poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Rozdział XI - Nocą z Davidem…




-Nieprawda, nie kazałem im. 
Wszyscy raptownie obrócili się w kierunku źródła głosu. 
-Jeszcze ty! – wrzasnęła Lily w stronę brata, który opierał się nonszalancko o murek – Znowu przyszedłeś, żeby prawic mi morały?!
-A ty znowu włóczysz się gdzieś po nocach z tym...
-Nie masz prawa wtrącać się w moje życie! To ja decyduje o tym co robię, z kim i gdzie! - krzyknęła rozgniewana zaciskając dłonie w pięści.
-Właśnie, że mam prawo, jestem twoim bratem i powinienem cię pilnować!
-A więc możesz sobie odpuścić, bo jestem na tyle duża, że nie potrzebuję niańki – odparła jadowitym tonem, kładąc dłonie na biodrach w  gniewnym geście.  
-W porządku – odparł beznamiętnie, ale zaraz dodał ostrzej – pod warunkiem, że przestaniesz się zadawać z tym idiotą.
Malfoy już od chwili, gdy pojawili się w uliczce odsunął się niezauważalnie od Lily, a teraz zupełnie ją ignorując ruszył bez słowa w kierunku wąskiego wyjścia z alejki. Ruda patrzyła na niego szeroko otwartymi  ze zdumienia oczami.
Nagle James wysunął się do przodu i zagrodził drogę Ślizgonowi.
-Dokąd to Malfoy? – zapytał mrużąc orzechowe oczy – jeszcze z tobą nie skończyłem.
-Wal się, Potter – odparł cicho - ty i twoja siostrzyczka. 
James błyskawicznie rzucił się w kierunku Scorpiusa, który osłonił się rękami. Jednak zanim Gryfon oddał cios, ktoś chwycił go od tyłu za barki i mocno odciągnął od blondyna.
-Opanuj się – syknął David do szarpiącego się Jamesa.
-Puszczaj mnie! – krzyknął – Muszę mu przywalić!
-Nie...Uspokój się – powiedział przez zaciśnięte z wysiłku zęby.
Malfoy zachichotał i zrobił kilka kroków w kierunku wyjścia z alejki. Po chwili zatrzymał się przy samym wylocie uliczki i powoli odwrócił się w stronę wciąż wyrywającego się Gryfona. Uśmiechnął się drwiąco i powiedział:
-Wiesz co, Potter? Żałosny jesteś.
James poczerwieniał ze złości.
Niespodziewanie wtrąciła się Abigail do tej pory stojąca z Ivy poza polem konfliktu.
-Wynocha! – krzyknęła do Ślizgona wskazując palcem w stronę głównej ulicy.
-No już !– warknęła Ivy wyjmując różdżkę, kiedy Malfoy ciągle stał w tym samym miejscu. 
-Zmieniam zdanie – powiedział beznamiętnie, jedna kątem oka zerkając na wycelowaną w niego różdżkę – wy wszyscy jesteście żałosni – w tym momencie zerknął na oniemiałą Lily. Wszyscy zauważyli to chłodne spojrzenie, pod którym orzechowe oczy Lily wypełniły się łzami.
Po chwili posłał im jeszcze jeden złośliwy grymas i zniknął za rogiem.
-Kretyn.. – mruknęła Ivy.
Lily cicho łkając odwróciła się do nich plecami i zaczęła się szybko oddalać. Abigail zerknęła po wszystkich i ruszyła za zapłakaną dziewczyną. Przez chwilę panowała cisza. 
-Puścisz mnie wreszcie? – warknął James do Davida i wyszarpnął się z jego uścisku. Szatyn lekko się skrzywił, a następnie spojrzał w kierunku w którym pobiegła Abigail, jednak obydwie dziewczyny zniknęły już w ciemnościach. Powoli z powrotem odwrócił się w stronę pozostałej dwójki.
-Zabije go! – wykrzyknął nagle James i kopnął lezący na ziemi kamień. Odgłos potoczył się echem między kamiennymi ścianami.
Ivy obserwowała w milczeniu jego poczynania. Również była zła, ale nie chciała jeszcze bardziej pogarszać sytuacji. 
-Chodźmy – powiedział w końcu David.
-Idźcie beze mnie. – warknął brunet, zataczając kółka wokół placu. 
David zrezygnowany wywrócił oczami.
-Ja rozumiem, że to twoja siostra, ale zostając tutaj niczego nie wskórasz.
-Nie obchodzi mnie to – wycedził James nawet nie patrząc w ich stronę.
Minęło parę minut zanim którekolwiek z nich się odezwało.
-Chodź już –powiedziała Ivy – już dawno powinniśmy być w zamku. Jeszcze dadzą nam po szlabanie. 
-Ma rację – podchwycił David.
James zatrzymał się raptownie, jednak ciągle na nich nie patrzył.
-I tak już dziś nic z tym nie zrobisz– dodała rozsądnie Ivy. W ciemności widziała jego napiętą twarz. Czuła, że udało im się go przekonać. I nie myliła się.
-Niech wam będzie – burknął. Wcisnął ręce do kieszeni i bez słowa wyszedł z  alejki. David zerknął na Ivy  i wzruszył ramionami. Oboje ruszyli za chłopakiem.
Gdy szli już zupełnie pustą główną ulicą Ivy nagle sobie o czymś przypomniała.
-Zaczekajcie – powiedziała, a David odwrócił się do niej, jednak James szedł dalej.
-Nie obchodzi mnie o czym sobie przypomniałaś! – wykrzyknął – Narazie!
Ivy ściągnęła brwi.
-Co za bachor – mruknęła, patrząc na jego oddalającą się sylwetkę.
-Nie przejmuj się. Przejdzie mu. Co ci się przypomniało?
-Co z Lily i Abigail? Przecież nie możemy ich tak zostawić.
Davd lekko zmarszczył brwi.
-Na pewno wróciły już do zamku, nie przejmuj się.
-No nie wiem...
-Będzie dobrze – powiedział pewnym tonem. Ivy zerknęła w kierunku miejsca, w którym się z nimi rozstali. Okolice spowijał nieprzenikniony mrok. 
-Mam nadzieję – odparła, jednak nie była do końca przekonana.


  *** 
Drzwi do sali wejściowej zaskrzypiały przeraźliwie gdy na nie naparli.
-Właź – szepnął David.
-A co Woźnym? – zapytała Ivy cicho przytrzymując otwarte odrzwia dłonią.
David tylko uśmiechnął się lekko i wepchnął ją do środka, by samemu po chwili stanąć w pustym holu i zamknąć za sobą ciężkie wrota.
-Ale...
-Ciiii....
 David  przycisnął palec do ust i rozejrzał się bacznie po nie oświetlonym pomieszczeniu.
-Dobra...Idziemy – szepnął i poszedł szybkim acz cichym krokiem przed siebie. Ivy chyłkiem ruszyła za nim.
Nagle szatyn skręcił za jakiś posąg i zniknął z jej pola widzenia. Blondynka przebiegła wzrokiem po ciemnym korytarzu.
-David? – szepnęła – Gdzie jesteś?
Poczuła się niepewnie będąc sama w tym wszechogarniającym mroku, a zresztą nie chciała spotkać się z szkolnym woźnym. Już miała zacząć iść bez Davida, gdyż pomyślała, że po prostu zostawił ją samą, gdy nagle usłyszała jego głos dochodzący tuż zza posągu.
-Na co czekasz? Chodź tutaj.
Ivy mile zaskoczona, wykonała polecenie. Teraz już zupełnie nic nie widziała.
-Lumos – ponownie usłyszała jego głos. Był bardzo blisko.
Gdy rozbłysło światło zauważyła, ze znajdują się w wąskim kamiennym korytarzu. Nigdy wcześniej tutaj nie była.
-Co to za miejsce?
-To skrót – powiedział i zaczął iść w kierunku gdzie korytarz skręcał.
-Skrót do czego? – spytała usiłując dotrzymać mu kroku.
-Do naszej wieży – wyjaśnił.
Jej oczom ukazały się schody, które zajmowały cała szerokość korytarza. David wszedł na nie pewnym krokiem.
-Nigdy tutaj nie byłam.
- Bo to tajne przejście.
-A dużo osób o nim wie?
-Chyba tylko ja i James. A teraz jeszcze ty – rzekł – ale nie mów o tym innym. Bo inaczej przestanie być tajne – dodał z uśmiechem.
Ivy niewiele myśląc weszła za nim po kamiennych stopniach.. Jedynym źródłem światła była różdżka Gryfona.
Po paru minutach dotarli na sam szczyt. Schody kończyły się najmniejszymi drzwiami jakie Ivy kiedykolwiek widziała. Kiedy David stanął przed nimi sięgały mu zaledwie do połowy uda. Gryfon schylił się i pociągnął za metalowe kółko. Drzwi lekko się uchyliły.
-Tylko uważaj jak będziesz schodzić – szepnął i wyszczerzył się do niej, a następnie szarpnął za uchwyt. Przez mały utwór Ivy rozpoznała rzadko odwiedzany korytarz prowadzący do nieużywanych sal sprzed bitwy. Uczniowie rzadko się tutaj zapuszczali. Nawet duchy niezbyt często odwiedzały to miejsce.
David  klęknął i włożył głowę do otworu.
-Droga wolna – powiedział i wyskoczył. Jego postać zniknęła z jej pola widzenia i sekundę później usłyszała  tupniecie o posadzkę.
Ivy wystawiła głowę przez przejście i zerknęła w dół .
David właśnie otrzepywał szatę z kurzu po zetknięciu z posadzką.
-Skacz – szepnął zachęcająco.
 Ivy oceniła wysokość na jakieś pięć stóp.
-A może mam ci pomóc? – spytał z uśmiechem.
-Myślę, że jednak sobie jakoś poradzę sobie – odparła tym samym żartobliwym tonem.
Kiedy Ivy zeskoczyła na ziemię David zamknął za nią drzwiczki. Gdy obróciła się okazało się, że z tej strony to mały obraz przedstawiający  martwą naturę.
-Fajne przejście – stwierdziła.
-A tak...znaleźliśmy je na takiej mapie...
-Na jakiej mapie pokazane są tajemne przejścia? – spytała zaciekawiona.
-A na takiej....W każdym razie nie mojej – powiedział i znowu się wyszczerzył  – Nie stójmy tu jak jakieś kołki. Chodź.
Ivy i David ruszyli dosyć wąskim korytarzem do nowej części zamku odnowionej po bitwie. Było słychać tylko ich ciche kroki
Ivy czuła się nieco niezręcznie. Temat Quidditcha został wyczerpany do cna. Ponownie uświadomiła sobie, że nic ich nie łączy poza treningami i pasja do gry.
Do meczu ze Ślizgonami zostały niecałe dwa tygodnie, mimo, że  na boisku widywali się prawie codziennie zawsze rozmawiali tylko o szkole i Quidditchu. Pomimo, ze on i James chodzili z nią do jednej klasy już szósty rok to znała ich tylko bardzo powierzchowne. A o ile można było powiedzieć, że Davida całkiem lubiła, to z Jamesem bez przerwy wchodziła w spory. Na każdym polu mieli inne zdanie i oboje nie potrafili zaakceptować swoich  odmiennych poglądów. Jedyną cechą wspólną jaką posiadali był ośli upór. 
Ivy gorączkowo szukała w myślach jakiegoś tematu do rozpoczęcia rozmowy. Ta cisza stawała się coraz bardziej niekomfortowa.
Nagle przypomniała sobie sytuacje w barze, gdy Abigail za wszelką cenę unikała tematu treningu. Postanowiła Davida o to teraz zapytać, by przerwać krepujące milczenie,  a przy okazji zaspokoić swoją ciekawość.
-A...A właściwie to o co chodziło Abigail dzisiaj w barze? No wiesz z tym treningiem?
-Aaa to...-David zaśmiał się na samo wspomnienie – no cóż....-zaczął wciąż się uśmiechając – powiedzmy, że zaskoczyła nas swoją obecnością po treningu...
-A dlaczego nie chciała o tym mówić?
Chwilę milczał zastanawiając się nad odpowiedzią.
-No dobra powiem ci – oznajmił w końcu najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać – tylko nie mów, że ci powiedziałem.
-Jasne, nie ma sprawy – odparła szybko. Zżerała ją ciekawość - To o co chodziło?
-Spotkaliśmy ją po treningu, a dokładniej....w naszej szatni.
Ivy spojrzała na niego nie ukrywając zdumienia.
-Jak to? Czego ona niby tam szukała?
David wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
-Nie trudno się domyślić.
-Chyba żartujesz...
David tylko wzruszył ramionami.
-No...nieźle..- mruknęła Ivy i z niedowierzającym uśmiechem pokręciła głową. 
Nagle zatrzymali się raptownie, słysząc szybkie i ciche kroki z naprzeciwka.
-Woźny – szepnęła Ivy i oboje ruszyli prędko w przeciwnym kierunku starając się robić przy tym jak najmniej hałasu.
Po chwili z powrotem znaleźli się w starej części zamku. Kroki stawały się coraz głośniejsze, jednak David nagle się zatrzymał.
-Poczekaj...to nie woźny – powiedział, niespodziewanie, wbijając wzrok w ciemność.
Ivy poczuła jak serce podchodzi jej do gardła, jednak spróbowała tego nie okazywać i wsłuchała się się w dźwięki. Były szybkie i delikatne. Z pewnością nie należały do ciężkich buciorów woźnego.
Oddech Davida przyśpieszył lekko. Ivy zupełnie skamieniała. Kroki rozbrzmiewały coraz bliżej i odbijały się echem od nagich ścian. Brak jakiegokolwiek światła uniemożliwiał im dostrzeżenie postaci kryjącej się w mroku i prędko zmierzającej w ich stronę. Z każdą sekundą odczuwali coraz większe napięcie. Jednak kiedy zdawało im się, że postać zaraz pojawi się w zasięgu ich wzroku kroki nagle ucichły. David i Ivy wstrzymali oddech.
Niepewność stawała się nie do zniesienia. Oboje oczekiwali w napięciu, na to co zaraz się wydarzy..
Niespodziewanie usłyszeli cichutki szept w pobliżu i nagle korytarz rozświetliła mdła poświata.




***
Wybaczcie, że tyle nam to zajęło, ale po prostu gdy wreszcie weźmiemy się za pisanie wychodzi nam raczej parodia niż normalny rozdział. Zbyt dobrze się przy tym bawimy ;)
Pozdrawiamy wszystkich czytelników i mamy nadzieję, że rozdział się podobał.