Wziął parę oddechów i dźwignął się  z łóżka.
Wiedział czego mu teraz potrzeba. Nie zamierzał brać Mapy Huncwotów, nie była jego… Poza tym czuł, że nic złego się nie stanie. Nie wiedział skąd takie przeczucie, ale nawet się nad tym nie zastanawiał.
Spokojnym krokiem opuścił wieże nawet nie wybudzając Grubej Damy ze snu. Podążył schodami w dół. Wydawało mu się, że minęło dziwnie mało czasu, gdy wreszcie znalazł się przed odpowiednimi drzwiami.
-Oceaniczna bryza – powiedział. Drzwi otworzyły się posłusznie, a on wszedł do środka.
Nieco zdziwiło go to co zobaczył, gdyż spodziewał się ujrzeć pusty basen, a nie dziesiątki lejących się kranów i basen niemal już pełny bajecznej piany. Myślał, że sam go napełni.  Stanął nad brzegiem i zaczął ściągać z siebie ubrania, gdy wtem zza kolumny pełnej kurków cała w pianie wyłoniła się… -Abigail!
-Witaj, David.
-A-Abigail co ty tu robisz?! – wydukał krzyżując ręce na piersi, jakby chciał się zakryć. Całe szczęście, że nie zdążył zdjąć spodni. Chociaż…
Nie odezwała się od razu. Zaczęła sunąć w jego stronę niczym ulotna zjawa wśród morskiej piany. Światło księżyca wpadające przez witrażowe okna odbijało się od wody i tańczyło na jej włosach i skórze. David nie mógł oderwać od niej wzroku. Była piękna.
-Daj mi rękę.
David przykucnął i wyciągnął dłoń w jej stronę, a ona chwyciła ją i z zaskakującą siłą wciągnęła go do wody. Zaśmiała się perliście niczym bajkowe morskie stworzenie, gdy wychynął spod wody. Odgarnął mokre włosy z oczu i spojrzał na nią. Dziewczyna była blisko niego, tak blisko, że widział drobne piegi na jej twarzy. To było takie niesamowite wręcz… nierealne.
Tym co jednak wywołało u niego największe poruszenie, był fakt, że nie zauważył wcześniej, że Puchonke zakrywa jedynie piana.
-Abigail…- wydukał i wskazał na puszyste obłoczki na jej dekolcie– nie powinnaś…
-Ach, to – spojrzała w dół i zaśmiała się ponownie – masz rację, nie powinnam tak chodzić.
W tym momencie Ruda nabrała wody do dzbanka, który nie wiadomo jak znalazł się w jej dłoniach i oblała się nią od pasa w górę. David wstrzymał oddech.

***
Wiatr rozwiewał jej włosy. Leciała tak szybko jak potrafiła, ale jej miotła wydawała się zwalniać. Miała wrażenie, że jej waga się podwoiła, a może nawet potroiła i miotła nie jest w stanie jej unieść. Stanowczo przesadziła z jedzeniem. Była to zabawne bo była świadoma, że śni i tego, że przed tym snem z nerwów zjadła trzy opakowania fasolek wszystkich smaków Betriego Botta, tuzin pasztecików dyniowych, bułkę zabraną z wielkiej Sali, i kawałek wczorajszego indyka, a także mały waniliowy pudding.
Złota kuleczka zamigotała srebrnymi skrzydełkami kilka stóp przed nią. Ślizgon wyprzedził ją. Nie mogła go dogonić, choć wyciągała się jak tylko mogła by dotknąć znicza. Zatrzymywała się.
-Dalej! – wrzasnęła, jednak zagłuszył ją ryk tłumu zebranego na trybunach. Dopiero teraz ich dostrzegła, choć dla niej byli teraz tylko kolorowymi plamami. Wznosiła się coraz wyżej i wyżej. Coraz dalej od znicza, boiska i Slizgona, który już prawie zacisnął dłonie na złotej kulce. Rozpaczliwie wierzgnęła nogami, jednak sprawiło to, że uniosła się jeszcze wyżej. Gdy była tak wysoko, że cały zamek zamienił się jedynie w niewielką ciemną kropkę, a szumiące liśćmi drzewa w zakazanym lesie jedynie ciemnozieloną plamką usłyszała za sobą znajomy głos.
-Co takiego masz czego ja nie mam?! – Zapłakana Elizabeth znajdowała się tuż za nią na miotle w stroju pałkarza. Nagle znikąd pojawił się tłuczek, którego dziewczyna odbiła w stronę Ivy. Szukająca spadła z miotły i zaczęła spadać twarzą w dół. Widziała zbliżającą się z każdą sekundą ziemię. Czuła jakby wewnątrz wszystko wywróciło się jej na lewą stronę i drgało w konwulsjach. Gdy znajdowała się raptem kilkadziesiąt stóp od ziemi zauważyła, że nikt nie widzi tego jak spada. Patrzą zupełnie  w innym kierunku.
Zamknęła oczy. Gdy je otworzyła zauważyła rozdziawioną szeroka paszczę bestii… rozpoznała w niej wilkołaka, który czekał aż ofiara sama wskoczy mu do żołądka. Obok leżał zakrwawiony chłopak z dziwnym kamieniem na piersi. To był James! Chciała krzyczeć, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu.
W momencie gdy miała nabić się na ostre jak szpikulce kły wszystko na sekundę pociemniało jej przed oczami. Obudziła się.
Coś spadło z łóżka i prychnęło wściekle. Podniosła się raptownie i spojrzała na podłogę. To tylko jej kot.

***

Skradał się w ciemności. Musiał być cicho. Dokładnie wiedział gdzie idzie. Nagle usłyszał cichy zwierzęcy pomruk, zatrzymał się gotowy do ucieczki. Zza drzewa niespodziewanie coś wychynęło. Najpierw rzuciły mu się w oczy setki szpiczastych kłów ustawione w potrójnym rządku, a później różowe nóżki i rączki wystające z puszystej masy. Zaczął uciekać, a monstrualna beza głośno rycząc ruszyła zanim w pogoń. Ziemia trzęsła się od jej ciężkich kroków. Sięgnął do kieszeni, jednak nie było tam różdżki. Nagle wbiegł na stadion pełen kibiców wrzeszczących jego nazwisko, a beza zbliżała się coraz bardziej przekrzykując ryk z trybun. Niespodziewanie dopadł go mocny ból w czaszce, bo coś ciężkiego spadło mu na głowę. Na trawniku zobaczył księgę. Zatrzymał się raptownie i spostrzegł, że jest zapisana od góry do dołu. Nie potrafił tego odczytać! Tymczasem beza zaszła go od tyłu i zaryczała wściekle, lecz on był tak pochłonięty próbą odczytania szyfru, że nie zdążył się uchylić i potwór wbił swoje lukrowane zęby w jego nogę. 
James otworzył oczy. Znowu był swoim dormitorium. Odkrył kołdrę i obejrzał kończyny. Na szczęście były całe i zdrowe.
 Delikatne światło księżyca wpadało do środka przez wąskie okno. Nad sobą miał znajomy czerwony baldachim z ciężkiego materiału. Usiadł na łóżku i potrząsnął głową. Koszmar w przeddzień meczu tego było mu trzeba. W momencie, gdy przeniósł stopy na zimną podłogę usłyszał radosny pomruk Davida.
-Abigail…haha, no co ty…mmm.
“Przynajmniej on się dobrze bawi” – pomyślał z lekką irytacją i wstał z łóżka. Uznał, że nie zaśnie w takich warunkach, więc zszedł na dół, do Pokoju Wspólnego. Ku wielkiemu zdziwieniu kogoś już zastał.
Na palcach podszedł do rozpalonego kominka.
- Widzę, że nie tylko ja nie mogę spać – powiedział, gdy wreszcie dostrzegł osobę siedzącą na najlepszym, bo najbardziej miękkim  fotelu przed kominkiem (zwykle obleganym w godzinach popołudniowych).





Ivy aż podskoczyła na dźwięk jego głosu i szybko obróciła się w jego stronę. Gdy już zmierzyła go tym swoim podejrzliwym wzrokiem nic nie odpowiedziała i po bardzo krótkiej chwili odwróciła się z powrotem. Założył, że musi być bardzo zmęczona skoro nawet nie rzuciła uwagi na temat jego szkaradnej piżamy.
James przeszedł obok i usiadł na sofie zasłanej poduszkami. Zauważył na jej kolanach czarnego kota, którego futerko wyraźnie odcinało się na tle jej białej koszuli nocnej, która jak z rozbawieniem spostrzegł sięgała chyba prawie do kostek. Sam miał na sobie komplet w rdzawo brązowe pasy, który dostał od mamy. Nie znosił go. Kot widząc go zmrużył bursztynowe oczy w uprzejmym geście.
- Chciałaś dzisiaj czegoś ode mnie. Co prawda, w nieodpowiednim momencie, ale… no cóż jakoś to przeżyję – w tym momencie cieszyła się, że jest tak ciemno, bo spłonęła rumieńcem - Widziałem, że miałaś księgę – wypalił. Był zbyt śpiący by zdobyć się na większą finezję. O dziwo, zadziałało doskonale.
-Mam ją tutaj – odpowiedziała. Była tak zmęczona, że nawet nie chciało jej się sprzeczać, a poza tym wciąż czuła się lekko zażenowana wspomnieniem tamtej sytuacji. James był niemal w szoku, gdy po prostu ot tak pokazała mu błyszczącą w blasku ognia książkę, lecz kiedy chciwie wyciągnął po nią rękę schowała ją z powrotem (to już go nie zaskoczyło). – Pokaże ci co pojawiło się w środku, jeśli ty pokażesz mi to coś, co w niej znalazłeś – oznajmiła.
Westchnął bardzo głośno. Mógł się tego spodziewać.
- Jest tak późno… Nie chce mi się wracać do dormitorium i tego szukać – zmyślił na poczekaniu i wykorzystując swój talent do drobnych kłamstewek, użył tonu realistycznie zbolałego i zaspanego.
- Nie. Nie jestem taką naiwniarą jak twoja dziewczyna – odparła stanowczo zanim zdążyła ugryźć się w język, jednak na szczęście James także nie miał ochoty o niej rozmawiać i nie drążył tematu. 
- Chcesz żebym zabrał ci ją siłą? – zapytał unosząc brwi – Rzecz jasna nie chce tego robić, ale jeśli nie dasz mi wyboru…- wymownie wzruszył ramionami, a Ivy rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
-Nawet nie próbuj – zagroziła, a jej głos zabrzmiał tak strasznie, że postanowił jej posłuchać - Naprawdę to takie trudne przejść się do dormitorium? Lepiej się przyznaj, że coś kręcisz zanim  naprawdę mnie zdenerwujesz – dodała z przekąsem.
Ponownie westchnął. Miał tylko nadzieję, że uda mu się jakoś ją przekonać, by pokazała mu księgę. Ze zrezygnowaną miną przyznał jej rację i wyznał, że już nie ma owego „świecidełka”(jak określał rzecz, którą tam znalazł z Davidem). Widział, że Ivy chce powiedzieć coś więcej, jednak zapytała tylko:
- Dlaczego?
- Wypadło przez okno i przepadło bez śladu – wypalił prosto z mostu. W takich chwilach stawiał na szczerość w komunikacji. Poza tym… strasznie chciało mu się spać.
- Jak to wypadło przez okno? – zapytała, a gdy podążył za jej wzrokiem dostrzegł, że przygląda się niewielkiej dziurce wypalonej w koszuli jego piżamy. Skaza na jego przepięknym komplecie powstała podczas próby oswojenia małej sklątki tylnowybuchowej, która miała być ich nową maskotką. Porzucili jednak ten pomysł, gdy sklątka swoją tylną częścią poparzyła czoło, a także spaliła sporą część grzywki i brwi Davida. Wyglądał wtedy przezabawnie.
- To długa historia – odparł zaskoczony jej spokojnym tonem. Gdyby się tak nad tym zastanowił to chyba lubił ją nieco bardziej gdy była niewyspana - stawała się wtedy znacznie mniej denerwująca i pyskata, jednak wciąż nieco irytował go fakt, że jest uparta jak osioł i musi się z nią targować - Pokażesz mi książkę? – zapytał i spojrzał na nią, jednak ona przeniosła wzrok z jego piżamy na kolana, na których spoczywał kot. Wziął więc głęboki oddech i zaczął mówić: - David jest na mnie wkurzony, bo uważa, że nie powinniśmy trzymać tej księgi. Tak nawiasem mówiąc to właśnie przez to, to świecidełko wyleciało przez okno... Ale to nieważne. Za to z aktualnych wydarzeń to Elizabeth się na mnie obraziła i mam dziwne wrażenie, że wiesz z jakiego powodu. I Chociażby dlatego mogłabyś nie robić mi na złość. Chociaż raz - nie doczekawszy się reakcji z jej strony, dodał - No cóż, nie mam zamiaru się prosić. Pomijam sprawę wiecznie czepialskiej matki i irytującego rodzeństwa, które także psuje jakość mojego życia  –zakończył beznamiętnym tonem, jakby to przemówienie obdarło go z pozostałości energii i opadł na oparcie kanapy. Nie zamierzał tego wszystkiego mówić i teraz z lekkim zdziwieniem zauważył, że poczuł się lżejszy o parę zmartwień, lecz także nieco zażenowany faktem, że wyznał to wszystko siedzącej obok niego dziewczynie.
Ivy  po dłuższej chwili zupełnie niespodziewanie podała mu księgę.
- Masz – szepnęła, wyciągając rękę. Okładka błysnęła wesoło w świetle płynącym z kominka.
- No nieźle…- mruknął pod nosem i wciąż będąc w skrajnym szoku przyjął od niej księgę i zaczął szybko ją przekartkowywać. Poprzednie zagadki wciąż widniały na śnieżnobiałych kartkach. 
- Powinieneś mi podziękować – stwierdziła, jednak on zupełnie ją zignorował, bo po chwili natrafił na kolejny tekst.

***
Czuła się szczęśliwa tym co przed chwilą się stało, lecz nie mogła sobie przypomnieć co to tak właściwie było. Znajdowała się w zatłoczonej jak zwykle Wielkiej Sali, która jednak nie wyglądała jak na co dzień: od podłogi do sufitu była przystrojona świątecznymi dekoracjami, a po środku stała ogromna choinka. Całość prezentowała się fantastycznie.
                Nagle ktoś zakręcił nią wokół własnej osi wprawiając jej srebrzystą sukienkę w ruch. Zaśmiała się radośnie.
- Może masz ochotę się przejść? – zapytał chłopak. Zgodziła się entuzjastycznie i poprowadził ją kierunku błoni. Młodzieniec uchylił dla niej ogromne wrota. Gdy wyszli na zewnątrz okazało się, że prószy śnieg, gwiazdy świeciły jasno na tle ciemnogranatowego nieba, a księżyc odbijał się w tafli czarnego jak atrament jeziora. Nawet drzewa w Zakazanym Lesie wydawały się mniej straszne i mroczne niż zwykle dzięki pokrytym białym puchem koronom.
- Ale pięknie… – westchnęła z zachwytem, a jej wzrok spoczął na ośnieżonych strzelistych wieżyczkach. Gdy tak się im przyglądała dostrzegła coś dziwnego  – Chwileczkę… widzisz to? Ktoś stoi na Wieży Astronomicznej. To chyba… Pani Cleveter, moja nauczycielka wróżbiarstwa! – rzekła i naprawdę tak było: nawet z daleka była w stanie rozpoznać burze kręconych włosów tworzących coś na kształt aureoli wokół jej głowy – Ale… Dlaczego ona biegnie? Hm… Może do niej zawołam?
-Nie. Zaczekaj… Spójrz. - przerwał jej chłopak cichym szeptem, wskazując na zupełnie obcego mężczyznę, który właśnie pojawił się na wieży.
- Kto to? – zapytała, nie odrywając spojrzenia od postaci w ciemnym płaszczu. Z tej odległości nie była w stanie rozpoznać rysów jego twarzy.
Obserwowała zdarzenie, zastanawiając się czemu nauczycielka i jakiś nieznajomy spotykają się w taki mróz w odosobnionym miejscu, gdy nagle zdało jej się, że  z góry usłyszała głos pani Cleveter. Mężczyzna nieśpiesznie zbliżył się do niej, a do ich uszu dobiegł głośny szloch. Zesztywniała, nagle cała sielankowa atmosfera gdzieś zniknęła, a jej miejsce zastąpiło dziwne przeczucie, że zaraz stanie się coś bardzo złego. Było to tak silne doznanie, że nie miała wątpliwości, że jej intuicja tym razem jej nie zwodzi. Nim zdążyła cokolwiek zrobić bądź chociaż się odezwać pani Cleveter została przyparta do zamkowego muru przez owego mężczyznę. Nastąpiła sekunda przerażającej, mrożącej krew w żyłach ciszy, w czasie  której poczuła jak włoski na karku stają jej dęba. Nagle, zupełnie niespodziewanie kobieta została wypchnięta przez owego mężczyznę poza barierkę. Jej szmaragdowa szata falowała szybko na mroźnym wietrze. Krzyk nauczycielki  niosąc się echem połączył się z jej przerażonym głosem. Po bardzo krótkiej chwili, która trwała co najwyżej parę sekund ciało kobiety zderzyło się z ziemią z nieprzyjemnym trzaskiem. Śnieg wokół niej przybrał intensywnie czerwoną barwę...
Krzyknęła z rozpaczy i strachu. Chciała tam podbiec, jednak chłopak chwycił ją mocno za ramiona.
-Abigail, musimy uciekać! Szybko!
Mężczyzna z wieży wciąż tam stał i słysząc głosy nagle zwrócił się w ich stronę. Poczuła jak przeszywa ją zimnym spojrzeniem….

Abigail obudziła się raptownie czując jak serce kołacze jej w piersi, a ramiona unoszą się od spazmatycznego oddechu. Zerwała się z łóżka. 


*~*~*

No, nareszcie po maturach :D Jesteśmy z tego powodu niezwykle szczęśliwe, choć tak już czujemy, że wynik z matmy nie będzie napawał nas dumą :p W każdym razie mamy nadzieję, że przez ten czas, gdy my zakuwałyśmy Wy bawiliście się dobrze. A no i oczywiście miło by było, gdybyście napisali co sądzicie o rozdziale, czy się podobał czy też można go sobie wsadzić w...ekhm, nos xD

Do następnego! :)

poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział XXVII - Nie ma możliwości, że na osobności


Ivy właśnie zaczęła niezwykle powoli wspinać po krętych schodach prowadzących do swojego dormitorium. Czuła wspaniałe poczucie ulgi na samą myśl, że zaraz, za parę stopni i kilka metrów korytarza i jeden długi sus wyląduje w swoim kochanym łóżku. Uśmiechnęła się błogo i przymknęła powieki. Wciąż nie mogła wyjść z podziwu, że James nie okazał się (jak zwykle miało to miejsce) zapatrzonym w siebie bufonem i zaryzykował zmniejszenie swojego ego żartem ze swojego bogina. Jednak nie miała już siły o tym myśleć, w głowie widziała tylko łóżko…
-Hej, dokąd idziesz? – ktoś zaczaił się za jej plecami - Zaraz trening!
Zatrzymała się z wyrazem skrajnego wyczerpania, odchyliła się do tyłu trzymając się poręczy. To Matt. Jęknęła tak rozpaczliwie, że Kapitan aż założył ręce na piersi i zmarszczył brwi niezadowolony z takiej rozpaczliwej reakcji. Miała ochotę walnąć się w czoło, że szybciej nie wchodziła po schodach. Chłopcy nie mieli wstępu do dormitorium dziewczyn.
- Trening jest na szesnastą…
- Właśnie, a już jest szesnasta! Idź po miotłę i spotkamy się na boisku.
Miała ochotę zacząć mówić „błagam nie… nie dziś”, ale wiedziała, że nie może.
Zebrała się w sobie, wzięła rzeczy i zaczęła schodzić siedem pięter w dół.
- Hej, Ivy!
Rozpoznała ten głos. Ostatnio podejrzanie często jego właściciel zwracał się do niej w mało ważnych sprawach. To znaczy od wczoraj. Nie podobało jej się to. Nie oglądając się za siebie. pobiegła w stronę dębowych wrót, uchyliła je i prędko wymsknęła się na zewnątrz nim chłopak zdążył ją dogonić.
Przynajmniej już nie padało.

***
-Musimy zdobyć przynajmniej sto punktów przewagi…- powiedział Matt.
-Co takiego? – wypalił James.
-To co najmniej niemożliwe – zawtórował mu Vince, a Xavier mruknął coś o porywaniu się z motyką na słońce. David najwyraźniej zastanawiał się jeszcze nas tą kwestią, a Ivy tylko czekała aż kapitan poruszy temat szukającego.
-No dalej? Gdzie wasz duch walki? – zapytał zirytowany – Ivy, twoja rola jest taka, żeby złapać znicza dopiero jak zdobędziemy sto punktów przewagi, jasne? Odwracaj uwagę ich szukającego jeśli będziesz musiała.
Drużyna spojrzała po sobie, jednak nic nie powiedzieli.
-Będą próbowali wyeliminować zawodników… - kontynuował Matt niezrażony postawą drużyny  - o ile już tego nie robią i…
-Najpierw wezmą się za szukającego tak wiemy – powiedział Vince – mówiłeś to ze sto razy już w zeszłym roku.
-A co stało się z poprzednim szukającym? – zapytała z czystej ciekawości Ivy.
-Któryś ze ślizgonów przesadził trochę z dawką eliksiru. Skóra zamieniła mu się w jeden wielki, pełen ropy strup i wylądował w skrzydle szpitalnym na tydzień – James uśmiechnął się do niej.
-Ale nie przejmuj się, McGonagall powiedziała, że jeśli jeszcze raz coś takiego zrobią to ich wywali. Na amen  -David poklepał ją na odchodnym po ramieniu i zniknął za wejściem do męskiej przebieralni. Ivy weszła do szatni dla dziewcząt, którą zajmowała tylko ona. Oba pomieszczenia oddzielała jedynie płachta materiału, co sprawiało, że doskonale słyszała ich głosy.
- Widzieliście ostatnio Vivian?
- Znowu skróciła mundurek tak wiemy, Vince. I pewnie jeszcze urządza orgie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów.
- Oj, nie bądź takim sceptykiem David, nie wiesz co tam się może dziać. Szkoda, że jest w Slitherinie…
- Ogarnij się Vince, to wróg.
- Phh.. A widziałeś jej…
Ivy westchnęła i usiadła na drewnianej ławeczce. Siedziała tak parę chwil, zbierając siły. Głosy obok zaczynały cichnąć, co znaczyło, że co poniektórzy się przebrali. Jak zwykle dowiedziała się paru ciekawostek z życia szkoły, że wybrano nowego komentatora, choć nie wiadomo kto to, lecz nie było bardziej roztrząsanego i ciekawszego tematu niż dekolt Vivian. W końcu chcąc nie chcąc zsunęła z siebie spódnicę, zdjęła buty i podkolanówki. Bose stopy dotknęły zimnej wykładziny. Naciągnęła czerwone spodnie i nałożyła ochraniacze. Zdjęła szary sweter i zaczęła powoli rozpinać guziki koszuli.
Nagle poczuła jak straszna odpowiedzialność za wynik meczu na niej spoczywa. Złapała się za włosy targając je zupełnie. Doskonale wiedziała, że to i tak dopiero przedsmak tego co będzie czuła przed samym meczem. Nabrała powietrza. Było jej zimno. Głosy i wszelkie dźwięki z szatni chłopaków zupełnie ucichły  co oznaczało, że wszyscy już wyszli. Prędko zdjęła koszulę przez głowę, nie bawiąc się guzikami. Przecież nie będą na nią czekać.
***
James zmierzwił włosy. Ostatnio czuł się spięty szczególnie wtedy, gdy był zmuszony przebywać z Davidem w jednym pomieszczeniu. Na szczęście jego kolega szybko wyszedł. Na nieszczęście mieszkali razem w jednym dormitorium, uczęszczali na te same zajęcia i chodzili razem na treningi. Przynajmniej szlabanu nie mieli razem. Czasem rozmawiali, a raczej rzucali w siebie jakimiś drwinami. Cóż… musiał przyznać, że to on na ogół zaczynał. Jednak nie poruszyli więcej tematu księgi, o którą się zresztą posprzeczali. Sam jej zresztą nie widział od czasu zamknięcia się w Pokoju Życzeń ani także dziwnego świecidełka, które ten idiota wyrzucił przez okno. Nie udało mu się go znaleźć, Accio na nie nie działało. Nic na nie nie działało. Nawet Magiczny Wykrywacz Skarbów Weasleyów na nie działał. Najwyraźniej przepadł.
                Czuł się też zmęczony. Marzył o łóżku. Ale to go najmniej martwiło. Został sam i wiedział, że ma chwilę zanim Matt rozpocznie rozgrzewkę. Nagle usłyszał głośne westchnięcie z przebieralni dziewczyn. Zmarszczył czoło. Ivy na ogół zjawiała się pierwsza lub prawie pierwsza, ale na pewno nigdy niepotrzebnie zwlekała. O co mogło chodzić?
                Od dziecka był chorobliwie ciekawski. To pewnie to wprowadzało go w kłopoty. Ale lubił to. Dzięki temu czuł dreszczyk emocji.
Podszedł do grubej, ciężkiej, czerwonej kotary i rozsunął ją czubkami palców…
***
Nagle na trybunach niezauważenie pojawiła się rudowłosa dziewczyna. Usiadła z brzegu trybun by nie rzucać się w oczy i obserwowała jak chłopaki biegają wokół wielkiego boiska. Chłopaki i jedna dziewczyna.
Była szczęśliwa nie tylko dlatego, że dostała swój upragniony wisiorek, który dumnie wisiał na jej szyi, ale też dlatego, że miała wrażenie, że po ich spotkaniu David jakby się rozchmurzył. Nie wiedziała dlaczego był zmartwiony, ale była pewna, że nie lubi go takiego oglądać. Nie pasowało to do niego. Jak uczciwość do Ślizgona, pomyślała.
Widziała jak Ivy krzywi się pokonując kolejne metry. Po chwili James gwałtownie ją wyprzedził, przebiegając obok zerknął badawczo na jej twarz i szybko się odwrócił, co nie umknęło uwadze Rudej. Tuż za nim pędził David. Tuż obok blondynki truchtał Xavier, jak zwykle ze spokojną miną, nie zdradzającą zmęczenia. Wydawał się być najbardziej zrównoważona osobą z całej drużyny.
Abigail wpatrzyła się pałkarzy. Miała wrażenie, że się ze sobą ścigają, jednak żaden z nich nie mógł wyjść na prowadzenie.
Po jakiś dziesięciu minutach, gdy Ivy niemal ledwo co poruszała nogami, a jedyną osoba, która biegła w normalnym tempie był spokojny Xavier. Kapitan zarządził robienie pompek. James i David rzucili sobie krótkie spojrzenia, odeszli w dwie różne strony i dysząc głośno padli na zamarzniętą ziemię. Cała drużyna z jękiem niezadowolenia podjęła się zadania.
-Co tak słabo? – wysapał James, unosząc się na drżących rękach nad ziemię.
- Ty zrobiłeś raptem cztery i pół  – syknęła Ivy, próbując unormować oddech – Słabeuszu…
-Nieprawda, bo pięć…
-Drużyna! –zawołał Matt, i po chwili zarządził kolejną serię ćwiczeń. Abigail przyglądała się temu z zaciekawieniem, bo ile same mecze ją nie interesowały (przez dwa lata była komentatorką z pewnego innego powodu), to patrzenie na męską część drużyny w czasie takiego wysiłku okazało się niezwykle zajmujące.
-Na miotły! Na początek rozegramy mały meczyk, na próbę. Drużyna dzieli się na pół. Szukająca będzie grała jako czwarty ścigający – Zarządził. Mówiąc to wypuścił tłuczki. Gryfoni wzlecieli w powietrze.
Szczególnie interesowali ją pałkarze. James który z pewna siebie miną podrzucał drewnianą pałkę, obrócił się lekko dostrzegając kątem lecącego w jego stronę tłuczka i odbił go tak, że poleciał niemal na drugą stronę boiska. Abigail westchnęła z podziwem. Tymczasem jeden ze ścigających , chłopak o dość mrocznej urodzie zręcznie chwycił kafla i trzymając go pod pachą podleciał do bramek, których bronił Matt, kapitan drużyny. Nagle przypomniała sobie, że chłopak ma na imię Vince i gdy kiedyś go spotkała wydawał się mało sympatyczny.
-Vince!  Musisz być szybszy! Zanim podlecisz do bramek  podaj do Aarona – w tym momencie wskazał na dość dziecinnie wyglądającego chłopaka, o oczach w kolorze miodu i takich samych włosach. Chłopak o imieniu Vince wykrzywił lekko usta, w niezadowolonym grymasie, ale nic nie powiedział. Abigail przemknęło przez myśl, że wygląda na ostrego zawodnika. Zamyśliła się na moment oceniając jego urodę. Miał ostre wyraziste rysy twarzy i czarne przydługie włosy, nieco śniadą cerę. Wyglądał nieźle, tak… dziko. Aaron był chyba za to najmłodszym z zawodników i wciąż miał delikatnie okrągłą buzie. Stawiała, że ma nie więcej niż czternaście lat. Ostatnim ze ścigającym był Xavier, dość niski chłopak o niebywale spokojnym spojrzeniu i jasnobrązowych włosach. Wszystkie zadania wykonywał z godnym podziwu opanowaniem, wydawało się nawet, że wrzaski kapitana nie robią na nim wrażenia.
Nagle postanowiła, że częściej będzie przychodzić na treningi Gryfonów.
- Dalej James! Świetnie ci idzie!
Abigail zerknęła  kierunku miejsca na trybunach, gdzie siedziała jakaś ładna blondynka. Nie trudno było się domyślić, że to jego aktualna dziewczyna. Abigail nie czuła zazdrości, jej wróżba odnośnie ich związku gwarantowała jej stu procentowy sukces. Z uśmiechem na ustach obróciła się z powrotem w stronę boiska.
Z zamyślenia wyrwał ja potężny huk, dobiegający ze środka stadionu. Omal nie spadła z ławki. Obróciła się w stronę skąd rozległ się dźwięk i zobaczyła Davida, który trzymał nad ramieniem drewnianą pałkę. Był uśmiechnięty od ucha do ucha, a  tłuczek, w którego uderzył poleciał tak daleko, że aż zniknął z pola widzenia. Pomachał do niej.
-DO CELU, DO CELU DAVID! – wrzasnął Mat z drugiego końca boiska. Abigail odmachała mu przyjaźnie, lecz nie mogła wyjść z podziwu. „To się nazywa moc!” – pomyślała i cała jej uwaga skupiła się na nim. – Co z tego, że odbijasz to mocno skoro nie trafiasz!
- Jasne, Kapitanie! – rzucił beztrosko i zasalutował jak żołnierz -Spróbuj to pobić! – wykrzyknął do Jamesa, na co ten posłał mu chłodne spojrzenie, a Abigail uśmiechnęła się lekko. Przez moment do głowy wpadł jej pomysł, by ponownie po treningu odwiedzić męską szatnię, jednak szybko wyrzuciła ten pomysł z głowy. Tym bardziej, że w pobliżu czaiła się ta wywłoka… to znaczy dziewczyna Jamesa i pewnie zajmie jej miejsce za kotarą.





Tłuczek nagle wyłonił się z mgły lecąc prosto w Davida. Chłopak wykonał obrót, jednak dłonie poślizgnęły się i upadł na ziemię. Szatyn spadł  z miotły i wylądował z impetem na plecach. Jego miotła przeleciała parę metrów i również spektakularnie zderzyła się z błotnistą ziemią. Gryfon podniósł się rozmasował bark i zerknął w górę skąd nadlatywał do niego James.
                David podniósł się w momencie, gdy brunet wylądował na trawie kilkanaście stóp od niego.
-Pobiłem. I co teraz? – James spojrzał na niego, nie kryjąc zdenerwowania.
Kapitan widząc, że coś się święci szybko odleciał od pilnowanych przez siebie bramek.
- Co wy wyrabiacie? – zapytał cicho, kątem oka zauważając, że cała drużyna się im przygląda i również jakaś ruda smarkula na trybunach, która próbuje wyłapać każde słowo – Widzę, że coś jest między wami nie tak, ale rozwiązujcie to poza boiskiem, jasne? Nie życzę sobie czegoś takiego na meczu.
Żaden z nich nie odpowiedział, zgrzytając zębami wrócili do swoich mioteł i już więcej się do siebie nie odezwali.
Abigail po skończonym treningu wróciła z Davidem do zamku. James patrzył za nimi zagadkowa miną, gdy wtem ktoś rzucił mu się na szyję omal nie zwalając go z nóg.
- Byłeś wspaniały! – Elizabeth pocałowała go w usta.
- Tak… - odparł – wiem
Jego orzechowe oczy skierowały się za znikającą sylwetką jego przyjaciela, jednak blondynka szybko odwróciła jego uwagę od Davida.
***
-Nie jedz tyle, bo nawet nie odbijesz się od ziemii w czasie meczu – powiedział James, rozsiadając się na miejscu naprzeciwko. Ivy nawet nie zareagowała, zajęta popijaniem komptu. Była wpatrzona w jakiś bliżej nieokreślony punkt, a jej twarz nie miała wyrazu.
-Cicho  –skarcił go Aaron i udał, że zajął się roladkami – Nie widzisz jaka jest blada? –dodał szeptem.
-Sądzę, że ona zajada stres – odparł jak zwykle spokojnie Xavier, nabijając na widelec kiełbaskę i nieco nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w okna. W drużynie ostatnio często żartowali, że nawet naga Vivian nie byłoby w stanie wyprowadzić go z równowagi. – Jednak nie widzę w tym najmniejszego sensu.
Wielka Sala była niemal pusta. Jedynie ostatni maruderzy, którzy spóźnili się na obiad kończyli swoje posiłki.
-Gdzie tam. Ona zawsze tak wygląda. – powiedział James, i machnąwszy lekceważąco ręką zabrał się za jedzenie naleśników z dżemem poziomkowym. Sięgnął po herbatę i załadował do kubka cztery solidne łyżki cukru  – Jak topielec. Albo larwa – dodał po namyśle wyjątkowo złośliwie. Po raz któryś zerknął na miejsce zwykle zajmowane przez Davida. Było puste. Ugryzł naleśnika i ścisnął kubek mocno przesłodzonej herbaty.
-Twój troska jest wręcz ujmująca – sarknął Vince, zerkając na swoją nietknięta sałatkę ze zmarszczonym czołem. 
-Wiem – wybełkotał, James z pełnymi ustami, jednocześnie wpychając do buzi kolejnego naleśnika. „To ja zajadam stres, nie ona”- pomyślał, jednak nie zamierzał się do tego przyznawać. Póki co doskonale mu to wychodziło.
- Przepraszam bardzo, ale ja tutaj jestem! – wykrzyknęła nagle dziewczyna, jakby wzbudziła się z letargu. – I wcale niczego nie zajadam!
- Nie, wcale – przedrzeźnił ją Vince.
Do stołu dosiadł się Matt.
- No jestem z was dumny. Daliście radę.
- Tak, też z siebie jestem – mruknął James – ale obawiam się, że jutro zabiją mnie zakwasy.
Ivy w myślach przyznała mu rację już czując obolałe nogi.
- Musicie być w dobrej formie przed meczem! – rzucił kapitan i usiadł przy nich.
Ivy zerknęła na Jamesa.
- Gdzie masz Elizabeth? – zapytała zgryźliwie. Nie tylko ją denerwowało zachowanie Jamesa i jego dziewczyny, którzy nie mogli się od siebie oderwać w przejściu szatni.
- Jest na kółku z zaklęć… zaraz, od kiedy cię to obchodzi?
- Dd kiedy przychodzi na treningi i obmacuje się z tobą w szatni.
- Czyżbyś była zazdrosna? – spytał uśmiechając się.
- NIE! – wzdrygnęła się z obrzydzenia na samą myśl, co chłopak oczywiście zauważył.
Postanowiła zakończyć tą rozmowę, zanim wkroczą na niestosowne tematy, a wtedy stało się coś jeszcze gorszego.
- Ivy, mogę z tobą porozmawiać? Na osobności.
To znowu ten sam głos. Ten sam, który słyszała idąc na trening i przed którym uciekła. Ivy obróciła się spojrzała do góry i szybko się obróciła się z powrotem . Za nią stał Luke, Puchon z paczki Abigail, który w dziwny sposób nawiązywał do tematu balu. Nie mógł wybrać gorszego momentu. Chłopaki z drużyny wydali jednogłośne przeciągłe „uuu…”, a ona odpowiedziała im najwredniejszym spojrzeniem. Efekt popsuła twarz, która z każda chwilą robiła się coraz bardziej czerwona.
- Wiesz, nie mam teraz czasu. Może kiedy indziej…
- Nie kłam, masz mnóstwo czasu. Już po treningu. – Uśmiechnął się Kapitan, wywołując salwę śmiechu wśród chłopaków.
- No nie udawaj takiej niedostępnej! – zawtórował mu James, popijając przesłodzoną herbatę, co skutecznie ukrywało jego niezbyt wesołą minę.
- Przecież wiemy, że niezłe z ciebie ziółko! – naigrywał się Aaron.
- Cicho siedź, małolacie co ty tam możesz wiedzieć – wtrącił Vince, nabierając na łyżkę zupy. - Pewnie w życiu nie miałeś dziewczyny.
Chłopaki pnownie ryknęli śmiechem, nie wiadomo z niej czy z biednego Aarona, jednak Ivy dziwnie się skurczyła jakby chciała schować się pod stołem. 
- Hm… to może faktycznie innym razem. Narazie! – rzucił wciąż zadziwiająco pewny siebie Luke i uśmiechnął się do niej, a następnie wyszedł z Sali.
Raptownie ponownie rozległy się śmiechy i głupkowate komentarze, a Ivy zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- Ivy, niespodziewaliśmy się tego po tobie!
- No, opowiadaj! To twój chłopak?
- Dlaczego nie przedstawiłas nam go wcześniej?
- Och, odwalcie się!
***

- Hm… Nie jesteś głodna? – David zerknął na nią, gdy mijali wrota Wielkiej Sali. Ze środka dobiegały głośne śmiechy.
- Już jadłam. Poza tym mam ciasteczka. – Wskazała na swoją brązową torbę – Chcesz jedno?
- Za chwilę, bo…- zawahał się moment – pamiętasz nasz zakład?
Abigail lekko zwolniła krok.
- Tak… - odparła, przygotowując się na najgorsze. Przegrała i była mu winna przysługę. Sama niemal o tym zapomniała i miała nadzieję, że on też zapomni.
Zatrzymali się w połowie schodów prowadzących do podziemi. David podrapał się po głowie w zakłopotaniu.
- Wygrałem przysługę i… - przerwał.
- Pamiętam. – Trochę się bała, czego zarządza, jednak jego zakłopotanie mocno ją zaintrygowało. Ponownie ruszyli stopniami w dół. Abigail przyglądała mu się badawczo. Chłopak wziął głęboki oddech.
- C-czy… - zająknął się, lecz natychmiast się zreflektował – Czy chciałabyś…
Abigail nagle doznała wewnętrznego olśnienia. Jego zawstydzenie i termin zbliżającego się Bożego Narodzenia mógł wskazywać tylko na jedno… David Anthony Smith chce ją zaprosić na bal! Poczuła jakby kopnął ja prąd. Uznała to za objaw ekscytacji. A może było to mocniejsze bicie serca…
Uśmiechnęła się szeroko. Będzie wspaniale razem na balu! Intuicja podpowiadała jej, że Gryfon świetnie tańczy, a poza tym jest zabawny i miły, a Danielle zarzekała się, że widziała jak dzielnie pociesza całą grupę płaczących pierwszoroczniaków. Nie wiedziała co to ma wspólnego z balem, lecz niewątpliwie była to zaleta. Już nastawiła się, że James na pewno jej nie zaprosi. Mogła sobie poczekać aż wróżba zacznie się spełniać, a James rzuci swoją dziewczynę, a przedtem miło spędzać czas z Davidem. W końcu się kolegują i przecież mogą chodzić razem na tańce. Co oczywiście nie oznacza, że gra na dwa fronty, jakby to podsumowała Danielle. To była tylko czysto koleżeńsko realcja.
- Czy chciałabyś… - wziął głęboki oddech, starając się patrzeć jej w oczy. „ No dalej, dam radę… To tylko jakaś głupia potańcówka…” – Napisać moją pracę z Historii Magii? – wypalił.
Abigail nagle skamieniała.
- Chodzisz na Historię Magii? – w jej głosie dało się wyczuć lekki zawód.
Czuł, że serce kołacze mu się w piersi. Nawet mecz mnie nie przeraża, więc dlaczego teraz tak się stresuje?
- Nie… Miałem na myśli… transmutacje – palnął bez zastanowienia, nim zdążył ugryźć się w język.
- Ach… jasne, napisze – odparła Ruda ze wzruszeniem ramion.
„Cholera”
- To spotkamy się przed meczem? – zapytała Abigail, uśmiechając się lekko. Wciąż była zawiedziona, bo jej niezawodny wróżbiarski instynkt podpowiadał jej, że David chce ją zaprosić. „No trudno, zrobi to później” – pomyślała. "Najlepszy nawet czasem się myli".  – Napiszę ci to na sobotę, dobrze? – dodała na odchodnym, wybijając rytm o dno beczułki, gdy doszli do sekretnego przejścia do podziemii Hufflepuffu.
- Tak… Dobrze… - odparł.  Czuł, że krew odpłynęła mu z twarzy. Chyba zaraz zemdleję - pomyślał. 
- No to do zobaczenia. – Uśmiechnęła się z wdziękiem i weszła do środka - Na pewno wszystko ok.?
-Tak, jasne…
Dziewczyna zerknęła na niego jeszcze raz i zamknęła okrągłe wejście.
          David patrzył przez moment wpatrywał się w denko od beczułki, które służyły za drzwi i z których klamka zniknęła na jego oczach.  Raptownie odwrócił się twarzą do kamiennej ściany i walnął w nią czołem. Powtórzył to jeszcze trzy razy. Przestał dopiero wtedy, gdy poczuł, że głowa pęka mu na pół i wrócił do wieży Gryffindoru.
***
- Na kogo stawiacie w jutrzejszym meczu? – zapytał Luke siedząc wielkim fotelu przed kominkiem.
- Na Gryfonów! – odparli  jednocześnie, wznosząc kufle ku górze.
- No w sumie ja też – uznał Luke i razem zresztą napił się kremowego piwa przemyconego z Hogsmeade, w kuflach „pożyczonych” bez pytania z kuchni.
Abigail, Josh, Lucy, Luke i Danielle tworzyli najbardziej zgraną paczkę na świecie i chyba nic nie było w stanie tego zmienić.

***

Ogłoszenie parafialne: ludzie, prosimy, kochamy was, jednak boimy się, że niedługo co poniektórzy zaczną wysyłać nam groźby, gdyż zwlekamy z rozdziałem :d Wiemy, że to irytujące, jednak musicie zrozumieć, że w tym roku zdajemy maturę, uczymy się na prawko, mamy dużo zajęć no i chcemy mieć też jakieś życie osobiste, a pisanie jest naprawdę czasochłonne. A myślę, że nikt nie chce dostąpić zaszczytu zostania w klasie maturalnej drugi rok i to bez prawa jazdy :P
Mamy nadzieję, że rozdział was usatysfakcjonuje.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział XXVI – Jak sobie życzysz

Przepraszamy za ewentualne błędy

***

- Hmm… Panie Pierożku… Chyba coś nie wyszło.
W dormitorium Puchonek jak zwykle panował względny ład. Jedynie w samym centrum leżało parę różnokolorowych chustek i Abigail.  Z niewielkich prostokątnych okien znajdujących się przy suficie wpadały do środka promienie zachodzącego słońca, tworzące na jej włosach złociste refleksy.
W jednej ręce trzymając różdżkę a drugą drapiąc brązową fretkę, która wdzięcznie się wyprężyła, Abigail celowała w coś na podłodze. Przed nią leżał otwarty podręcznik  do transmutacji na poziomie zaawansowanym, na dziale transmutacja przedmiotów, strona trzysta dwadzieścia jeden.
Wyprostowała się gwałtownie i chyba po raz setny tego dnia machnęła różdżką. Czuła, że zaczyna boleć ją od tego ręka. 
- Alteramentum. Alteramentum! ALTERAMENTUUUM! – wydarła się, tak, że zapewne jej brat Ben kilka pokoi dalej zmarszczył brwi ze zdziwienia.
 - Hej, co robisz?
Abigail zaskoczona odchyliła się do tyłu i rąbnęła potylicą w ramę łóżka i jęknęła z bólu, gdy Danielle nieoczekiwanie wkroczyła do pokoju.
- Mogłabyś pukać!
- Widzę, że ćwiczysz transmutacje. O, skąd masz takie cacko? – zapytała na widok kolorowego kamienia. Abigail owinęła go kawałkiem materiału, który według podręcznika miał zamienić się w srebrny metal i stworzyć okowy wedle wyobraźni rzucającego czar.  Jednak okazało się trudniejsze niż Ruda z początku myślała. Póki co chustka nawet nie zmieniła materii, choć wydawało jej się, że stała się odrobinę sztywniejsza.
- Znalazłam gdzieś w trawie - odparła, przeciągając dłonią po twarzy. - Chce to przemienić w naszyjnik. Myślisz, że da radę?
Danielle podniosła ręce, jakby chciała powiedzieć, że ona się tego zadania nie podejmie.
- Na Merlina, też chciałabym znajdować takie rzeczy w trawie. Ale wiesz… - zaczęła brunetka, a Abigail dostrzegła znajomy, niepokojący błysk w jej oczach, których pojawiał się zawsze gdy wpadła na jakiś szaleńczy pomysł - ten twój David jest z tego całkiem niezły, dzisiaj jako jedyny nie dostał Trolla z testu u Switchowej,  pamiętasz? – zakończyła swą wypowiedź, niezwykle figlarnym puszczeniem jej oczka.
-Tak? Nie wiedziałam – skłamała Abigail i ponownie zaczęła wymachiwać różdżką. Tak naprawdę wiedziała o tym, bo pamiętała, że była pełna podziwu, gdy nauczycielka odczytała oceny. Jednak uważała, że da sobie radę sama, a przynajmniej było tak jeszcze dwie godziny temu.
-Raczej nie dasz rady tego zrobić sama – powiedziała Danielle jakby czytając jej w myślach – To poziom zaawansowany, a ty podstawy nawet  nie łapiesz.
Abigail podniosła na nią wzrok.
- Jak jesteś taka mądra to mi pomóż!
- Nie no co ty… Też nie umiem –  odpowiedziała uśmiechając się rozbrajająco. –Ale wiesz kto by ci pomógł?
- Harold – odparła natychmiast Abigail i uderzyła końcem różdżki w kamień.
- No tak Harold… ale David też. Poza tym z nim zgłębisz wszystkie tajniki anatomii, kiedy będzie się przed tobą rozbierał – zaśmiała się brunetka, widząc jak Abigail puka się w czoło. Sytuacja w beczce stała się śmieszną anegdotką dodawaną często do ubarwienia wypowiedzi przez jej przyjaciół, ale nieprzejmowała się tym zbytnio. Ostatnio nawet sama śmiała się z tego razem z nimi.
- Zajmij się anatomia kogoś innego – odparła Ruda, walcząc z chęcią wyrzucenia kamienia razem z materiałem przez okno, gdy po raz kolejny czar nie zadziałał.
- Jak sobie życzysz… –uśmiechnęła się tajemniczo Danielle i wyszła z pokoju.
Abigail mruknęła coś o terapii dla swojej koleżanki, która zawsze była typem niepoprawnej uwodzicielki, roztarła bolącą potylicę i wróciła do rzucania zaklęcia.


***

Ivy raptem zdążyła odnieść torbę z książkami do swojego dormitorium, chwilę poleżeć na łóżku i już musiała iść na szlaban. Później jeszcze czekał ją trening.
-Za jakie grzechy… -jęknęła, zwlekając się z łóżka na podłogę. Nad sobą miała kremowy, lekko popękany w niektórych miejscach sufit.. Poleżała tak chwilę na zimnych panelach, zastanawiając się nad owymi rysami, zupełnie nie mając ochoty na cokolwiek. W tym momencie wydawał się niezwykle fascynujący. Przeszło jej przez myśl, by zostać w pokoju i liczyć na to, że Filch nie zauważy jej nieobecności, jednak woźny jeszcze nie był chyba tak zniedołężniały. Westchnęła, wstała i  niechętnie skierowała się w stronę pierwszego piętra.
           Gdy przyszła przed gabinet Filcha James już tam był. Podobnie jak ona wciąż w szkolnym mundurku, lecz z przekrzywionym krawatem i oczywiście w spodniach zamiast w workowatej spódnicy spod której wystawały łydki w szarych podkolanówkach. Zerknął kątem oka w jej kierunku, a następnie  z powrotem wpatrzył się w drzwi.
-Oddawać różdżki i marsz do toalety dla uczennic.
Filch wręczył ich stały zestaw do sprzątania i obydwoje bez słowa ruszyli na czwarte piętro. Całe szczęście, że na korytarzach nie było wielu uczniów, tych pozostałych James zgromił spojrzeniem. Wyglądało na to, że nastrój mu nie dopisywał.
Kiedy znaleźli się w chłodnym i pustym pomieszczeniu James natychmiast ogłosił:
-Zaklepuje umywalki i podłogę.
Oznaczało to, że drugiej osobie musiała przypaść w udziale ubikacje, które z pewnością były niepomiernie gorsze.
-Nie, nie ma tak! – oburzyła się idąc zanim w stronę rzędu srebrnych zlewów  – Chciałbyś!
Podszedł leniwie do kranu, zaczął napełniać wiadro, które dał mu Filch. Ivy oparła się na brzegu umywalki i wpatrywała się w jego profil. James nic sobie z tego nie robiąc, napełnił wiadro do końca i odszedł w stronę toalet.
- Jak sobie życzysz – powiedział, mijając ją z obojętną miną i zniknął w jednej kabin nic więcej nie powiedziawszy.
Obejrzała się na niego. Zamrugała. To było do niego niepodobne, ustąpił jej… i to ot tak! Coś musiało być na rzeczy, nie liczyła, że to zwykła uprzejmość z jego strony. Nie było takiej opcji.
-Pierwszy raz słyszę od ciebie takie słowa  - rzekła głośno, by przekrzyczeć odgłos wody napełniającej wiadro, które teraz ona podstawiła pod srebrny kran - Czyżby twoja mama wreszcie nauczyła cię manier?
Poczuła przyjemność, na myśl, że właśnie mu dopiekła. Chciała mu się odpłacić, za to jak naśmiewał się z niej podczas Obrony Przed Czarną Magią.Naprawdę nigdy nie wpadłaby na to że James najbardziej na świecie boi się własnej matki. Musiała przyznać, że zanim wyszło to na jaw czasem się nad tym zastanawiała, gdyż James często stwierdzał, że nic, ale to nic nie jest w stanie go wystraszyć i to właśnie dzięki tej cesze jest Gryfonem nad Gryfonami, z czego oczywiście drwiła.
Przez moment panowała cisza i Ivy ku swojemu zdumieniu zauważyła, że satysfakcja jaką przez chwilę czuła zniknęła. Ściągnęła brwi i chwyciła gąbkę nasączoną płynem czyszczącym zabrudzenia.
- Uważaj na umywalce jest trochę krwi. Nie porzygaj się –Głos James odbił się echem od jasnych płytek – Chyba, że sama to posprzątasz, wtedy proszę bardzo rzygaj do woli!
Teraz od  jej strony nastało milczenie. Poczuła w żołądku coś jakby w rodzaju mieszaniny chęci roześmiania się i złości. Zabrała się za czyszczenie lekko zardzewiałego kranu. 
- Masz wprawę w sprzątaniu, co? – zawołała po chwili w stronę kabin – Pewnie, kiedy twoja mama każe ci coś posprzątać, robisz to na błysk, bo boisz się, że na ciebie nakrzyczy!
Nie mogąc doczekać się jego reakcji, wytarła mokrą od wody dłoń w spódnice i odgarnęła nią kosmyki włosów opadające na oczy.
- Nie musisz martwić się o pracę po zakończeniu szkoły! Po wszystkim załatwię ci etat w szpitalu!
Głos Jamesa brzmiał jakoś inaczej niż na początku, tak jakby lekko się ożywił. Prychnęła pod nosem i gdy tak czyściła tą srebrną umywalkę zdartą już lekko od dziesiątków lat szorowania jej, zdała sobie sprawę, że… się uśmiecha. Natychmiast dotknęła policzka i ust i zerknęła na dłoń, którą ich dotknęła jakby spodziewała się, że wytarła ze swojej twarzy coś odrażającego.
Gwałtownie pokręciła głową i rzuciła przez ramię.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz moim pacjentem to przez przypadek cię zabiję! – odparła i być może tylko jej się zdawało, ale usłyszała ciche prychnięcie.
Przez moment przestała czyścić zlew i zamyśliła się. Przecież już raz był jej pacjentem i przeżył. Była z nim cała noc zamknięta w pokoju, o którym pewnie nikt inny nie wiedział. Zrobiła dla niego eliksir. Spędziła z nim całą noc śpiąc na podłodze przy łóżku. Widziała i co więcej dotykała jego nagiego torsu.
Spała obok Jamesa Pottera. Jak okropnie to brzmiało.
Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Zaśmiała się na samą myśl, co by się stało gdyby opowiedziała o tym dziewczynom ze swojego dormitorium.
Minęło parę dobrych minut, podczas których James przeniósł się do drugiej z czterech kabin, a Ivy zdążyła umyć swoją połowę. Oparła się o jedną z umywalek, czekając aż James zakończy pracę.
-Dobra skończyłem swoją połowę, reszta jest twoja – powiedział brunet wyłaniając się  boksu razem ze swoim wiaderkiem, następnie idąc w stronę umywalek. Ivy niechętnie zaczęła zbierać swój ekwipunek.
-A tak w ogóle… - zaczął, opierając się nonszalancko na tej samej umywalce co uprzednio Ivy. Dziewczyna jakby od niechcenia obróciła głowę w jego kierunku, brunet patrzył gdzieś przed siebie  – jak to zrobiłaś? Jak opatrzyłaś moją ranę skoro tak boisz się krwi?
Ivy przez moment nie odpowiadała, również na niego nie patrząc.
- W sumie to nie wiem – odpowiedziała szczerze - Zrobiłam to bo...- zaczęła nim zdążyła się ugryźć w język. Zamilkła.
James spojrzał na nią, lecz ona wciąż wpatrywała się w płytki.
Co ona ma teraz odpowiedzieć?  Że był tak przerażająco blady i bała się, że kopnie w kalendarz? Że po prostu chciała mu pomóc?
- Nie chciałam cię mieć na sumieniu – powiedziała w końcu. - Cóż każdy się czegoś boi – dodała po chwili i dopiero wtedy James uchwycił jej spojrzenie. Uśmiechała się paskudnie i natychmiast zrozumiał, że miała to być aluzja do jego matki. Postanowił szybko zmienić temat. 
- No raz, raz. To samo się nie posprząta – rzekł i wskazał podbródkiem na  kabiny.
Rzuciła mu spojrzenie spod przymrużonych powiek.
- Jak sobie życzysz  - mruknęła pod nosem jego wcześniejsze słowa i skierowała się w stronę zielonych boksów.



***


         Na Wielkiej Sali właśnie rozpoczął się obiad. Puchoni gawędzili wesoło i nakładali sobie jedzenie, jednak Abigail nie była głodna. Położyła głowę na grubym na sześćset stron podręczniku do transmutacji , mając nadzieję, że wiedza ta zawarta jakoś przedostanie się do jej głowy. 
- Hej, Abigail, to David – Ruda usłyszała przy uchu szept Danielle. Automatycznie podniosła głowę i faktycznie – przez wrota właśnie wszedł David.
Puchonka podjęła natychmiastową decyzję i zerwała się z miejsca.
-Hej, David!
Szatyn spojrzał na nią i uśmiechnął się widząc jak do niego macha. Gdy do siebie podeszli, Abigail nagle poczuła się zawstydzona. Nie miała pojęcia dlaczego, ale gdy Harold pisał jej prace domowe nie czuła się zmieszana, jednak kiedy chciała „wykorzystać” do czegoś Davida, właśnie tak się poczuła.
- Co tam? – zapytał, a zaraz dodał – Może usiądziemy? 
-No tak, jasne – powiedziała Abigail, spostrzegając, że stoją na środku przejścia. Kiedy David prowadził ją do stołu Gryfonów kątem oka dostrzegła ucieszony wzrok i podniesione kciuki Danielle. Tak jak uprzednio Ruda odpowiedziała wymownym puknięciem się w czoło.
Gryfon przepuścił ją, by pierwsza usiadła na drewnianej ławie, a następnie zajął miejsce tuż przy niej.
Poczuła bijący od niego zapach wiatru i mrozu. Przypomniała sobie, że on przecież nie lubi zimna... więc dlaczego wyszedł na zewnątrz?
Sztywnym ruchem wyciągnął rękę, po sałatkę jarzynową. Wydawał się spięty.
- Wszystko w porządku?  Wydajesz się trochę podenerwowany.
- Tak, tak… wszystko jest dobrze – odparł rozmasowując czoło i dopiero wtedy na nią spojrzał. Nie wiedziała czy kiedykolwiek przestanie ją zachwycać zieloność jego oczu. Nagle przyszło jej do głowy, że może to efekt zaklęcia skoro jest dobry z transmutacj. 
- Mam do ciebie sprawę... – Abigail sięgnęła do kieszeni i wyjęła  z niej kamień. Nie wyglądał tak jak na początku, był wręcz nie do poznania. Po tym jak każdemu ze swojej paczki pozwoliła spróbować przerobić go na łańcuszek zmienił kolor na niebiesko-szary i nie był już tak połyskliwy, jednak wciąż przebłyskiwały przez niego malutkie złociste żyłki, co zachwycało Rudą. – Wiem, że jesteś niezły z transmutacji, no a przynajmniej lepszy ode mnie. Mógłbyś spróbować przerobić to na łańcuszek?
David uśmiechnął się do niej i wziął z jej dłoni kamień. W policzkach pojawiły mu się dołeczki.
- Nie wydaje mi się, żebym był lepszy od ciebie - stwierdził podrzucając lekko świecidełko i obserwując refleksy odbijające się od jego gładkiej powierzchni.
- Ale spróbujesz? – Abigail założyła rude loki za ucho – Proszę.
David przestał bawić się kamykiem i spojrzał na nią. Nie zastanawiał się długo.
- Jak sobie życzysz – powiedział i na jego twarz wstąpił figlarny uśmiech. Ukłonił się teatralnie. Puchonka odpowiedziała uśmiechem, jednak wpatrywała się w niego uważnie, bo miała wrażenie, że jego oczy są smutne  – Na kiedy to potrzebujesz?
- Hm… może na teraz?
***


           Toaleta na szczęście wymagała tylko lekkiego odświeżenia. Nie miała wprawy, w domu nigdy nie musiała tego robić. Chwyciła szczotkę i marszcząc nos wzięła za czyszczenie muszli. Do jej nozdrzy doleciały niezbyt przyjemne zapachy. Przypuszczała, że Filch trzymał takie miejsca w stanie niedoczyszczonym specjalnie na wypadek gdyby jakiś nicpoń dostał szlaban. Biorąc pod uwagę, że ta toaleta była nieczynna conajmniej od czasu jej przybycia do szkoły mogło to tak stać dosyć... długo. Wzdrygnęła się lekko.
          Po chwili usłyszała dziwne, syczące odgłosy od strony umywalek. Przeszło jej przez myśl, że to jakiś problem z rurami, a jednak brzmiało to jakoś dziwnie… Zmarszczyła czoło i automatycznie zerknęła w stronę dźwięku, choć oczywiście nie mogła niczego dojrzeć przez drewniane ściany kabiny. Odłożyła szczotkę na miejsce, rada z przerwania pracy i wychyliła się z kabiny, i dostrzegła coś… niecodziennego.







- Czemu syczysz na umywalkę? – spytała, a James spojrzał na nią wyniośle.
-Nie robię tego – odparł i ponownie nachylił się w stronę kranu.
Ivy już zupełnie wybita z rytmu pracy, podeszła do bruneta.
- Padło ci na mózg?
James wyprostował się i spojrzał  lusterko znajdujące się nad zlewem.
- Jakiś problem, Ivy? – zapytał z uśmiechem, patrząc niewinnym, pozornie zaskoczonym wzrokiem na jej odbicie.
- Co przed chwilą robiłeś? Nie wmawiaj mi, że sprzątałeś - zirytowało ją to. Zirytował ją jego ton, jego uśmieszek i to, że najwyraźniej wiedział coś czego ona nie wiedziała. 
James chwycił niewielką ściereczkę i wytarł nią srebrny kran.
- To właśnie robiłem. Może potrzebujesz dowodów? 
- Kłamiesz.
Brunet odkręcił kurek i zaczął przelewać wodę w dłoni.
- Panna Mądralińska jest ciekawska.
„Czyli jednak coś ukrywa” – pomyślała – „A może chce żebym tak myślała?”
- Nie wiem co kryje się w twoi m umysłowym szambie – wybrnęła z sytuacji.
James westchnął głośno i spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- I tak mi nie uwierzysz, jeśli ci powiem.
Ivy  zerknęła na witrażowe okno, udając brak zainteresowania, choć tak naprawdę czuła jakby coś wwiercało się w jej żołądek z ciekawości.
- Nie będę cię zmuszać  – powiedziała obojętnie, wewnętrznie szczęśliwa, że tak dobrze udaje jej się ukryć emocje. Wyobraziła sobie, że James właśnie wzrusza ramionami albo przez jego twarz przebiega zawód. Zerknęła na niego kątem oka, odrywając wzrok od kolorowego witrażu.
James się uśmiechał.
- I tak wiem, że cię to ciekawi. Mnie nie oszukasz – stwierdził chłopak lekko zadzierając głowę, a zaraz zupełnie niespodziewanie dodał – Któraś z tych umywalek to wejście do Komnaty Tajemnic… I jak, uwierzyłaś?
Ivy obróciła się i spojrzała na niego zupełnie zapominając o swoim udawanym braku zainteresowania. Nawet  nie wiedziała czym jest owa Komnata Tajemnic, lecz zabrzmiało to tak niedorzecznie, że nie mogła uznać tego za prawdę. Na pewno był to żart. James jednak wydawał się całkowicie poważny.
- Naprawdę padło ci na mózg – stwierdziła i kręcąc głową wróciła do niewyczyszczonej jeszcze kabiny.
James wbrew wszelkim oczekiwaniom uśmiechnął się jeszcze szerzej, złośliwiej.
- Jeszcze zobaczysz – powiedział patrząc na swoją poczochraną fryzurze w odbiciu - będziesz mnie prosić mnie, żebym ci ją pokazał.
Ivy podniosła szczotkę, „nigdy nie będę cię o nic prosić” , pomyślała z irytacją i ponownie usłyszała syk.

***

            Ruda choć zwykle była słaba w odczytywaniu emocji, nie mogła nie zauważyć, że idący obok David jest jakiś inny. Szedł nieco sztywno, mniej się uśmiechał i nawet odpowiadał odrobinę zdawkowo.
Gdy znaleźli puste i ciche miejsce, David przysiadł na schodkach.
- Podasz mi ten materiał?
Abigail wyciągnęła z kieszeni skrawek szarawego materiału i podała go Gryfonowi, jednocześnie siadając tuż przy nim. Chciała wszystko widzieć. Szatyn owinął materiał wokół kamienia zawiązał na supeł, a następnie z drugiego skrawka zrobił pętlę i przywiązał do reszty.
- Ma być srebrny, tak? – zapytał, by się upewnić.
- I taki okrągły, o tutaj po bokach – powiedziała wskazując palcem na miejsce w materiale, pod którym były ukryte brzegi kamienia. David miał ochotę się zaśmiać, ale tylko uśmiechnął się lekko i zapytał:
- Wiesz, że ostatecznie może wyglądać to jak kupa gruzu, jeśli mi nie wyjdzie?
- Uda ci się, na pewno – powiedziała pewnie, bez żadnych obaw i zerknęła na niego – Wierzę w ciebie.
David patrzył na nią przez moment. Z bliska widział na jej policzkach nieliczne piegi, których wcześniej nie zauważył. Wpatrywała się w kamień w jego rękach, więc mógł bezkarnie popatrzeć na jej czarne rzęsy, delikatne, różowe usta i piegowaty nos. Nagle podniosła wzrok, więc prędko udał, że przed chwilą wcale nie wlepiał w nią oczu. Odchrząknął z zakłopotaniem i wyciągnął różdżkę zza paska jeansów.
Zamknął oczy i skoncentrował się maksymalnie na przedmiocie w swojej dłoni, wyobrażając sobie dokładnie to co powiedziała mu w drodze tutaj Abigail.
- Alternatum – mruknął po chwili i poczuł jak gładki materiał kurczy się, zmienia się w coś zimnego i śliskiego. „Oby się udało” - pomyślał z lekka paniką.
 Przy uchu usłyszał cichy pisk Abigail.
-To działa!
Otworzył oczy, spojrzał na swoją dłoń, na której leżał wisiorek, ze srebrnymi zdobieniami i na takim samym łańcuszku.
- Nie wiem czy dam radę zrobić to lepiej… - powiedział, mierzwiąc swoje włosy.
Abigail odebrała od niego łańcuszek i zaczęła się mu przyglądać. Wstrzymał oddech.
- Jest piękny. Dziękuje, David – powiedziała całkowicie szczerze z najbardziej rozbrajającym uśmiechem na jaki było ją stać. David zerknął na nią, popatrzył chwile i odpowiedział tym samym. 

***

           James finalnie nie otworzył  Komnaty o której mówił ani nie udało mu się zrobić tego nigdy później. 
Ivy myła lewą, a James prawą połowę podłogi. Nagle chłopak krzyknął i upuścił mop.
- Odejdź ty, szkarado! 
Ivy zmarszczyła czoło. Przecież James jej nie widział, więc dlaczego to powiedział?
- Jesteś zupełnie inny niż Harry! – nieco skrzekliwy, dziewczęcy głos odbił się echem od kafelków. Ivy zmarszczyła czoło i wychyliła się w momencie, w którym zjawa dziewczynki w okularach przemknęła obok niej i zniknęła w jednej z toalet. Rozległ się donośny plusk i na dopiero co umytą podłogę chlusnęła woda.
- Co to było? – spytała Ivy, kontynuując mycie podłogi i z rozbawieniem obserwując zszokowaną minę Jamesa.
- Jęcząca Marta – odparł krótko. – Nie wiem co ona sobie ubzdurała…
- Skąd wiedziałeś jak się nazywa? To damska toaleta – zauważyła Ivy.
- Po prostu słyszałem o duchu pewnej jędzy siedzącym w tej toalecie – odparł – stąd to wiedziałem.
„Akurat” – pomyślała Ivy, jednak zachowała to dla siebie.
Gdy skończyli Filch niechętnie musiał przyznać, że wykonali zadanie, wrócili do swojej przytulnej i wypełnionej gwarem uczniów wieży, James powiedział.
- Ale musisz przyznać. Mój strach był znacznie straszniejszy od twojego. 
Tuż po tym Gryfon szybko zniknął na schodach do dormitorium chłopców, a Ivy zatrzymała się na moment i zmarszczyła czoło, bo zdała sobie sprawę, że James zażartował. I to z siebie.
Uśmiechnęła się lekko.


***

Witajcie! Chciałyśmy by ten rozdział pojawił się na Boże Narodzenie albo tuż po Nowym Roku, jednak Sylwester nas... przemógł :P Gdyby to mogło coś naprawić zaśpiewałybyśmy dla was parę kolęd, jednak obawiamy się, że wasze uszy mogłyby tego znieść skoro i tak ranimy wasze oczy tym opowiadaniem. Mamy poczucie, że jest mnóstwo niedoróbek i błędów, jednak nie chciałyśmy dłużej trzymać was w niepewności. Mamy nadzieję, że wszystko jakoś trzyma się kupy, że tak to ujmiemy. Dziękujemy, że czytacie nasze wypociny i życzymy by Nowy Rok przyniósł wam wiele radości i niezapomnianych chwil :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział XXV - Czego boi się nieustraszony James



Abigail w otoczeniu Danielle, Philipa, Josha, Lucy, Luke’a, Harolda i Ivy przemierzała właśnie szkolne błonia. Ich buty zagłębiały się w błocie, a na ich twarzach lądowały płatki śniegu pomieszanego z deszczem i zimnymi kropelkami spływały za kołnierze. A mimo to wszyscy byli w szampańskich nastrojach. Ruda zerknęła na Ivy, która – jak się okazało – wcale nie jest tak mrukliwa i nieśmiała jak dotąd myślała. Blondynka, gdy tylko oswoiła się z sytuacją  zaczęła uczestniczyć w dyskusjach, śmiała się i to głośno, a nawet sama opowiadała dowcipy, które śmieszyły tylko Harolda. Było tak jak gdyby znali się od dawna.
„Ach, no tak, Harold” – pomyślała Abigail, zerkając na pryszczatego okularnika, który szedł tuż obok. On najmniej się udzielał  – „muszę się jakoś odwdzięczyć za to, że zawsze pomaga mi w lekcjach, daje ściągać na testach, opracowuje trudne eseje na transmutacje i rozjaśnia mrok zawiłych definicji w podręcznikach…”. Kucie do rana było dla niej niezgłębiona tajemnicą, której nie zamierzała odkryć. W dodatku zawsze fascynowała ją ta chęć do nauki, więc lubiła obserwować Krukonów, którzy na własne życzenie i to z przyjemnością  zamykali się w bibliotece sam na sam z książkami. Niebywałe!
Usłyszała  strzępek rozmowy Danielle i Lucy, ale nie miała ochoty rozmawiać o ponoć super skutecznym specyfiku do pogrubiania, zagęszczania i wydłużania rzęs. I tak zdobędzie go pierwsza.  Poza tym nie potrzebowała tego – była naturalnie urodziwa, przynajmniej według jej własnej opinii, a tych wszystkich kolorowych kosmetyków znajdujących się w łazience używała tylko by urozmaicić sobie poranek. Ivy gadała z chłopakami o miotłach, a Harold szedł gdzieś z boku i pewnie rozmyślał o jakieś wojnie między goblinami z tysiąc któregoś tam roku. Więc tak naprawdę do żadnej z grup nie miała ochoty się przyłączać.
Wróciła myślami do rozmowy z baru, gdzie jeszcze niedawno byli. „jak to lecę na dwa fronty?” – pomyślała z oburzeniem –„Nigdy nie grałam dwa fronty!” Nagle ja olśniło. To pewnie Ben! Jej durny brat wszystkim nagadał, że niby ona, Abigail leci na Davida, bo widział jak stali w tym ciasnym przejściu, po powrocie z Lasu i zaczął się rozbierać… to znaczy chciał zdjąć bluzę, bo było mu za gorąco! Co za bezczelna plotkara!
Od zawsze podobał jej się James, a David był jego przemiłym, zabawnym i w dodatku całkiem ładnie zbudowanym kolegą. Przypomniała jej się chwila, kiedy podglądała ich w szatni. Wiedziała, że James ma tors jak tyczka, ale to przecież nie ma znaczenia. Grunt to jego charakter… właściwie, kiedy Abigail się nad zastanowiła to doszła do wniosku, że i tutaj jest pewien zgrzyt.  Często bywał dla niej złośliwy, chyba czasem bardziej niż dla innych, ale nie przejmowała się – bo skoro był dla niej wyjątkowo uszczypliwy, to znaczy, że traktował ją wyjątkowo, a to niezbicie świadczy o tym, że była dla niego wyjątkowa. Logiczny wniosek się nasuwa. Była spokojna, bo wiedziała jak to się skończy. Wszystko wywróżyła w czwartej klasie, a jeśli czegoś była pewna to swoich wróżb.  Nie bez podstaw tak na nich polegała, gdyż do tej pory wszystkie się sprawdziły. Czasem jedynie drobne szczegóły się nie zgadzały, jednak efekt był zawsze ten sam.
Głośny śmiech wyrwał ją z zamyślenia.
- Abi, o czym tak rozmyślasz? –zapytała Lucy.
- Widzę to w twoich oczach… Znowu widzisz rozbierającego się przed tobą Davida, prawda? – wtrąciła się ucieszona Danielle.
Abigail załamała ręce. Następnego dnia rano, po powrocie z Lasu, cała jej paczka zaczęła rzucać jej  w kierunku aluzje dotyczące zdejmowania garderoby. Już wyobrażała sobie jak morduje Bena.
-Ile razy mam to powtarzać? Po prostu było mu gorąco i chciał zdjąć bluzę, a Ben nagle nas przyłapał… to znaczy wlazł nieproszony do przedsionka i źle zinterpretował tę sytuację!
-No właśnie, wszedł w odpowiednim momencie, niewiadomo co stałoby się chwilę później…
-Błagam cię, Danielle, jesteś okropna… David by się przede mną nie rozebrał. Koniec tematu.
Ivy nagle przerwała słuchania wywodu Philipa o badaniach nad najnowszą miotłą i zerknęła na tył głowy Abigail idącej parę kroków przed nią. David rozbierający się przed Abigail...? Nie, to niemożliwe… Pewnie chodziło o Jamesa. Co z tego, że ma dziewczynę? Zakładała, że to nie przeszkadzałoby mu obnażyć się przed inną. Ale najważniejsze pytanie, po co przed Abigail? Chociaż z drugiej strony, ona cały czas mu się „podkładała”, więc jeśli już naprawdę miał taką ochotę się przed nią rozbierać mógł to zrobić wcześniej. Czyli jednak David? Nie pasowało to do niego. Nie miała pojęcia o co chodzi, ale chyba wołała wrócić o dyskusji na temat Quidditcha. To było dla niej prostsze i bardziej zrozumiałe.
- No to Ivy…-zaczął Luke – Może następnym razem też chcesz z nami gdzieś wyjść? – zapytał, gdy Philip skończył swą opowieść o tym jak prototyp najnowszej miotły, Groma złamał się na teście wytrzymałości.
- Niedługo mecz, więc pewnie nie będę miała zbyt wiele czasu – odparła szybko, mając nadzieję na skierowanie tematu z powrotem na Quidditcha.
Nie udało się.
- Współczuje wam. Mnie by się nie chciało tyle trenować – powiedział Luke beztrosko.
- Dlatego ja jestem tu – w tym momencie wskazała ręką poziom na wysokości oczu – a ty tu – zniżyła rękę na poziom pasa – jej głos nie zabrzmiał złośliwie jak zwykle, a tylko uszczypliwie.
- No nie przesadzaj, jestem co najmniej tutaj – w tym momencie wskazał ręką na swój obojczyk. Ivy uśmiechnęła się lekko. Odwróciła się od niego i powróciła do dyskusji o miotłach. Luke nie miał pojęcia o czym Philip, Josh i Ivy rozmawiają, więc zagadał do Danielle, Lucy i Abigail rozprawiających o sukienkach czy tam innych spódnicach. Harold słuchał to jednych to drugich aż poczuł, że głowa rozbolała go od tak bzdurnych tematów, więc postanowił wrócić do swoich goblińskich wojen.
- Kometa może i ma dobry skręt, ale Meteor jest szybszy! – oburzył się Josh.
-Jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości, to i tak najlepszy jest Nimbus Dwa Tysiące Dwanaście, mówię wam -  wtrącił się Luke, odwracając się do tyłu  i zerknął na Ivy.
Gryfonka dostrzegła jego spojrzenie i prychnęła.
-Bo ty akurat coś wiesz- zakpiła – Nimbus Dwa Tysiące Dwanaście został wyprowadzony z produkcji po tym jak okazało się, że nie jest w stanie przelecieć mili bez usterki. A w dodatku wpierw miał nosić nazwę Apokalipsa i to niby miał być dobry chwyt reklamowy – skrzywiła się.
Abigail podobnie jak Luke przed chwilą, postanowiła wtrącić swoje trzy knuty.
-Pamiętam to, „Kup za jedynie pięćdziesiąt galeonów, a odlecisz przed końcem świata!” – zawołała Abigail, co wywołalo salwę śmiechu, a co lekko spłoszyło Harolda. – Kupiłam Benowi na urodziny, niech się chłopak cieszy.
- Dopóki nie wybuchnie!
- No niestety, wciąż czekam.
- Przecież to totalny złom! – powiedziała Ivy.
- Na tej miotle na ostatnim meczu pierwszy złapał znicza – zauważył Luke.
Ivy napuszyła się, Abigail parsknęła śmiechem.
-Odczep się. To był przypadek!
Przez resztę drogi gawędzili beztrosko. Luke otworzył ciężki drzwi i wszyscy weszli do środka, tylko Abigail wciąż stała na zewnątrz.
-Hej, Abi idziesz?
-Dogonię was. Idźcie.
Luke zmarszczył czoło, ale nic nie powiedziawszy zamknął drzwi i za resztą wszedł do zamku.
Ruda zmrużyła oczy, przekrzywiła głowę i spojrzała na jakiś punkt znajdujący się na trawniku nieopodal wieży Gryfonów.
-Co to jest? – mruknęła pod nosem, wlepiając wzrok w coś znajdującego się pomiędzy zeschniętymi liśćmi. Miała dziwne przeczucie, że to coś super. Przeszła niewielki kawałek i przykucnęła. Dłońmi odzianymi w kremowe rękawiczki sięgnęła do małej krągłej, ubrudzonej błotem rzeczy. Wyprostowała się i zaczęła przyglądać się znalezisku.
Nagle od strony drogi usłyszała czyjeś głosy. Schowała przedmiot do kieszeni i skocznym, radosnym krokiem weszła do zamku.




***
Ivy pożegnała się ciepło (jak na nią) z Puchonami i Haroldem i zaczęła iść w stronę swojej wieży. Mimo, że była zmęczona dzisiejszym szlabanem to cieszyła się, że zdecydowała się z nimi spotkać. Nigdy jeszcze nie czuła się tak swobodnie  w tak dużym gronie. Polubiła ich, co ją samą naprawdę zaskoczyło.
W jednym z mijanych  zaułków usłyszała ściszone głosy. Nie zamierzała podsłuchiwać, dopóki nie usłyszała szeptu Vivianne. Była Ślizgonką, a w dodatku niebawem  miał się odbyć mecz przeciw nim, więc miała co najmniej dwa powody by jej nie ufać. 
- Daj sobie spokój – powiedziała inna dziewczyna również cicho, jakby bała się, że ktoś usłyszy.
- Nie – odparła stanowczo Viviann - nie zapomnę tej rudej idiotce jak upokorzyła mnie przed Potterem.  Nikt nie będzie tego robił, jasne? Wszystko pójdzie po mojej myśli, jak zawsze.
- Ale wtedy stracisz pozycje komentatorki .
- Myślisz, że mi na tym zależy? Zgłosiłam się na to stanowisko tylko po to, żeby się zemścić… A ty co tu robisz? – warknęła nagle w  kierunku Ivy, która zatrzymała się za rogiem.
Ivy lekko się skrzywiła na te słowa, jednak nic nie odpowiedziała. Ponowiła swoją wędrówkę  w kierunku wieży, zastanawiając się o kim mowa. Jednak obawiała się, że w tej szkole jest tylko jedna „ruda idiotka”, która lata za Jamesem.
Weszła do Pokoju Wspólnego, gdzie Gryfoni tłoczyli  się przy kominku. Najbliżej ognia siedział James, a tuż obok niego przytulona do niego Elizabeth. James z ożywieniem jej o czymś opowiadał, gestykulując żywo. Dziewczyna wpatrywała się w niego jak obrazek. Ivy odwróciła wzrok. „To wyglądało  tak jakby naprawdę mu na niej zależało. Powinien zostać aktorem. A może się mylę, może nie jest takim głupkiem… Chociaż… nie, raczej nie. Urodził się kretynem i umrze jako kretyn.”
Mijając rozwrzeszczanych pierwszoklasistów grających w nową grę ze sklepu Weasleyów, dostrzegła Davida siedzącego przy stoliku i ślęczącego z piórem nad jakimś długim pergaminem. Przeważnie odrabiał pracę domowe z Jamesem (jeśli już w ogóle taka sytuacja się zdarzyła).
Westchnęła i udała się do swojego pokoju. Miała nadzieję, że do meczu się pogodzą, inaczej mogło być kiepsko.
Położyła się na łóżku, nie zwracając na żywą dyskusje współlokatorek zaczęła zastanawiać się o co poszło. Dlaczego David odrabia lekcje, dlaczego robi to sam i dlaczego oboje patrzą na siebie z pogardą. Założyła ręce za głowę, pozwalając by jej czarny kot usadowił się wygodnie na jej brzuchu. 

***
Abigail niemal nie patrzyła gdzie idzie, z przyzwyczajenia wyklepała odpowiedni rytm o denka beczek przed wejściem do Hufflepuffu, przeszła przez wielką beczkę i znalazła się w przytulnym Pokoju Wspólnym. Wszyscy tłoczyli się przy ogromnym kominku. Podniosła wzrok.
-Ben! – zawołała do chłopaka obściskującego się z pewną kształtną Puchonką w kącie – BEN!
Chłopak nie reagował. Abigail westchnęła głośno, przeciągle ze zniecierpliwieniem. Zacisnęła dłonie  w pięści i ruszyła  w jego kierunku. Zatrzymała się tuż przed jego stopami.
-Ben.
Brak odpowiedzi. Ponownie westchnęła.
-Przepraszam bardzo… -powiedziała i bezceremonialnie wetknęła dłonie między pulchne ciało blondynki i jej szczupłego brata. Użyła siły jednak jej ręka jedynie zatopiła się w oponce dziewczyny. „O, jak miękko!” – pomyślała.
-Abigail nie masz lepszych momentów? – usłyszała rozeźlone słowa Bena, który właśnie oderwał się od ust swojej towarzyski, co wyrwało ją z kontemplacji na temat czy sama nie chciała być posiadaczką takiej figury – Ja ci tak nie robię!
- Ha-ha, bardzo śmieszne ty kretynie! – odparła, a blondynka na jego kolanach wstała i odsunęła się, widząc, że szykuje się rodzinna sprzeczka. – Czemu żeś nagadał, że gram na dwa fronty?!
- Ja?
- A kto inny? Dzisiaj w barze dowiedziałam się, że David Smith rozbierał się przede mną w przedsionku!
- Pff… bo tak było!
- Ile razy mam to wszystkim powtarzać… -zaczęła i nabrała powietrza, by następnie ryknąć niemal na cały głos – Jemu. Było. Po prostu. GORĄCO!
- A no właśnie. Czemu było mu gorąco?
- Bo to za mała przestrzeń!
- Właśnie! Za mała jak na ciebie i zawodnika przeciwnej drużyny!
- Czy ty jesteś normalny? Weź się lecz! A poza tym to tylko kolega i to nie jest twoja sprawa!
- Jak by był tylko kolegą to byś się tak o to nie wpieniała.
- A może się wpieniam, bo przez mojego brata przygłupa, wszyscy o mnie gadają jak o jakiejś lafiryndzie!
Wzruszył ramionami i najwyraźniej przestał zawracać sobie nią głowę, bo wstał i powrócił do swojej miękkiej dziewczyny. Jak ona go nie znosiła! Lecz tylko wywróciła oczami i szybkim krokiem zagłębiła się w korytarz przypominający tunel i weszła przez okrągłe drzwi do dormitorium. W progu zdjęła buty i płaszcz.
- Kapitanie Pierożku! – zawołała od wejścia – Pierożku! Mam coś dla ciebie – powiedziała, gdy wokół jej nóg przebiegła brązowa fretka.
- Ej, zamykaj to coś w klatce, bo znowu zjadła moje pióro! – zawołała jej współlokatorka grzebiąca w komodzie – Już żadnego nie mam!
- Oj, tam. Daj spokój, oddam ci swoje – powiedziała biorąc Pierożka na ręce – Tak, Pierożku? – wyszczebiotała całując fretkę w różowy nosek. „Harold pisze za mnie” – pomyślała i natychmiast dopadły ją wyrzuty sumienia „Na żonę Merlina, jestem taka leniwa, że mogłabym wcale nie wstawać z łóżka, ale kiedyś się mu odwdzięczę”.
Fretka wdrapała się na jej ramię i Abigail usiadła na łóżku. Wyjęła z kieszeni swoje znalezisko - niewielki, owalny, dość płaski kawałek różnokolorowego szkła, a może raczej czegoś co jedynie przypominało szkło. Przywodził na myśl niezwykle kolorowy kamień. W większości był krwiście czerwony, jednak posiadał także niebieskie i złote drobinki, a także inne barwy, które widać było pod różnymi kątami. Nie potrafiła stwierdzić co to tak naprawdę jest, ale bardzo jej się podobało. Mogło by być to ładnym naszyjnikiem. Przybliżyła go do twarzy i dostrzegła, że w środku znajdują się niewielkie błyszczące żyłki, a także jakaś wolno poruszająca się ciecz. Zaczęła zastanawiać się czy gdyby to rozbiła byłoby bardziej jak piwo kremowe czy też może jak budyń.
- Mm…Tak, Panie Pierożku. Mniam. – powiedziała do Fretki, która ocierała się o jej szyje.
- Na Merlina, Abigail przestań gadać do tej biednej fretki. Zostaw ją i chodź, kolacja się już dawno zaczęła.


***
Następnego dnia rano…

-Riddiculus!
Wielka ryba z zębami jak brzytwy zamieniła się w strzępek materiału.
-Brawo! Następny! – zawołał profesor Haywell klaszcząc w dłonie - Danielle!
Brunetka przerwała rozmowę z Abigail, która już chichotała i podeszła do starej skrzyni. Profesor uniósł ciężkie wieko i ze środka wyszedł jakiś chłopak.
-Danielle, jak mogłaś… -zaczął głosem pełnym żalu.
Brunetka uniosła różdżkę, gdy ze skrzyni wyłoniła się kolejna sylwetka.
-Danielle, nie wystarczałem ci? – zapytał nowy przybysz. Profesor zmarszczył brwi, a cała klasa wsłuchiwała w każdy udręczony szept.
Nim zdążyła unieść różdżkę wyszedł kolejny i jeszcze następny. Każdy z pretensjami. Danielle zaśmiała się nerwowo.
-Riddiculus!
Po chłopakach zostały tylko kukły. Wszyscy ryknęli śmiechem, na co Puchonka tylko wystawiła im język. Profesor usiłował udawać, że się nie śmieje, co niezbyt mu wychodziło.
- Brawo Danielle! – powiedział z uśmiechem i odprowadził ją wzrokiem  – Abigail!
Abigail podeszła raźnym krokiem i zatrzymała się tuż nad przepaścią, która właśnie utworzyła się w podłodze. Spojrzała  w dół. Nie widziała dna, a gdy cofnęła się przepaść rozszerzyła się. Zakręciło jej się w głowie.
-Riddiculus! – zawołała  i w podłodze nie było już przepaści,  a różowy puchaty dywanik. Ruda wróciła do szeregu i wyszczerzyła się do koleżanki.
-Danielle, co to było? I kto tu niby gra na dwa, a nie przepraszam cztery fronty?
-Cóż… sama wiesz jak to jest – stwierdziła i puściła do niej oczko.
Abigail popukała się w czoło.
-O, Ivy! Zobaczymy jak w tym roku sobie poradzisz! – powiedział Haywell i gestem zaprosił ja na środek sali. Ivy szła jak na skazanie. Ktoś z tyłu zachichotał.
Gryfonka wyprostowała się, żeby wyglądać pewniej i gdy profesor otworzył skrzynie spojrzała na… siebie.
 Stała przed samą sobą i widziała jak z jej nosa zaczyna ciec coś czerwonego i lepkiego. Po sekundzie na całym ciele pojawiały się drugie cięte rany, z których strumieniami sączyła się krew skapująca z cichymi pyknięciami na podłogę. Po chwili upadła na plecy w konwulsjach. Oczy wywróciły się na drugą stronę… Wszystko to stało się strasznie szybko.
-Riddiculus! Riddiculus!
Nic nie przychodziło jej do głowy. Wzięła oddech, próbując pozbierać myśli, ale póki co to zbierało jej się wyłącznie na mdłości.
-No dalej, Ivy! – rozpoznała rozbawiony głos Jamesa, a zakrwawione ciało zaczęło czołgać się w jej stronę pozostawiając krwawy ślad  – Tak jak w zeszłym roku! Zrzygaj się na nie to ucieknie! Tym razem chcę to zobaczyć!
Teraz już zupełnie nic nie przychodziło jej do głowy. Profesor Haywell stał i z boku i czekał na rozwój wydarzeń, karcąc chłopaka spojrzeniem.  Myślała, że za moment James faktycznie zobaczy to na co tak czekał, gdy wtem ktoś wybawił ją z opresji.
-Ivy, wyobraź sobie siebie… to znaczy to coś w syropie truskawkowym!
Zerknęła do tyłu i dostrzegła Luke’a. Wywróciła oczami, ale to było jedyny pomysł jaki miała. Próbowała wizualizować w myślach to co zaproponował Puchon. „Ale to głupie…” – pomyślała, jednak z lekką paniką. Zamknęła oczy i wypowiedziała zaklęcie i nagle zobaczyła siebie w szkolnym mundurku, leżącą  kałuży syropu truskawkowego. Kamień spadł jej z serca, a śniadanie powróciło na swoje miejsce w żołądku.
-Brawo Ivy!
Dziewczyna wróciła do szeregu zażenowana oklaskami, a jednak po części dumna, że jej się udało. Uśmiechnęła się lekko do Abigail, która wyszczerzyła się szeroko.
-No chłopaki, który z was idzie pierwszy? – Profesor Haywell spojrzał pytająco na Jamesa i Davida, którzy stali w pewnej odległości od siebie. Ivy wracając do szeregu spojrzała na ich twarze i już była pewna, że są na siebie porządnie obrażeni.
-Ja pójdę – powiedział David bezbarwnym tonem i poszedł na środek klasy. W jego tonie zabrakło optymizmu, którym zwykle się odznaczał. Po chwili krew ponownie zalała drewnianą podłogę. Tyle, że tym razem należała do kogoś zupełnie innego. Ivy odwróciła się czując, że jej posiłek znowu pragnie ujrzeć światło dzienne, za to reszta klasy przyglądała się z lekkim zdumieniem mężczyźnie w sutannie, który leżał w bezruchu na ziemi,  szeroko otwartymi oczami. Wyglądał na martwego.
-Riddiculus.
Na miejsce duchownego pojawiła się chmara różnokolorowych motyli. David wrócił na miejsce, Abigail przyglądała mu się z zaciekawieniem.
- James?
Brunet z pewną siebie mina opuścił szeregi i wkroczył na środek sali. Jako jedyny nie był zdziwiony tym co zobaczył David. Za to zastanawiało go co zobaczy on sam.
-Jestem gotowy – powiedział z opanowaniem.  Naprawdę był. Na wszystko, smoki, chimery i jakieś inne paskudztwa. Wszystko. Z wyjątkiem jednego co mu nawet do głowy nie przyszło.
- No zobaczymy Panie Potter. W zeszłym roku chyba nie miał Pan tyle odwagi by pokonać bogina, bo uciekł Pan z mojej lekcji – profesor uśmiechnął się i po raz ostatni uniósł wieko skrzyni.
Wszyscy uczniowie wlepili oczy w to co za chwile miało się pojawić. W końcu każdy chciał wiedzieć czego boi się słynny James Potter. Abigail wychyliła się nieco do przodu.
Na podłodze zaczęła materializować się jakaś postać. Po chwili można było już rozpoznać skórzane czółenka i dopasowaną szarą szatę rozpiętą pod szyją. Była to kobieta. Jej twarz, była ładna pomimo dojrzałego wieku, jednak wykrzywiał ją  okropny grymas Jej płomiennorude włosy powiewały, gdy dynamicznym krokiem zaczęła zbliżać się do bruneta. Jej orzechowe oczy, niemal identyczne co jego pałały gniewem.
- Jamesie Syriuszu Potterze! – warknęła kobieta, wzbudzając w chłopaku nieprzyjemne dreszcze. Włoski na karku stanęły mu dęba i gdyby był tu sam to już dawno uciekłby gdzie pieprz rośnie – Co żeś znowu narozrabiał?! Jeszcze jeden taki numer i razem  z ojcem cię wydziedziczymy! Słyszysz? Wy-dzie-dzi-czy-my! Możesz tylko pomarzyć o nowej miotle!
Klasa ryknęła śmiechem. Abigail zmarszczyła czoło, a Ivy zapiszczała z  uciechy.
- Wygląda na to, że wiemy czemu uciekłeś ostatnim razem! – powiedział Profesor, powodując nowa salwę śmiechu. James słyszał to wszystko, a  w jego głowie układał się już rozpaczliwy plan ratowania swojej reputacji. Gryfon oderwał na moment wzrok od swojej wyjątkowo zbulwersowanej rodzicielki i zerknął na profesora. Nie lubił go. Odwrócił się z powrotem.
-Jasne, mamo… -mruknął, co i tak pozostało stłumione przez jej krzyki. Machnął różdżką i z rudej wrzeszczącej kobiety pozostał kawałek materiału w serduszka opadającego na podłogę. Klasa wyciągnęła szyję, by odczytać napis widniejący na przedzie. Rozległy się stłumione chichoty. Abigail zasłoniła usta, próbując stumić śmiech.
-„Własność …Profesora… Haywella”… -odczytał nauczyciel i niemal w tym samym momencie rozbrzmiał dzwonek. James porwał swoją torbę i jako pierwszy wybiegł z sali nim nauczyciel wyszedł z osłupienia. Towarzyszyły mu wiwaty i wesołe okrzyki, jednak nie zwracał na to uwagi. Najważniejsze to znaleźć się jak najdalej od Haywella. Nie potrzebny mu kolejny szlaban. Po drodze zderzył się barkiem z Davidem. Mierzyli się spojrzeniami, ale tylko moment. Tłum uczniów ucieszony z zakończenia zajęć przepchał się między nimi bezceremonialnie, rozdzielając ich od siebie. James dostrzegł jeszcze ciemną czuprynę Davida znikającego za rogiem. Ściągnął brwi i poczochrał włosy. Jego rozmyślania przerwał profesor wychodzący z sali. Wiedział, że to najwyższa pora by się ulotnić.

***

Udało się, misja zakończona sukcesem! Skończyłyśmy przed końcem długiego weekendu. Mamy nadzieję, że wszystko jest ok, bo trochę sie śpieszyłyśmy, ale i tak nie krępujcie się by wytykać wszystkie błędy (jak zawsze)