poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Rozdział VII - Nowy

Poprzedni rozdział został poprawiony na końcu i przebieg wydarzeń nieco się zmienił. 

Woźnym będzie Filch, bo został wybrany większością głosów. W sumie to dobrze, bo się do niego przywiązałyśmy. 
Przepraszamy za kłótnie, która nieporzebnie przeniosła się na bloga, postaramy się, aby więcej się to nie powtórzyło. Ale nie martwcie się, my cały czas się kłócimy :> No i jeszcze, że tak długo czekaliście na nowy rozdział, jakoś brakuje nam czasu.
Rozdział ze specjalną dedykacją dla Uli. Starałyśmy się go napisać przed 9 sierpnia no i proszę jest :).
Koniec tego ględzenia. Zapraszamy do czytania! :D


* * * 
 


Zbliżał się wieczór.
Ivy od paru godzin siedziała na łóżku i wpatrywała w kropelki deszczu spływające po oknie. Jej oczy były puste. Zwykły błękit zamienił się w szarość bijącą od z każdą minutą ciemniejącego nieba. Zapowiadało się na burzę.
Potężna fala deszczu zadudniła w szybę
Drobna blondynka nie zmieniła pozycji, nawet nie drgnęła. Wygląda jakby  była chora: jej twarz była bardzo blada i bez wyrazu, pełne, jednak nieduże usta odznaczały się bladą czerwienią  od białej jak kartka papieru skóry. Może było to spowodowane tylko złym światłem, jednak dziewczyna wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć.
Gdzieś zagrzmiało. Potem znów dało się tylko słyszeć  jak krople uderzają i rozpryskują się o parapety, dachy i rynny.
Nagle drzwi cicho zaskrzypiały i otworzyły się, a do środka ktoś wszedł. Ivy nie odwróciła się, czuła jakby nie miała siły wykonać nawet tej drobnej czynności. Potem usłyszała jak drzwi się zamykają i  Rose i Victoria nagle przerywają rozmowę, poczuła mrowienie na karku.
-Ivy, dlaczego tutaj siedzisz sama? – spytała Rose podchodząc do niej. Ivy usłyszała jej ciche kroki..
-Słabo się poczułam – skłamała, nawet się nie odwracając.
-Chodź na dół! Niedługo przybędzie ten nowy uczeń. – powiedziała Rose siadając na brzegu łóżka – Wszyscy są już na dole.
-Nie chce
Przez chwilę było słychać tylko wściekłe bębnienie deszczu o szybę.
-Rose przyszłyśmy tutaj tylko poprawić makijaż i fryzurę, pamiętasz? – spytała Victoria smarując usta błyszczykiem i poprawiając długie czarne loki.
-Chodź Ivy, nie mamy wiele czasu! –poganiała ją Rose i złapała ją za ramie, obracając w swoją stronę, i wydała zduszony okrzyk, gdy zobaczyła jej bladą twarz – Och, Ivy ty naprawdę jesteś chora! Musisz natychmiast iść do skrzydła szpitalnego!
-Nie będę szła do żadnego skrzydła szpitalnego! – warknęła i odsunęła się od Rose.
Rose otworzyła szeroko oczy zdziwiona jej niegrzecznym zachowaniem., a Ivy i rzuciła jej wrogie spojrzenie. Tym razem to Rose lekko się odsunęła.
-Widzisz już czuje się świetnie –zadrwiła Victoria, podkręcając różdżką rzęsy.
-Ivy...co się stało? – spytała Rose delikatnie łapiąc ją za ramię.
Blondynka zadrżała z gniewu i zacisnęła pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Czuła, ze za chwilę nie wytrzyma i uderzy Rose.
-Nic mi się nie stało! – prychnęła i szarpnęła ręką – puszczaj!
Rose puściła jej ramię tak nagle jak by jej blada skóra ją oparzyła. i wstała. Rzuciła jej jeszcze tylko jedno wylęknione spojrzenie zanim  podeszła do drzwi.
-Zostaw wreszcie te rzęsy! Idziemy – zwróciła się do lekko drżącym głosem do Victorii ciągle sterczącej przed wysokim stojącym lustrem i po chwili obie wyszły z dormitorium zatrzaskując drzwi.
Ivy dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego jak się zachowała i prawie w tym samym momencie uświadomiła sobie, że teraz jest zupełnie spokojna., jakby przed chwilą nie było tego nieoczekiwanego wybuchu złości.
Przyłożyła dłoń do czoła – było gorące. Szybko podeszła do lustra stojącego w kącie, w którym dopiero co przeglądała się Victoria i aż zrobiła krok do tyłu. Była blada, bardzo blada nawet mimo jej jasnej karnacji. Usta były wykrzywione w jakimś nieprzyjemnym grymasie, a brwi ściągnięte.
Przemyła twarz lodowatą wodą i ponownie spojrzała w lustro. Trochę lepiej.
Wyszła z łazienki i ponownie usiadła na łóżku, opierając głowę na rękach starając się zrozumieć, co się stało i dlaczego w ten sposób potraktowała niczego winną Rose. Jak na razie wiedziała tylko jedno: że musi czym prędzej ją przeprosić.
Dźwignęła się z łóżka i szybko wyszła z dormitorium. Skierowała się do Wielkiej Sali, w której huczało jak w ulu od podekscytowanych głosów:
-Jejku, nie mogę się doczekać!
-Która to już godzina? Chyba się spóźnia.
-Jak wyglądam? Musze zrobić na nim dobre pierwsze wrażenie!
Większość miejsc była już zajęta, rozejrzała się i napotkała zimny wzrok Rose. Jednak postanowiła, że przeprosi ją, gdy emocje opadną.  Natychmiast opuściła głowę zawstydzona i przeszła wzdłuż stołu, by zająć pierwsze lepsze miejsce.
-Hej, Hunter! – zawołał ktoś z boku. Obróciła się i zobaczyła Matta machającego do niej energicznie, by podeszła. Przesunął się i zrobił jej miejsce.
-Dlaczego tak późno przyszłaś? – spytał chłopak nim usiadła, a Ivy spojrzała po reszcie drużyny, która jak ostatnio siedziała wspólnie przy stole.
-Eee...Ja....
-Nieważne. Opracowałem nową taktykę...
-Matt? –zaczęła nieśmiało- czy mógłbyś mi to pokazać, kiedy indziej? Jakoś dzisiaj nie mam do tego głowy.
-No dobrze – powiedział niechętnie i uważnie jej się przyjrzał, zaciskając usta i marszcząc brwi. – tylko nie rozchoruj się przed meczem, dobra?
-Nic mi nie jest – odparła lekko rozdrażnionym tonem, a gdy Matt spojrzał na nią bez przekonania, dodała – nie martw się, tym razem niczego nie zawalę.
Matt uśmiechnął się niepewnie i powrócił do rysowania wykresów.
-Kiedy podadzą jedzenie? – marudził James uderzając pięściami w stół.
-Przestań! Przez ciebie jestem jeszcze bardziej głodny! – jęknął David.
-To nie moja wina, że ten głupek się spóźnia!
-Jaki głupek?
-A jak myślisz? Ten nowy uczeń.
Pozostali natychmiast podchwycili temat i zaczęli się przekrzykiwać.
-Gryfon na pewno nie kazałby nam czekać tak długo na kolację, to będzie Ślizgon! Nawet się o to założę!
-No nie wiem. To pewnie Puchon....Pewno się gdzieś potknął i spadł z klifu, dlatego się spóźnia. No jak to Puchoni, nie?
-No w sumie....-David potarł podbródek w zamyśleniu – to całkiem możliwe!
-Ja mówię, że to Puchon! – zawołał  James podnosząc rękę.
-Co ty gadasz? To na pewno Krukon!
-Ja stawiam na Gryfona!
-Na sto procent to Ślizgon...założe się o 5 galeonów!
-Ale macie problemy....-mruknęła Ivy opierając czoło na dłoni. Niemiłosiernie bolała ją głowa, a te wszystkie wrzaski tylko pogarszały sprawę – Czy to ważne, w którym będzie domu?
-No tak no bo...-zaczął Aaron – w sumie to sam nie wiem dlaczego, ale to dobra okazja, żeby się założyć, no nie?
Ivy odwróciła się i przy następnym stole zobaczyła Abigail, która rozmawiała szybko z jakąś inną Puchonką. Ivy zauważyła, że James unika patrzenia w tamtym kierunku.
Podekscytowane głosy uczniów toczących zażarte dyskusje odbijały się echem od ścian.
Nagle drzwi rozwarły się z hukiem. Wszyscy zebrani natychmiast  odwrócili się w tamtą stronę, jednak ku niezadowoleniu wszystkich był to tylko szkolny Wożny. Niektórzy jęknęli z zawodem i z powrotem wrócili do rozmów.
Filch zrobił parę kroków do przodu, a potem zawołał skrzekliwym głosem, a jego głos został lekko zagłuszony przez hałas panujący w sali:
-Już jest, Pani Dyrektor – starzec sapnął ciężko i spojrzał na McGonaggal – Czeka w sali wejściowej.
Nagle wszyscy uczniowie jednocześnie wydali zduszone okrzyki, a poniektórzy wstali ze swoich miejsc i rzucili się w stronę wyjścia. Reszta idąc ich przykładem zrobiła to samo. Spora grupa uczniów przebiegła pomiędzy stołami, omal nie przewracając starca tarasującego im drogę. Filch zatoczył się i oparł się na drewnianej lasce, by utrzymać równowagę i zaczął głośno przeklinać uczniów. W sali panował teraz zupełny chaos.
-Cisza! - zagrzmiała dyrektorka  i wszyscy zastygli  przerażeniu – Na miejsca, ale już!
Uczniowie w  pośpiechu wrócili na miejsca. McGonagall zlustrowała ich srogim spojrzeniem.
-Nowego ucznia powitanym tutaj,. W Wielkiej Sali, i oczekuje od każdego z was, że wykażecie się dobrym wychowaniem i manierami – rzuciła cierpko zatrzymując wzrok na co poniektórych uczniach.
-Nie rozumiem, dlaczego spojrzała akurat na nas – szepnął James ze złośliwym uśmieszkiem, a David zachichotał.
-Czy mam go wprowadzić? – spytał woźny stojący bezradnie pomiędzy stołami.
-Tak, proszę – odparła Dyrektorka omiatając chłodnym spojrzeniem salę i wyszła poza stół nauczycielski.
W sali panowała niczym nieprzerwana cisza, w której każdy niecierpliwie oczekiwał na nowego Hogwartczyka wpatrując się w dwuskrzydłowe dębowe drzwi.
Po chwili, choć wydawało się, że trwało to znacznie dłużej, drzwi otworzyły się ponownie z cichym skrzypnięciem i do środka wszedł woźny prowadząc za sobą postać ubraną w długi podróżny płaszcz, który skrywał całą sylwetkę. Wszyscy wyciągali głowy, by dojrzeć twarz przybysza, lecz była ukryta w głębokim kapturze.
McGonaggal stała przy stołku, na którym leżała wysłużona tiara przydziału i cierpliwie czekała na przybysza powoli zmierzającego w jej stronę. Jego kroki niosły się cichym echem, co było jedynym dźwiękiem poza dudnieniem deszczu o parapety. Wysoka postać zostawiała za sobą mokre ślady na posadzce. Uczniowie podążali za nią wzrokiem, obracając głowy i wychylając się ze swoich miejsc. Jakiś niski pierwszoroczniak chciał stanąć na stole, by lepiej widzieć, jednak zaraz został ściągnięty na dół przez prefekta siedzącego obok.
W końcu, kiedy dotarła do drewnianego krzesła, Dyrektorka podniosła tiarę i wskazała dłonią  miejsce. Rzuciła spojrzenie na twarz nowego ucznia, który posłusznie usiadł.
Mimo iż ta osoba była zwrócona przodem do uczniów,  spuszczony na twarz czarny kaptur uniemożliwiał dostrzeżenie jej rysów.
-Proszę zdjąć kaptur – oznajmiła McGonagall po chwili, gdy uczeń sam nie zamierzał tego zrobić.
Postać drgnęła, lecz sięgnęła szczupłymi dłońmi do krawędzi kaptura i powoli zsunęła go z głowy.
Abigail otworzyła usta ze zdumienia.
W sali wybuchła wrzawa.                         

* * *


Mężczyzna w czarnym płaszczu zrobił duży krok do przodu, przestępując drobne ciało kobiety. Wiatr z północy z cichym szelestem okrył je jesiennymi liśćmi. Blada skóra w wielu miejscach naznaczona była sinymi śladami i głębokimi ranami. Na policzku widniały dwa długie zadrapania, a w szeroko otwartych oczach tliły się ostatnie skry życia. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, a z ust wydobywał się obłok pary, z każdym nierównym wydechem.
Aksamitne niebo okrywały granatowe chmury, zza których wyłaniał się blady księżyc, pokrywając ich brzegi srebrzystą poświatą. Noc była nadzwyczaj piękna.




-Nie...Odejdźcie! – wychrypiała z trudem. Wargi drżały jej z zimna – to nie ja...
-Wiem.
Kobieta oparła się na boku, a prawą ręką chwyciła się wystającego korzenia i podciągnęła się krzywiąc się z bólu. Złapała się pnia i nieudolnie dźwignęła się na nogi, po policzkach spłynęły kolejne łzy przerażenia, a twarz wykrzywił grymas przejmującego bólu, który przeszył jej ciało. Nagle obejrzała się na swojego oprawcę, który ku jej zdziwieniu stał spokojnie, wpatrując się w kawałek szkła. Kobieta nie zwlekając, zmuszając obolałe mięśnie do wysiłku pobiegła w głąb lasu.
Mężczyzna średniego wzrostu, na oko czterdziestolatek usłyszał szelest liści i pękających drobnych gałęzi. Podniósł wzrok i spojrzał obojętnie zimnymi oczami w stronę oddalającej się kobiety. Mimo iż poranione nogi utrudniały jej ucieczkę, jej sylwetka prawie znikła pomiędzy drzewami, a tupot stóp zmienił się w cichy szum liści zalegających na wyjałowionej ziemi.
Mężczyzna odwrócił się i przeniósł wzrok na postać stojącą w cieniu wysokiego dębu. 
-Jak skończysz. Zakop ją. – rzucił beznamiętnie przez ramię chowając przedmiot do kieszeni szaty, zatrzymał się i dodał cicho – Głęboko.
A chwilę potem noc przeszył krzyk młodej kobiety.


* * *

McGonagall bez słowa  nałożyła starą, lekko wypaloną tiarę na długie, hebanowe i lśniące włosy. Kocie oczy barwy złota przebiegły szybko po magicznym sklepieniu sali, a duże, zmysłowe usta  uniosły się w bardzo delikatnym uśmiechu. Dziewczyna złożyła smukłe dłonie na podołku, gdy tiara podejmowała decyzję.
-Mój boże....-szepnął James nie odrywając wzroku od uczennicy – oby Gryffindor...
-Dopiero, co mówiłeś, że będzie w Hufflepuffie – stwierdziła chłodno Ivy zakładając ręce na piersi.
-To było dawno i nieprawda. – odparł bez zmiany pozycji – A zresztą wtedy nie wiedziałem, że ten nowy uczeń to uczennica!
-I jeszcze jaka ładna! – dodał Aaron wpatrując się w nią łapczywie.
-Ale jesteście płytcy– oznajmiła Ivy z pogardą i odwróciła się do nich plecami czekając na werdykt tiary. 
-Przecież to miał być uczeń – stwierdziła jedna z Puchonek płaczliwym tonem, a Abigail nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ciągle lekko zszokowana wpatrywała się w dziewczynę na stołku.
Tiara powoli rozwarła usta:
-Oby Gryffindor....Oby Gryffindor – szeptał James trzymając kciuki.
Wreszcie tiara wykrzyknęła na cały głos:
-SLYTHERIN!
-NIE! – zawył James omal nie spadając z ławy.
Od stołu Ślizgonów rozległy się ogłuszające wiwaty i przeszczęśliwe okrzyki, jednak dziewczęta z Domu Węża nie brały udziału  w ogólnej radości.
Świeżo upieczona Ślizgonka lekko wstała ze stołka i ruszyła pełnym gracji krokiem w ich kierunku. Chłopcy prześcigali się w uprzejmościach z nadzieją, że szatynka usiądzie obok nich. Gdy zajęła swoje miejsce ponownie odezwała się profesor McGonagall:
-Jestem pewna że ciepło przyjmiecie nową uczennicę, a od Ślizgonów oczekuje, że pomożecie  koleżance odnaleźć się w nowym miejscu. Choć wydaje mi się, ze te słowa nie były konieczne – dodała z dezaprobatą zerkając na grupę chłopaków wyciągających szyję, by lepiej obejrzeć dziewczynę – A teraz czas na kolacje!
McGonagall klasnęła w dłonie i na wszystkich pięciu stołach pojawiły się jak zwykle pyszne dania.
Abigail nałożyła sobie pudding i z ciekawością zerknęła na nową uczennicę. Siedziała prosto jak struna, przed nią stał wciąż pusty talerz i nie wygląda jakby miała zamiar coś zjeść. Czasem uśmiechała się lekko do reszty Ślizgonów.
Nagle skierowała swoje migdałowe oczy prosto na nią. Abigail zawstydzona, odwróciła się i zajęła jedzeniem  puddingu.
Po skończonej kolacji cześć uczniów zamiast udać się do swoich dormitoriów, chciała znaleźć się jak najbliżej ładnej Ślizgonki, która prowadzona przez prefekta kierowała się do Pokoju Wspólnego.
Abigail uparcie ignorując Jamesa, zręcznie lawirującego w tłumie, zeszła do podziemi razem z innymi Puchonkami.
Ivy nie miała zamiaru ich naśladować i szybkim krokiem ruszyła w stronę wieży. Nie rozumiała jak inni mogą być tak powierzchowni i zwracać uwagę tylko na jej  wygląd.
Całe to zamieszanie sprawiło, że zupełnie zapomniała o księdze i teraz ta myśl powróciła do niej z  całą mocą. Zatrzymała się raptownie w pół kroku i po raz setny zaczęła przetwarzać w myślach wydarzenia sprzed paru godzin: „To Scorpius ją zabrał! Jestem pewna! No bo kto inny? David by tego nie zrobił stał zbyt daleko i na pewno bym zauważyła, gdyby coś zabrał – wyliczała w myślach – dalej, James nie miał nawet okazji, a Abigail....Abigail była wpatrzona w niego przez cały czas... no, dopóki się nie pokłócili...A Scorpus miał doskonałą okazję, kiedy David rzucił zaklęcie, a on upadł na ziemię. Nikt nie zwracał na niego wtedy uwagi i miał czas by ją zabrać. A po za tym to Ślizgon, już ten fakt stawia go w kręgu podejrzanych.” 
Ponownie zaczęła wspinać się po schodach, jednak teraz jej głowę zaprzątały ważniejsze sprawy niż nowa „miss” szkoły. Szła szybko w  górę schodów.
Teraz pozostało tylko jedno pytanie : Jak odebrać książkę Malfoyowi?