poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział XXV - Czego boi się nieustraszony James



Abigail w otoczeniu Danielle, Philipa, Josha, Lucy, Luke’a, Harolda i Ivy przemierzała właśnie szkolne błonia. Ich buty zagłębiały się w błocie, a na ich twarzach lądowały płatki śniegu pomieszanego z deszczem i zimnymi kropelkami spływały za kołnierze. A mimo to wszyscy byli w szampańskich nastrojach. Ruda zerknęła na Ivy, która – jak się okazało – wcale nie jest tak mrukliwa i nieśmiała jak dotąd myślała. Blondynka, gdy tylko oswoiła się z sytuacją  zaczęła uczestniczyć w dyskusjach, śmiała się i to głośno, a nawet sama opowiadała dowcipy, które śmieszyły tylko Harolda. Było tak jak gdyby znali się od dawna.
„Ach, no tak, Harold” – pomyślała Abigail, zerkając na pryszczatego okularnika, który szedł tuż obok. On najmniej się udzielał  – „muszę się jakoś odwdzięczyć za to, że zawsze pomaga mi w lekcjach, daje ściągać na testach, opracowuje trudne eseje na transmutacje i rozjaśnia mrok zawiłych definicji w podręcznikach…”. Kucie do rana było dla niej niezgłębiona tajemnicą, której nie zamierzała odkryć. W dodatku zawsze fascynowała ją ta chęć do nauki, więc lubiła obserwować Krukonów, którzy na własne życzenie i to z przyjemnością  zamykali się w bibliotece sam na sam z książkami. Niebywałe!
Usłyszała  strzępek rozmowy Danielle i Lucy, ale nie miała ochoty rozmawiać o ponoć super skutecznym specyfiku do pogrubiania, zagęszczania i wydłużania rzęs. I tak zdobędzie go pierwsza.  Poza tym nie potrzebowała tego – była naturalnie urodziwa, przynajmniej według jej własnej opinii, a tych wszystkich kolorowych kosmetyków znajdujących się w łazience używała tylko by urozmaicić sobie poranek. Ivy gadała z chłopakami o miotłach, a Harold szedł gdzieś z boku i pewnie rozmyślał o jakieś wojnie między goblinami z tysiąc któregoś tam roku. Więc tak naprawdę do żadnej z grup nie miała ochoty się przyłączać.
Wróciła myślami do rozmowy z baru, gdzie jeszcze niedawno byli. „jak to lecę na dwa fronty?” – pomyślała z oburzeniem –„Nigdy nie grałam dwa fronty!” Nagle ja olśniło. To pewnie Ben! Jej durny brat wszystkim nagadał, że niby ona, Abigail leci na Davida, bo widział jak stali w tym ciasnym przejściu, po powrocie z Lasu i zaczął się rozbierać… to znaczy chciał zdjąć bluzę, bo było mu za gorąco! Co za bezczelna plotkara!
Od zawsze podobał jej się James, a David był jego przemiłym, zabawnym i w dodatku całkiem ładnie zbudowanym kolegą. Przypomniała jej się chwila, kiedy podglądała ich w szatni. Wiedziała, że James ma tors jak tyczka, ale to przecież nie ma znaczenia. Grunt to jego charakter… właściwie, kiedy Abigail się nad zastanowiła to doszła do wniosku, że i tutaj jest pewien zgrzyt.  Często bywał dla niej złośliwy, chyba czasem bardziej niż dla innych, ale nie przejmowała się – bo skoro był dla niej wyjątkowo uszczypliwy, to znaczy, że traktował ją wyjątkowo, a to niezbicie świadczy o tym, że była dla niego wyjątkowa. Logiczny wniosek się nasuwa. Była spokojna, bo wiedziała jak to się skończy. Wszystko wywróżyła w czwartej klasie, a jeśli czegoś była pewna to swoich wróżb.  Nie bez podstaw tak na nich polegała, gdyż do tej pory wszystkie się sprawdziły. Czasem jedynie drobne szczegóły się nie zgadzały, jednak efekt był zawsze ten sam.
Głośny śmiech wyrwał ją z zamyślenia.
- Abi, o czym tak rozmyślasz? –zapytała Lucy.
- Widzę to w twoich oczach… Znowu widzisz rozbierającego się przed tobą Davida, prawda? – wtrąciła się ucieszona Danielle.
Abigail załamała ręce. Następnego dnia rano, po powrocie z Lasu, cała jej paczka zaczęła rzucać jej  w kierunku aluzje dotyczące zdejmowania garderoby. Już wyobrażała sobie jak morduje Bena.
-Ile razy mam to powtarzać? Po prostu było mu gorąco i chciał zdjąć bluzę, a Ben nagle nas przyłapał… to znaczy wlazł nieproszony do przedsionka i źle zinterpretował tę sytuację!
-No właśnie, wszedł w odpowiednim momencie, niewiadomo co stałoby się chwilę później…
-Błagam cię, Danielle, jesteś okropna… David by się przede mną nie rozebrał. Koniec tematu.
Ivy nagle przerwała słuchania wywodu Philipa o badaniach nad najnowszą miotłą i zerknęła na tył głowy Abigail idącej parę kroków przed nią. David rozbierający się przed Abigail...? Nie, to niemożliwe… Pewnie chodziło o Jamesa. Co z tego, że ma dziewczynę? Zakładała, że to nie przeszkadzałoby mu obnażyć się przed inną. Ale najważniejsze pytanie, po co przed Abigail? Chociaż z drugiej strony, ona cały czas mu się „podkładała”, więc jeśli już naprawdę miał taką ochotę się przed nią rozbierać mógł to zrobić wcześniej. Czyli jednak David? Nie pasowało to do niego. Nie miała pojęcia o co chodzi, ale chyba wołała wrócić o dyskusji na temat Quidditcha. To było dla niej prostsze i bardziej zrozumiałe.
- No to Ivy…-zaczął Luke – Może następnym razem też chcesz z nami gdzieś wyjść? – zapytał, gdy Philip skończył swą opowieść o tym jak prototyp najnowszej miotły, Groma złamał się na teście wytrzymałości.
- Niedługo mecz, więc pewnie nie będę miała zbyt wiele czasu – odparła szybko, mając nadzieję na skierowanie tematu z powrotem na Quidditcha.
Nie udało się.
- Współczuje wam. Mnie by się nie chciało tyle trenować – powiedział Luke beztrosko.
- Dlatego ja jestem tu – w tym momencie wskazała ręką poziom na wysokości oczu – a ty tu – zniżyła rękę na poziom pasa – jej głos nie zabrzmiał złośliwie jak zwykle, a tylko uszczypliwie.
- No nie przesadzaj, jestem co najmniej tutaj – w tym momencie wskazał ręką na swój obojczyk. Ivy uśmiechnęła się lekko. Odwróciła się od niego i powróciła do dyskusji o miotłach. Luke nie miał pojęcia o czym Philip, Josh i Ivy rozmawiają, więc zagadał do Danielle, Lucy i Abigail rozprawiających o sukienkach czy tam innych spódnicach. Harold słuchał to jednych to drugich aż poczuł, że głowa rozbolała go od tak bzdurnych tematów, więc postanowił wrócić do swoich goblińskich wojen.
- Kometa może i ma dobry skręt, ale Meteor jest szybszy! – oburzył się Josh.
-Jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości, to i tak najlepszy jest Nimbus Dwa Tysiące Dwanaście, mówię wam -  wtrącił się Luke, odwracając się do tyłu  i zerknął na Ivy.
Gryfonka dostrzegła jego spojrzenie i prychnęła.
-Bo ty akurat coś wiesz- zakpiła – Nimbus Dwa Tysiące Dwanaście został wyprowadzony z produkcji po tym jak okazało się, że nie jest w stanie przelecieć mili bez usterki. A w dodatku wpierw miał nosić nazwę Apokalipsa i to niby miał być dobry chwyt reklamowy – skrzywiła się.
Abigail podobnie jak Luke przed chwilą, postanowiła wtrącić swoje trzy knuty.
-Pamiętam to, „Kup za jedynie pięćdziesiąt galeonów, a odlecisz przed końcem świata!” – zawołała Abigail, co wywołalo salwę śmiechu, a co lekko spłoszyło Harolda. – Kupiłam Benowi na urodziny, niech się chłopak cieszy.
- Dopóki nie wybuchnie!
- No niestety, wciąż czekam.
- Przecież to totalny złom! – powiedziała Ivy.
- Na tej miotle na ostatnim meczu pierwszy złapał znicza – zauważył Luke.
Ivy napuszyła się, Abigail parsknęła śmiechem.
-Odczep się. To był przypadek!
Przez resztę drogi gawędzili beztrosko. Luke otworzył ciężki drzwi i wszyscy weszli do środka, tylko Abigail wciąż stała na zewnątrz.
-Hej, Abi idziesz?
-Dogonię was. Idźcie.
Luke zmarszczył czoło, ale nic nie powiedziawszy zamknął drzwi i za resztą wszedł do zamku.
Ruda zmrużyła oczy, przekrzywiła głowę i spojrzała na jakiś punkt znajdujący się na trawniku nieopodal wieży Gryfonów.
-Co to jest? – mruknęła pod nosem, wlepiając wzrok w coś znajdującego się pomiędzy zeschniętymi liśćmi. Miała dziwne przeczucie, że to coś super. Przeszła niewielki kawałek i przykucnęła. Dłońmi odzianymi w kremowe rękawiczki sięgnęła do małej krągłej, ubrudzonej błotem rzeczy. Wyprostowała się i zaczęła przyglądać się znalezisku.
Nagle od strony drogi usłyszała czyjeś głosy. Schowała przedmiot do kieszeni i skocznym, radosnym krokiem weszła do zamku.




***
Ivy pożegnała się ciepło (jak na nią) z Puchonami i Haroldem i zaczęła iść w stronę swojej wieży. Mimo, że była zmęczona dzisiejszym szlabanem to cieszyła się, że zdecydowała się z nimi spotkać. Nigdy jeszcze nie czuła się tak swobodnie  w tak dużym gronie. Polubiła ich, co ją samą naprawdę zaskoczyło.
W jednym z mijanych  zaułków usłyszała ściszone głosy. Nie zamierzała podsłuchiwać, dopóki nie usłyszała szeptu Vivianne. Była Ślizgonką, a w dodatku niebawem  miał się odbyć mecz przeciw nim, więc miała co najmniej dwa powody by jej nie ufać. 
- Daj sobie spokój – powiedziała inna dziewczyna również cicho, jakby bała się, że ktoś usłyszy.
- Nie – odparła stanowczo Viviann - nie zapomnę tej rudej idiotce jak upokorzyła mnie przed Potterem.  Nikt nie będzie tego robił, jasne? Wszystko pójdzie po mojej myśli, jak zawsze.
- Ale wtedy stracisz pozycje komentatorki .
- Myślisz, że mi na tym zależy? Zgłosiłam się na to stanowisko tylko po to, żeby się zemścić… A ty co tu robisz? – warknęła nagle w  kierunku Ivy, która zatrzymała się za rogiem.
Ivy lekko się skrzywiła na te słowa, jednak nic nie odpowiedziała. Ponowiła swoją wędrówkę  w kierunku wieży, zastanawiając się o kim mowa. Jednak obawiała się, że w tej szkole jest tylko jedna „ruda idiotka”, która lata za Jamesem.
Weszła do Pokoju Wspólnego, gdzie Gryfoni tłoczyli  się przy kominku. Najbliżej ognia siedział James, a tuż obok niego przytulona do niego Elizabeth. James z ożywieniem jej o czymś opowiadał, gestykulując żywo. Dziewczyna wpatrywała się w niego jak obrazek. Ivy odwróciła wzrok. „To wyglądało  tak jakby naprawdę mu na niej zależało. Powinien zostać aktorem. A może się mylę, może nie jest takim głupkiem… Chociaż… nie, raczej nie. Urodził się kretynem i umrze jako kretyn.”
Mijając rozwrzeszczanych pierwszoklasistów grających w nową grę ze sklepu Weasleyów, dostrzegła Davida siedzącego przy stoliku i ślęczącego z piórem nad jakimś długim pergaminem. Przeważnie odrabiał pracę domowe z Jamesem (jeśli już w ogóle taka sytuacja się zdarzyła).
Westchnęła i udała się do swojego pokoju. Miała nadzieję, że do meczu się pogodzą, inaczej mogło być kiepsko.
Położyła się na łóżku, nie zwracając na żywą dyskusje współlokatorek zaczęła zastanawiać się o co poszło. Dlaczego David odrabia lekcje, dlaczego robi to sam i dlaczego oboje patrzą na siebie z pogardą. Założyła ręce za głowę, pozwalając by jej czarny kot usadowił się wygodnie na jej brzuchu. 

***
Abigail niemal nie patrzyła gdzie idzie, z przyzwyczajenia wyklepała odpowiedni rytm o denka beczek przed wejściem do Hufflepuffu, przeszła przez wielką beczkę i znalazła się w przytulnym Pokoju Wspólnym. Wszyscy tłoczyli się przy ogromnym kominku. Podniosła wzrok.
-Ben! – zawołała do chłopaka obściskującego się z pewną kształtną Puchonką w kącie – BEN!
Chłopak nie reagował. Abigail westchnęła głośno, przeciągle ze zniecierpliwieniem. Zacisnęła dłonie  w pięści i ruszyła  w jego kierunku. Zatrzymała się tuż przed jego stopami.
-Ben.
Brak odpowiedzi. Ponownie westchnęła.
-Przepraszam bardzo… -powiedziała i bezceremonialnie wetknęła dłonie między pulchne ciało blondynki i jej szczupłego brata. Użyła siły jednak jej ręka jedynie zatopiła się w oponce dziewczyny. „O, jak miękko!” – pomyślała.
-Abigail nie masz lepszych momentów? – usłyszała rozeźlone słowa Bena, który właśnie oderwał się od ust swojej towarzyski, co wyrwało ją z kontemplacji na temat czy sama nie chciała być posiadaczką takiej figury – Ja ci tak nie robię!
- Ha-ha, bardzo śmieszne ty kretynie! – odparła, a blondynka na jego kolanach wstała i odsunęła się, widząc, że szykuje się rodzinna sprzeczka. – Czemu żeś nagadał, że gram na dwa fronty?!
- Ja?
- A kto inny? Dzisiaj w barze dowiedziałam się, że David Smith rozbierał się przede mną w przedsionku!
- Pff… bo tak było!
- Ile razy mam to wszystkim powtarzać… -zaczęła i nabrała powietrza, by następnie ryknąć niemal na cały głos – Jemu. Było. Po prostu. GORĄCO!
- A no właśnie. Czemu było mu gorąco?
- Bo to za mała przestrzeń!
- Właśnie! Za mała jak na ciebie i zawodnika przeciwnej drużyny!
- Czy ty jesteś normalny? Weź się lecz! A poza tym to tylko kolega i to nie jest twoja sprawa!
- Jak by był tylko kolegą to byś się tak o to nie wpieniała.
- A może się wpieniam, bo przez mojego brata przygłupa, wszyscy o mnie gadają jak o jakiejś lafiryndzie!
Wzruszył ramionami i najwyraźniej przestał zawracać sobie nią głowę, bo wstał i powrócił do swojej miękkiej dziewczyny. Jak ona go nie znosiła! Lecz tylko wywróciła oczami i szybkim krokiem zagłębiła się w korytarz przypominający tunel i weszła przez okrągłe drzwi do dormitorium. W progu zdjęła buty i płaszcz.
- Kapitanie Pierożku! – zawołała od wejścia – Pierożku! Mam coś dla ciebie – powiedziała, gdy wokół jej nóg przebiegła brązowa fretka.
- Ej, zamykaj to coś w klatce, bo znowu zjadła moje pióro! – zawołała jej współlokatorka grzebiąca w komodzie – Już żadnego nie mam!
- Oj, tam. Daj spokój, oddam ci swoje – powiedziała biorąc Pierożka na ręce – Tak, Pierożku? – wyszczebiotała całując fretkę w różowy nosek. „Harold pisze za mnie” – pomyślała i natychmiast dopadły ją wyrzuty sumienia „Na żonę Merlina, jestem taka leniwa, że mogłabym wcale nie wstawać z łóżka, ale kiedyś się mu odwdzięczę”.
Fretka wdrapała się na jej ramię i Abigail usiadła na łóżku. Wyjęła z kieszeni swoje znalezisko - niewielki, owalny, dość płaski kawałek różnokolorowego szkła, a może raczej czegoś co jedynie przypominało szkło. Przywodził na myśl niezwykle kolorowy kamień. W większości był krwiście czerwony, jednak posiadał także niebieskie i złote drobinki, a także inne barwy, które widać było pod różnymi kątami. Nie potrafiła stwierdzić co to tak naprawdę jest, ale bardzo jej się podobało. Mogło by być to ładnym naszyjnikiem. Przybliżyła go do twarzy i dostrzegła, że w środku znajdują się niewielkie błyszczące żyłki, a także jakaś wolno poruszająca się ciecz. Zaczęła zastanawiać się czy gdyby to rozbiła byłoby bardziej jak piwo kremowe czy też może jak budyń.
- Mm…Tak, Panie Pierożku. Mniam. – powiedziała do Fretki, która ocierała się o jej szyje.
- Na Merlina, Abigail przestań gadać do tej biednej fretki. Zostaw ją i chodź, kolacja się już dawno zaczęła.


***
Następnego dnia rano…

-Riddiculus!
Wielka ryba z zębami jak brzytwy zamieniła się w strzępek materiału.
-Brawo! Następny! – zawołał profesor Haywell klaszcząc w dłonie - Danielle!
Brunetka przerwała rozmowę z Abigail, która już chichotała i podeszła do starej skrzyni. Profesor uniósł ciężkie wieko i ze środka wyszedł jakiś chłopak.
-Danielle, jak mogłaś… -zaczął głosem pełnym żalu.
Brunetka uniosła różdżkę, gdy ze skrzyni wyłoniła się kolejna sylwetka.
-Danielle, nie wystarczałem ci? – zapytał nowy przybysz. Profesor zmarszczył brwi, a cała klasa wsłuchiwała w każdy udręczony szept.
Nim zdążyła unieść różdżkę wyszedł kolejny i jeszcze następny. Każdy z pretensjami. Danielle zaśmiała się nerwowo.
-Riddiculus!
Po chłopakach zostały tylko kukły. Wszyscy ryknęli śmiechem, na co Puchonka tylko wystawiła im język. Profesor usiłował udawać, że się nie śmieje, co niezbyt mu wychodziło.
- Brawo Danielle! – powiedział z uśmiechem i odprowadził ją wzrokiem  – Abigail!
Abigail podeszła raźnym krokiem i zatrzymała się tuż nad przepaścią, która właśnie utworzyła się w podłodze. Spojrzała  w dół. Nie widziała dna, a gdy cofnęła się przepaść rozszerzyła się. Zakręciło jej się w głowie.
-Riddiculus! – zawołała  i w podłodze nie było już przepaści,  a różowy puchaty dywanik. Ruda wróciła do szeregu i wyszczerzyła się do koleżanki.
-Danielle, co to było? I kto tu niby gra na dwa, a nie przepraszam cztery fronty?
-Cóż… sama wiesz jak to jest – stwierdziła i puściła do niej oczko.
Abigail popukała się w czoło.
-O, Ivy! Zobaczymy jak w tym roku sobie poradzisz! – powiedział Haywell i gestem zaprosił ja na środek sali. Ivy szła jak na skazanie. Ktoś z tyłu zachichotał.
Gryfonka wyprostowała się, żeby wyglądać pewniej i gdy profesor otworzył skrzynie spojrzała na… siebie.
 Stała przed samą sobą i widziała jak z jej nosa zaczyna ciec coś czerwonego i lepkiego. Po sekundzie na całym ciele pojawiały się drugie cięte rany, z których strumieniami sączyła się krew skapująca z cichymi pyknięciami na podłogę. Po chwili upadła na plecy w konwulsjach. Oczy wywróciły się na drugą stronę… Wszystko to stało się strasznie szybko.
-Riddiculus! Riddiculus!
Nic nie przychodziło jej do głowy. Wzięła oddech, próbując pozbierać myśli, ale póki co to zbierało jej się wyłącznie na mdłości.
-No dalej, Ivy! – rozpoznała rozbawiony głos Jamesa, a zakrwawione ciało zaczęło czołgać się w jej stronę pozostawiając krwawy ślad  – Tak jak w zeszłym roku! Zrzygaj się na nie to ucieknie! Tym razem chcę to zobaczyć!
Teraz już zupełnie nic nie przychodziło jej do głowy. Profesor Haywell stał i z boku i czekał na rozwój wydarzeń, karcąc chłopaka spojrzeniem.  Myślała, że za moment James faktycznie zobaczy to na co tak czekał, gdy wtem ktoś wybawił ją z opresji.
-Ivy, wyobraź sobie siebie… to znaczy to coś w syropie truskawkowym!
Zerknęła do tyłu i dostrzegła Luke’a. Wywróciła oczami, ale to było jedyny pomysł jaki miała. Próbowała wizualizować w myślach to co zaproponował Puchon. „Ale to głupie…” – pomyślała, jednak z lekką paniką. Zamknęła oczy i wypowiedziała zaklęcie i nagle zobaczyła siebie w szkolnym mundurku, leżącą  kałuży syropu truskawkowego. Kamień spadł jej z serca, a śniadanie powróciło na swoje miejsce w żołądku.
-Brawo Ivy!
Dziewczyna wróciła do szeregu zażenowana oklaskami, a jednak po części dumna, że jej się udało. Uśmiechnęła się lekko do Abigail, która wyszczerzyła się szeroko.
-No chłopaki, który z was idzie pierwszy? – Profesor Haywell spojrzał pytająco na Jamesa i Davida, którzy stali w pewnej odległości od siebie. Ivy wracając do szeregu spojrzała na ich twarze i już była pewna, że są na siebie porządnie obrażeni.
-Ja pójdę – powiedział David bezbarwnym tonem i poszedł na środek klasy. W jego tonie zabrakło optymizmu, którym zwykle się odznaczał. Po chwili krew ponownie zalała drewnianą podłogę. Tyle, że tym razem należała do kogoś zupełnie innego. Ivy odwróciła się czując, że jej posiłek znowu pragnie ujrzeć światło dzienne, za to reszta klasy przyglądała się z lekkim zdumieniem mężczyźnie w sutannie, który leżał w bezruchu na ziemi,  szeroko otwartymi oczami. Wyglądał na martwego.
-Riddiculus.
Na miejsce duchownego pojawiła się chmara różnokolorowych motyli. David wrócił na miejsce, Abigail przyglądała mu się z zaciekawieniem.
- James?
Brunet z pewną siebie mina opuścił szeregi i wkroczył na środek sali. Jako jedyny nie był zdziwiony tym co zobaczył David. Za to zastanawiało go co zobaczy on sam.
-Jestem gotowy – powiedział z opanowaniem.  Naprawdę był. Na wszystko, smoki, chimery i jakieś inne paskudztwa. Wszystko. Z wyjątkiem jednego co mu nawet do głowy nie przyszło.
- No zobaczymy Panie Potter. W zeszłym roku chyba nie miał Pan tyle odwagi by pokonać bogina, bo uciekł Pan z mojej lekcji – profesor uśmiechnął się i po raz ostatni uniósł wieko skrzyni.
Wszyscy uczniowie wlepili oczy w to co za chwile miało się pojawić. W końcu każdy chciał wiedzieć czego boi się słynny James Potter. Abigail wychyliła się nieco do przodu.
Na podłodze zaczęła materializować się jakaś postać. Po chwili można było już rozpoznać skórzane czółenka i dopasowaną szarą szatę rozpiętą pod szyją. Była to kobieta. Jej twarz, była ładna pomimo dojrzałego wieku, jednak wykrzywiał ją  okropny grymas Jej płomiennorude włosy powiewały, gdy dynamicznym krokiem zaczęła zbliżać się do bruneta. Jej orzechowe oczy, niemal identyczne co jego pałały gniewem.
- Jamesie Syriuszu Potterze! – warknęła kobieta, wzbudzając w chłopaku nieprzyjemne dreszcze. Włoski na karku stanęły mu dęba i gdyby był tu sam to już dawno uciekłby gdzie pieprz rośnie – Co żeś znowu narozrabiał?! Jeszcze jeden taki numer i razem  z ojcem cię wydziedziczymy! Słyszysz? Wy-dzie-dzi-czy-my! Możesz tylko pomarzyć o nowej miotle!
Klasa ryknęła śmiechem. Abigail zmarszczyła czoło, a Ivy zapiszczała z  uciechy.
- Wygląda na to, że wiemy czemu uciekłeś ostatnim razem! – powiedział Profesor, powodując nowa salwę śmiechu. James słyszał to wszystko, a  w jego głowie układał się już rozpaczliwy plan ratowania swojej reputacji. Gryfon oderwał na moment wzrok od swojej wyjątkowo zbulwersowanej rodzicielki i zerknął na profesora. Nie lubił go. Odwrócił się z powrotem.
-Jasne, mamo… -mruknął, co i tak pozostało stłumione przez jej krzyki. Machnął różdżką i z rudej wrzeszczącej kobiety pozostał kawałek materiału w serduszka opadającego na podłogę. Klasa wyciągnęła szyję, by odczytać napis widniejący na przedzie. Rozległy się stłumione chichoty. Abigail zasłoniła usta, próbując stumić śmiech.
-„Własność …Profesora… Haywella”… -odczytał nauczyciel i niemal w tym samym momencie rozbrzmiał dzwonek. James porwał swoją torbę i jako pierwszy wybiegł z sali nim nauczyciel wyszedł z osłupienia. Towarzyszyły mu wiwaty i wesołe okrzyki, jednak nie zwracał na to uwagi. Najważniejsze to znaleźć się jak najdalej od Haywella. Nie potrzebny mu kolejny szlaban. Po drodze zderzył się barkiem z Davidem. Mierzyli się spojrzeniami, ale tylko moment. Tłum uczniów ucieszony z zakończenia zajęć przepchał się między nimi bezceremonialnie, rozdzielając ich od siebie. James dostrzegł jeszcze ciemną czuprynę Davida znikającego za rogiem. Ściągnął brwi i poczochrał włosy. Jego rozmyślania przerwał profesor wychodzący z sali. Wiedział, że to najwyższa pora by się ulotnić.

***

Udało się, misja zakończona sukcesem! Skończyłyśmy przed końcem długiego weekendu. Mamy nadzieję, że wszystko jest ok, bo trochę sie śpieszyłyśmy, ale i tak nie krępujcie się by wytykać wszystkie błędy (jak zawsze)

piątek, 18 października 2013

Rozdział XXIV - Bajkopisarz


Podmuchy zimnego powietrza raz po raz otulały jego skórę, jednak mimo to jeszcze chwilę stał w bezruchu. Wciąż czuł wściekłość, ale już nie taką jak jeszcze chwilę temu. Machnął różdżką, mocno skupiając się na szybie leżącej na ziemi. „Reparo” – pomyślał i szkło posłusznie wróciło w ramy okna i z powrotem stało się gładką taflą. Stał w zamyśleniu tak długo aż drzwi do dormitorium się otworzyły i do środka wszedł jego współlokator. James czym prędzej opuścił pokój. Teraz chciał być sam. Gdy schodził krętymi schodami do Pokoju Wspólnego i mijał się z innymi w wąskim przejściu, cały czas złorzeczył na Davida. Naprawdę rzadko się ze sobą kłócili, ale kiedy już to się stało to potrafili się do siebie nie odzywać przez długi czas. Ich rekord to dwa tygodnie. O ile dobrze pamiętał pokłócili się wtedy o … w sumie to zapomniał, ale za to pamiętał jak później poszli do Świńskiego Łba na jakiś tani wyjątkowo mocny jak się okazało trunek.
Niemal nie zauważył, że potrącił jakiegoś pierwszoroczniaka z naręczem książek i  przez co wszystkie rozsypały się na ziemi. Ruszył dalej w kierunku wyjścia. Irytowało go emanujące z Gryfonów szczęście z powodu zakończenia zajęć. Normalnie cieszyłby się razem z nimi, więc dodatkowo go to drażniło. Nagle usłyszał głos, którego miał nadzieje nie usłyszeć przez minimum następny tydzień. Przyspieszył kroku bezceremonialnie przepychając się przez tłum.
- James!
Uchylił okrągłe przejście, wyślizgnął się na korytarz i zaczął biec.

***

Woźny  z grymasem na twarzy rozejrzał się po czystej sowiarni. Z lekkim niedowierzaniem przechadzał się po zimnym pomieszczeniu postukując laską.
-Oszukiwaliście – powiedział nagle, a Ivy nie miała pojęcia czy to pytanie czy stwierdzenie.
- Nie oszukiwaliśmy – skłamała. – Przecież zabrał pan nasze różdżki – dodała jakby na potwierdzenie.
Woźny zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, które bez mrugnięcia wytrzymała.  Nigdy nie była dobra w kłamaniu, niemal zawsze musiała się zająknąć albo zdradzała się miną, ale akurat łganie woźnemu było zadziwiająco łatwe.
- A gdzie Potter? – zapytał, rozglądając się po okrągłym pomieszczeniu, w którym nie było miejsca na żadną kryjówkę.
- Poszedł na korki z eliksirów – wyrecytowała wymówkę, która już wcześniej wymyśliła.
„Gdzie jest James? Pewnie szlaja się po zamku” – pomyślała z goryczą –„ Zostawił mnie  z tym wszystkim samą!  Egoista. A ja go jeszcze bronię! Ale jest potrzebny na meczu… myśl o meczu, myśl o meczu”.
Filch jakby z wahaniem sięgnął za pazuchę, nie spuszczając z niej wzroku. Jednak nie przejęła się tym, że patrzy na nią jak na młodocianego przestępcę i obserwowała jego ślamazarne ruchy. Gdy w końcu niechętnie podał jej obie różdżki, najszybciej jak się dało wymknęła się z sowiarni i poszła  w stronę wieży Gryffindoru.
                Szła właśnie po głównych schodach prowadzących na szóste piętro, gdy zauważyła Davida idącego wprost na nią.
-Hej, Dav… -przerwała widząc jego minę. Wydawał się mocno zdenerwowany.
-Cześć – odpowiedział szybko, niedbale, nawet na nią nie spojrzawszy, Zmarszczyła czoło. Była ciekawa co się stało, choć przypuszczała że to sprawka Jamesa.
Poszła dalej w zamyśleniu, gdy raptem parę minut później niemal wpadł na nią James, który biegł korytarzem.  Był tak czymś przejęty że jej nie zauważył. Ivy zmrużyła oczy, lecz on tylko odepchnął ja na bok i kontynuował swój szaleńczy bieg.
-Ej, ty! – zawołała za nim - Mam twoją lipną różdżkę!
Obrócił się zaskoczony, nie przerywając biegu.
-Zatrzymaj ją! – odkrzyknął. – Może ci się przyda!
-Zachowałeś się jak kretyn! – wrzasnęła, a jej głos odbił się echem, ale chłopak zniknął już za zakrętem. – Musiałam cię kryć przed Filchem, może okazałbyś trochę wdzięczności! – krzyczała dalej, choć bruneta nie było już widać. Zamilkła kiedy uczniowie przechodzący obok zaczęli na nią zerkać z ukosa. Prychnęła pod nosem. Nie miała zamiaru go gonić. Skręciła w prawo i ktoś w nią wbiegł niemal zwalając ją z nóg. Znowu.
-Hej, uważaj trochę…
-To TY! –krzyknęła dziewczyna, z którą właśnie się zderzyła. Ivy spojrzała na nią. Była od niej wyższa, miała długie blond włosy i pełne usta. Nie była pospolita pięknością, jednak miała w sobie coś przyciągało wzrok. Kojarzyła ją, też była Gryfonką i miały razem parę lekcji, jednak nigdy wcześniej z nią nie rozmawiała.
- No… na to wygląda – odparła, nie do końca wiedząc jak na to zareagować. Zmarszczyła czoło i na jej twarz wstąpił lekko drwiący uśmiech. Miała wrażenie, że to typ dziewczyny, za którym wyjątkowo nie przepadała. Typ wyjątkowo próżny, choć nie wyglądała na skrajny przypadek. Zauważyła, że dziewczyna poprawiła swój mundurek czarami by nie był już tak workowaty, skróciła go i zwęziła lekko, aby pokazywał figurę. W normalnej wersji prezentował się niezbyt ciekawie, więc sporo dziewczyn to robiło ryzykując nawet utratą punktów. Ivy zupełnie tego nie pojmowała.
-To ty próbowałaś odbić mi Jamesa! – wykrzyknęła nagle i gdy zobaczyła szok na twarzy Ivy, dorzuciła –Włóczyłaś się z nim gdzieś całą noc!
-Co takiego? – wydukała – Niby skąd o tym wiesz? To znaczy… - chciała szybko się poprawić, jednak dziewczyna wybuchnęła.
-A więc to prawda?! Ty bezczelna kretynko! Nie wiesz, że do  zajętych chłopaków się nie startuje? –Gryfonka zmierzyła ją pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów – Zresztą i tak wyglądam lepiej od ciebie…- powiedziała zarozumiale, a Ivy podniosła brew -…nawet mam lepsze stopnie!
Pierwsze zdanie ją zupełnie jej nie ruszyło, była świadoma swojej niedopracowanej aparycji, lecz drugiego nie mogła puścić mimo uszu.
-Jasne, tylko, że ja go nigdzie nie zaciągnęłam i siedzenie z nim po nocach jest ostatnią rzeczą o której marzę, naprawdę  – warknęła, ale nie była pewna czy dziewczyna myśli w tym momencie na tyle racjonalnie by wychwycić sens jej słów – i nie życzę sobie, żeby jakaś lafirynda mnie obrażała – dorzuciła gniewnie.
Gryfonka zrobiła się cała czerwona na twarzy i wydawało się, że zaraz rzuci się na Ivy, gdy wtem zza rogu zupełnie niespodziewanie wypadł James. Obie spojrzały na niego. Chłopak przez chwilę oceniał sytuację z lekka paniką.
-Co żeś jej nagadał?! – Krzyknęła Ivy i wskazała na drugą blondynkę, która chyba właśnie chciała coś powiedzieć. Jakiś przechodzący obok Krukon zerknął na nich przelotnie. To nie było najlepsze miejsce na takie rozmowy.
-Nic, to nie moja wina… -zaczął półgębkiem, jednak druga z dziewczyn odezwała się drżącym od emocji głosem.
-Jamesie Syriuszu Potterze, co masz na swoje usprawiedliwienie? – zapytała podchodząc do niego i patrząc mu w oczy. W tym momencie brunetowi przypomniało się, że jego mama mówi do niego tak samo.
- Pewnie dowiedziałaś się tego od Emmy i Veronici? – zapytał James, usilnie starając się wyglądać na pewnego siebie. Ivy rozpoznała, że to tylko poza po tym jak zaczął mierzwić włosy. To było jak taki tik nerwowy i chłopak robił to za każdym razem gdy się stresował. Ale dziwiło ją, że jego naburmuszona dziewczyna tego nie wie – Wiesz, że to głupie plotkary. Zrobią wszystko, żeby ci dokuczyć, a to wszystko z zazdrości – powiedział i nachylił się do niej, jednak dziewczyna ostrzegawczo wyciągnęła rękę zasłaniając mu usta.
- Więc dlaczego macie razem szlaban? – zapytała i z pogardą wskazała na dziewczynę. Ivy zadrgały kąciki ust.
James wszystko obmyślił gdy uciekał, więc już miał przygotowane alibi.
-Too… skomplikowane, Elizabeth – zaczął, lecz to nie ukoiło nerwów jego dziewczyny. – Lepiej jeśli porozmawiamy o tym na osobności, we dwoje, sami, no wiesz… nie na korytarzu. Bardziej w ustronnym miejscu, rozumiesz?  - zapytał i uśmiechnął się tak by stopić jej serce, następnie planował omamić ja swoim urokiem osobistym, zastosować kilka swoich niezwykle uroczych zagrań co sprawi że zupełnie zapomniałby o bożym świecie. Jednak ku jego obawom plan „A” nie wypalił.
-Nie. Będziemy rozmawiać tutaj. – odparła twardo i wskazała palcem na podłogę, a James trwał przy swoim wymuszonym uśmiechu. Niemal czuł jak bolą go mięsnie twarzy. – Chcę, żeby ona przy tym była. Gdzie spędziłeś noc? Czemu? Tłumacz się.
James wziął głęboki oddech. Musi to dobrze rozegrać. Milczał tak długo, że Ivy myślała, że już się nie odezwie, a jego dziewczyna wybuchnie niczym wulkan.
-Naprawdę sądzisz, że wybrałbym ją zamiast ciebie? – zapytał w końcu i spojrzał na nią z uwagą zupełnie ignorując Ivy. Tym razem zastosował inną technikę. Dał jej do zrozumienia że jest ważna. Podziałało, uśmiechnął się do siebie.
-No… Ale… -dziewczyna, nagle zmiękła, więc James brnął dalej.
-No pomyśl. Jesteś ładna, mądra, utalentowana, masz dobre stopnie, nawet lepsze od niej – powiedział chwytając się każdego argumentu, który wpadł mu do głowy, a w Ivy ponownie się zagotowało. Pomyślała, że gdyby się nie powstrzymywała to piana, pociekła by z jej ust. Taka lafirynda może sobie być ładniejsza, ale nie może mieć lepszych ocen od niej. Nie ma mowy. Postanowiła wreszcie przerwać ta niedorzeczną sytuację.
-Hm… A to ciekawe. Taka doskonała, a  jakoś wczoraj w nocy nie wspominałeś, że w ogóle masz dziewczynę  – powiedziała jadowicie i z zadartą głową zaczęła iść w stronę wieży Gryffindoru. Należało mu się i nawet nie zastanowiła się, że te słowa potwierdzą plotki.
-Ona jest po prostu zazdrosna – usłyszała jeszcze jak James tłumaczy się swojej dziewczynie, jednak postanowiła ich zupełnie zignorować. – Czas spędzony z nią to była udręka…
Ivy wspinała się po schodach, a wyobraźni widziała zadowolonego z uniknięcia odpowiedzi na kłopotliwe pytania bajkopisarza - Jamesa. Pomyślała też o jego dziewczynie, Elizabeth. „Może i ma lepsze stopnie, ale za to jest głupia but, że dała się na to nabrać”.
Ivy wchodziła po kolejnych stopniach wmawiając sobie, że wcale nie jest zazdrosna.

***
Była zła, zmęczona, nie miała ochoty na nic dzisiejszego dnia.
W pokoju wspólnym kręciło się parę osób, gdy szurając nogami kierowała się w stronę dormitorium.  kątem dostrzegła, Davida siedzącego samotnie na kanapie.  Wpatrywał się tępo w kominek. Przemknęło jej przez myśl, że on chyba też miał dzisiaj zły dzień i to pewnie też przez Jamesa. Przez sekundę zastanawiała się czy do niego podejść, jednak zrezygnowała.
 Zerknęła na zegarek. Była dopiero szesnasta, z Abigail była umówiona za godzinę. Wlekła się po krętych schodach do dormitorium dziewcząt, padła na łóżko i zakryła głowę poduszką.
-Gdzie ty byłaś w nocy? Nie udało mi się ciebie złapać w czasie lekcji. – Jedna ze współlokatorek Nancy , zachowywała się bezczelnie nie dając jej spokoju, mimo, że widziała, że nie jest w nastroju.
-Nieważne. – jęknęła mając nadzieję, że natręt odejdzie. 
-Słyszałam, że dostaliście z Jamesem szlaban. Nieźle narozrabialiście w nocy – powiedziała dwuznacznym tonem.
-Nic nie było i nie mam zamiaru tłumaczyć się kolejnej osobie – ucięła krótko i gniewnie, a Victoria skwitowała to uśmiechem.
 -Tak nie chce mi się iść… -jęknęła nagle Gryfonka.
-Dokąd? – zapytała brunetka, podnosząc głowę z nad kiczowatej gazety dla nastolatek, „Urok i Czar”, którą się zajęła.
-Z Abigail do Hogsmeade. Zaprosiła mnie. – wyjaśniła krótko, mając nadzieję, że to wystarczy i koleżanka nie będzie kontynuowała rozmowy.
Przeliczyła się.
-O to fajnie. To pewnie niedługo będziesz się zbierać, bo robi się późno?
Ivy westchnęła ze zniecierpliwieniem i zdjęła poduszkę z twarzy.
-Jestem wykończona – oznajmiła dobitnie mając nadzieję, że współlokatorka odkryje drugie dno w tym zdaniu i zinterpretuje je jako „daj mi wreszcie spokój”.
-Po szlabanie należy ci się trochę relaksu – powiedziała. „No właśnie..”-jęknęła w duchu Ivy. Leżała w bezruchu jak spetryfikowana.  Nie, jednak nie.
-Idź. Na pewno będzie miło, rozerwiesz się trochę. – powiedziała Nancy. Zagłębiając się w ulubioną rubryczkę z horoskopami, a Ivy czując się na granicy popełnienia zbrodni opuściła pokój.
Ten dzień był wyjątkowo irytujący.

***


Ivy była  już prawie pod Świńskim Łbem.  Nie miała pojęcia co pchnęło ja do tego czynu, jednak postanowiła przyjść. „Chyba mi odbiło” – pomyślała stojąc pod zimnym, brudnym, obskurnym barem, gdy wiatr targał jej włosami. „Nie, na pewno mi odbiło” – dopowiedziała sobie myślach.
 Było już kilka minut po siedemnastej. Wzięła głęboki oddech i z lekkim oporem nacisnęła zardzewiałą klamkę. Wszystkie męty i typy spod ciemnej gwiazdy jakie siedziały w tym niezbyt przyjemnym miejscu w jednej chwili oderwały się od swoich kufli i spojrzały na nią przekrwionymi oczami. Skrzywiła się i chcąc się wycofać z powrotem do drzwi trafiła na coś wielkiego i miękkiego. Gdy obróciła się okazało się, że to czyś monstrualnych rozmiarów mięsień piwny. Ivy odskoczyła krzywiąc się jeszcze bardziej i przepuściła mężczyznę w drzwiach.
-Hej, Ivy! Już jesteś!
Od stolika w samym rogu, którego z początku nie zauważyła machała do niej wesoło Abigail. Przy stole siedziało sporo osób, niektóre kojarzyła z widzenia. Nieco niepewnie, jednak z ulga podeszła do boksu i schowanego za nim kwadratowego stolika.
Abigail nie zwlekając zaczęła przedstawiać swoją paczkę.
-To jest Danielle i jej nowy chłopak Philip – w tym momencie rękę podała jej brunetka o niebieskich oczach, a czarnowłosy chłopak uśmiechnął się – To jest Josh i Lucy– pomachała do niej blond włosa para – Obok jest Luke  – powiedziała podejrzanym tonem i wskazała na szczerzącego się do Ivy chłopaka – I Harold… wspominałam ci o nim – pryszczaty okularnik posłał jej nieśmiałe spojrzenie - i całe szczęście, mój brat Ben, nie zaszczycił nas swoją obecnością. To zaczynamy! Siadaj Ivy.
-To co pijemy? – zapytał natychmiast Josh nachylając się nad stołem i niemal zgniatając swoim masywnym barkiem Harolda.
-Chyba myślisz o piwie kremowym – powiedziała Lucy, jego dziewczyna – Nie chce, żeby nas wywalili jak z Trzech Mioteł. Nie zapomniałeś o ostatniej rozróbie jaka przypadkiem zrobiliśmy po naszej ostatniej wygranej?
-A to było dobre – rozmarzyła się Abigail.
-Tak – potwierdziła Lucy z uśmiechem – jednak to ostatni porządny bar w tej wiosce, do którego nas wpuszczają.
-Porządny? – zdziwiła się Ivy – W jakim sensie?
Cała grupa ryknęła śmiechem prócz nieśmiałego Harolda. Ten nagły wybuch wesołości nieco ja zaskoczył. Nie często przebywała w tak licznym towarzystwie poza szkołą.
-Ej, dobra ciszej, bo ten dziwny typ  spod ściany się na nas gapi – szepnęła Danielle i wszyscy zupełnie niedyskretnie spojrzeli w tamtym kierunku, a człowiek odwrócił się zniesmaczony z powrotem do swojego kieliszka.
Zaczęli rozmawiać beztrosko o codziennych sprawach, a Ivy musiała przyznać, że wydają się sympatyczni i nie dało się przy nich nie śmiać. Już niemal zapomniała, że dzisiejszy dzień miał być zły. Nie pamiętała kiedy ostatnim razem tak się bawiła. Wydawało jej się, że zaczyna ich lubić, choć byli trochę… pokręceni.
W momencie gdy Philip udał się do toalety, Abigail natychmiast doskoczyła do Danielle.
-No, to kiedy zrywacie? – zagadnęła Ruda z uśmiechem – Jesteście ze sobą już od wczoraj. Nie uważasz, że to trochę ZA DŁUGO jak na ciebie?
-Ale to twój nowy rekord! Jesteśmy z ciebie dumni z Lucy – zażartował Josh i szturchnął brunetkę w bok, a swoją dziewczynę cmoknął  policzek.
-A gdzie masz swojego wybrańca? – zapytała Danielle, ze złośliwym uśmiechem.
-No, pewnie czeka na mnie w łazience. Też lubi spotkania w takich miejscach jak ty i Philip dwa dni temu – powiedziała Abi, a na twarz Danielle wstąpił wyraz lekkiego zakłopotania .
Puchoni wydali zduszony okrzyk.
-Wtedy byłaś jeszcze z Christianem! – zawołała z oburzeniem Lucy wyrywając się z objęć swojego chłopaka – Danielle koniec z tym, wysyłamy cię na terapię!
Josh posadził zbulwersowana dziewczynę z powrotem na miejscu, jednak i tak cała paczka była w lekkim szoku. Tylko Harold, jedyny Krukon, spokojnie siorbał sok ze słomki, którą włożył do szklanki, by nie musiał stykać się ustami z brudną powierzchnią naczynia.
-Śledziłaś mnie… to znaczy nas? – zapytała Danielle Rudej.
-Mam swoje sposoby – odparła Abigail ze wzruszeniem ramion. Przypomniała sobie jak przypadkiem zobaczyła ich w nocy na mapie Jamesa i Davida, gdy wracali z Zakazanego Lasu. Nie miała zamiaru dzielić się tym sekretem, bo nawet nie wiedziała czy David albo James nie ukrywają przypadkiem tej genialnej wręcz rzeczy. W każdym razie gdyby do niej należała,  jej istnienia nie odkryłby nawet pyłek kurzu. Czasem zdarzało jej się zamyślać i zastanawiać się co David i James mogą jeszcze ukrywać.
Danielle pokręciła głową z uśmiechem.
-A wy do której bazy już doszliście z Davidem? – zapytała brunetka żartobliwym tonem, podnosząc brwi.
Abigail zaśmiała się i już chciała powiedzieć, że na ostatniej, ale ugryzła się w język. Ivy zmarszczyła czoło nie mogąc zrozumieć pewnej sprawy. Atmosfera była tak luźna, ze nie miała żadnych oporów prze powiedzeniem tego.
-U nas mówi się, że lecisz na Jamesa – stwierdziła Gryfonka i rozległy się stłumione chichoty.
-Znowu? – Jęknął Luke i zakrył twarz dłońmi – Mam dość słuchania o tym dupku.
-O, Abigail, widzę, że lubisz grać na dwa fronty. – zawołała ucieszona Danielle, aż połowa gości w barze się na nich obejrzała.
-Szeroki zakres zainteresowań to atut – stwierdził Philip, który pojawił się znikąd i pocałowawszy Danielle w policzek usiadł  na swoje miejsce.
 -Ty na dwa fronty, James na prawno i lewo… pasujecie do siebie – zawyrokowała Ivy i rozległy się stłumione chichoty. Mogłaby wspomnieć o dzisiejszym spotkaniu z jego dziewczyną, bo pewnie by ich to rozbawiło, ale z jakiegoś powodu nie chciała o tym mówić.
Abigail zerknęła na nią spod przymrużonych  powiek i na jej usta wstąpił dziwny uśmieszek.  Gryfonka odwzajemniła uśmiech, nie spodziewając się jakie nikczemności Ruda już zaplanowała. Puchonka obróciła głowę i zwróciła się do rozbawionego Luke’a.
-O, a właśnie Luke… -zwróciła się do kolegi, na co on wdzięcznie podniósł wzrok i poprawił włosy – Ivy szuka kogoś na bal.
Ivy otworzyła usta z oburzenia i już miała zaprzeczyć, gdy dostrzegła jak Abigail szepta coś szybko do Danielle, a Danielle do Luke’a. Chłopak wyprostował się, spojrzał wprost na Ivy i uśmiechnął się promiennie.
-No to jesteśmy umówieniu, mała – powiedział Luke do Gryfonki , puszczając do niej oczko. Ivy uśmiechnęła się wrednie i odwróciła wzrok.
-Jestem już zajęta, Abigail bredzi. – skłamała oblewając się rumieńcem. Naprawdę nikt jej nie zaprosił, nawet nie miała w planach iść na bal, jednak nie zamierzała wyjawiać tego w sytuacji, gdy było to idealną wymówką.
-To dla mnie nie problem – oznajmił i posłał jej kolejny „zabójczy” uśmiech.
Ivy spojrzała na niego z chłodnym niedowierzaniem, jednak chłopak nie wyglądał na zrażonego. Cały czas się do niej uśmiechał, wokół panowała luźna atmosfera.
Pokręciła głową z minimalnym uśmiechem i podjęła nowy temat.
-Opowiedzcie jak to było z tymi Trzema Miotłami...

***

Nareszcie jest! A planowałyśmy go dodać parę tygodni wcześniej...ech. Musicie nam wybaczyć być może to pospolita wymówka, ale to przez to, że mamy sporo pracy w szkole. A to jakieś prace domowe, sprawdziany kartówki... ale to chyba każdy z was niestety zna ;)

Mamy nadzieję, że nie było błedów stylistycznych, gramatycznych, interpunkcyjnych ani innych (ale gdyby były nie musicie się krępować - wytknijcie nam to w komentarzach) i że wam się podobało i że pozostaniecie z nami do końca, że tak to ujmiemy ;D
Piszcie co myślicie.

PS: Dziękujemy za taką liczbę obserwacji!

PPS: BONUS

niedziela, 8 września 2013

Rozdział XXIII - Nic dobrego


                Gdy tylko rozbrzmiał dzwonek uczniowie oddali fiolki z próbkami eliksirów na biurko nauczycielki. Abigail spokojnie mogła liczyć na przynajmniej Zadowalający z czego była niezmiernie ucieszona, gdyż biorąc od uwagę jej totalny brak przygotowania powinna dostać maksymalnie „Trolla”. Wciąż pamiętała  jak Danielle powiedziała jej, że podsłuchała jak ktoś powiedział, że usłyszał, że ktoś na trzecim roku dostał Trolla z minusem. To był dopiero wyczyn!
                Już drugi raz Ivy pomagała jej na teście z eliksirów… Właśnie wpadła na pomysł jak się odwdzięczy. Już widziała te witryny sklepowe, już wyobrażała sobie wieszaki pełne kolorowych sukien, rzędy szpilek, a naprzeciwko gablotę z lśniącą biżuterią, tak lśniącą, że aż oślepia (jednak jest niezwykle gustowna. I niestety droga). W całym tym rozmarzeniu nie pomyślała nawet, że Ivy może mieć coś przeciwko, a nawet gdyby wpadło jej  to do głowy to nawet nie wzięłaby tego pod uwagę – nie było dziewczyny, która nie chciałaby takiej niespodzianki! „Hmm… Znowu będę musiała poprosić rodziców o podwyższenie kieszonkowego” – pomyślała.
 W tej swojej radości nawet nie dostrzegła jak James z zirytowaną miną kładzie swoją ciemnozieloną esencje na blacie i nie dostrzegła też chłodnego spojrzenia, którym odpowiedział mu David pozostawiając na blacie naczynko z jego niebieskim musującym wynalazkiem.
Tymczasem Ivy po ekspresowym i niezbyt czułym pożegnaniu z Abigail, jak błyskawica wypadła z sali i skierowała się w stronę schodów wyprowadzających z lochów. Słyszała za sobą kroki i gwar rozmów reszty uczniów. Przyśpieszyła kroku. Nie miała ochoty rozmawiać z nikim o tym czemu nie było jej przez noc w dormitorium  i dlaczego słynny James Potter odbywa  z nią szlaban, a już za nią czaiła się jej dość wścibska współlokatorka – Nancy. Niestety chodziła z nią na eliksiry i miała nieprzyjemne wrażenie, że zaraz ją namierzy. Lekko spuściła głowę jak gdyby miało to utrudnić rozpoznanie jej wśród tłumu i gdy tylko znalazła się w hollu ruszyła w jedno z najbardziej znienawidzonych przez uczniów miejsc  zwanego Pieczarą Wapniaka. Ivy jeszcze nigdy w czasie swojego grzecznego  sześcioletniego pobytu w zamku nie miała przyjemności odwiedzić owianego legendą miejsca. 
Zdawało jej się, że ktoś również tam się wybiera. Gdy lekko obróciła twarz, kątem oka dostrzegła Jamesa, który nieśpiesznym krokiem szedł kilkanaście stóp za nią. Wykrzywiła lekko usta w niezadowolonym grymasie. Szczerze  mówiąc miała nadzieję, że nie przyjdzie. Wciąż czuła się głupio na samo wspomnienie tego jak wyratowała go z opresji w gabinecie w dyrektorki. Cały czas brzmiały jej w głowie jej własne słowa „James zawsze wydawał mi się taki odważny…Myślałam, że mu tym zaimponuje” Wzdrygnęła się z obrzydzenia.
Jako pierwsza stanęła przed drzwiami ukrytymi w wąskim korytarzu i zapukała. Poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku, nie miała pojęcia czego się spodziewać.  Zanim stetryczały właściciel niewielkiego gabinetu podszedł  do drzwi James wreszcie ją dogonił. Udawała, że zupełnie nie zwróciła uwagi na jego przybycie, jednak zerknęła na niego kątem oka. Trzymał dłonie w kieszeniach i  wydawał się wyjątkowo markotny, ale wcale mu się nie dziwiła – czekał ich szlaban, a fama, którą otoczony był Filch pozwalała się domyślać, że kara nie będzie lekka. Gdy drzwi się otworzyły Woźny niemal natychmiast wcisnął im do rąk dwa mopy, dwie szczotki i wiaderko z wodą. James podniósł brwi w lekceważącym geście,  a Ivy skrzywiła się jeszcze bardziej.
-I do sowiarni – wycharczał Filch z mściwym uśmieszkiem na jego pooranej zmarszczkami twarzy. Ivy ucieszyła się, że chociaż nie musi czyścić nocników w skrzydle szpitalnym, mogło być gorzej. Jednak James był dzisiaj w kiepskim nastroju, a poza tym nie znosił tego starego wrednego pryka. Raz będąc na szlabanie słyszał jak zawodził sam do siebie, że jaka to szkoda, że już nie można wieszać uczniów za kostki u nóg w lochach. A czasem gadał do jakieś Pani Norris, o której istnieniu nikt nie słyszał. Naprawdę dziwny i okropny jednocześnie był z niego staruszek.
-Że niby mam sprzątać te sowie gów… odchody? –  James poprawił się z uprzejmym zdumieniem na twarzy.
-Dokładnie tak, Potter, odchody. A teraz zmiatajcie stąd.  A jak wrócę to ma się błyszczeć – wymamrotał z fałszywym uśmiechem, na co brunet groźnie zmrużył oczy – A jeśli nie to zostaniecie parę dodatkowych godzin dłużej… Nasza kochana pani dyrektor, powiedziała, że możecie sprzątać nawet do ciszy nocnej - dodał, widząc wojowniczą minę chłopaka.
James mimo, że nie miał na to najmniejszej ochoty z grymasem na twarzy podniósł wiaderko i chwycił mopa. Spojrzał na woźnego spode łba. Ivy przez moment wydawało się że chłopak rozważa zdzielenie Filcha po głowie kijem, jednak z doświadczenia wiedział, że nie ma wielkiego wyboru jak odwalić szlaban i mieć to z głowy. 
-Ach i jeszcze wasze różdżki. Żebyście sobie nie pomagali – powiedział. Ivy z lekką niechęcią oddała mu swoją cedrową różdżkę, a James nawet nie drgnął  - Lepiej się pośpiesz Potter. Czas ucieka. – wycharczał starzec.
Brunet zaczął grzebać  po kieszeniach. Trochę potrwało zanim z kamienną twarzą spełnił polecenie i oddał różdżkę. Ivy chwyciła szczotki i niepewnie ruszyła w stronę hollu pełnego uczniów. Nie miała ochoty prezentować się wszystkim z zestawem do sprzątania. Wyglądała niczym żona Filcha, brakowało jej jeszcze fartucha. Zatrzymała się przed wejściem. Słyszała głośne rozmowy i śmiechy, wcale jej to nie zachęcało. Zerknęła na Jamesa – on z mopem i wiadrem wyglądał jak jego adoptowany syn. Chłopak szedł tuż za nią.
-Co robisz? – James zatrzymał się i spojrzał na nią zirytowany – Myślisz, że sam będę to sprzątał?
-Wole poczekać do przerwy – stwierdziła, spoglądając na zapełniony korytarz – aż wszyscy sobie pójdą.
Nie miała ochoty być wyśmiana przez tłum, za to James prychnął.
-No to powodzenia.
Chłopak śmiało ruszył przed siebie wystawiając się na spojrzenia uczniów, więc i ona mając za swoimi plecami charczącego Filcha, chcąc nie chcąc poszła za nim. Co rusz słyszała jakiś chichot. Domyślała się, że wszyscy teraz na nich patrzą, jednak nie miała odwagi tego sprawdzić. Za to James szedł pewnie niczym król mimo, że zamiast berła dzierżył mopa w dłoni i patrzył po wszystkich jakby z wyzwaniem. 
Z początku ze wstydu paliły ją policzki, ale jego pewność siebie jej również dodała śmiałości i pozwoliła znieść szyderstwa tłumu. Jednak nawet gdy już zniknęli w przejściu do wieży  i wszelkie głosy ucichły, a ona odetchnęła z ulgą to wciąż była czerwona jak burak.
Szła po stromych zakręconych schodach widząc przed sobą Jamesa. Wydawał się czymś zdenerwowany. Przypomniała sobie jak na eliksirach odsunął się Davida i nawet nie próbowali sobie wzajemnie pomagać. To było do nich nie podobne, bo na ogół wszystkie ich (często marne) mikstury zwykle były wynikiem pracy zespołowej. Domyśliła się, że to z powodu księgi i tego, że David nie podzielał zdania Jamesa. „No tak, oczywiście, bo jeśli ktoś nie zgadza się z naszym panem i władcą to księciunio od razu strzela fochy” – pomyślała z irytacją.
Gdy dotarli na miejsce, sowiarnia prezentowała się jak zwykle: upaćkana ptasimi fekaliami i piórami, pełna sów i słomy porozrzucanej na kamiennym podłożu. Ivy nieczęsto tu bywała, przeważnie raz na parę tygodni, żeby wysłać list do rodziców, a rzadziej do swoich dwóch starszych braci i małej siostrzyczki, która wciąż miała szanse dostać list z Hogwartu.



James mruczał pod nosem przekleństwa, a Ivy nie miała pojęcia za co wziąć się najpierw: za zardzewiałe żerdzie oklejone zaschniętymi odchodami czy może za podłogę, na której leżało parę świeżych „niespodzianek”. Ani to ani to nie poprawiało jej nastroju. Chłopak wyraźnie wkurzony wziął do ręki szczotkę i jakby miał w tym spore doświadczenie zaczął  szybko, choć niedbale zamiatać podłogę. Ivy uczyniła to samo, rozmyślając o księdze. Leżała teraz pod materacem w jej pokoju i dziękowała bogu, że poza ich czwórką, nikt nie wie, że posiada coś takiego. Zastanawiała się czy skonfiskowali by księgę czy może udałoby jej się wmówić, że kupiła to na pokątnej…
- Cholera!
Spojrzała na Jamesa, który przerwał sprzątanie i teraz w nerwowym geście mierzwił włosy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zachowuje się jak rozpieszczone dziecko.
- Jeszcze tylko tego dzisiaj mi brakowało  – burknął. Ivy jakoś nie miała ochoty wspominać o tym, że mógł zostać wywalony z drużyny i ten szlaban to nic w porównaniu do tego. Zaczynała lekko żałować, że poniżyła się w rozmowie z dyrektorką, żeby mu pomóc. Jednak z ogromną niechęcią musiała przyznać, że James był świetnym pałkarzem (jednak jednocześnie tak napuszonym, że to nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia) i na pewno nie wygraliby bez niego meczu.
- Jeszcze? Zwykle zawalasz eliksiry, więc czym się przejmujesz – zadrwiła.
James mocniej ścisnął kij od szczotki. Próbował stłumić w sobie złość. Nie dosyć, że posprzeczał się z Davidem to teraz jeszcze ona gra mu na nerwach. Gdyby był w  lepszym nastroju to nawet by się tym nie przejął.
Przez moment nie odpowiadał i właśnie wtedy pomyślała, że może jednak przegięła, bo zwykle odpyskiwał od razu.
- Odezwała się najlepsza – odpowiedział w końcu i z powrotem gwałtownymi ruchami zaczął szurać szczotką po podłodze, rozpierzchując słomę – a przez cała pierwszą klasę nie umiałaś nawet Wingardium Leviosa – dodał nagle ze złością i parę sów z przestrachem wzleciało w powietrze.
Ivy nagle przerwała zamiatanie i szczęka jej opadła.  Na jej twarzy dało się zobaczyć wyraz skrajnego zdumienia i czegoś w rodzaju zawstydzenia. Nie sądziła, że ktokolwiek pamięta, że aktualnie dobra uczennica była kiedyś beznadziejna z wszelkiego rodzaju zaklęć. Była tu dziura w jej życiorysie, której chętnie pozbyłaby się z pamięci. James nie musiał patrzeć na jej twarz, żeby domyślić się jaką ma teraz minę. Nawet nie poczuł satysfakcji, że jej dopiekł, po prostu chciał się jej jakoś odgryźć  i mieć nadzieję, że już więcej się nie odezwie. Ivy odwróciła się w jego stronę wciąż z ta samą zszokowaną miną.
- A co ty jakieś kroniki prowadzisz? – wydukała zmieszana, próbując przywołać pewną siebie minę.
- Nie. Po prostu byłaś jedyna w klasie, która tego nie umiała – odparł i zdziwił się czując, że uśmiecha się złośliwie. Poczuł nagłą chęć dobicia jej. Nie wiedział skąd w nim takie sadystyczne skłonności, ale  w tej chwili zupełnie się nad tym nie zastanawiał. – Do tej pory mamy z tego niezły ubaw z…- przerwał nagle.
- z Davidem? – dokończyła za niego z lekkim zdenerwowaniem w głosie. Nim zdążyła się ugryźć w język dodała mściwym tonem – Czyżbyś obraził się na niego, bo ma inne zdanie i teraz tupiesz nóżka jak rozpuszczona panienka?
W sumie to wolałaby tego nie powiedzieć, ale była zbyt wkurzona żeby móc się powstrzymać. Mówiła dalej, a James stał do niej tyłem i nie mogła zobaczyć jego twarzy.
- Więc ta książka jest ważniejsza od przyjaciela? – zapytała z przekąsem.
James nagle przestał zamiatać i upuścił szczotkę, która z głuchym dźwiękiem zderzyła się z posadzką.
- Twoja wiedza ogranicza się do eliksirów – stwierdził i wyciągnął różdżkę. – więc trzymaj się tego i się nie wtrącaj.
- Skąd masz różdżkę? – zapytała – Przecież Filch… dałeś mu lipną! Nawet o tym nie myśl… - dodała, jednak James już machnął różdżką. Podłoga zalśniła czystością. No prawie, James nigdy nie był najlepszy z zaklęć domowych, więc na podłodze pozostały resztki słomy i odchodów.
-Przez ciebie dostaniemy większy szlaban! – zawołała za nim, jednak James już wyszedł zostawiając ją sam na sam z mopem, szczotką, wiaderkiem i dziesiątkami sów wpatrujących się w nią żółtymi ślepiami.
- Świetnie – mruknęła gniewnie pod nosem. – Panienka! – wykrzyknęła jeszcze w kierunku schodów i tak naprawdę nie spodziewała się odpowiedzi. Jednak po chwili z oddali dobiegł ją głos Jamesa.
-Babochłop!
Ivy znieruchomiała. Choć James nie mógł tego zobaczyć to wiedział, że to co powiedział było dobre.


***

- Jak ci poszedł sprawdzian?
David uprzednio ponury i zirytowany, rozpogodził się nieco na dźwięk głosu Abigail. Obrócił się do Rudej i w zakłopotanym geście potarł policzek.
- Nie gorzej niż zwykle – powiedział z lekkim uśmiechem – a tobie? Widziałem jak ściągasz od Ivy – dodał, a Abigail zaśmiała się głośno.
- To był strasznie trudny eliksir – powiedziała tonem znawcy – musiałam – dodała świątobliwie.
Przez holl przewijało się mnóstwo uczniów, którzy pędzili do swoich dormitoriów albo na dodatkowe zajęcia. Abigail patrzyła za nimi, więc David postanowił czym prędzej ściągnąć jej uwagę z powrotem na siebie.
- Gdzie teraz idziesz? – zagadnął.
- Na dodatkowe wróżbiarstwo – powiedziała, a David pokiwał głową z lekkim rozbawieniem. Z Jamesem nazywali takie zajęcia „dla dociekliwych” i zawsze się z tego śmiali, jednak w tym momencie nie przeszkadzała mu jego nieobecność, a nawet wręcz przeciwnie. Po ich lekkiej sprzeczce w drodze na eliksiry nie chciał z nim gadać, a poza tym spodobało mu się spędzanie czasu z Abigail bez jego towarzystwa.
- Pamiętasz, że przegrałaś zakład? Jesteś mi winna przysługę - dorzucił z uśmiechem. Abigail raptem zdążyła otworzyć usta, gdy nagle ni stąd ni zowąd obok niej pojawiły się jej koleżanki. Dziewczyna po lewej miała proste brązowe włosy sięgające ramion i gęstą grzywkę. Druga miała bardziej słowiańską urodę, jasne włosy i oczy. Obydwie ubrane były w pospolite szaro-czarne mundurki, czym odróżniały się od Rudej, bo Puchonka miała wzorzyste podkolanówki, a na głowie brokatową opaskę czym zawsze wyróżniała się w tłumie. Brunetka zwróciła się do Rudej.
- Abi, idziesz czy może wolisz zostać… - zaczęła Danielle dwuznacznym tonem, ale Abigail dała jej sójkę w bok -… z Davidem? – dokończyła z lekkim grymasem na twarzy, a Ruda ponownie zwróciła twarz w stronę chłopaka.
-David poznaj Danielle i Lucy. Danielle Lucy to David. No to muszę lecieć. Narazie!  – powiedziała szybko Ruda szczerząc się głupio i bezceremonialne pchnęła koleżanki w stronę schodów. Rzuciła jeszcze Davidowi krótki przepraszający uśmiech i zaczęły wchodzić po schodach gadając o czymś zawzięcie. Gryfon poprawił torbę na ramieniu i chwilę patrzył dopóki Puchonki nie zniknęły za rogiem. Pokręcił głową z uśmiechem i sam ruszył na górę powolnym krokiem w kierunku wieży Gryffindoru. Bardzo powolnym, w końcu nigdzie mu się nie śpieszyło.

***

- Buble-gumle-cza-cza… cza?  – powiedział niepewnie do Grubej Damy, jednak ta ku jego zdumieniu wpuściła go i z rozbawieniem przez myśl przeszło mu, że prefekt, który wymyślał te nazwy musiał być pod wpływem Ognistej. 
Przeszedł przez zatłoczony przez uczniów, którzy właśnie skończyli zajęcia Pokój Wspólny. Gdy wszedł do dormitorium z zaskoczeniem zauważył Jamesa leżącego bezruchu na łóżku i wpatrującego się w coś co trzymał w ręce. Kiedy obracał przedmiot  w dłoniach dostrzegł znajomy owalny kształt. Na ten widok cicho westchnął z irytacją.  Gdy zamknął drzwi brunet jedynie zerknął na niego leniwie, a później ponownie wlepił oczy w błyskotkę.
- Co tak szybko wróciłeś? – zapytał David, podchodząc do swojego łóżka.
- Nie chciałem już tam siedzieć  – odparł krótko, nawet na niego nie spojrzawszy.
- Jak to? A co jeśli wywalą cię z drużyny? – spytał – Normalnie to sam bym to olał, ale za dwa dni mecz!
James chwilę milczał.
- Nie wywalili mnie od razu to teraz też tego nie zrobią – odparł ze wzruszeniem ramion, a David usłyszał w jego głosie rozdrażnienie. – poza tym mam ważniejsze sprawy niż sprzątanie sowich gówien.
David przez moment zastanawiał się co powiedzieć.  Poczuł nagły przypływ złości.
- Jeśli cie wywalą to nie znajdziemy na twoje miejsce nikogo dobrego, a wtedy szansa na Puchar Quidditcha przeleci nam koło nosa! – powiedział zirytowany jego zachowaniem  – Wiesz jaki to ważny mecz i w dodatku ze Ślizgonami! Nie możemy przegrać! A co to niby za ważniejsze sprawy? – dodał rozgniewany. Rzucił swoją torbę w kąt i zaczął rozwiązywać krawat.
- Ostatnio ustaliliśmy, że nie chcesz o tym słyszeć – powiedział z przekąsem James. Zwykle spokojny i beztroski szatyn spiął się i zesztywniał.
-Aha, czyli znowu chodzi o tą durna książkę – domyślił się David i ściągnął brwi– A nie pomyślałeś, że przez twoje zachcianki ucierpi cały dom?!
James nie pomyślał o tym wcześniej, jednak Davidowi łatwo było coś takiego mówić, kiedy on i Abigail uniknęli kary.  
- To JA muszę harować ! Chociaż wszyscy byliśmy w tym lesie to tylko ja mam szlaban!
Davidowi przemknęło przez myśl, że nie tylko on ma szlaban, Ivy też go odbywała, jednak brunet najwyraźniej był skupiony wyłącznie na sobie. Omal się nie zaśmiał się z goryczą, jednak się powstrzymał.
- Nic nie poradzę na to, że nie mogliśmy was  znaleźć! – David podniósł głos. W drodze na eliksiry już mu o tym mówił, a on zachowywał się tak jakby to była jego i Abigail wina - Nie było was na mapie! – dorzucił, przypominając sobie jak razem z Puchonką, a później jeszcze sam przeszedł wszystkie korytarze, sprawdził sale, tajemne przejścia, a nawet błonia. Wkurzyło go to, że zupełnie to zlekceważył.
-Tak, jasne szukaliście – sarknął, zakładając ręce na piersi. – Pewnie w końcu wykorzystałeś okazję kiedy mnie nie było i wreszcie cię zauważyła! Chociaż znając ciebie to pewnie to i tak zmarnowałeś!
David nic nie odpowiedział, jednak twarz mu  poczerwieniała. Zacisnął dłonie w pięści, a James trajkotał dalej:
-Oczywiście miałeś okazję, ale nie – powiedział – ty zawsze musisz być gentlemanem i nawet boisz się ją dotknąć. Już nie wspominając o zaproszeniu na bal!   
David z natury był wyluzowany i pewny siebie, jednak, kiedy miał styczność z Abigail tracił grunt pod nogami i język wiązł mu w gardle. Z innymi dziewczynami nie miewał takich problemów, ale ona była bardzo szczególnym wyjątkiem.
- Więc mam iść do McGonagall przyznać się, że byłem z wami lesie i poprosić żeby dała mi szlaban? Wtedy wreszcie będziesz zadowolony? – zapytał, przez zaciśnięte zęby.
-Owszem będę – stwierdził i powoli podniósł się do pozycji siedzącej – a będę jeszcze bardziej, kiedy wyjdziesz.
David stał tak z zaciśniętymi pięściami i powstrzymywał się, żeby go nie walnąć.
-To wszystko przez tę cholerną książkę! – wykrzyknął nagle – Gdyby nie ona to nie byłoby żadnego szlabanu, nic by się nie stało! Przestań się wreszcie tym bawić, wywal to! – David nagle podszedł do niego i wyrwał coś w rodzaju jasnego kamienia, którym bawił się od jego przybycia. Wszystko potoczyło się bardzo szybko: James zerwał się z łóżka i chwycił go za materiał koszuli, coś tam do niego krzyczał, jednak David zupełnie to zignorował i cisnął z całej siły przedmiotem w stronę okna. Szyba rozleciała się na kawałki i posypała się na podłogę. James dalej trzymał go za koszulę i próbował wypatrzeć lecącego przedmiotu. Nigdzie go nie widział. Właśnie dlatego nie był szukającym. Odepchnął Davida i rzucił wściekłe spojrzenie.
- Co ty do cholery zrobiłeś?!
David mierzył go spojrzeniem i oddychał szybko.
- To co trzeba było zrobić od razu! – krzyknął.
James patrzył jak przyjaciel go wymija i idzie w stronę drzwi. Był tak zły, że nie wiedział co ze sobą zrobić.
- Jesteś cholernym egoistą – rzucił na odchodnym David, stanąwszy w progu. Gdy to mówił patrzył mu prosto w oczy, a głos drżał mu z gniewu. James ze złości rzucił pierwszą lepszą rzeczą, która mu się nawinęła. But trafił drzwi, które już zdążyły zatrzasnąć się z hukiem. Został sam. 


***

Jak tam pierwszy tydzień szkoły?  Nasz całkiem niezły - nikt się tego nie spodziewał.
W tym rozdziale starałyśmy się pisać więcej opisów. Mamy nadzieję, ze was nie zanudziły? Chociaż mamy wrażenie, że ten rozdział jest jakiś... dziwny. Tak jakby czegoś mu brakowało, jednak nie mamy pojęcia czego. Też to widzicie? :P

Życzymy roku szkolnego bez testów, prac domowych...i w ogóle bez obowiązków i dziękujemy za każdy pojedynczy komentarz i obserwację - to bardzo motywuje :D

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział XXII - Wróżba

Mamy nadzieję, że macie udane wakacje! 

Zapraszamy do czytania. No i już standardowo "Streszczenia"!

~~~* * *~~~
- I dodaj teraz skórkę z boomslanga.
Ivy szeptała wskazówki do Puchonki siedzącej stanowisko obok i dla niepoznaki zasłaniała usta dłonią.
Co prawda nauczycielka eliksirów była całkiem łagodną, wyrozumiałą i w języku uczniów dość „nieogarniętą” osobą, to Ivy wolała nie ryzykować nakrycia. W końcu za coś dostała tytuł wzorowej uczennicy, tak?
Zerknęła niby przypadkiem na profesorkę, która spokojnie popijała ziołową herbatę i co jakiś czas pobieżnie rozglądała się po sali, jednak tak naprawdę  większość czasu z chciwością zerkała do Horoskopów zamieszczonych w dzisiejszym Proroku. Najwyraźniej wierzyła, że jej uczniowie są nieściągającymi na testach aniołkami. Ivy zaśmiała się w duchu.
- Ale które to? – zapytała z paniką w głosie Ruda. Machinalnie odgarnęła rude loki, które pod wpływem pary buchającej z kociołka napuszyły się jak u pudla. Ivy ściągnęła brwi i lekko wykrzywiła usta.
- Czemu w ogóle zapisałaś się na te zajęcia skoro jesteś z nich beznadziejna? – spytała szeptem blondynka, ponownie zerkając kątem oka na nauczycielkę, ale nie zapowiadało się żeby choćby miała wstać od biurka.
- Odczep się… Jestem arcydobra – burknęła cicho Puchonka  w odpowiedzi, na co Ivy tylko zmarszczyła czoło. – Wszyscy moi znajomi powiedzieli, że się zapisali – dodała po namyśle, lecz nawet nie zawracała sobie głowy obecnością nauczycielki. W końcu gdyby miała wreszcie podnieść się z wygodnego pikowanego fotela  i do nich podejść, Ivy, nie tylko jak to szukający zauważyłaby to z nich dwóch jako pierwsza, ale też jej niemal chorobliwa (według Abigail) ostrożność kazała jej to co chwilę sprawdzać. Ruda czuła się całkowicie bezpiecznie, co oznaczało ni mniej ni więcej, że może bezkarnie zżynać wszystko od Ivy. Oczywiście za jej pozwoleniem.
- To czemu ich nie ma? – zapytała zdziwiona blondynka.
Abigail przez chwilę trawiła te słowa w myśli, jednak nic nie powiedziała. Na samo wspomnienie zacisnęła i tak małe usta w wąską kreskę.
- Czyli zrobili cię w balona? – dodała cicho. Abigail krótką chwilę nie odpowiadała, ale to wystarczyło aby Gryfonka domyślając się prawdy, zaśmiała się pod nosem. 
- Nnnn...- zaczęła szeptem Ruda, przeciągając głoskę – tak – oznajmiła w końcu, a Ivy niemal bezgłośnie zachichotała i pokręciła głową nie odrywając wzroku od swojego wywaru. – Lubią sobie czasem pożartować, ale nie myśl sobie, że uszło im to płazem. – Abigail uśmiechnęła się diabolicznie, więc Gryfonka wolała nie pytać. Zamieszała parę razy w swoim kociołku i wywar zasyczał wściekle. Tak jak być powinno. Zerknęła do Abigail, jej miał wciąż żółtą lekko spleśniałą barwę.
Z jakiegoś powodu Ivy postanowiła nieco podnieść ją na duchu.
- W sumie to i tak jesteś lepsza niż oni – w tym momencie wskazała podbródkiem na Jamesa i Davida stojących przy osobnych kociołkach trzy rzędy za nimi.  Z nad eliksiru Jamesa unosił się ciemnozielony gaz nie przynoszący na myśl niczego przyjemnego, a Davidowi udało się stworzyć małe niebieskawe bąbelki, które unosiły się do góry i pękały z cichym pyknięciami. Ten ostatni wyglądał całkiem ciekawie, ale nie zmieniało to faktu, że eliksir miał być mocno pomarańczowy, a nie turkusowy, bez żadnych bąbelków. Zielonooki z lekkim roztargnieniem przyglądał się jak bańki rozpryskują się w powietrzu.
Ivy odniosła wrażenie, że stoliki obu chłopaków stoją dziwnie daleko od siebie, a oni sami unikają swojego spojrzenia. Obydwaj mieli zacięte miny, tylko nie wiedziała czy z powodu pracy nad miksturą czy z jakiegoś innego powodu. Jednak domyślała się, że raczej, że to drugie. Nigdy nie byli orłami z eliksirów, ale też  chyba specjalnie się tym nie przejmowali.
-James tez jest arcydobry – palnęła bez zastanowienia Abigail i szybo zajęła się mieszaniem w kociołku.
Ruda nie przepadała za tą salą. W przeciwieństwie do Hufflepuffu znajdującego się w ciepłych i przytulnych podziemiach, lochy były zimne i ponure. Choć dało się zauważyć próby ocieplenia wyglądu pomieszczenia przez pogodne obrazki i niewielki wazonik kolorowych kwiatów na biurku, wciąż pozostawał tym samym nieco strasznym dla uczniów miejscem, co wieki wcześniej.
-Lubisz go? – niespodziewanie zapytała Ivy zaglądając do swojego kociołka. Właściwie to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Przy okazji była świadoma że obiekt ich rozmowy siedzi zaledwie parę miejsc dalej, a Abigail nie odrywała wzroku od swojej mikstury jakby skoncentrowała się maksymalnie na trzymaniu drewnianej łyżki i mieszaniu nią w lepkim wywarze. Sama nie wiedziała co ją pchnęło, żeby zadać pytanie z serii „miłość i relacje, czyli jak poderwać obiekt Twoich westchnień” często zamieszczane w niepokojąco popularnym ostatnio szmatławcu dla nastolatek „Urok i Czar”. Naprawdę bardziej tandetnego pisemka, które można było zamówić przez sowią pocztę już dawno nie było.
-A co? – spytała podejrzliwie, jednak pewny siebie uśmiech nie schodził z jej twarzy.
Ivy nie mogła się dłużej powstrzymywać. Starając się powiedzieć to jakoś delikatniej stwierdziła, że jej język nie chce współpracować i musi powiedzieć to normalnie.
-Przecież to idiota! – powiedziała szczerze blondynka, jednak nieco zbyt głośno. Wystraszyły się trochę, bo nauczycielka na moment zwróciła twarz w ich stronę i położyła palec na ustach, jednak na tym się skończyło, a one odetchnęły z ulgą. Ruda uwielbiała opiekunkę ich domu za tą typową, cudowną puchońską łagodność, a Ivy czasem zastanawiała się czy nauczycielka faktycznie jest tak wyrozumiała czy po prostu tak nieświadoma tego co się dzieje na testach. Blondynka kątem oka zerknęła w stronę Jamesa, wydawało się jak gdyby przez moment patrzył w ich stronę,  jednak szybko wrócił do swojego dziwnego zgniłozielonego wytworu. Ivy zerknęła na zegarek wiszący na ścianie. Zostało im dziesięć minut.
-Dobra, lepiej rób ten eliksir, bo nie zdążysz – wyszeptała Ivy niemal nie ruszając ustami. - wrzuć dwa skrzydła ważki – mruknęła w kierunku Rudej pokazując ilość na palcach. Puchonka z dość rozmarzoną miną wrzuciła wskazane ingrediencje, a nawet dodałaby o jedną za dużo gdyby blondynka jej nie powstrzymała.
-Hej, ogarnij się! – skarciła ją Gryfonka.
-To wcale nie tak, że jest przystojny, popularny i w ogóle fajny… - powiedziała Abigail bardzo cicho.
-Chyba tylko popularny – prychnęła cicho Ivy i zerknęła na swój eliksir. Był idealnie pomarańczowy.
Gryfonka westchnęła ze zniecierpliwieniem w duchu. Nie rozumiała czemu tyle dziewczyn marzy o zadufanym w sobie, aroganckim palancie jakim był James Potter. No tak, jego nazwisko było świetnie znane. Chyba nie było nikogo w zamku kto już nie słyszał o osiągnięciach jego taty. Nawet mugolaki z pierwszej klasy wiedziały. Wciąż pamiętała jak podczas Przydziału, gdy usiadł na stołku rozległy się podekscytowane szmery, a następnie głośne wiwaty od stołu Gryfonów gdy Tiara wykrzyknęła decyzję. To była jedna z rzeczy, które najlepiej wryły się w jej pamięć z tamtej chwili. Drugą były słowa Tiary w jej głowie, a trzecią pyszna szarlotka, która pojawiła się po ceremonii.
Ivy pochodziła ze zwykłej, niemagicznej rodziny i z początku nie wiedziała czemu wszyscy tak wlepiają oczy w tego ciemnowłosego, chudego, niepozornego chłopaka, który próbował ukryć onieśmielenie przez puszenie się jak paw. Teraz choć znała już jego nazwisko, dalej nie wiedziała czemu niektóre dziewczyny wciąż to robią.
- Właściwie to… tylko nikomu nie mów! – ostrzegła Abigail i rozejrzała się dookoła jakby chciała sprawdzić czy nikt nie podsłuchuje, jednak wszyscy w pocie czoła warzyli swoje mikstury. – Wiedzą o tym tylko moi przyjaciele – dodała i zaczęła wyliczać w myślach: „Luke, Lucy, Danielle, Josh....no i Ben. Debil jeden …Właściwie to nie wiem jak się to stało, ale już pół Hufflepuffu wie.” 
- No to o co chodzi? – Ivy wyrwała ją z rozmyślań. Już prawie skończyła już swój eliksir, więc gdy Ruda mówiła, mogła pokazywać jej kolejne ingrediencje do dodania.
- No więc… - Abigail dawkowała napięcie, a Gryfonka patrzyła na nią trzymając łyżkę do mieszania, jej mina nie zdradzała zaciekawienia. Abigail była przekonana, że to tylko poza, a tak naprawdę wręcz zżerała ja ciekawość – Kiedyś. W czwartej klasie… kiedy moje umiejętności wróżbiarskie były już na wysokim poziomie…
Ivy patrzyła na nią z uprzejmą pobłażliwością i zaczęła mieszać w kociołku. Nie zamierzała wyprowadzać jej z błędu. Choć kto wie może Abigail  faktycznie posiadała owe „wewnętrzne oko”, którym lubili szczycić się wróżbici. Parsknęła śmiechem na samą myśl. Ruda spojrzała na nią ze zdezorientowaną miną, jednak kontynuowała opowieść.
-Moja profesorka na Halloween kazała nam zrobić pewne wróżby. Podała nam jakiś napar, a w nocy miała nam się przyśnić nasza niedaleka przyszłość.  - Abigail zakończyła tajemniczym tonem.
- Aha – mruknęła Ivy, ponownie mieszając w kociołku. – I…? 
- I przyśnił mi się James! – Abigail była oburzona brakiem jej zainteresowania, sądziła, że koniec zwali ja z nóg. Kątem oka zerknęła na nauczycielkę po raz pierwszy od początku lekcji, jednak ta wciąż siedziała za biurkiem i czytała Proroka. Poza tym ich głosy tłumiło donośne bulgotanie dochodzące z każdej niemal strony.
- I co z tego? Chodzisz nim do jednej szkoły, więc nic dziwnego, że ci się przyśnił - zauważyła.
- Na żonę Merlina, ale nic nie rozumiesz...- Abigail załamała ręce. - On… - zaczęła powoli, niemal zapominając o tym, że jest sprawdzian – powiedział, że... no wiesz... Że mnie kocha!
Po takim wyznaniu Ruda była pewna, że wywoła to u blondynki jakąś niesamowitą reakcje, ale ta nawet nie oderwała oczu od swojego eliksiru.
- Aha, to fajnie. Teraz wrzuć ten zielony proszek i zamieszaj.
- Czy ty mnie  w ogóle słuchasz? – wyszeptała, choć miała ochotę wydać oburzony okrzyk.
- Tak – odparła Ivy, a zaraz dodała - a wywróżyłaś, że będzie cię zdradzał na prawo i lewo? To całkiem prawdopodobne.
- Nie, bo nie będzie! – oburzyła się Abigail, a jej głos wszedł na wyższe tony.
- Bądź trochę ciszej! – skarciła ją blondynka.
Nagle, tak niespodziewanie, że Ivy przeszło przez myśl, że Puchonka cierpi na rozdwojenie jaźni, dziewczyna zmieniła temat. Choć szczerze to przyjęła to ze swego rodzaju ulgą. Nie chciała żeby dziewczyna się nakręcała.
- A w ogóle, a w ogóle! –  Ruda wrzuciła drewnianą łyżkę z powrotem do kociołka sprawiając, że  substancja rozprysnęła się na boki. Ivy naprawdę zaczęła się bać, że łagodna nauczycielka od eliksirów zaraz je usłyszy, a Abigail faktycznie jest chora.  – Chcesz iść z nami do Hogsmeade? – zapytała z miłym uśmiechem.
Gryfonka była zaskoczona.
-Eee… Nie dzięki, mam złe wspomnienia – powiedziała. Przypomniała sobie, sytuacje kiedy Abigail zabrała ją do Trzech Mioteł, po to tylko by nie być z Jamesem i Davidem sam na sam po tym jak wlazła do ich szatni gdy się przebierali. Przypuszczała, że może chodzić o cos podobnego również i tym razem. Aż bała się myśleć o co może chodzić i w co się wpakuje jeśli się zgodzi.
Abigail dobrze odczytała jej minę.
- Ale tym razem nie będzie Davida ani Jamesa! Tylko kilka osób – powiedziała Abi , a Ivy zerknęła na nią sceptycznie. – Tylko ludzie z mojej paczki. Danielle pewnie przyprowadzi Philipa…to jej nowy chłopak, choć jeszcze nam o tym nie powiedziała. Lucy, Luke, Ach no i Josh…O no i może jeszcze Harold taki jeden Krukon, może go znasz? Było mi go żal, bo zawsze jest sam no i odrabia mi lekcje, no wiesz. – Wzruszyła ramionami z uśmiechem. -…A no i z nim może przypałętać się jeszcze  mój brat, Ben. – W tym momencie zakręciła palcem przy głowie, jakby chciała powiedzieć, że jej brat nie jest zdrowy na umyśle. 
- Tak. Kilka – potwierdziła Ivy.
- Będzie super, naprawdę. Przyjdź – poprosiła Ruda, a Ivy aż głupio było kolejny raz odmówić, choć miała nieco skrzywioną minę - Będziemy na ciebie czekać o szesnastej pod Świńskim Łbem
Blondynka zmarszczyła czoło.
- Ale sobie miejsca wybieracie…
- Sytuacja nas zmusiła. Później ci wyjaśnię. - Ruda umilkła, gdyż nauczycielka w końcu wstała od biurka i zaczęła przechadzać się po klasie. Abigail szybko chwyciła drewnianą łyżkę, którą uprzednio wrzuciła do kociołka i udała, że coś robi.
Ivy półgębkiem dalej szeptała jej instrukcje, a temat Jamesa i Hogsmeade zszedł na drugi plan.
-Zamieszaj w lewo nie w prawo! Czy ty nie odróżniasz kierunków?


***

Choć raz na czas! Jednak i tak planowałyśmy wcześniej. No, ale wakacje, sami wiecie :p
Nie wiemy jak to wyjdzie, ale  przynajmniej w teorii akcja zaraz zacznie się rozkręcać. Chyba. Mamy nadzieję, że się podobało :)

PS: BONUS!

środa, 31 lipca 2013

Rozdział XXI - Geny babci hazardzistki

Pamiętajcie, żeby zerknąć na "streszczenia"

* * *


-No, a potem  stwierdziliśmy… No dobra ja stwierdziłem, że muszę coś zjeść. – zakończył opowieść James. David stał naprzeciwko niego opierając się o ławkę, na której siedziała Abigail. Rudej aż nie chciało się wierzyć, że James i Ivy nie wykorzystali sytuacji  sam na sam, bo ponoć kto się czubi, ten się lubi… A oni się bardzo czubią. A w sumie to mogli kłamać, że nic nie było... Te wszystkie myśli za bardzo obciążały umysł Abigail, więc postanowiła przełożyć rozmyślania na później. 
Ivy spojrzała z politowaniem na Jamesa i westchnęła w duchu. Na jego ubraniu wciąż znajdowało się pełno okruchów, których nawet nie chciało mu się strzepnąć. David z jakiegoś powodu uśmiechał się głupkowato  i co chwilę zerkał na Abigail, która jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że przegrała zakład. Oczy zabłyszczały mu dziko i podniósł brwi, jednak postanowił poczekać na odpowiedni moment. Od samego początku był pewien wygranej, bo niby po co Ivy i James mieliby celowo zamykać się w jakimś pokoju?
-A ty co się tak szczerzysz? – zapytał go James, nagle zauważając jego dziwne zachowanie. Niespodziewanie go olśniło. Czyżby on w końcu…?
Rozpoczęli niewerbalną rozmowę. Abigail zajęta była wygrzebywaniem brudu zza paznokci i nie zwracała na nich zbytniej uwagi.  W tym czasie James posłał krótkie spojrzenie w kierunku Rudej, a potem ponownie spojrzał pytająca na Davida podnosząc brwi. Chłopak w odpowiedzi prawie niezauważalnie  przecząco pokręcił głową.  James wskazał podbródkiem na niczego nieświadomą puchonkę, a następnie na swoją klatkę piersiową i zerknął wymownie na kolegę, David odpowiedział szerokim uśmiechem i pokazaniem kciuka. Ivy patrzyła na ich zagadkowe gesty. Nic nie mogła poradzić na to, że na jej twarz wstąpił wyraz zażenowania i właściwie niewiele obchodziło ją, że to zauważyli, bo natychmiast zakończyli swoją  „rozmowę” niewątpliwie na temat Abigail,
 Puchonka nieświadoma ich krótkiej wymiany gestów nagle podniosła głowę i wydała zduszony okrzyk aż wszyscy podskoczyli.
-Och, niee… -jęknęła i pacnęła się w czoło. Zerknęła krótko na Davida, jednak szybko odwróciła się z powrotem. - Cholerny zakład!  Na Merlina, nie powinnam była tego robić… Wiedziałam… Piekelne geny mojej babci hazardzistki!
Ivy doszła do wniosku, że musiało się tutaj sporo dziać, kiedy ona była z Jamesem w Pokoju Życzeń. Ciekawość zżerała ją od środka.
-Coś się działo jak nas nie było? – zapytała Gryfonka, nie rozumiejąc nic  z ich szyfrów.
-To też długa historia – odpowiedziała szybko Abigail, zerkając na zadowolonego Davida kątem oka – nieważne.
Ivy spojrzała pytająco na Jamesa, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Krótką chwilę cała czwórka spędziła w milczeniu. Ivy dręczyła tylko jeszcze jedna sprawa. Właściwie to miała nadzieję, że o tym zapomnieli i zachowa to tylko dla siebie, jednak wiedziała, że wyrzuty sumienia nie dawały by jej spokoju. Dziewczyna z lekkim wahaniem sięgnęła do kieszeni i wyjęła księgę. David na moment zapomniał o wygranym zakładzie i zerknął na lśniąca okładkę.
-O, to… Zapomniałem o niej – mruknął i dodał po chwili – wiecie co, właściwie to mnie jakoś specjalnie na niej nie zależy.
Ruda przytaknęła stwierdzeniu Davida. Gryfonka była zaskoczona, gdyż wcześniej obojgu strasznie na niej zależało. Otworzyła usta z oburzenia, a ręka w której trzymała księga bezwiednie opadła.
-To dlaczego mi jej od razu nie oddaliście?! –zawołał poirytowana.
-Bo na początku była niezła zabawa – stwierdziła Abigail, a David tylko wzruszył ramionami – Przyznaj, podobało ci się - dodała z szerokim uśmiechem.
Ivy była zirytowana ich lekkomyślnością. Przez ich chęć zabawy  wpadli w okropne kłopoty i ledwo wyszli cało z tego lasu, a dodatkowo to nie oni dostali szlaban i to nie oni musieli spędzić tyle godzin w zamkniętym pokoju z marudzącym na brak łazienki bachorem!
-A poza tym ja ją chciałem – wtrącił się nagle James, patrząc gdzieś w dal przez otwarte okno – I teraz nie myśl sobie, że ja sobie weźmiesz, bo tamtym się w… głowach poprzewracało.- zwrócił się do blondynki.
-Hej! – oburzył się David, odpychając się dłońmi od ławki, o którą się opierał. Zrobił krok w kierunku Jamesa, który nawet na niego nie spojrzał  – Po prostu nie ma z niej żadnego pożytku, a może przynieś kłopoty, więc po co nam ona?
-To co mamy ją odłożyć z powrotem na miejsce? – zapytał  z lekkim sarkazmem i dopiero wtedy oderwał wzrok od okna i spojrzał na swojego kolegę. David zrobił minę jakby właśnie to chciał powiedzieć. – Nie, nie, nie. Nic  z tego. Za dużo się musiałem namęczyć, żeby ją zdobyć.
Abigail dalej beztrosko machając nogami, obserwowała jak David wywraca tymi swoimi pięknymi zielonymi oczami, a następnie ponownie spogląda na Jamesa.
-Ale co z niej masz? – drążył, zakładając ręce na piersi.
James ze złością złapał się za czarne włosy, a gdy je puścił sterczały zupełnie tak jakby uderzył w niego piorun.
-Co z niej mam? Gdyby nie ten głupi świstek papieru to coś w lesie by was zeżarło! –wykrztusił wreszcie i spojrzał na Davida z nadzieją, że ten go zrozumie i przestanie wygadywać bzdury o zostawieniu tak cennej rzeczy jak ta księga.
Szatyn zmarszczył czoło.
-A co ma niby do tego ta książka?
James westchnął przeciągle, czując, że ponownie zaczyna tracić cierpliwość. Jakoś nie miał ochoty mu tego wszystkiego tłumaczyć, tym bardziej przy Abigail. Z jakiegoś powodu jej obecność zniechęcała go do wszelkich wyznań.
-TO – zaczął brunet dobitnym tonem - że gdyby nie ta książka lub cokolwiek to jest, nie wyszlibyśmy cało z tego lasu.- zakończył podniesionym tonem i spojrzał na Rudą i Davida. Ivy patrzyła na nich w ten sam sposób.
Puchonka przestała beztrosko machać nogami. Znowy nie mogła oprzeć się wrażeniu, że od kiedy Ivy i James wrócili z tego pokoju, zachowywali się jej zdaniem jakoś dziwnie. Wydawało się jak gdyby byli zgodni w tym co myślą, a przecież wiadomo było, że za sobą nie przepadają. Może jednak jakoś… zbliżyli się do siebie, kiedy byli sami? Gdy tylko ta myśl ponownie ją nawiedziła, poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku, więc natychmiast wyrzuciła ją z głowy. Uznała, że nie będzie teraz o tym myśleć i znowu zwróciła się do Jamesa.
-Ale o czym ty w ogóle mówisz? – zapytała już nic nie rozumiejąc. Nie dane jej było długo patrzeć w jego orzechowe oczy, bo przykryły je powieki, a James ponownie westchnął.
-Ona… no wiecie – powiedział, ale David i Abigail najwyraźniej nie wiedzieli, bo wciąż patrzyli na niego pytająco. Znowu westchnął, już chyba piąty raz w ciągu tej rozmowy – Dawała nam wskazówki, te głupie zagadki, żeby ostrzec, że stanie się coś złego – wyjaśnił i zamilkł na moment oczekując jakieś gwałtownej reakcji z ich strony, ale nic takiego nie nastąpiło.
Liczył na choćby jakiś przepełniony zaskoczeniem i strachem okrzyk albo upadek na podłogę...a tymczasem Abigail wpatrywała się w niego bez wyrazu, a David zmarszczył czoło. W wyobraźni Jamesa ta scena wyglądała zupełnie inaczej.
 Ivy wydawało się, że ani Ruda, ani David nie biorą tego na poważnie, więc wykorzystała chwilę, w której James zastanawiał się jak to wszystko ująć. Postanowiła się wreszcie wtrącić i powiedzieć to prosto z mostu bez zbędnych ceregieli.
-Ta książka powiedziała nam, że umrzecie. Wtedy w lesie. – powiedziała, a  ich twarze na moment stężały. Niemal uzyskała oczekiwany przez Jamesa efekt. – a właściwie, że ktoś umrze.
Abigail po chwili już chciała otworzyć usta, by wdać jakąś wątpliwość, jednak James był szybszy. Wręcz błyskawiczny. Chwycił księgę, którą Ivy trzymała w ręcę i zabrał ją tak szybko, że nie zdążyła zareagować i podał ją pozostałej dwójce, by mogli odczytać krótki tekst. Ivy rzuciła mu tylko krótkie spojrzenie, na które nie odpowiedział jej w żaden sposób. 
Abigail i David pochylili się nad księgą i gdy odczytali tekst Ivy była pewna, że się przejmą, jednak ku jej zdziwieniu David  machnął beztrosko ręką.
-To mogło być o każdym, albo nawet o jakimś zwierzęciu, a może nawet i o niczym  – powiedział ze wzruszeniem ramion, a zaraz dodał – A jak widzisz żyjemy i mamy się dobrze, więc tym bardziej nie ma czym się przejmować.
-Ale mało brakowało – wtrącił się James i wymownie spojrzał na swoją teraz śnieżnobiałą koszulę, niedawno jeszcze poszarpaną i poplamioną krwią. W drodze naprawił ją jednym krótkim zaklęciem.
-Myślicie, że to przypadek, że ta zagadka pojawiła się akurat wtedy, kiedy ten wilkołak was zaatakował?- zapytała Ivy.
Nastała chwila milczenia, w której albo jej się zdawało albo James faktycznie nieznacznie zbladł na słowo „wilkołak”, David lekko spoważniał i zadumał się na chwilę, a Abigail nerwowo przygryzała wargi. Ruda chyba była poruszona faktem, że zwykły przedmiot wróży lepiej od niej, a David tym, że nie umie znaleźć na to argumentu.
-Nie uważacie, że zajeżdża to trochę czarną magią? –odezwał się w końcu, wkładając ręce do kieszeni i ponownie opierając się na ławce,  na której cały czas siedziała Puchonka.
-Ty debilu, ona nam pomaga. Gdyby nie ona…- zaczął James, jednak przyjaciel mu przerwał.
-Gdy by nie ona to nawet nie weszlibyśmy do tego lasu –zauważył szatyn, porzucając beztroski ton. James spojrzał na niego i zacisnął wargi, musiał przyznać mu rację, podobnie jak Ivy, która z niechęcią przyjęła to do wiadomości.  –Wiem, że ta książka cię ciekawi, ale lepiej ją zostawmy tak gdzie ją znaleźliśmy. Mam wrażenie, że nie zaprowadzi nas to do niczego dobrego. – dodał stanowczo.
-Popieram! – wyrwała się nagle Abigail, omal nie spadając z ławki. Nie chciała się do tego przyznać, ale była zazdrosna o ten przedmiot. Przestał jej się podobać, kiedy dowiedziała się, że rzekomo potrafi przepowiedzieć przyszłość. Żywiła wręcz do niego urazę. Najchętniej to było go spaliła. – Zawsze miałam Wybitny z wróżbiarstwa, więc radzę wam się słuchać mojego przeczucia – dodała lekko zarozumiałym tonem i zadarła głowę, co sprawiło, że David musiał zagryźć wargi, żeby nikt nie usłyszał jego cichego śmiechu. 
James oparł się na jednej z ławek z wyraźną irytacją.
-Dobra, mówcie sobie co chcecie – rzekł – Zamierzam ją zatrzymać.
Ivy prychnęła pod nosem, co zwróciło jego uwagę. No tak zapomniał o niej.
-Póki co to mam ją ja – stwierdziła chłodno, a James uniósł oczy ku niebu – Więc nie wiem co zamierzasz w takim wypadku zrobić.
David patrzył na nich krzywo, jednak wiedział, że w żaden możliwy sposób nie wybije im tego z głowy, podobnie jak Abigail, która miała złe przeczucia, a ona zawsze ufała swojej intuicji.
James myślał gorączkowo jak przechytrzyć Gryfonkę. W myślach dziękował bogu, że nie jest Ślizgonką, bo byłoby to znacznie trudniejsze. Jego krótkie rozmyślania przerwał dzwonek na lekcje. David przestał opierać się o ławkę, w tym samym czasie, w którym Abigail z niej zeskoczyła z cichym tupnięciem, jednak to Ivy pierwsza dotarła do drzwi i złapała za klamkę.
-No dobra, pozwolę ci ją przechować – stwierdził łaskawie James, a blondynka tak jak przewidywał naburmuszyła się niesamowicie i zatrzymała się wpół kroku, jednak nim zdążyła odpowiedzieć Abigail wydała zduszony okrzyk. Spojrzeli w jej kierunku.
-O, matko sprawdzian z eliksirów! – wykrzyknęła, przyciskając dłonie do policzków.
David jęknął ze zrezygnowaniem, James już planował jak tu by się od tego wymigać, a Abigail pobiegła za Ivy, która już szybkim krokiem zmierzała w stronę klasy.
-Ivy, usiądziesz ze mną?



***

No i jest, może i krótki, ale grunt, że jest! Kolejny rozdział być może pojawi się szybko, choć jest na to jednoprocentowa szansa, to bardzo chciałybyśmy zrobić wam wakacyjną niespodziankę :P
Piszcie co sądzicie, nie bójcie się krytyki, bo my też się jej nie boimy.