poniedziałek, 13 czerwca 2011

Rozdział VI - „Potter, pobiła cię dziewczyna!”

Rozdział został poprawiony na samym końcu. Wydaje nam się, że już nie będzie żadnych powtórek, ale jak coś to piszcie :)

~*~


W poniedziałek na pierwszej godzinie, odbywały się lekcja eliksirów. Zajęcia odbywały się w nisko sklepionym, zimnym(ze względu na to by składniki się nie psuły) pomieszczeniu o kamiennych ścianach. Za mahoniowym biurkiem nauczycielki stały szafki i regały z ingrediencjami. W rogu znajdowała się stara umywalka ze srebrnym kranem. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające różne, przyjemne krajobrazy, które zapewne miały trochę ocieplić to miejsce. Uczniowie czasem nie czuli się zbyt dobrze w tych ciemnych lochach (być może dlatego, że nie było tu okien, co sprawiało klaustrofobiczne wrażenie zamkniętej przestrzeni.), jednak Ivy była w swoim żywiole, gdyż wiedziała, że za chwilę będzie miała okazję popisać się kolejną dobrze uważoną miksturą.
Nauczycielka siedziała za swoim eleganckim biurkiem i czytała „Proroka Codziennego”, a uczniowie gawędzili wesoło. Była przerwa.
Ivy zajęła swoje miejsce w trzeciej ławce. Właśnie wyjmowała swoje przybory, gdy ktoś do niej podszedł. Przerwała rozpakowywanie i podniosła jasną głowę do góry. Przed sobą zobaczyła Abigail. Na jej twarzy panował miły uśmiech, a w oczach przypominających kolorem stal, gościły wesołe iskierki. Kasztanowe loki opadały jej na ramiona. W rękach trzymała ciężki podręcznik, cynowy kociołek i mosiężną wagę. Kątem oka, Ivy dostrzegła, że ma na nogach fioletowo niebieskie zakolanówki, choć przyjęło się, że dziewczęta powinny chodzić w szarościach i czerni.
-Mogę się dosiąść? – spytała uprzejmie.
-W porządku – odpowiedziała po chwili Ivy, bo i tak musiała z nią porozmawiać książce. Była pewna, że ruda sama zacznie temat, jednak z ulgą rzuciła swoje przybory na ławkę.
-Ciężkie jak....-zaczęła jednak zagłuszył ją dzwonek obwieszczający rozpoczęcie się lekcji. Ivy uśmiechnęła się pod nosem.
Uczniowie szybko zajęli swoje miejsca, a profesorka odłożyła gazetę na biurko i stanęła przed klasą. Była tęgą kobietą o uroczych dołeczkach w policzkach i brązowych falowanych włosach. Miała na sobie lekko poplamione, jednak schludne ciemne szaty,
-Dzisiaj będziemy robić eliksir przemiany. To eliksir pozwalający zamienić się w wybrane przez nas zwierzę. Oczywiście nie może to być smok ani bazyliszek – dodała gasząc zapał niektórych uczniów – ale zwykłe zwierzę jak na przykład pies albo koń.
Po sali przebiegł cichy szmer.
-Ale ekstra! – szepnęła Abigail – Chcę być kogutem!
Ivy rzuciła jej zdziwione spojrzenie, a profesorka kontynuowała:
-Przeczytajcie sobie ten temat na sto dwudziestej pierwszej stronie - a za nim usiadła dorzuciła – Aha, i jeszcze coś. Osoba, która najszybciej przyrządzi zdatny do użytku eliksir, będzie mogła go wypróbować na własnej skórze przed całą klasą. Instrukcje macie na tablicy. Do roboty!
Uczniowie w jednym momencie rzucili się do książek nerwowo przerzucając strony i kociołków rozpalając nad nimi ogień i gorączkowo dolewając wody. Jednak Abigail nawet nie udając, że przeczytała instrukcje, pierwsza podbiegła do półki za biurkiem nauczycielki, która ponownie zaczęła czytać „Proroka Codziennego” i prędko zgarnęła większość z półki.
-Po co ci aż tyle? – spytała podejrzliwie Ivy kładąc swoje składniki na drewnianym blacie, gdy wróciły do ławki.
-Ponieważ za chwilę uwarzę najlepszy eliksir z całej klasy jako pierwsza! – wykrzyknęła i parę osób obejrzało się na nią.
-Chciałaś żeby innym zabrakło składników? – zapytała blondynka, patrząc sceptycznie na stosik korzeni, martwych żuków i paru innych rzeczy.
-Nie, ale to kolejna zaleta mojego planu.
Ivy powstrzymała uśmiech i po chwili zabrały się za robienie eliksiru. 





W klasie panowała napięta atmosfera, bo wszyscy chcieli być pierwsi. Co chwila dawały się słyszeć głośne trzaski, ciche wybuchy a nawet krótkie okrzyki i nie wyraźne przekleństwa, gdy płyn prysnął komuś w oko.
Eliksir był dosyć skomplikowany i trudny do wykonania. Niektóre składniki uciekały przed srebrnym ostrzem noża i parę osób biegało po sali, by je złapać, nauczycielka nie zwracała na nich uwagi, bo właśnie sprawdzała swój horoskop. Abigail z nienawiścią w oczach wbijała czubek noża w deskę usiłując trafić w wielkie, wyjątkowo skoczne żuki. W końcu jej się udało i okropna gęsta maź obryzgała jej twarz. Z ust poleciał jej potok oryginalnych wulgaryzmów, kiedy wycierała twarz rękawem szaty. Ivy spojrzała na nią zaskoczona, jednocześnie wlewając wyciąg z korzenia asfodelusa do kociołka. Wywar przybrał wściekle żółtą barwę, dokładnie taką jaką opisano w podręczniku. Abigail w tym czasie mogła się pochwalić eliksirem o ostrym błękitnym kolorze, na powierzchni którego pojawiła się cienka warstwa lodu. Ruda potarła ręce, by się ogrzać, końcówki jej kasztanowych włosów pokrywał szron. „Siedem razy w prawo...”, przeczytała i spróbowała wykonać polecenie, jednak gdy przebiła lód, łyżka nagle przymarzła do środka.
David i James bardzo chcieli wygrać, jednak ich umiejętności pozostawiały wiele do życzenia. Davidowi szło o niebo lepiej od swojego kolegi, jednak jego wywar i tak nie wyglądał tak jak opisano go w książce.
James za to radził sobie jeszcze gorzej niż Abigai (o ile to było możliwe): gdy zamieszał siedem razy w prawo i szybkim ruchem wrzucił pijawki, jego eliksir nagle wyparował. Po prostu zniknął! Zajrzał do środka i ze zdziwieniem poczochrał włosy. Kiedy przechylił kociołek do góry dnem, na ławkę posypał się srebrny, lśniący proszek.
-Zostało jeszcze piętnaście minut! Tak jak zawsze, możecie do mnie przyjść jeśli macie z czymś problem.
James z niechęcią spojrzał na błyszczący pył. Nie, nie będzie się nikogo prosił o pomoc, sam świetnie da sobie rade.
-Zostało pięć minut!
-O nie, nie! – jęknęła Abigail – ja tak bardzo chciałam zobaczyć wszystko z perspektywy koguta! Myślałam, że się zamienię, przecież dzisiaj wywróżyłam to na wróżbiarstwie! Och, nie!
Ivy rzuciła okiem na jej kociołek, w którym znajdował się skruszony lód i zamarznięta łyżka. Abigail usilnie próbowała coś z tym zrobić, ale bez skutku przy okazji zawodząc cicho. Zrobiło się jej żal.
-Tak bardzo ci na tym zależy? – spytała Ivy i podniosła wzrok na jej twarz, w której czaiła się prawdziwa rozpacz.
Abigail wykrzywiła usta w podkówkę i pokiwała głową.
-To w takim razie weź mój.
-Co? A ty nie chcesz? – spytała z wyrazem całkowitego zdumienia, co wyglądało odrobinę komicznie w jej wykonaniu.
-Nie. Nie chce zamienić się w koguta przed całą klasą – odparła z uśmiechem. Abigail wyglądała jak dziecko przed wielką witryną ze słodyczami za połowę ceny.
-Naprawdę? Odstąpisz mi swój eliksir?
-Tak.
-Serio?
-No tak.
-Na poważnie? Mogę?
-No przecież ci mówię, lepiej szybko go bierz, bo zaraz nie będziesz pierwsza – powiedziała rozglądając się po sali, a zaraz dodał speszona - Tylko nie myśl sobie, że robię to specjalnie dla ciebie....Zrobiłam to tylko, dlatego, że nie chciałam się w nic zamieniać.
-Dziękuje! – zawołała Abigail nie zwracając uwagi na jej ostatnie słowa i rzuciła się jej na szyje, co Ivy skwitowała niezadowolonym pomrukiem i natychmiast odsunęła ją od siebie, lecz ona nawet się tym nie przejęła.
Pod koniec lekcji, Abigail wypiła wywar na środku klasy ( uprzednio za wskazówką Ivy wrzucając do środka pióro koguta) i nagle na jej miejscu pojawił się dym, z którego wyłonił się najprawdziwszy kogut.
W klasie rozległy się ciche piski i podekscytowany okrzyk, gdy ptak wskoczył na biurko nauczycielki.
-Pani profesor, czy ona myśli normalnie? To znaczy...-odezwała się jakaś Puchonka do nauczycielki, która stała w kręgu uczniów otaczających zwierzę.
-Tak, jest sobą, jeśli to masz na myśli. – odparła w zamyśleniu pocierając podbródek.
-Kto chce potrawkę z kurczaka na obiad?! – zawołał nagle James do klasy. Wszyscy jednogłośnie się zgodzili oprócz Ivy, która nie miała w zwyczaju jedzenia osób, z którymi siedziała w ławce.
Kogut zagdakał w sposób, który przywodził na myśl śmiech i przeszedł się w tą i z powrotem po blacie biurka przy okazji rozrzucając papiery.
-Może jednak nie...Pani dyrektor byłaby nie zadowolona, gdyby któryś z uczniów został zjedzony.- rzekła nauczycielka z lekkim uśmiechem i jednym ruchem różdżki poskładała dokumenty.
-Ale kurczak nie ma nic przeciwko! – odparł David z szerokim uśmiechem wskazując na ptaka. – prawda?
Kogut zagdakał przekonywująco.
-Widzi pani?
Uczniowie wybuchnęli śmiechem, nawet nauczycielka cicho zachichotała.
-No dobrze, koniec tych żartów. – oznajmiła i machnęła krótko różdżką i Abigail wróciła do swojej pierwotnej postaci.
-Ale czad! – zawołała podekscytowana i zeskoczyła z biurka – Na serio byście mnie zjedli?
-Nie. No może tylko kawałek. – odparł David, a w klasie dał się słyszeć cichy śmiech.
W tym momencie zadzwonił dzwonek i uczniowie wyszli z sali.
-Dzięki, Ivy! – zawołała za dziewczyną, która już była na końcu korytarza.
Ivy lekko odwróciła głowę i machnęła ręką na znak, że to nic takiego i zniknęła za rogiem korytarza.
Abigail uśmiechnęła się i nagle przypomniała sobie, że z tego wszystkiego zapomniała zabrać przyborów z zamkniętej już sali do eliksirów.


* * *

Codzienny gwar wypełniał kamienne mury Wielkiej Sali. Podczas lunchu rzęsisty deszcz spływał kaskadami po szybach wysokich okien. Uczniowie głośno trajkotali między sobą.
Jedynie grupka Gryfonów siedzących w odosobnieniu przy środku stołu nie podzielała entuzjazmu pozostałych uczniów na myśl o czekającym ich treningu.
Ivy smętnie dźgała widelcem gotowaną marchewkę. David spał z głową na twardym blacie i cicho chrapał. Ich ścigający, Vince ze znudzeniem obracał łyżkę między palcami i z przymrużonymi oczami przyglądał się Ślizgonom siedzącym na drugim końcu sali. James bez szczególnego zainteresowania celował różdżką w jedzenie Davida, przez co podskakiwało wysoko na talerzu, rozpryskując się dookoła.
Z otępienia wyrwało ich czyjeś wołanie. Ivy spojrzała w stronę dwuskrzydłowych drzwi, choć połowa zespołu nie zadała sobie tego trudu. Do stołu pośpiesznie zmierzał Matt, pod pachą trzymał zwoje pergaminu, a na ramieniu miał skórzaną torbę.
-Drużyna! – krzyknął szatyn podchodząc do nich energicznie i mocno uderzając dłonią w stół zaraz przy głowie Davida. Chłopak gwałtownie wyprostował się i nabrał głośno powietrza, a gdy jego wzrok napotkał kapitana drużyny ponownie położył głową na stole.
-O nie....
-Mam cudowne wieści!– ogłosił żywo Matt gestykulując i wściskajac się między Davida i Aarona.
-Doprawdy? –mruknął James- Cała drużyna Ślizgonów wykitowała?
-Pani dyrektor postanowiła nam dać Puchar, bo pomimo naszych przegranych, nie jesteśmy takimi....- W tym momencie z ust Vince’a padło bardzo niecenzuralne słowo.
-Vince! – zawołała Ivy.
-....jak Ślizgoni...
-Nie, ale mam nowy plan, dzięki, któremu na pewno wygramy.
-O, znowu. Czym chcesz nas zaskoczyć? –zapytał ironicznie David z twarzą skierowaną w kierunku dębowego stołu.
Matt rzucił mu chłodne spojrzenie.
-Jeśli macie taki stosunek do tego, co mówię, to mam wielu chętnych na wasze miejsca. – powiedział, tracąc swój wesoły ton.
-Wiesz, że to nie prawda, a Ślizgoni w tym roku mają niezły skład - odezwał się jak zwykle spokojny Xavier.
-I nie zdążysz wytrenować nowych zawodników na czas. -dodał obojętnie Aaron. 
-Mniejsza o to -uciął kapitan i zdjął torbę z ramienia- Zaczniemy od tego, że musimy mieć 50 punktów przewagi nad Ślizgonami....
-Żartujesz sobie?! Jak mamy trafić w pętle, gdy ten grubas, jak mu tam Zoler....Naraz zasłania wszystkie trzy bramki! - warknął Vince.
-A więc pałkarze odwrócą jego uwagę. Spójrzcie. – Matt jednym ruchem odsunął półmiski i rozłożył na ich miejsce swoje pergaminy i zaczął im tłumaczyć bardzo skomplikowaną strategię, i ruchy zawodników. Aaron przysunął się bliżej, by lepiej widzieć i jednocześnie złapał się za głowę.
Gdy jego wykład zaczął dobiegać końca, do Sali w jednym momencie wleciały setki różnokolorowych sów.
-O, nareszcie.... – mruknął James, a Ivy nie wiedziała czy chodzi mu o to, że Matt skończył mówić, czy o to, że wreszcie przyleciała poczta. Jednak gdy na jego talerz upadła krwiście czerwona koperta, nagłym ruchem porwał ją i jak szalony rzucił się w stronę wyjścia. Przez salę przetoczyła salwa śmiechu na widok dymiącego się wyjca.
-Czasami się cieszę, że nie jestem na jego miejscu – zaśmiał się David, gdy głos pani Potter dochodzący z listu zaczynał nabierać na sile.
-Ale z ciebie przyjaciel – Ivy rzuciła z pogardą w jego stronę.
-No co? – mruknął i zaczął przeglądać magazyn sportowy, który właśnie dostał - Przywykłem.
Ivy zajęła się jedzeniem, gdy nagle Matt wydał zduszony okrzyk.
-Co się stało?
Drużyna szybko otoczyła Matta, zaglądając mu przez ramię, a David rzucił swój magazyn i nachylił się w jego stronę.
-Ktoś zaginął – powiedział, szybko przebiegając wzrokiem po tekście. – Niedaleko Hogsmeade...- dodał ponurym tonem, a zespół wymienił zszokowane spojrzenia.
-Co jeszcze pisze?
-Słuchajcie....”Wczoraj, około 20.00 biuro śledcze aurorów zostało powiadomione o tajemniczym zaginięciu Rachel Mason, która nie pojawiła się w pracy dwa dni pod rząd. Kobieta mieszkała w małej miejscowości Dathtown, leżącego 30 km od Hogsmeade. Aurorzy wciąż nie odnaleźli żadnego śladu mogącego naprowadzić na trop poszukiwanej. Śledztwo utrudnia fakt, że kobieta nie miała dobrego kontaktu z mieszkańcami.
O zdanie spytaliśmy także szefa Rachel, który zgłosił zaginięcie: „Może nie była najlepsza pracownicą, jednak...” Pla,pla,pla, dalej nie ma nic konkretnego – oznajmił Matt i złożył gazetę i popatrzył uważnie na milczącą grupę.
Te osoby, które również kupowały Proroka już dzieliły się tą wieścią z resztą uczniów. Jednak nie wszyscy się tym przejęli i natychmiast powrócili do przerwanych czynności.
-Ciekawe co się stało...
-Mam nadzieję, że nie dojdzie do Hogwartu.
-Dajcie spokój, może po prostu wyjechała?
-Nikomu nic nie mówiąc?
Rozmowę przerwał im dźwięk uderzenia łyżeczką o kieliszek. Wszystkie nawet najcichsze rozmowy umilkły. Podnieśli głowy i wyczekującym wzrokiem spojrzeli na dyrektorkę, która wstała z miejsca i rzuciła wszystkim surowe spojrzenie spod ściągniętych brwi.
W końcu odchrząknęła i zaczęła mówić:
-Drodzy uczniowie. W tym semestrze będziemy mieć okazję przyjąć nowego ucznia, który ze względu na wyjątkową sytuację dołączy do nas w połowie semestru.
Przez salę przebiegł pomruk zaciekawionych głosów, jednak Mcgonagall uciszyła ich ruchem ręki i w sali znów zrobiło się zupełnie cicho.
-Mam nadzieję, że ciepło go przywitacie i zapoznacie go ze zwyczajami naszej szkoły.
-A kiedy? – zapytał ktoś z tyłu sali.
Dyrektorka skrzywiła się lekko.
-Jutro. – rzekła patrząc na nich z góry – Podczas kolacji zostanie przydzielony do odpowiedniego domu.
Mcgonagall wróciła na swoje miejsce, a w sali nagle wybuchł gwar podnieconych głosów.
-O matko, o matko...
-No wiem! Mam nadzieję, że to chłopak i że niezłe z niego ciacho!
-Jestem pewna, że trafi do Ravenclavu...
-Jak myślicie, dlaczego przychodzi tutaj akurat teraz?
-Nie mogę się doczekać jutra! Stawiam, że będziemy mieć nowego Puchona.

* * *
Następnego dnia było dokładnie to samo, a nim bliżej wieczora tym zamieszanie było jeszcze większe. Podczas lunchu rozniosła się plotka, że nowy uczeń jest z Durmstrangu.
-Ta i jeszcze jest pół trolem – mruknął James.
-Serio?- spytała zaciekawiona Abigail.
-Tak – odparł stanowczo.
I tak kolejna plotka obiegła zamek.
Ku wielkiej radości uczniów, profesor Longbottom odwołał lekcję zielarstwa, gdyż jak twierdził: „bez sensu jest rozmawiać ze ścianą”. Więc uczniowie mieli godzinę więcej, by obstawiać do którego domu trafi nowy uczeń.
Ivy wracała szczęśliwa z powodu odwołania ostatniej godziny do dormitorium. Nawet okropna pogoda nie była w stanie zepsuć jej nastroju.
Nagle jej torba rozerwała się na środku schodów, a jej książki rozsypały się w nieładzie.
- O nie....-jeknęła na widok rozbitej buteleczki atramentu, który wsiąkał w okładki nowych książek. Prędko schyliła się by coś z tym zrobić.
Wydała zduszony okrzyk, gdy ciemna ciecz zabarwiła całą papierową okładkę na granatowo. Szybko zdjęła przemoczony papier i jej oczom ukazała się wysadzana szlachetnymi kamieniami oprawa. Brzegi stron były teraz niebieskie.
-O nie, o nie....
Otworzyła ją i atrament zaczął znikać, a po chwili nie było już po nim śladu, kartki znowu były nieskazitelnie czyste. Otworzyła usta ze zdumienia.
Nagle usłyszała tuż za sobą szyderczy śmiech. Zatrzasnęła księgę i w tym samym momencie odwróciła się szybko w stronę źródła prześmiewczego głosu.
Jakieś dziesięć stóp od niej u podnóża schodów, stał wysoki blondyn o zimnym spojrzeniu, uśmiechający się kpiąco.
-Nasza wspaniała szukająca, ma tak słaby refleks, że nie potrafi złapać nawet swoich rzeczy.
Ivy natychmiast podniosła się z ziemii i posłała mu najbardziej nienawistne spojrzenie na jakie ją było stać. Od razu go poznała: od jakiegoś tygodnia, za swój główny cel obrał sobie gnębienie gryfońskiej drużyny, jednak po raz pierwszy była w takiej sytuacji sama. Zwykle naskakiwał na Jamesa, Davida albo Matta, a ją zwykle ignorował. Więc w tej sytuacji nie była pewna co ma robić, tym bardziej, że ciągle trzymał w dłoni różdżkę.
-Spadaj stąd, Scorpius – warknęła i wróciła do zbierania swoich rzeczy. Miała nadzieję, że się odczepi bez większych sprzeczek. Kątem oka obserwowała go. Wcale nie podobało jej się to, że trzyma w ręku różdżkę. I mimo, że była wycelowana w podłogę, nic nie stało na przeszkodzie by mógł ją skierować na nią. Korytarz był pusty, tylko z dołu dobiegał zwykły hałas
-Wiesz, co, Hunter? Jesteś żałosna. – odezwał się nagle kpiącym tonem.
-Sam jesteś żałosny – odpowiedziała ukrywając złość - I lepiej schowaj ten patyk.
-Patyk? No tak. Jesteś szlamą i nawet nie wiesz co to jest różdżka. Prawie zapomniałem – Odgryzł się blondyn z wrednym uśmiechem.
-No i dobrze! A ty jesteś obrzydliwym, aroganckim pajacem, który uważa się za lepszego od innych. A powiedziałam patyk, bo różdżka w twoich rękach jest tak samo użyteczna jak kawałek drewna. - odparowała ostrym, gniewnym tonem i odwróciła się by zmierzyć go pogardliwym spojrzeniem
.-A chcesz się przekonać? – wycedził i wycelował w nią różdżką.
- A chcesz stracić cenne punkty? –spytała cicho,jadowicie a on rozejrzał się po korytarzu.
-A kto mi je odejmie? Jesteśmy tu sami, jakbyś nie zauważyła. A co to? –spytał nagle wymijając ją i schylając się nad jej podręcznikami.
Ivy podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła szlachetny kamień wystający z pomiędzy książek. Malfoy wyciągnął różdżkę przed siebie dźgnął nią klejnot. Rzeczy obsunęły się ukazując złoty brzeg...
-Nic takiego – odparła szybko i odepchnęła jego rekę,zasłaniając stertę podręczników.
-Nie dotykaj mnie, ty szlamo – warknął i ponownie zagroził jej różdżką.
-To ty nie dotykaj moich rzeczy.
-Co tam chowasz? – spytał po chwili, przekrzywiając głowę i wpatrując się w nią z okropnym uśmiechem.
-Nic co mogłoby zainteresować takiego wielkiego arystokratę jak ty.
Nagle usłyszeli czyjeś głosy, Malfoy jak oparzony odskoczył do tyłu i spojrzał w tamtym kierunku w obawie, że to jakiś nauczyciel. Ivy również spojrzała w tamtą stronę. Stali bezruchu, jakby zostali przez kogoś spetryfikowani i nasłuchiwali.
Zza rogu wyłoniły się trzy osoby, których najmniej by się tu spodziewali. Po lewej szedł James, z rękami w kieszeniach, jego twarz wyrażała irytacje i skrajne zniecierpliwienie. Abigail najniższa z tej trójki trzymała Jamesa pod ramie i trajkotała wesoło, na co brunet w ogóle nie zwracał uwagi. David szedł po prawej stronie tego szeregu, trzymając pod rękę Abigail i naśmiewając się ze znudzonej miny Jamesa.
Zatrzymali się raptownie, widząc scenę rozgrywającą się przed nimi: Ivy siedziała na ziemi obok rozrzuconych książek, a Malfoy celował w nią różdżką.
-Zostaw ją – powiedział David natychmiast domyślając się, o co chodzi, już nie tym samym wesołym tonem, którego używał jeszcze przed chwilą.
-Bo co? – spytał Malfoy i szybko skierował różdżkę w ich stronę.
David stanął instynktownie przed Abigail w obronnym geście, a James wyciągnął swoją różdżkę i zrobił parę kroków do przodu.
-Wreszcie jesteś sam Malfoy, nie ma tutaj twoich „kumpli”. Wreszcie możemy wyrównać rachunki. I co strach obleciał? - James z grożnym wyrazem twarzy powoli zbliżył się do Scorpiusa, który zrobił mały krok w tył.
-Nic mu nie rób! – powiedziała Abigail wymijając Davida i stając obok Jamesa - Chcesz zarobić szlaban albo znowu dostać wyjca od matki?
Na twarzy Jamesa pojawił się lekki rumieniec.
-Abigail, nie dostałem żadnego wyjca! – skłamał natychmiast, ale Scorpius się połapał.
-No, no Potter....Dostałeś wyjca? – spytał wyraźnie ucieszony i na jego twarzy znowu pojawił się pewny uśmieszek.
-Dajcie już spokój! To tylko DURNY MECZ! Dlaczego w ogóle się kłócicie?
-Spytaj tego oszołoma.
-Sam jesteś oszołom. Lepiej wracaj do tych swoich oślizgłych lochów zanim stanie ci się krzywda.
-Grozisz mi, Potter?
-Nie ja tylko ostrzegam.
James patrzył na niego groźnie, ale Scorpius znowu się uśmiechnął. Obaj byli tego samego wzrostu, jednak pod każdym względem inni.
-Uważaj, bo znowu dostaniesz wyjca od tej swojej tłustej matki – syknął Scorpius.
James nawet zapomniał, że ma w pogotowiu różdżkę. Po słowach blondyna po prostu rzucił się na niego, jednak gdy zamachnął się, by uderzyć, znienacka skoczyła między nich Abigail.
-Protego! – zawołał David i pięść Jamesa odbiła się od niewidzialnej bariery tym samym chroniąc Abigail przed przypadkowym ciosem, a Malfoya odepchnęła do tyłu tak że upadł na stertę zalanych atramentem książek, jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi.
-Odpuść – powiedziała rudowłosa po chwili, gdy pierwszy szok minął.
-Abiagil odwal się ode mnie! To nie twoja sprawa! – krzyknął i spróbowł ją wyminąć.
-A właśnie, że moja, bo jak przyjdzie dyrektorka to oboje dostaniemy szlabany –odparła lekko podniesionym głosem, zastawiając mu drogę. Spojrzał jej w oczy.
-To spieprzaj do dormitorium jak się boisz! – krzyknął i machnął ręką w stronę korytarza. Podczas gdy reszta stała w bezruchu. – No idź, na co czekasz?! Zjeżdżaj stąd.
-Zrobię jak zechce – powiedziała zimno szybko mrugając powiekami.
Ivy usłyszała za plecami odgłosy zbliżającej się sporej grupy osób. Podeszła do dwójki z zamiarem załagodzenia sytuacji, jednak nie zdążyła.
-Tylko nie becz – wycedził James nie zwracając uwagi na zbierających się uczniów. Jego słowa tylko pogorszyły sprawę.
Abigail zamachnęła się, uderzyła go twarz, obróciła się na pięcie i zniknęła w bocznym korytarzu. James przez chwilę stał zszokowany, a niektórzy uczniowie głośno wypowiadali swoje złośliwe opinie.
-Potter pobiła cię dziewczyna! – zadrwił blondyn i zaśmiał się jadowicie.
James spojrzał na niego spode łba i mocno zacisnął pięści. Ivy podeszła do niego.
-Daj spokój. Nie warto.
-Właśnie spadaj, Hyperionie. – warknął David posługując się jego drugim imieniem, stojąc za jego plecami. Ivy była zaskoczona tym widokiem, bo była pewna, że David stał po drugiej stronie korytarza.
Scorpius rozejrzał się, wodząc bladymi oczami po tłumie gapiów.
-Jeszcze to dokończymy, Potter.
-Tak, tylko nie zapomnij zabrać ze sobą swoich kumpli.
-Scorpius! – zawołała niespodziewanie jakaś rudowłosa dziewczyna obsypana piegami, przepychając się przez zbiorowisko.
Scorpius nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią, a po chwili poszedł w przeciwną stronę, jakby chciał jej uniknąć. Rudowłosa przemknęła zwinnie przez tłum, przebiegając tuż obok Jamesa, który nagle złapał ją za ramię, odwracając ją przodem do siebie. Dziewczyna z naburmuszoną miną spojrzała na chłopaka nienawistnym wzrokiem orzechowych oczu.
-Lily... – zaczął James zupełnie osłupiały
-Puszczaj mnie, idioto! – wrzasnęła dziewczyna, starając się wyszarpnąć z uścisku - Bo napiszę do mamy!
David i Ivy widząc, że szykuje się kolejny wybuch złości, odciągnęli bruneta za szatę, a ruda pobiegła za blondynem.
-Co to było?
-Niemożliwie....Lily – wymamrotał James.
Ivy odeszła na bok, do swoich rzeczy.
-Reparo – mruknęła, a jej torba wróciła do pierwotnego stanu. Szybko spakowała wszystkie książki do jej wnętrza rozglądając się czy nikt jej nie obserwuje.
-Chłoszczyść! – powiedziała, a cały atrament zniknął z posadzki – Okej, to ja już idę. Narazie.
-Poczekaj, pójdziemy razem - zaproponował David.
-Lily...Boże jak to możliwe – przeżywał James.
-Rozumiem cię, stary...
-Czy twoja siostra, też ugania się za największym palantem i w dodatku Ślizgonem?! – wykrzyknął, a po chwili dorzucił - Zresztą, ty nie masz siostry!
-No niby nie....ale się domyślam jak to jest.
-Ale kiedy...?
-Jeszcze w zeszłym roku – wtrąciła się Ivy idąca obok Davida.
James zatrzymał się nagle.
-Jak to? I ja o tym nic nie wiedziałem? –wydukał, patrząc pustym wzrokiem w ścianę, a po chwili dodał - A ty skąd wiesz?
Ivy nie chciała kłamać.
-No w sumie....wszyscy o tym wiedzą...
-CO?! – ryknął i spojrzał na Davida, który nawet nie udawał, że go to zaskoczyło – Ty też?!
-Wybacz, stary, ale Lily mnie prosiła...Wiedziała jak zareagujesz.  
James wybałuszył oczy i nie odezwał się aż do końca drogi.
Kiedy Ivy znalazła się już w pustym dormitorium, nagle przypomniała sobie, że powinna ponownie zakryć księgę szarym papierem, bo poprzedni został zalany atramentem. Zaczęła szukać w torbie złotej oprawy, dokładnie sprawdzała wszystkie przegrody i kieszenie, ale nie mogła jej znaleźć. Lekko spanikowana wyjęła wszystkie podręczniki, jednak żadnen z nich nie połyskiwał ani nie był wysadzany szlachetnymi kamieniami. Trzęsącymi rękoma zaczęła przerzucać kolejne tomy w poszukiwaniu bezcennej dla niej księgi. Na łóżku leżały tylko zwykłe podręczniki.
-Nie ma jej – szepnęła przerażona i osunęła się na podłogę.