czwartek, 8 listopada 2012

Rozdział XIV - Potwór w ciemności


Abigail z głośnym westchnieniem opadła na łóżko i zatonęła w warstwach puchowej pościeli i koców. Jej dormitorium było bardzo przytulne, jednak nie różniło się aż tak bardzo od innych. W pokoju były cztery drewniane łóżka z ciężkimi zasłonami, przywiązanymi do masywnych, zdobionych kolumn, a tuż obok nich stały nieduże stoliki nocne. Skrzaty dbały, aby na którymś z nich zawsze stał dzbanek świeżej wody, gdyby ktoś poczuł pragnienie. Jednak oni częściej prosili je raczej o kubek ciepłego kakao lub gorącej herbaty malinowej, niż wody. W rogu stał nieduży piecyk, by ogrzać ich nisko sklepione sypialnie. Mimo, że dormitoria jak i pokój wspólny znajdowały się pod ziemią, wcale nie sprawiały nieprzyjemnego, klaustrofobicznego wrażenia jak lochy. Wręcz przeciwnie – emanowały ciepłem i gościnnością, a przez małe okienka wpadało zaskakująco dużo słonecznego blasku. Cienkie źdźbła trawy, przykryte pomarańczowo –żółtymi liśćmi, znajdowały się na poziomie wzroku, w pokojach silnie odczuwało się  powiązanie z naturą. Nawet dało się wyczuć lekki zapach ziemi.
Abigail nie poszła dziś na kolacje, chyba jako jedyna. Zerknęła na niewielkie  okna nad swoim łóżkiem. Słońce zaszło już za horyzont zostawiając, jedynie czerwonawą łunę. Było ciemno, jednak widziała jak wiatr smagał gałęziami drzew w Zakazanym Lesie.
Nie długo miała sie tam znaleźć. Ivy powiedziała jej, że James i David byli tam mnóstwo razy, a przynajmniej tak wynikało z ich przechwałek. To trochę zachwiało jej pewność siebie i teraz nie potrafiła zdecydować czy dobrze postąpiła zgadzając się na to. Była zbyt lekkomyślna, doskonale o tym wiedziała. Jednak skoro już się stało, nie było sensu się zamartwiać… A cała ta sytuacja miała jeden wielki plus – spędzi czas z Jamesem, choć nie była pewna czy jest nim zauroczona tak samo jak na początku. Powoli zaczynała zauważać w nim wady… Tak już z nią było. Przypomniała sobie dzisiejsze spotkanie z Davidem. Było tak zabawnie...Powróciła do rzeczywistości i spojrzała w małe okienko przy suficie.
 Mogła dostrzec juz pierwsze gwiazdy migające na niebie. Uwielbiała na nie patrzeć. Ponownie westchnęła ciężko. Pora ich zadania, nieubłaganie się zbliżała. Nie bała się wejść do lasu - uważała, że to wszystko co o nim mówią jest mocno przesadzone, skoro Jamesowi i Davidowi udawało się uchodzić z niego cało za każdym razem. Za to obawiała się czego innego. Ivy. A raczej tego, że także się nie boi i mogłaby jej odebrać księgę. Problem tkwił w tym, że gdyby zdobyła ją Abigail na pewno nie trzymałaby jej samolubnie dla siebie i nie miałaby oporów z dzieleniem się nią z Ivy czy nawet Davidem i Jamesem.  A co do Gryfonki nie była przekonana czy ona też postąpiłaby w ten sposób… Chyba wciąż nie przepadała za Abigail, a co dopiero za takim Jamesem.
 Lecz w głowie odzywał się tez drugi głos. Taki, który przypominał jej, że to ona ją odnalazła. Ona znalazła skrytkę. Gdyby nie ONA to nikt by nawet o niej nie wiedział... może i byłoby lepiej, gdyby tak było. Gdyby żadne z nich się o tym nie dowiedziało.
Abigail ponownie spojrzała na niebo, a potem na złoty zegarek na lewym nadgarstku: dochodziła ósma. Nie pozostało jej wiele czasu. Wstała z łóżka i wyjęła ze swojego kufra beżowy kożuszek, czapkę, szalik i rękawiczki, które były już czyste po zabawie w błocie. Ach, te skrzaty są takie kochane – pomyślała.
Kiedy była już gotowa wyszła z dormitorium i przechodząc przez dość niski tunel, znalazła się w okrągłym pokoju wspólnym. Uwielbiała go. Grube dywany, mięciutkie pufy, wielkie, zapadające się rozkosznie fotele i sofy obłożone wzorzystymi poduszkami w barwach Huffepuffu, a na środku ogromny, piękny kominek, w którym zawsze płonął ogień. Puchoni lubili piec nad nim różne drobne przekąski, które dawały im skrzaty, jeśli tylko się je o to poprosiło. Ze względu braku okien na ścianach wisiały piękne tkane dywany przedstawiające naturę. W pokoju unosiła się woń najróżniejszych kwiatów i roślin, które znajdowały się w każdym wolnym miejscu. Były nawet takie, które podśpiewywały czasem cichym, słodkim głosem, tańczyły na widok promieni słońca albo skrzeczały, jeśli nie zostały podlane należyta ilością wody.
Jednak rzeczą, która Abigail najbardziej lubiła  w tym pomieszczeniu było okno, ale nie byle jakie okno: to było okrągłe, lekko wypukłe, miało jakieś dziesięć stóp średnicy i znajdowało się na suficie. Dzięki temu doskonale widzieli niebo., które  w tej chwili zasnuło się już aksamitną czernią.
Abigail podeszła do wielkich beczek położonych na płask, otworzyła wieko jednej z nich i pochylając się lekko wyszła z przytulnego pokoju wspólnego. Znalazła się w chłodnym korytarzu, nieopodal którego znajdował się obraz przedstawiający martwa naturę, prowadzący do kuchni.
Przeszła przez krótki korytarz, następnie wspięła się po schodkach wyprowadzających z podziemi. W Sali wejściowej nikogo nie było, postanowiła więc skierować się do Wielkiej Sali, gdzie – jak się domyśliła – zastanie Jamesa I Davida, jedzących kolacje. Gdy beztrosko szła przez Salę Wejściową, gdzieś z boku usłyszała perlisty śmiech, niosący się echem po wysoko sklepionym pomieszczeniu. Obróciła się w tamtą stronę zaciekawiona. Skrzywiła się na widok osoby, do której należał śmiech, wciąż pamiętała ich krótkie spotkanie. Postanowiła dać jej jeszcze jedną szansę, może to było złe pierwsze wrażenie... Zaczęła iść w kierunku Vivian, która rozmawiała z kimś, kogo nie widziała. Kiedy podeszła bliżej rozpoznała rozmówcę Ślizgonki. To był James!
Poczuła lekkie ukłucie zazdrości, na widok uśmiechniętej twarzy chłopaka. Jednocześnie była lekko zawiedziona, bo rozmawiając z nią nigdy nie wydawał się tak ożywiony, a czasem nawet miała wrażenie, że ją zbywa. W tym momencie Vivian ją zauważyła. Brunetka zmierzyła ją spojrzeniem, lekko mrużąc oczy. Nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną. Abigail nie zniechęcając się tym podeszła do nich i przywitała się wesoło, ale tylko James jej odpowiedział. Vivian wpatrywała na nią spod podniesionych brwi. Była od niej niemalże o głowę wyższa i prawie dorównywała Jamesowi wzrostem, a trzeba nadmienić, że James nie należał do najniższych.    
-Spotkałyśmy się, ale nie miałyśmy okazji się poznać – powiedziała Abigail, nie zrażona jej zachowaniem.
-Ach, fakt – odezwała się chłodno. Miała dość niski, acz przyjemny głos – pamiętam. To wtedy wszystkie moje podręczniki wylądowały przez ciebie w błocie.
  -Eem...Wybacz, to było niechcący – powiedziała Abigail, przypominając sobie tę sytuację. Zdziwiła się, że można trzymać urazę tak długo przez taką drobnostkę tym bardziej, że od razu po tym zdarzeniu ją przeprosiła.
Vivian skwitowała to wzruszeniem ramion i szybko odwróciła się z powrotem do Jamesa przysłuchującego się ich krótkiej wymianie zdań w milczeniu.
-James, może chciałbyś się gdzieś przejść – w tym momencie wymownie zerknęła na Abigail – ZE MNĄ? - zapytała aksamitnym głosem, przybliżając się do niego i niby przypadkiem muskając jego ramię dłonią. James wydawał się nie zwrócić uwagi na jej uwodzicielski gest, wciąż patrząc w jej migdałowe oczy.
Abigail stała nieco z boku przyglądając się tej scenie. Zerkała na tą doskonałą wręcz dziewczynę. Po raz pierwszy poczuła się gorsza i zrozumiała że nie ma z nią szans. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś takiego. Zrobiło jej się potwornie przykro, jednak starała się to ukryć. Zerknęła na nich.
Vivian ponownie uniosła swoją smukłą dłoń, która tym razem spoczęła na ramieniu chłopaka. James zerknął na jej dłoń wykonującą subtelne ruchy po jego obojczyku ukrytego pod białą koszulą. Ponownie spojrzał w jej złociste oczy, otoczone wianuszkiem czarnych rzęs. Dziewczyna przesunęła dłoń dalej i zaczęła bawić się końcówką kołnierza. Zbliżyła się do niego jeszcze bardziej i teraz niemalże się ze sobą stykali. Podniosła jedną brew, przekrzywiając lekko głowę.
-To jak będzie? – zapytała ze słodkim uśmiechem.
Abigail cicho, niemalże niesłyszalnie westchnęła. Ze zrezygnowaniem odwróciła się i tak by nie zwrócić na siebie ich uwagi, i zaczęła się oddalać. 
James spojrzał na dłoń Ślizgonki, tym razem spoczywającej na jego klatce piersiowej.
-Hmm… -mruknął jakby w zamyśleniu.
Abigail odwróciła głowę. W sumie nie wiedziała po co - było oczywistym, że się zgodzi. Smutnym wzrokiem zerknęła na Jamesa. Jednak chłopak zrobił coś czego się po nim zupełnie nie spodziewała – pokręcił głową! Nie zgodził się! Nie zgodził się na propozycję absolutnie idealnej Vivian! Z lekkim szokiem wpatrywała się  w jego dalsze poczynania.
Gryfon jednym nieczułym ruchem strącił dłoń Ślizgonki i wyminął bez słowa zostawiając ją oniemiałą. Abigail musiała się powstrzymywać, by nie zacząć skakać z radości na widok Jamesa zmierzającego w jej stronę. W pewnym momencie Gryfon zatrzymał się.
-Jestem już umówiony – rzucił przez ramię do stojącej bez ruchu Vivian  – Chodź Abigail – powiedział do rudej, która nie mogąc się pohamować chwyciła go pod ramię uśmiechając się od ucha do ucha. Chłopak westchnął i pozwolił się jej poprowadzić w stronę wyjścia. Kiedy byli już w połowie drogi, Abigail odwróciła się na moment i posłała dziewczynie tryumfalny uśmiech. Piękna twarz Ślizgonki wykrzywił grymas złości.
Abigail ponownie spojrzała na Jamesa.
-Myślałam, że ci się podoba– powiedziała, zadzierając głowę by spojrzeć w jego orzechowe oczy, które utkwione były w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie.
-Jest ładna… ale to wciąż Ślizgonka – odpowiedział, wymawiając ostatnie słowo z lekką odrazą.
-Ale na początku… -zaczęła Abigail, przypominając sobie jak po przybyciu Vivian do szkoły, James wydawał się być nią oczarowany.
-To było… - przerwał jej, jednak zawahał się na moment –…to było chwilowe. Nie mówmy już o tym.
Abigail uśmiechnęła się szeroko. Dobry humor wrócił jej w mig.


* * *


-Wiedziałem, że przyjdziesz, Ivy – powiedział James do blondynki, patrzącej nieufnie na linie lasu – Czyżbyś się bała?
-Nie – odparła krótko, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
-Boi się, widzę to – szepnął do Davida z wesołością w głosie, tak by tego nie dosłyszała. Szatyn w odpowiedzi tylko się uśmiechnął. Jednak nie uszło to uwadze Ivy, . 
-Niby skąd mamy wiedzieć, że nas nie oszukacie? - zapytała, zwracając się w ich stronę.. 
-Musisz nam zaufać – powiedział James, z lekkim uśmieszkiem.
-Prędzej utopię się w jeziorze niż to zrobię. - fuknęła.
Brunet zaśmiał się tylko i lekceważąco wzruszył ramionami. Właśnie miała wygłosić kazanie, co o tym wszystkim sądzi, jednak postanowiła nad sobą zapanować i jakoś przemówić do ich rozsądku.
 –Posłuchajcie…
 w tym momencie David przekrzywił głowę i spojrzał na nią. Wyglądał tak niewinnie z tą kolorową czapką z pomponem na głowie... Jednak James najwyraźniej nawet nie zamierzał zawracać sobie głowy Gryfonką, bo odszedł nieco na bok i z zadowoloniem na twarzy wpatrzył się w rozgwieżdżone niebo. Ivy postanowiła go zignorować. Spojrzała w szmaragdowe oczy Davida, który czekał na to co powie. Przyjęła z ulgą, że chociaż on jej wysłucha.
 -Nie powinniśmy wchodzić do lasu. To niebezpieczne, coś może się nam stać…
-Oj, daj spokój! Będzie fajnie! – przerwała jej Abigail, potwierdzając przypuszczenia Ivy, co do tego, że nie może na nią liczyć w tej sprawie.
-Naprawdę sądzisz, że w tym lesie czekają na ciebie pluszowe misie? – zapytała ostro, na moment się do niej odwracając, jednak zaraz znów spojrzała na Davida – To naprawdę zły pomysł. Załatwmy to jakoś inaczej, ale nie tak!
-Co z ciebie za Gryfonka? – zapytał nagle James, który cały czas przysłuchiwał się rozmowie, a Abigail zadała sobie w myśli to samo pytanie. Nie wypowiedział tego obraźliwym albo kpiącym tonem, jednak i  tak dotknęło ją to do żywego.
Usta Ivy zamieniły się w wąska kreskę, a pięści zacisnęły się tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Krew w niej zawrzała. 
-Nie jestem tchórzem…- wycedziła przez zaciśnięte zęby. Była tak zdenerwowana, że aż zadrżały jej mięśnie. Już nawet nie czuła panującego zimna.
-Więc udowodnij – palnął James, a David przyglądał się tej wymianie zdań z zagadkową miną.
W tej chwili czuła, że jest zdolna do wszystkiego i tak naprawdę nie obchodziło ją co się stanie. Nikt nie będzie nazywał jej tchórzem.
-Proszę bardzo – warknęła i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzew nawet na nikogo się nie oglądając. Włożyła ręce do kieszeni, uprzednio naciągając na głowę głęboki kaptur. Przed sobą ujrzała grube i oświetlone bladym blaskiem księżyca pnie.
Abigail nieco niepewnie obejrzała się na nich i ruszyła za Gryfonką.
James i David przybili sobie piątkę i dogonili dziewczęta.
-Na kogo stawiasz? -szepnął James na ucho Davidowi. Widzieli przed sobą sylwetki dziewczyn, Ivy szła przodem - Założę się o galeona, że Abigail wymięknie pierwsza, a ty?
 -Abigail zależy na tej książce i wytrwa, jestem pewien -powiedział cicho David tak aby tylko James mógł go usłyszeć.
 Powoli zbliżali się do granicy Zakazanego Lasu.
-Nie, żebym tchórzyła na samym początku ale jesteście pewni że mamy tam iść?- spytała po chwili Abigail, odwracają się do nich. Nie bała się wejść do lasu, ale nie była do końca przekonana.
 Najgorsze było to, że uświadomiła sobie to dopiero teraz.
-W stu procentach – odparł James patrząc na ciemną linie drzew – Jeśli chcesz możesz się wycofać – dodał szczerząc zęby.
-Nie, nie…- odpowiedziała szybko, przywołując na twarz uśmiech – Chciałam tylko się upewnić. No bo skoro idziecie z nami nie ma czego się bać… prawda?- zapytała, modląc się w duchu aby odpowiedzieli twierdząco.
-Nie licz na to –wtrąciła się Ivy, nawet na moment się nie zatrzymując - zastawią nas tutaj na pastwę losu i jeszcze będą mieli z tego ubaw. Próbowałam ci to powiedzieć wcześniej, ale nie słuchałaś. A jeśli spróbujecie nas oszukać – w tym momencie zwróciła się do chłopaków-  to popamiętacie, a szczególnie ty – tu zwróciła głowę w stronę Jamesa.
-Och… naprawdę, przykro mi że masz o nas takie złe zdanie. – powiedział z udawanym żalem i w tym momencie Ivy poczuła wielką chęć, by go walnąć - Idziemy, idziemy nie zatrzymujemy się! No dalej, panie przodem- rzekł kłaniając się lekko i wskazując dłonią na głębie lasu, gdy Abigail z niepewną miną stanęła w miejscu.
Ruda dołączyła do Ivy, która pewnie zagłębiała się w las. 
Otaczały ich wysokie, ponure drzewa, które górowały nad nimi tworząc koronę ubraną w suche, powykręcane liście. Było tutaj zimno i  dziwnie strasznie. Obydwie poczuły lekkie ukłucie strachu na ten widok, jednak żadna z nich nie chciała tego okazać.
-A dokąd tak w ogóle mamy iść? - spytała Abigail.
-Prosto przed siebie – odpowiedział luźno David i wskazał ręką ich trasę.
-Aha… A daleko?
-Dopóki któraś z was nie wybiegnie z krzykiem –w tym momencie uśmiechnął się rozbrajająco.
Puchonka mruknęła tylko coś w odpowiedzi i odwróciła się z powrotem, by nie wpaść na jakieś drzewo.
Kiedy oglądały się nie widziały już za sobą świateł z zamku. Gdzieś niedaleko  słyszały kroki Davida i Jamesa, którzy najpierw śmiali się i żartowali, jednak po jakimś czasie zaczęli zniżać głosy aż w końcu całkowicie zamilkli, jakby nawet ich przytłoczyła ich ta potworna cisza zmącona jedynie odgłosami ich kroków.
Teraz znacznie bardziej odczuwały strach i niepewność, a im dalej szły tym bardziej żałowały, że dały się w to wciągnąć, jednak żadna z nich nie chciała się do tego przyznać.  Było zimno, przeraźliwie cicho i potwornie ciemno, a najgorsze w tym wszystkim było to, że po jakimś czasie zorientowały się, że słyszą tylko własne kroki , a James i David gdzieś zniknęli.
-Gdzie oni są? – szepnęła Ivy, rozglądając się lekko na boki.
Abigail obróciła się zatrwożona, lecz nie zobaczyła nic poza zarysem pni chowających się w ciemności.
-Kiedy ich tu nie ma… Jakoś bardziej się boję…- wyszeptała przybliżając się nieco do Ivy. Fakt, że ktoś przy niej był dodawał jej otuchy.
-Wątpię aby faktycznie ich tu nie było. Na pewno gdzieś się czają i tylko czekają na odpowiedni moment, żeby nas nastraszyć – powiedziała blondynka opanowanym tonem, jednak wewnątrz czuła jak serce podchodzi jej do gardła z każdym kolejnym mijanym drzewem. Abigail tylko uśmiechnęła się nieznacznie w odpowiedzi, jednak wcale nie czuła się zbyt szczęśliwa w tej chwili.
W oddali usłyszały trzask łamanych gałęzi, na co obie aż podskoczyły. Na moment przystanęły usiłując wypatrzyć coś w ciemności, jednak nie dostrzegłszy niczego, ruszyły dalej. Abigail obejrzała się za siebie: Widziała tylko mgłę oplatającą pnie drzew. Nie było żadnych roślin ani trawy, gdyż nie docierały tutaj promienie słońca. Ziemia była goła i zimna, przykrywały ją tylko zeschłe igły i  gałęzie. Posępne korony drzew górowały nad nimi i tworzyły sklepienie tak gęste, że przebijało się przez nie tylko część księżycowego blasku, tworzącego jasne plamy na ściółce. Złowróżbna cisza napawała je niewyjaśnioną trwoga, jednak starając się nie okazywać lęku, szły przed siebie. Każdy ich krok wydawał im sto razy głośniejszy niż zwykle. Nieświadomie, obracały się co chwila, czując dziwne mrowienie na karku. Nieobecność Davida i Jamesa potęgowała jeszcze to uczucie.  Mimo to żadna z nich nie chciała okazać się gorsza, więc uparcie zagłębiały się w ciemność.




Nagle rozległ się trzask łamanych gałęzi, jednak tym razem znacznie bliżej. Abigail z cichym piskiem chwyciła Ivy za ramię, w jednym momencie stając tuż przy niej. Ivy nawet nie drgnęła i wpatrując się w ciemność. Miała wrażenie, że zaraz serce wyskoczy jej z piersi. Słyszała płytki oddech Abigail przy uchu. Nastała potworna cisza, w której nic się poruszyło. W końcu Ivy zebrała się na odwagę i odezwała się cicho:
-David? James?
Nikt im nie odpowiedział.
-Wracajmy… -szepnęła Abigail ciągnąc Gryfonkę za łokieć.
Zrobiły parę ostrożnych kroków do tyłu wciąż przyglądając się czujnie ciemności przed nimi. Ruda próbowała pocieszać się myślą, że to coś zupełnie niegroźnego, może po prostu jakieś małe zwierzę nieopacznie nadepnęło na gałązkę… Chciała nawet powiedzieć to Ivy, jednak głos uwiązł w jej gardle. Spojrzała na dziewczynę, która powolnym ruchem sięgnęła do kieszeni po różdżkę. Wyciągnęła ją przed siebie gotowa do rzucenia jakiegoś zaklęcia. Przełknęła ślinę.
Ponownie rozległ się trzask, a zaraz potem następny… to coś się do nich zbliżało.
Przerażone zupełnie skamieniały. Abigail ścisnęła ją za ramię tak mocno, że aż poczuła w nim ból.
Noc rozdarło głośne wycie.
 Bez żadnego ostrzeżenia w tym samym momencie obydwie zaczęły uciekać.



* * *


Ivy pobiegła w zupełnie inną stronę niż Abigail, jednak zdała sobie sprawę z tego dopiero, gdy dziewczyna znikła z jej pola widzenia. Dopiero po chwili zatrzymała się i lekko dysząc oparła się o pień drzewa. Nie miała już siły biec. Bała się o to co stało się z resztą, nie miała pojęcia gdzie mogą być. Miała nadzieję, że rudej nic nie jest…
Z daleka usłyszała, że coś porusza się w ciemności, z miejsca, z  którego przybiegła. To mogła być Abigail, ale równie dobrze jakieś niebezpieczne zwierze. Serce podeszło jej do gardła. Wstrzymała oddech.
-Chodź tutaj .
Niespodziewanie usłyszała szept,  z zupełnie innej strony, jak gdyby dobiegał zza drzew przy których stała.
-Abigail to ty?
-Nie ma czasu, chodź. Tu jest bezpiecznie.
-Ale skąd ty…
-Pośpiesz się, Ivy.
Ze strachem obejrzała się za siebie i szybko ruszyła w stronę głosu, odchylając gałęzie starych świerków.



***


Abigail niemal na oślep przebiegała między grubymi konarami. Koncentrowała się tylko na tym, by nie potknąć się o liczne korzenie wystające z ziemi i nie wpaść w jakieś drzewo. Nagle zdała sobie sprawę, że jest sama, a Ivy gdzieś zniknęła. Biegła najszybciej jak tylko mogła, nie zatrzymując się ani na moment. Wciąż daleko za sobą słyszała tętent czegoś dużego i ciężkiego. Cokolwiek to było, goniło ją i było coraz bliżej. Wystająca gałązka odgięła się pod jej wyciągniętymi dłońmi i uderzyła w policzek, zostawiając po sobie czerwony ślad. Nagle potknęła się o wystający korzeń, który skrył się w ciemności i niefortunnie upadła na ziemię. Z kieszeni wypadła jej różdżka i teraz panicznie próbowała ją odnaleźć. Zdała sobie sprawę, że ciężkie kroki, nieco spowolniły i teraz kierowały się prosto w jej stronę. Najciszej jak potrafiła obróciła się na plecy. Odepchnęła się nogami od ziemi i zetknęła się plecami z pniem drzewa. „Niedobrze…”, pomyślała, wpatrując się w zwierzę przed nią. Wydawało się rozglądać i węszyć w poszukiwaniu czegoś. Słyszała bicie własnego serca, jednak nie śmiała choćby drgnąć, strach zupełnie ją sparaliżował, a bez różdżki była całkowicie bezbronna.
„Błagam niech mnie nie zauważy, błagam niech mnie nie zauważy”, powtarzała w myślach, jednak na nic się to zdało.
 Stwór w jednej chwili przestał węszyć i obrócił się w jej stronę. Ciemne ślepia spoczęły na jej skulonej postaci.
Potwór wydobył z siebie obrzydliwe warknięcie i powoli ruszył w jej stronę.


 
* * *


-Słyszałeś coś? – zapytał David, idącego obok Jamesa.
-Nie. Nic, a nic – odparł, bacznie rozglądając się po lesie – Wciąż nie mogę uwierzyć, że je tak po prostu zgubiliśmy.
-Ja tak samo...No ale w tych ciemnościach wszystko jest możliwe… W każdym razie musimy je znaleźć przed rankiem – stwierdził David, pocierając przemarznięte dłonie.
-Musimy – potwierdził James, całkowicie poważnym tonem. David pierwszy raz widział go w takim stanie. Wyglądało na to, że faktycznie się martwi. – rozdzielmy się, szybciej je znajdziemy – dodał po chwili.
-Dobra – zgodził się, szatyn – Spotkamy się przed zamkiem.
Gryfoni poszli w dwie różne strony, trzymając różdżki w pogotowiu.
Po paru minutach James przestał słyszeć kroki kolegi. Świadomość tego, że jest całkowicie sam wzbudziła w nim czujność i ostrożność. Najlżejszy szelest sprawiał, że serce podchodziło mu do gardła i rozglądał się uważnie na boki. Przez jakiś kwadrans nie działo się nic szczególnego i już miał obrać inny kierunek, gdy wtem dostrzegł dość daleko pomiędzy drzewami jasna plamę. Zmrużył oczy, jednak nie potrafił zidentyfikować co to może być. Ruszył w tamtą stronę, ciągle trzymając wyciągniętą różdżkę. Słyszał bicie swojego serca.
Dopiero, gdy nieco się zbliżył rozpoznał jasne włosy Ivy, która siedziała na ziemi i pochylała się nad czymś.  Zdziwiło go to, ale jednocześnie poczuł ulgę. Co ona mogła tu robić? Nie myśląc nad tym dłużej, podszedł do niej.
-Ivy – odezwał się cicho, na co ta podniosła głowę i jakby wyrwana z transu spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Co ty tu robisz?
-To chyba ja powinienem zadać ci to pytanie. – odparł James, wymownie zerkając to na otaczającą ich ponurą scenerie – to chyba nienajlepsze miejsce na piknik.
-To ja chcę o coś zapytać – powiedziała wpatrując się w jego twarz.
-Nie ma teraz na to czasu, musimy iść sprawdzić co z resztą.
Ivy wstała z miejsca i podeszła do niego. Dopiero kiedy się zbliżyła i podstawiła mu pod nos lśniącą nawet w ciemności okładkę, rozpoznał księgę. Instynktownie wsunął ręce do pustych już kieszeni.
-Musiała mi wypaść. Kiedy tędy szedłem… – mruknął i sięgnął po książkę, którą Ivy w jednej chwili schowała za plecami. Sądził, że dziewczyna wtrąci teraz jakąś wredną uwagę na temat jego niefrasobliwości , albo rzuci w jego kierunku parę nieprzyjemnych epitetów. Był na to całkowicie przygotowany, wymyślił już nawet dobrą ripostę. Jednak tak się nie stało.
-To nie wy napisaliście to co jest w środku, prawda? – zapytała  cichym, zaniepokojonym tonem, który zdradzał lęk, tonem który był mu zupełnie obcy. Lekko osłupiały jej zachowaniem, obserwował jak powoli wyjmuje zza pleców książkę. Otworzyła ją we właściwym miejscu i pokazała mu wykaligrafowany na środku strony  tekst, oświetliła go delikatnie różdżką, a on chcąc nie chcąc przybliżył się do niej, by go odczytać.


Gdy dzień narodzenia nadejdzie

Strzeżcie się nieuniknionego

Odpowiedzi znajdziecie

W mroku w dnia środku,

A niespodziewany gość

 początkiem wszystkiego będzie.


-Co to jest? – zapytała cicho, przyglądając się jego orzechowym oczom, które powoli przesuwały się po napisanym ozdobnym pismem słowach.
-Nie wiem… Coś jakby zagadka - odparł James przyglądając się pochyłym literom, choć oglądał je już wiele razy – To pojawiło się już jakiś czas temu. Próbowałem to rozwiązać, ale nie jestem najlepszy w te klocki…
-domyślam się – mruknęła Ivy, nie mogąc się powstrzymać.
-A już myślałem, że doznałaś duchowej przemiany –wycedził chłopak i dodał półgębkiem - Na co ja liczyłem…
Nagle Ivy  wydała z siebie zduszony okrzyk i wskazała na księgę.
-Spójrz!
Oboje pochylili się nad kartami księgi, niemal stykając się głowami. Obok poprzedniej zagadki, zaczęły pojawiać się nowe litery, z których powoli powstawały słowa, zupełnie jak gdyby ktoś pisał je niewidzialną ręką.
-Czas niebłaganie mija… nadzieje kończy zmierzch… Przez cień… kroków wydeptanych śladem… podąża… śmierć… -odczytał James i w tym samym momencie spojrzeli na siebie. Ivy poczuła nieprzyjemny dreszcz na karku. Zdało im się, że las stał się jeszcze bardziej ciemny i straszny niż zwykle. Nagle rozległ się krótki, głośny krzyk, który potoczył się echem między drzewami.
-Abigail…. –szepnęła, czując jak serce raptownie przyśpiesza bicie.
Puścili się biegiem w tamtą stronę. Pomiędzy drzewami pojawiły się czerwone iskry, co oznaczało, że ktoś jest w poważnych tarapatach. Przyśpieszyli jeszcze bardziej, zręcznie omijając wszystkie przeszkody. James był szybszy od Ivy, która została w tyle.
-Biegnij! – zawołał do niej przez ramię. Nie zwalniała choć, serce obijało się boleśnie o jej żebra i czuła, że zaczyna brakować jej tchu. W tej chwili przeklinała siebie za lekceważenie rozgrzewek na treningach.
Pnie drzew ponownie rozświetliły szkarłatne iskry i tym razem usłyszeli głos Davida. Ivy widziała jak James jest już niemalże przy nich i dopiero wtedy dostrzegła w mroku wysoką istotę zbliżającą się do Abigail i Davida. Stwór wszedł w plamę księżycowego światła i Ivy wydała zduszony okrzyk.
To był wilkołak!
David krzyczał zaklęcia celując  w niego różdżką, jednak to go tylko rozwścieczyło. Stwór zawył i rzucił się w jego kierunku. 

Następnie wszystko wydarzyło się bardzo szybko:  David zasłonił sobą Abigail, wilkołak ryknął i zamachnął się włochatą łapą w tym samym momencie, w którym James pchnął ich na ziemię. Zamiast w nich, uderzył w chłopaka, który z impetem upadł na wystające korzenie.
-NIE! – ryknął David zrywając się na równe nogi.
 Potwór zawył i zawarczał okropnie. James krzywiąc się i trzymając za ramię zaczął się cofać, jednak stwór rzucił się w jego kierunku. W tym momencie w wilkołaka trafił strumień żółtego światła. A potem kolejny i kolejny. Odciągnęło to na chwilę jego uwagę od Jamesa i z wściekłym warknięciem zwrócił się w stronę Ivy, która stała z wycelowaną  w niego różdżką i oddychała szybko.
-Uciekaj, Ivy! – krzyknęła Abigail.
Nie zdążyła choćby drgnąć, gdy wilkołak bez ostrzeżenia doskoczył do niej. Była pewna, że jego ostre kły rozpłatają jej gardło, gdy w tym momencie stało się coś niespodziewanego: księga, którą Ivy wciąż trzymała w drugiej dłoni, rozgrzała się do czerwoności. Dziewczyna syknęła i puściła ją. Książka cicho upadła na ziemię, otwierając się na czystej stronie. Wszyscy zastygli w bezruchu, gdy ze środka wydobyło się oślepiające światło i wilkołak usiłując zasłonić się przed rażącym blaskiem uciekł w głąb lasu. Światło wydobywające się z księgi nagle znikło i ponownie pogrążając ich w mroku. Sekundę trwali w bezruchu, potem jakby ocknęli się z szoku i podbiegli do Jamesa, który właśnie stanął na nogi. Adrenalina buzowała im w żyłach, oddychali szybko niczym po parokilometrowym biegu.
-Szybko do zamku. Może wrócić... – wysapał James – Biegiem!
Ivy nie miała czasu na wahanie, porwała księgę z ziemi i we czwórkę ruszyli tak szybko jak mogli przez las, co chwila oglądając się za siebie. Powoli drzewa zaczęły się przerzedzać i dostrzegli mury zamku. Abigail zerknęła do góry – księżyc w pełni oświetlał srebrzystym blaskiem wszystkie baszty i wieżyczki, a jego tarcza odbijała się od tafli jeziora. W dodatku padał śnieg.  Gdyby nie okoliczności, na pewno zachwyciłaby się tym krajobrazem, jednak teraz marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w bezpiecznym zamku. Co chwila oglądała się panicznie za siebie.
Gdzieś w lesie rozległo się wycie, od którego zjeżyły im się włoski na karkach. Ostatni odcinek przebiegli sprintem. Zatrzymali się dopiero przy samych wrotach, przez które wbiegli do środka i prędko za sobą zatrzasnęli.

Noc ponownie była cicha i spokojna.



~*~
Oto i jest nowy rozdział. Dość długi nawiasem - mamy nadzieję, że jesteście z tego faktu zadowoleni :p. Nie pogmatwałyśmy tego wszystkiego za bardzo? Czy jest w miarę ciekawie? No i najważniejsze: czy wam się podoba?   
Chętnie przyjmiemy komentarze zarówno pochlebne jak i te krytyczne. Każde z nich nas motywują do dalszego pisania i za każde bardzo dziękujemy <3 


A tak na marginesie...U was też piekło ze sprawdzianami? 

sobota, 6 października 2012

Rozdział XIII - Nie jesteś w moim typie



W komentarzu padło pytanie ile mamy lat, więc odpowiadamy tutaj, żeby nikt nie miał wątpliwości: Mamy po 17 lat. 

A teraz bez zbędnego ględzenia, zapraszamy do czytania! :)


~*~

Uśmiechnął się łobuzersko. Pomiędzy smukłymi palcami obracał cedrową różdżkę.
Cieszył się, że utarł jej nosa. Zasłużyła sobie na to. Była wyjątkowo irytująca.  
-James, powinniśmy jej to oddać… Wiesz o tym?
Parę chwil temu, Ivy podczas wizyty w ich dormitorium „zostawiła” swoją różdżkę, która była teraz w posiadaniu Jamesa. Nawet nie spojrzał na Davida, który z dość obojętnym wyrazem twarzy zerkał na jego poczynania.
-Doskonale wiem, co trzeba zrobić. – odparł tonem, który David znał, aż zbyt dobrze. Szatyn westchnął  z rezygnacją, rozumiejąc że nie ma sensu się wtrącać. I tak James zrobi to po swojemu.
David skierował się w stronę wyjścia.
-Dokąd idziesz? – spytał zaciekawiony i podniósł na niego wzrok.
-Idę do…- zawahał się zanim dokończył – właściwie to sam nie wiem.
James nie odpowiedział, domyślił się, że jego przyjaciel potrzebuje chwili samotności. Nie uważał, żeby było w tym coś złego.
Drzwi zaskrzypiały lekko, gdy Gryfon je otworzył i wyszedł z dormitorium.
 Kiedy James został całkowicie sam, wciąż siedząc, odchylił  głowę do tyłu i przymknął powieki. Musiał wszystko przemyśleć, zastanowić się, co dalej.
W tym momencie odpowiadała mu cisza panująca w zamku. Pozwalała mu się skupić.
James wiedział, że powinien oddać księgę dziewczynom. Choć nie miał zwyczaju robić tego czego powinien, to zdawał sobie sprawę z tego, że to co zrobili było nieuczciwe. Ivy miała rację nazywając go złodziejem, może to dlatego tak się na nią złościł.
 Ta księga  niesamowicie go intrygowała, był nią wręcz zafascynowany. To było bardzo dziwne. Nie tylko ze względu na to, że miał wstręt do wszystkich książek, ale też dlatego, że miał takie trudności z jej oddaniem i był w stanie posunąć się nawet do kradzieży byleby ja tylko zdobyć. Choć tak naprawdę to David zabrał księgę, to on znacznie bardziej interesował się tą sprawą, a jego przyjaciel jakby odpuścił.  Czuł, że z tą książką jest coś nie tak. Jednak wciąż pozostała kwestia, do której z nich ona należy, Abigail czy Ivy i komu ją zwrócić.
Jednak skoro już postanowił, że ją odda, to przynajmniej nie zmarnuje okazji by się dobrze zabawić.
Po chwili otworzył oczy i spojrzał na księgę leżąca na łóżku. Zmarszczył czoło.
-Lubisz być tajemnicza, co? – spytał, patrząc jak złocista okładka błyska w promieniach zbliżającego się powoli ku zachodowi słońca. Włożył różdżkę Ivy do kieszeni szaty i leniwym krokiem ruszył w kierunku wyjścia z dormitorium, uprzednio chowając księgę.


***

Ivy od jakiegoś czasu siedziała, w pokoju wspólnym czekając aż James wyjdzie z dormitorium. Nie miała zamiaru stać pod jego drzwiami. 
Kiedy już zaczynała przysypiać na miękkiej sofie, dostrzegła Jamesa schodzącego powoli po schodkach prowadzących z dormitoriów chłopców. Ivy zerwała z miejsca i podbiegła do niego, by jej nie uciekł. Brunet zatrzymał się i spojrzał na nią z góry. Niespiesznym ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej różdżkę, którą Ivy od razu rozpoznała. Byłą to cedrowa różdżka, z włóknem z serca smoka, którą sześć lat temu kupiła u Ollivandera.  Wyciągnął różdżkę, w jej stronę.
Przez moment żadne z nich nie drgnęło.
-I tak po prostu mi ją oddajesz? – zapytała, nieufnie mu się przyglądając–  Żadnych sztuczek, drwin i innych tego typu rzeczy?
-Taa... Dzisiaj nie mam ochotę na zabawy z tobą. – powiedział nieco znudzonym tonem. Widać było, że  chce to załatwić jak najszybciej.
Ivy prychnęła i wyrwała mu ją z ręki. Właśnie chciał odejść, kiedy w drzwiach do pokoju wspólnego pojawił się Matt.
-Na śmierć zapomniałam – powiedziała Ivy – Miałam ci powiedzieć, że jest trening… A raczej był…
-I mówisz mi to teraz?!
-Zapomniałam o tym! – próbowała się usprawiedliwić, ale było już za późno.
W tym momencie Matt stanął przed nimi. Oboje zamilkli.
Następne dziesięć minut spędzili na wysłuchiwaniu kazań Matta. Mocno dał im do zrozumienia, że jest niezadowolony z ich nieobecności, a kilka osób siedzących w Pokoju Wspólnym słuchało tego z zaciekawieniem.
-Wielkie dzięki– powiedział James z wyrzutem, gdy kapitan drużyny się oddalił. Chłopak szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia.
-Oczywiście, jak zwykle! Najłatwiej jest zwalić na kogoś!– wykrzyknęła Ivy w kierunku jego pleców i bez zastanowienia poszła za nim. – Gdybyś nie wylegiwał się do południa w łóżku, to zdążyłbyś na trening i nie musiałabym ci o nim przypominać!


***

 Chciał się przejść. Ostatnio szczególnie denerwowały go drobne sprzeczki  Ivy i Jamesa. Irytowało go, kiedy wciąż musiał wysłuchiwać ich kłótni. Właściwie to nie wiedział, dlaczego taką radość sprawia mu robienie jej na złość. Chociaż nie…. tak naprawdę wiedział – czasem potrafiła być nad wyraz uszczypliwa, ale zawsze miał wrażenie, że zaczyna być taka dopiero wtedy, kiedy rozmawia Jamesem. „Rozmawia”… To niewłaściwe słowo.  Oni skaczą sobie do gardeł – pomyślał.
Wyszedł na błonia. Znowu plucha, zimno…. Aż przeszedł go dreszcz. Nie znosił takiej pogody, a w tym roku bardzo wcześnie przyszło wszystkim powitać mróz.
Chodził chwile bez celu i już zrezygnowany miał wracać do zamku, kiedy dostrzegł Abigail stojąca nad brzegiem jeziora. Była ubrana w kożuchowy, kremowy  płaszcz, a na dłoniach miała rękawiczki z białej wełny, z dwoma palcami. Kasztanowe loki opadały niesfornie na gruby szalik, narzucony na ramiona. Na głowie miała czapkę  z pomponem w tym samym kolorze, co rękawiczki. Stojąca na tle jeziora, według niego wyglądała naprawdę ślicznie. Nie zauważyła go.



Raźnym krokiem ruszył w jej stronę. Buty zagłębiały się w błocie, wydający przy tym charakterystyczny dźwięk, którego nie znosił, jednak starał się nie przejmować tym za bardzo i szedł dalej. Chwilę później był na tyle blisko, że mógł dostrzec urocze rumieńce na jej policzkach.
-Cześć – przywitał się. Puchonka odwróciła się raptownie. Uśmiechnęła się mimowolnie na jego widok.
-O, hej – powiedziała pogodnie – właśnie karmiłam to… tą kałamarnicę, ale chyba  nie jest już głodna – stwierdziła z lekkim wahaniem, wskazując wzrokiem na spore kawałki chleba pływające po srebrzystej powierzchni jeziora.
-Długo tu już jesteś? – zapytał wkładając zmarznięte dłonie do kieszeni granatowej kurtki. 
-Może godzinę – odparła wzruszając ramionami.
-Aż godzinę?! – wyrwało mu się, ale zaraz dodał - Pewnie jesteś już porządnie przemarznięta?
-Ani trochę – odparła z lekceważeniem machając ręką - A ty?
-Odrobinę – skłamał, wpatrując się w odległy brzeg porośnięty wyschniętymi zaroślami
-Przecież widzę, że się trzęsiesz.
 –Tak serio, to nie znoszę takiej pogody.
 Chuchnął w skostniałe dłonie i potarł je o siebie, by choć trochę je odgrzać.
-Więc czemu wychodzisz na zewnątrz w taki ziąb, zmarzluchu?
Abigail spojrzała na niego. Stał do niej bokiem wpatrzony w wodę. Zazdrościła mu tych jego długich i gęstych rzęs, które podkreślały jego ładne szmaragdowe oczy. Jednak nie wyglądał na tak wesołego, co zwykle. Zagryzał wargę, jakby intensywnie nad czymś myślał.
-Coś cię martwi? –zapytała, nim zdążył odpowiedzieć na poprzednie pytanie. Podeszła odrobinę bliżej i teraz niemal stykali się ramionami. Głos Abigail wyrwał go z zamyślenia.
-Aż tak to po mnie widać? – zapytał, odwracając się jej stronę. Ich spojrzenia na moment się spotkały. Wpatrywali się w siebie bez słowa. David po chwili odwrócił wzrok z uśmiechem i ponownie utkwił je w tafli wody, na której wciąż unosiły się spore kawałki chleba i kolorowe liście.
-Jesteś jak otwarta księga… -stwierdziła ruda, a po namyśle dodała – podręcznik… albo magazyn…
-A może krzyżówka? – zapytał, rozbawiony jej porównaniem. Abigail zachichotała.
-Nie, nie lubię krzyżówek. Są nudne i przewidywalne. – odparła, a David zmarszczył czoło zastanawiając  się nad tą niecodzienną metaforą. Był ciekaw co dokładnie miała na myśli.
-A ty jesteś jak…- zaczął, zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. Abigail wpatrywała się w niego z zaciekawieniem i wesołością .
-No mów! Jak co? – zachęciła go niecierpliwie i lekko szturchnęła w ramię. Chłopak droczył się z nią i specjalnie zwlekał z odpowiedzią.
-Hmm…- mruknął, pocierając dłonią podbródek i mrużąc oczy – No nie wiem… Muszę się zastanowić…
-Ej, robisz to specjalnie! – powiedziała z wyrzutem i ułożyła usta „w podkówkę” . David spojrzał na nią. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Uśmiechnął się lekko, jakby w zamyśleniu.
-Zawiesiłeś się czy co? – W tym momencie zasypała go stertą złocistych liści.
David nie zwlekając odpłacił jej się tym samym. Dziewczyna pisnęła i zaczęła uciekać widząc, że Gryfon schyla się po kolejną garść liści.
Śmiejąc się i rzucając się jesiennym listowiem, ganiali się po podmokłych błoniach dopóki David nie poślizgnął się i upadł do tył€ w błoto. Abigail śmiejąc się z jego wywrotki, podbiegła do niego  z wyciągniętą dłonią, by pomóc mu wstać. Gryfon chwycił ją i mocno pociągnął ku sobie, w skutek czego Abigail wylądowała tuż obok niego. Dziewczyna krzyknęła zaskoczona, a Gryfon ciągle leżąc, obrócił się w jej stronę i przyłożył dłoń ociekającą błotem do jej policzka. Abigail głośno nabrała powietrza w płuca z udawanym oburzeniem, lecz po chwili zreflektowała się i wycelowała w niego garścią błota. Z twarzy skapywała mu brązowa breja. Chłopak usiadł i krzywiąc się, wypluwał błoto, które wpadło mu do ust. Ruda wykorzystując  fakt, że David nic nie widzi, napierając na niego całym ciałem, posłała go ponownie na plecy. 
-No, nieładnie – mruknął David i błyskawicznie chwycił Abigail za ubłocone ramiona, czego zupełnie się nie spodziewała – przegięłaś – powiedział groźnym  tonem, jednak szeroki uśmiech na jego twarzy psuł cały efekt. Ruda próbowała się wyrwać, lecz nie mogła powstrzymać śmiechu.
-Puść mnie! – zawołała, próbując zdjąć jego ręce ze swoich ramion. 
-Jak obiecasz, że nie rzucisz we mnie błotem  - powiedział, patrząc w jej roześmiane oczy.
Abigail niezauważalnie sięgnęła po kolejną garść błota i wycelowała w bok jego głowy, przejeżdżając dłonią aż do żuchwy.
-Teraz mogę obiecać – oznajmiła z zadowoleniem.
David pomachał lekko głową na boki, by zrzucić z siebie trochę błota i roześmiał się głośno.
-Wiesz co, może chodźmy już do zamku – zaproponowała Abigail, przyglądając się jego umorusanej twarzy.
-Jak pani sobie życzy – powiedział, szeroko się uśmiechając i odgarniając mokre włosy z czoła. 
Oboje podnieśli się z ziemi. Ich ubrania ociekały błotem. Spojrzeli na siebie i roześmiali się ponownie. Ruszyli do zamku, nie wydawali się specjalnie przejęci faktem, że są cali brudni.
Jedynymi dźwiękami jakie mąciły idealna ciszę był szelest suchych liści i odgłos cmokania, gdy ich buty zagłębiały się w podmokłym gruncie.
-Abigail? – zapytał nagle David, przerywając milczenie.
Dziewczyna spojrzała na niego szarymi jak stal oczyma.
-Hm?
-Z kim idziesz na bal? – zapytał jakby od niechcenia.
-Na razie nikogo nie mam. Ale to na pewno się zmieni – dodała żartobliwie, a po chwili zapytała  – A czemu pytasz?
-Z ciekawości. – odparł luźno – Sporo osób już ma swoje pary.
-A ty pewnie chciałbyś iść z tą nową? – zapytała, David spojrzał na nią zdziwiony – Każdy by chciał – wyjaśniła unikając spojrzenia chłopaka.
David roześmiał. Tym razem to Abigail była zdumiona.
-Z nią? Daj spokój. Nie jest… w moim typie – oznajmił po chwili zastanowienia.
-A kto jest? – spytała, spoglądając na niego spod uniesionych brwi.
-Lepiej, żebyś nie wiedziała – odparł żartobliwym tonem.
-McGonagal?
-Wydało się – powiedział David udając zawstydzenie i oboje parsknęli śmiechem –Tak naprawdę myślałem żeby zaprosić Sally…
-Jaką Sally?
Nie była pewna, ale wydawało jej się, że David chwile się zawahał przed odpowiedzią.
-O’Conell
-Kojarzę ją – powiedziała rudowłosa, starając przypomnieć sobie dokładniej o kim mowa - Wydaje się być w porządku i jest bardzo ładna.
-No – potwierdził bez szczególnego zapału David. Abigail z lekkim zaskoczeniem przyjęła jego brak entuzjazmu.
W tym momencie od strony zamku, rozległy się krzyki. David je rozpoznał – w końcu słyszał je codziennie. Jego dobry humor znikł nagle jak bańka mydlana.
-Ciekawe co znowu? – zapytał zirytowanym tonem. Miał już dosyć ich sprzeczek. – Hej James! Ivy! – zawołał do nich, na co oni umilkli na chwilę, ale zaraz z powrotem powrócili do kłótni.
David szybkim krokiem ruszył w ich kierunku, a Abigail za nim.
-Kiedy wreszcie się uspokoicie? Kłócicie się dosłownie o wszystko! – wykrzyknął David, zbliżając się do nich.
-Co wam się stało? – przerwał mu James, ze zdziwieniem patrząc na ich brudne twarze i ubrania – Kąpieli błotnej wam się zachciało?
Ivy  mimowolnie uniosły się kąciki ust na ten widok. Wyglądali zabawnie i całkiem...uroczo.
-Wywróciliśmy się – oznajmił David lekko zmieszanym tonem i spojrzał na przyjaciela, który podniósł brwi i uśmiechnął się lekko.
-Wywróciliście się…- powtórzył powoli. 
-Co się tak głupio gapisz? Tak było.
James pokiwał głową, jednak na jego twarzy panował ten sam uśmieszek niedowierzania.
-A wy co tu robicie? Razem?– David sprytnie zmienił temat – Znowu wykłócacie się o ilość sera w toście? Czy może o coś jeszcze głupszego?
-Nie – odezwała się Ivy – tym razem chodzi o księgę -powiedziała wprost.  
Nagle zapanowało milczenie. Abigail rozejrzała się dookoła by upewnić się, że nikt nie podsłuchuje, jednak błonia były zupełnie puste. Nikt nic nie powiedział, więc Ivy ponownie zabrała głos.
-Masz mi ją w tej chwili oddać – zwróciła się ostro do Jamesa, który stał tuż obok niej.
-Nie mam jej przy sobie – odparł, zakładając ręce na piersi.
-Więc może pójdziemy do twojej sypialni i…
-Ivy, nie jesteś w moim typie – powiedział i z radością stwierdził, że po raz kolejny wyprowadził ja z równowagi.
-Wiesz, że nie o to mi chodziło! – zawołała, zasłaniając oczy.
Lepiej. Zawstydził ją!
-W każdym razie żądam jej zwrotu – stwierdziła starając się, żeby jej głos zabrzmiał stanowczo, jednak  on dostrzegł lekkie rumieńce na jej policzkach.
-To ty jej nie masz? – zapytała Abigail ze szczerym zdumieniem.
-Nie – odparła krótko – ten kretyn mi ja ukradł.
-To już nie moja wina, że nie potrafisz upilnować własnych rzeczy – stwierdził James, patrząc prosto w jej niebieskie oczy.
-Wymówka złodzieja – mruknęła Ivy zakładając ręce na piersi.
-Ja po prostu chce, żeby sprawiedliwości stało się zadość – stwierdził z mina niewiniątka i uniósł ramiona, na co Ivy tylko prychnęła.
David postanowił włączyć się do rozmowy, zanim dojdzie do kolejnej bezsensownej kłótni.
-James miał na myśli jedynie to, że…. -przerwał na moment zbierając myśli- …to, że chcieliśmy ją zwrócić wcześniej, ale…
-Ale?
-Ale nie wiedzieliśmy do kogo tak naprawdę należy, bo każda z was mówi co innego.
-Jest moja! – powiedziały jednocześnie Ivy i Abigail i spojrzały się na siebie niechętnie. Od razu zaczęły się przekrzykiwać, a ich podniesione głosy zlewały się ze sobą i niosły się echem po opustoszałych błoniach.
-Ja znalazłam tę skrytkę! Gdyby nie ja, to byście nawet o niej nie wiedzieli! To mnie się bardziej należy! - wykrzyknęła Ruda.
-Ale to ja jej pierwsza dotknęłam! I to dzięki mnie znalazłyśmy się wtedy w bibliotece! - zawołała gniewnie Gryfonka.
-Tylko dlatego, że cię sprowokowałam!
-Stop! Stop! STOP! – przerwał im James, wchodząc między nie z rozłożonymi rękami – Na wszystko jest sposób.
-Nie chce żadnych twoich sposobów – warknęła Ivy, celując w niego palcem i akcentując każde słowo.
-Ale pamiętaj o tym, że jak na razie to ja mam księgę. – przypomniał jej z zadowoleniem.
Ivy  wydała z siebie gniewny pomruk i wzniosła zaciśnięte pięści ku niebu. Była wściekła, bo nie mogła nic zrobić. Mogła dalej próbować zabrać mu księgę, jednak miał przewagę. Znał mnóstwo zakamarków i kryjówek, o których Ivy nie miała zielonego pojęcia, a gdzie bez obaw mógłby  schować księgę. Miał również Davida do pomocy. A poza tym pamiętała jak skończyła się jej ostatnia próba odebrania mu księgi, więc jej szanse były niewielkie. Gdyby chociaż mogła mu czymś zagrozić… Wiedziała jednak, że James niczego się nie wystraszy i tylko ją wyśmieje. 
-Jeśli masz coś mądrego do powiedzenia to się pośpiesz, bo jest zimno – wycedziła Ivy, wciąż patrząc na niego wrogo.
-Dobra. Będę się streszczał. – rzekł James, a z każdym słowem uśmiechał się coraz szerzej - Żeby odzyskać księgę musicie…
-miałeś się streszczać – upomniała go blondynka, kiedy przerwał, by zwiększyć napięcie. David patrzył na przyjaciela w oczekiwaniu, był ciekaw co wymyślił. Widać było, że James jest w wyśmienitym nastroju, a mogło to tylko oznaczać, że wpadł na jakiś wyjątkowo paskudny pomysł. Abigail wpatrywała się w niego jak zaczarowana.
- Musicie wejść do Zakazanego Lasu! – zawołał z uciechą, najwyraźniej nie mogąc się już dłużej powstrzymywać.
-Co? – wydukała Ivy. Nie spodziewała się, że mogą wpaść na coś AŻ tak głupiego.
-Dobrze słyszałaś – podchwycił David  – I ta która stchórzy pierwsza, przegrywa.
Zerknął na Jamesa, na jego twarzy pojawiło się podekscytowanie. Szybko podłapał pomysł przyjaciela.
-Dokładnie, a jeśli nie odważycie się wejść to księga zostaje u mnie. Na zawsze.
-Tylko takie cymbały jak wy mogły wpaść na tak durny pomysł – stwierdziła z przekąsem Ivy - Naprawdę sądzisz, że się na to zgodzę?
-Jestem tego pewien – odparł James, nie odrywając od niej wzroku.
Ivy ściągnęła brwi i właśnie miała wyrazić swój ostry sprzeciw, kiedy David zerknął na zegarek i powiedział:
-Ale późno! Musimy się już zbierać... Narazie dziewczyny.
Szatyn szturchnął kolęgę i obaj odwrócili się, by powolnym krokiem ruszyć przez błonia w kierunku zamku.
-Ale przecież nie możemy od tak wejść sobie do zakazanego lasu! Pogięło was?
-Albo przyjdziesz albo oddamy księgę Abigail. O ile się stawi – odpowiedział jej James odwracając się do niej i przez moment idąc tyłem z rekami w kieszeniach.
-Oczywiście, że się stawię! – odparła z entuzjazmem Abigail, a Ivy zacisnęła dłonie w pięści. Najwyraźniej Puchonce nie przeszkadzał fakt, że ktoś stawia jej warunki.
-Wybieraj.
Ivy popatrzyła na Jamesa morderczym wzrokiem, jednak na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia. Widząc, że Gryfonka nie zamierza odpowiedzieć, obrócił się z powrotem. Kiedy byli przed wejściem do zamku, James rzucił do nich przez ramię.
-Prawie bym zapomniał… O dwudziestej przed głównym wejściem. Nie spóźnijcie się – dodał na odchodnym i razem z Davidem weszli do zamku, zamykając za sobą ciężkie wrota.
-To będzie bułka z masłem-stwierdziła Abigail pewnym siebie głosem i  krzywiąc się wyjęła z pasma włosów kawałek wyschniętego już błota.
-Nie tylko oni będą nas straszyć -odparła Ivy, patrząc  na mroczną linie lasu.
Dziewczyny ruszyły śladem Jamesa i Davida. Abigail dalej zajmowała się swoimi włosami, jednak Ivy nie mogła pozbyć się wątpliwości.
-To zły pomysł – powiedziała, wciąż obserwując cienie czające się między drzewami – Bardzo zły pomysł.
Zachodzące słońce oświetlało grube konary. Nie chciała nawet myśleć, co za nimi czyha. Nie mogła uwierzyć, że zachowali się tak dziecinnie…
Miały jeszcze trzy godziny.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Rozdział XII - „Wchodzisz na własną odpowiedzialność”

  Taak! Jest, to na co tak długo czekaliście! 
Możecie zerknąc sobie do poprzedniego rozdziału, dla przypomnienia. My przez wakacje same zapomniałyśmy co tam pisało ;p
Miłego czytania :)




~*~

-Abigail? – odezwał się David zdumionym głosem.
-Wiejcie! Zaraz będzie tu Filch!
Po tych słowach ruda przebiegła tuż obok nich. Jej beżowy trencz lekko szeleścił przy każdym ruchu
-No co tak stoicie?
Ivy i David jak oparzeni ruszyli się z miejsca i zrównali się  z Puchonką. Chcieli jak najszybciej oddalić się od woźnego i jednocześnie nie zwrócić na siebie jego uwagi hałasem. David wyprzedził je nieco.
Znajdowali się teraz w starym holu prowadzącym do sal, w których niegdyś prowadzono zajęcia. Ivy zerknęła na obraz przez który tu weszli był zbyt wysoko by znów się na niego wspiąć. Było to jedno z nielicznych malowideł jakie pozostawiono w tej części zamku.
Hall sprawiał ponure wrażenie. Niemalże nagie ściany odbijały blade światło księżyca wpadające przez stare witraże.  Choć będąc tutaj odnosiło się silne wrażenie, że od lat nie postąpiła tutaj niczyja noga to panował tu idealny porządek. Nie znalazłoby się tu nawet pyłku kurzu. Mijali drewniane drzwi. Farba dawno już zeszła ukazując wiekowe sęki. Niektóre klamki pokryły się rdzą.
Nagle usłyszeli trzask gdzieś za sobą. Momentalnie obrócili się w stronę dźwięku.
-Szybko, schowajmy się - szepnęła Ivy i chwyciła zardzewiałą klamkę do nieznanego pomieszczenia. Jednak drzwi ni drgnęły. 
-Alohomora - mruknęła, celując różdżką w zamek, który szczęknął i po chwili drzwi ustąpiły skrzypiąc przeraźliwie.
-Świetnie, na pewno to usłyszał- jęknęła Abigail –Szybko właźcie.
Ruda wepchnęła ich do środka, a następnie zamknęła za sobą drzwi. Oparła się na nich i głośno westchnęła. Nagle podniosła wzrok i rozejrzała się po sali.
-O… jakie fajne miejsce.
Na całej powierzchni sufitu porozwieszane były metalowe klatki różnej wielkości. W Sali znajdowały się rzędy starych i poniszczonych przez uczniów ławek. Na końcu znajdowało się duże biurko z ciemnego drewna, za którym mieściły się kręte schody prowadzące do gabinetu nauczyciela.
-Ej… patrzcie - odezwał się David. 
Dziewczyny podeszły do jednej z ostatnich ławek nad którą pochylał się Gryfon i zajrzały mu przez ramie.
-Spójrzcie - powiedział głosem trzęsącym się od śmiechu i wskazał na jakiś koślawy malunek. -To McGonagall!- Chłopak zgiął się w pół i zakrył usta dłonią, by powstrzymać rechot.
-David, bądź cicho! – syknęła blondynka, jednak sama ledwo co powstrzymała się od wybuchnięcia smiechem.
-zapomniałem… - wyszeptał, wciąż z usmiechem na ustach – hej, ta sala jest  świetna! Szkoda, że nie mamy tu lekcji. Mógłbym dorysować ...
-Wole nie wiedzieć  – przerwała mu Abigail, uśmiechając się szeroko i cicho chichocąc. 
-Chyba woźnego już nie ma – stwierdziła Ivy, przykładając ucho do drzwi – chodźcie.
Nie czekając na ich reakcje, złapała za mosiężną klamkę i wyszła na korytarz.
-Nikogo nie ma.
David i Abigail ruszyli za nią. Wkrótce rozstali się z Puchonką, która udała się do podziemia, a oni we dwójkę ruszyli do wieży Gryffindoru.




   * * *


Padał rzęsisty deszcz. Chłodny wiatr smagał twarze drużyny Gryffindoru.
-Są już wszyscy? – zapytał Matt krzywiąc się od zimnych kropli deszczu rozbijających mu się na policzkach.
-Nie ma Davida i Jamesa – poinformował Aaron, szczękając zębami z zimna.
Kapitan rozejrzał się po przemarzniętej do szpiku kości drużynie. Jego wzrok nagle zatrzymał się na jedynej dziewczynie w składzie.
-Szukająca! – zawołał. Ivy podniosłą głowę i spojrzała na niego pytająco – I tak nie masz wiele do roboty. Pójdziesz po Jamesa i Davida.
-Ale…- chciała się sprzeciwić, ale Matt jej przerwał.
-Migiem.
Ivy wpatrywała się w niego przez chwilę z niechęcią. Jednak kapitan  był nieustępliwy.
-Pośpiesz się! – usłyszała na odchodnym.
Ivy truchtem ruszyła w stronę zamku. Ciężko było się nie zachwiać na śliskim błocie. Po chwili mokra do suchej nitki znalazła się w zamku. Jej jasne włosy ociekały wodą i przyklejały się do twarzy. Wbiegając po schodach na siódme piętro wieży po raz setny przeklinała swojego kapitana.
Kiedy w końcu znalazła się w Pokoju Wspólnym, szybko skierowała się w stronę dormitoriów chłopców. Nigdy tutaj nie była, ale przypuszczała, że od razu rozpozna drzwi do pokoju Jamesa i Davida. Nie myliła się. 
Na drzwiach od ich sypialni widniał napis: „wchodzisz na własną odpowiedzialność”, a pod tym ich nazwiska i pozostałych współlokatorów.
Zapukała lekko. Nie doczekawszy się odpowiedzi postanowiła wejść bez zaproszenia.
Pokój nie różniłby się od innych niczym, gdyby nie potworny bałagan panujący w każdym najmniejszym zakamarku. Tworzyło to obraz totalnego chaosu, którym nawet ona  nie mogłaby się pochwalić. Rozejrzawszy się po pokoju w kłębach pościeli i ubrań odnalazła zgubę.
Podeszła do unoszącego się rytmicznie wybrzuszenia na łóżku.  Właśnie miała zerwać z niego okrycie, kiedy jej uwagę przykuło coś innego. Tuż pod nogami Ivy leżała torba szkolna, którą przypadkowo kopnęła, kiedy podchodziła do łóżka. Zatrzymała się z dłonią tuż nad kołdrą jednego z chłopaków i spojrzała w dół. Wydawało jej się, że spomiędzy podręczników wystaje coś lśniącego. Nigdy nie posunęłaby się do grzebania w czyichś rzeczach, bo zobaczyła jakieś świecidełko, ale teraz po prostu musiała zobaczyć co to jest. Niemalże jakby coś ja do tego popychało.
Zupełnie zapomniała o celu w jakim przyszła i schyliła się nad torbą. Delikatnie przesunęła szkolne rzeczy i dostrzegła pomiędzy nimi tą błyskotkę, którą tak bardzo chciała zobaczyć. Nie zastanawiając się już nad tym sięgnęła dłonią po złoty skrawek materiału. Jej źrenice rozszerzyły się. Jej serce zabiło mocniej, gdy opuszkami palców dotknęła jedwabistego pokrycia. Była chłodna jak każdy przedmiot, jednak, kiedy przesunęła palcami po zdobionych brzegach, miała wrażenie jakby powierzchnia zrobiła się odrobinę cieplejsza. Zdumiało ją to, jednak dziwne przeczucie utwierdziło ją w przekonaniu, że to właściwy ruch. Odgarnęła reszta rzeczy, a jej oczom powoli ukazały się szlachetne kamienie mieniące się żywymi barwami. Przejechała dłonią po drogocennej okładce…
Aż podskoczyła kiedy ktoś mocno złapał ją za nadgarstek i odciągnął jej rękę. Pozwoliło jej to wyrwać się z transu.
-Co robisz? – zapytał Gryfon, z mieszanką zaskoczenia i paniki. 
Jams leżał podparty o łokieć na łóżku,  na którym dopiero co spał. Drugą ręką przytrzymywał jej nadgarstek.  Ivy próbowała się wyrwać. Jednak, kiedy napotkała jego zszokowane spojrzenie znieruchomiała. Po raz pierwszy widziała go tak zdezorientowanego, jego pewność siebie zniknęła niczym bańka mydlana.
Potter nie puszczając jej podniósł się do pozycji siedzącej i jednym szybkim kopnięciem posłał torbę wraz z zawartością pod łóżko.  
Ponownie spojrzał w jej niebieskie oczy. Łatwo wyczytał z nich zdenerwowanie. Ramiona unosiły jej się od szybkiego oddechu. Ona również się w niego wpatrywała. James chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że ciągle ją trzyma, Ivy raczej też już o tym nie myślała. Oboje wydawali się tak samo zszokowani tą sytuacją.
Drzwi od łazienki  się otworzyły. Obydwoje obrócili się w tym kierunku.
-Eee… chyba wam przeszkadzam… -mruknął zakłopotany David. Miał na sobie tylko ręcznik przewiązany w biodrach. Z ciemnobrązowych włosów skapywała mu woda.
Wymownie spojrzał na ich ręce. Ivy jak oparzona wyrwała rękę z uścisku. James zrobił zniesmaczona minę.
-To ja już sobie pójdę…
David przemknął szybko obok nich zabierając jakieś ciuchy z podłogi i zamknął się z powrotem w łazience.
-To ty ją ukradłeś! –krzyknęła Ivy, kiedy tylko drzwi się zatrzasnęły.
-To ty właśnie chciałaś to zrobić! – wykrzyknął brunet.
-Ja tylko chciałam odebrać swoją własność – oznajmiła wściekłym tonem.
-Twoją własność, tak?  - odparł jadowicie James – Leżała na korytarzu i jakoś nie widziałem żeby była podpisana.
-Wypadła mi z torby, a ty wykorzystałeś okazje i mi ją podstępnie zabrałeś!
-A to wielce daleko wysunięte podejrzenie…- powiedział i zaraz dodał – zresztą jakoś nie widziałem, żeby wypadło to z TWOJEJ torby, to leżało na posadce.
-Ale jest moje!
-Jak to udowodnisz? – zapytał i spojrzeli na siebie wściekle.
Ivy zastanowiła się chwilę, nie spuszczając z niego wzroku.
-Nie musze ci niczego udowadniać. Jest moja i tyle. – powiedziała stanowczo.
-Nie ma dowodów, nie ma zwrotu – odparł lekkim tonem i wzruszył ramionami.
-Dobrze, wiesz, że to nie należy do ciebie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
-Ani do ciebie – burknął w odpowiedzi.
Nastała chwila milczenia, w które nieprzerwanie mierzyli się spojrzeniami. Oboje wiedzieli, że żadne z nich łatwo nie odpuści.
-Jeśli mi nie oddasz to… - zaczęła Ivy, jednak on jej przerwał.
-To co mi zrobisz? – zadrwił James.
Ivy błyskawicznym ruchem wyciągnęła różdżkę z kieszeni i zawołała: 
-Accio Torba!
Skórzana torba wyleciała spod łóżka i Ivy zręcznie złapała skórzany pasek w locie nim James zdążył ją uprzedzić.
-To. – odparła złośliwie, nie opuszczając różdżki. 
James szybko sięgnął do stolika nocnego po swoją różdżkę, jednak Ivy go wyprzedziła. Wypowiedziała zaklęcie, a różdżka Gryfona po chwili znalazła się w jej dłoni.
Gryfonka szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia, jednak James szybko do  niej doskoczył i zatrzasnął drzwi. 
-Nie tak prędko.-oświadczył. Dziewczyna zatrzymała się parę kroków od niego.
-Pozwól mi wyjść – powiedziała, kiedy James stanął przed drzwiami i zablokował jej wyjście z dormitorium. -Przesuń się!
-Nie. – odparł spokojnie nawet nie drgnąwszy. Ivy wycelowała w niego różdżką.
-Wiesz, że znam parę dobrych zaklęć – powiedziała, próbując ukryć emocje. 
James nie zareagował w żaden sposób, dalej stał w  tym samym miejscu z niewzruszona miną. Ivy zrobiła parę kroków w jego kierunku. Różdżką prawie dotykała jego koszulki.  Jednak dziewczyna nic nie zrobiła.
-No dalej. Śmiało. – zachęcił ją. Ivy przez chwilę milczała.
-Myślisz, że tego nie zrobię? – zapytała w końcu, jednak jej twarz zdradzała niepewność. dziewczyna przygryzła wargę. James podniósł brwi z powątpiewaniem.
-Myślę, że nie – odparł. Na jego twarzy zatańczył uśmiech.
Nagle obie różdżki wyszarpnęły jej się z dłoni. Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie, a James jeszcze bardziej się uśmiechnął. Obróciła się. To David już w kompletnej garderobie, trzymał obie różdżki.
Szatyn rzucił jej krótkie spojrzenie i wzruszył ramionami. W tym samym momencie poczuła jak ktoś wyrwał jej torbę z dłoni. Była tak zaskoczona, że nawet nie zdążyła zareagować.
-Dziękuje – rzekł śpiewnie James i popchnął Ivy do wyjścia. Próbowała się opierać, ale on tylko otworzył drzwi i wypchnął ja na zewnątrz.
-A wiesz szkoda – zaczął z zadowolonym uśmiechem – bo chciałem zobaczyć te twoje… parę dobrych zaklęć…
Zanim zdążyła obrócić drzwi się zatrzasnęły. Chwilę zajęło zanim dotarło do niej co przed chwilą się wydarzyło.
-Otwieraj! – krzyknęła łomocąc w drzwi. Jednak nie dane jej było doczekać się żadnej reakcji.


                                                                              * * *

Wiemy, że rozdziały pojawiaja się dość rzadko i gubicie się w wątkach po takich dużych przerwach, więc jesli chcecie możemy pisać wam krótkie streszczenie poprzednich rozdziałów. Co wy na to? Piszcie w komentarzach.
Chyba  nikt nie cieszy się z końca wakacji, jednak życzymy wam by nowy rok szkolny był dla was pomyślny. Mamy nadzieję, że choć trochę osłodzi wam to ten ciężki okres.

Pozdrawiamy naszych kochanych czytelników.

poniedziałek, 2 lipca 2012

POWIADOMIENIE :(

Wybaczcie, że kolejne rozdziały nie pojawiały się już od 2 miesięcy no ale cóż brak nam weny i jakoś nie idzie nam to pisanie. Mam niestety dla was kolejne złe wieści bo Ginger moja współautorka wyjechała na wakacje, więc nie będzie jej przez około dwa tygodnie, ja także wyjeżdżam w tym tygodniu na cały miesiąc, więc kolejny rozdział nie pojawi się prędko. Mamy napisany kawałek kolejnej notki więc jeśli Ginger sama go do kończy to na pewno go wstawi na bloga. Nie myślcie, że blog został zawieszony, BO TAK NIE JEST, KOLEJNE NOTKI POJAWIĄ SIĘ NA PEWNO, jednak nie spodziewajcie się ich szybko, bo aktualnie nie mamy nawet jak ich wstawić, ze względu na nasze plany wakacyjne.
Jestem w podziwie waszej wytrwałości i, że w ogóle ktoś tu jeszcze zagląda, co nawiasem mówiąc bardzo mnie cieszy. Wybaczcie, że tak długo nic nie wstawiałyśmy, ja też jestem z tego powodu niepocieszona jak wy, ale nie tracie nadziei.
A no i udanych wakacji i dużo słonecznych dni i czego tam chcecie ;p
         
                                                                                                                        Z poważaniem Hope.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Rozdział XI - Nocą z Davidem…




-Nieprawda, nie kazałem im. 
Wszyscy raptownie obrócili się w kierunku źródła głosu. 
-Jeszcze ty! – wrzasnęła Lily w stronę brata, który opierał się nonszalancko o murek – Znowu przyszedłeś, żeby prawic mi morały?!
-A ty znowu włóczysz się gdzieś po nocach z tym...
-Nie masz prawa wtrącać się w moje życie! To ja decyduje o tym co robię, z kim i gdzie! - krzyknęła rozgniewana zaciskając dłonie w pięści.
-Właśnie, że mam prawo, jestem twoim bratem i powinienem cię pilnować!
-A więc możesz sobie odpuścić, bo jestem na tyle duża, że nie potrzebuję niańki – odparła jadowitym tonem, kładąc dłonie na biodrach w  gniewnym geście.  
-W porządku – odparł beznamiętnie, ale zaraz dodał ostrzej – pod warunkiem, że przestaniesz się zadawać z tym idiotą.
Malfoy już od chwili, gdy pojawili się w uliczce odsunął się niezauważalnie od Lily, a teraz zupełnie ją ignorując ruszył bez słowa w kierunku wąskiego wyjścia z alejki. Ruda patrzyła na niego szeroko otwartymi  ze zdumienia oczami.
Nagle James wysunął się do przodu i zagrodził drogę Ślizgonowi.
-Dokąd to Malfoy? – zapytał mrużąc orzechowe oczy – jeszcze z tobą nie skończyłem.
-Wal się, Potter – odparł cicho - ty i twoja siostrzyczka. 
James błyskawicznie rzucił się w kierunku Scorpiusa, który osłonił się rękami. Jednak zanim Gryfon oddał cios, ktoś chwycił go od tyłu za barki i mocno odciągnął od blondyna.
-Opanuj się – syknął David do szarpiącego się Jamesa.
-Puszczaj mnie! – krzyknął – Muszę mu przywalić!
-Nie...Uspokój się – powiedział przez zaciśnięte z wysiłku zęby.
Malfoy zachichotał i zrobił kilka kroków w kierunku wyjścia z alejki. Po chwili zatrzymał się przy samym wylocie uliczki i powoli odwrócił się w stronę wciąż wyrywającego się Gryfona. Uśmiechnął się drwiąco i powiedział:
-Wiesz co, Potter? Żałosny jesteś.
James poczerwieniał ze złości.
Niespodziewanie wtrąciła się Abigail do tej pory stojąca z Ivy poza polem konfliktu.
-Wynocha! – krzyknęła do Ślizgona wskazując palcem w stronę głównej ulicy.
-No już !– warknęła Ivy wyjmując różdżkę, kiedy Malfoy ciągle stał w tym samym miejscu. 
-Zmieniam zdanie – powiedział beznamiętnie, jedna kątem oka zerkając na wycelowaną w niego różdżkę – wy wszyscy jesteście żałosni – w tym momencie zerknął na oniemiałą Lily. Wszyscy zauważyli to chłodne spojrzenie, pod którym orzechowe oczy Lily wypełniły się łzami.
Po chwili posłał im jeszcze jeden złośliwy grymas i zniknął za rogiem.
-Kretyn.. – mruknęła Ivy.
Lily cicho łkając odwróciła się do nich plecami i zaczęła się szybko oddalać. Abigail zerknęła po wszystkich i ruszyła za zapłakaną dziewczyną. Przez chwilę panowała cisza. 
-Puścisz mnie wreszcie? – warknął James do Davida i wyszarpnął się z jego uścisku. Szatyn lekko się skrzywił, a następnie spojrzał w kierunku w którym pobiegła Abigail, jednak obydwie dziewczyny zniknęły już w ciemnościach. Powoli z powrotem odwrócił się w stronę pozostałej dwójki.
-Zabije go! – wykrzyknął nagle James i kopnął lezący na ziemi kamień. Odgłos potoczył się echem między kamiennymi ścianami.
Ivy obserwowała w milczeniu jego poczynania. Również była zła, ale nie chciała jeszcze bardziej pogarszać sytuacji. 
-Chodźmy – powiedział w końcu David.
-Idźcie beze mnie. – warknął brunet, zataczając kółka wokół placu. 
David zrezygnowany wywrócił oczami.
-Ja rozumiem, że to twoja siostra, ale zostając tutaj niczego nie wskórasz.
-Nie obchodzi mnie to – wycedził James nawet nie patrząc w ich stronę.
Minęło parę minut zanim którekolwiek z nich się odezwało.
-Chodź już –powiedziała Ivy – już dawno powinniśmy być w zamku. Jeszcze dadzą nam po szlabanie. 
-Ma rację – podchwycił David.
James zatrzymał się raptownie, jednak ciągle na nich nie patrzył.
-I tak już dziś nic z tym nie zrobisz– dodała rozsądnie Ivy. W ciemności widziała jego napiętą twarz. Czuła, że udało im się go przekonać. I nie myliła się.
-Niech wam będzie – burknął. Wcisnął ręce do kieszeni i bez słowa wyszedł z  alejki. David zerknął na Ivy  i wzruszył ramionami. Oboje ruszyli za chłopakiem.
Gdy szli już zupełnie pustą główną ulicą Ivy nagle sobie o czymś przypomniała.
-Zaczekajcie – powiedziała, a David odwrócił się do niej, jednak James szedł dalej.
-Nie obchodzi mnie o czym sobie przypomniałaś! – wykrzyknął – Narazie!
Ivy ściągnęła brwi.
-Co za bachor – mruknęła, patrząc na jego oddalającą się sylwetkę.
-Nie przejmuj się. Przejdzie mu. Co ci się przypomniało?
-Co z Lily i Abigail? Przecież nie możemy ich tak zostawić.
Davd lekko zmarszczył brwi.
-Na pewno wróciły już do zamku, nie przejmuj się.
-No nie wiem...
-Będzie dobrze – powiedział pewnym tonem. Ivy zerknęła w kierunku miejsca, w którym się z nimi rozstali. Okolice spowijał nieprzenikniony mrok. 
-Mam nadzieję – odparła, jednak nie była do końca przekonana.


  *** 
Drzwi do sali wejściowej zaskrzypiały przeraźliwie gdy na nie naparli.
-Właź – szepnął David.
-A co Woźnym? – zapytała Ivy cicho przytrzymując otwarte odrzwia dłonią.
David tylko uśmiechnął się lekko i wepchnął ją do środka, by samemu po chwili stanąć w pustym holu i zamknąć za sobą ciężkie wrota.
-Ale...
-Ciiii....
 David  przycisnął palec do ust i rozejrzał się bacznie po nie oświetlonym pomieszczeniu.
-Dobra...Idziemy – szepnął i poszedł szybkim acz cichym krokiem przed siebie. Ivy chyłkiem ruszyła za nim.
Nagle szatyn skręcił za jakiś posąg i zniknął z jej pola widzenia. Blondynka przebiegła wzrokiem po ciemnym korytarzu.
-David? – szepnęła – Gdzie jesteś?
Poczuła się niepewnie będąc sama w tym wszechogarniającym mroku, a zresztą nie chciała spotkać się z szkolnym woźnym. Już miała zacząć iść bez Davida, gdyż pomyślała, że po prostu zostawił ją samą, gdy nagle usłyszała jego głos dochodzący tuż zza posągu.
-Na co czekasz? Chodź tutaj.
Ivy mile zaskoczona, wykonała polecenie. Teraz już zupełnie nic nie widziała.
-Lumos – ponownie usłyszała jego głos. Był bardzo blisko.
Gdy rozbłysło światło zauważyła, ze znajdują się w wąskim kamiennym korytarzu. Nigdy wcześniej tutaj nie była.
-Co to za miejsce?
-To skrót – powiedział i zaczął iść w kierunku gdzie korytarz skręcał.
-Skrót do czego? – spytała usiłując dotrzymać mu kroku.
-Do naszej wieży – wyjaśnił.
Jej oczom ukazały się schody, które zajmowały cała szerokość korytarza. David wszedł na nie pewnym krokiem.
-Nigdy tutaj nie byłam.
- Bo to tajne przejście.
-A dużo osób o nim wie?
-Chyba tylko ja i James. A teraz jeszcze ty – rzekł – ale nie mów o tym innym. Bo inaczej przestanie być tajne – dodał z uśmiechem.
Ivy niewiele myśląc weszła za nim po kamiennych stopniach.. Jedynym źródłem światła była różdżka Gryfona.
Po paru minutach dotarli na sam szczyt. Schody kończyły się najmniejszymi drzwiami jakie Ivy kiedykolwiek widziała. Kiedy David stanął przed nimi sięgały mu zaledwie do połowy uda. Gryfon schylił się i pociągnął za metalowe kółko. Drzwi lekko się uchyliły.
-Tylko uważaj jak będziesz schodzić – szepnął i wyszczerzył się do niej, a następnie szarpnął za uchwyt. Przez mały utwór Ivy rozpoznała rzadko odwiedzany korytarz prowadzący do nieużywanych sal sprzed bitwy. Uczniowie rzadko się tutaj zapuszczali. Nawet duchy niezbyt często odwiedzały to miejsce.
David  klęknął i włożył głowę do otworu.
-Droga wolna – powiedział i wyskoczył. Jego postać zniknęła z jej pola widzenia i sekundę później usłyszała  tupniecie o posadzkę.
Ivy wystawiła głowę przez przejście i zerknęła w dół .
David właśnie otrzepywał szatę z kurzu po zetknięciu z posadzką.
-Skacz – szepnął zachęcająco.
 Ivy oceniła wysokość na jakieś pięć stóp.
-A może mam ci pomóc? – spytał z uśmiechem.
-Myślę, że jednak sobie jakoś poradzę sobie – odparła tym samym żartobliwym tonem.
Kiedy Ivy zeskoczyła na ziemię David zamknął za nią drzwiczki. Gdy obróciła się okazało się, że z tej strony to mały obraz przedstawiający  martwą naturę.
-Fajne przejście – stwierdziła.
-A tak...znaleźliśmy je na takiej mapie...
-Na jakiej mapie pokazane są tajemne przejścia? – spytała zaciekawiona.
-A na takiej....W każdym razie nie mojej – powiedział i znowu się wyszczerzył  – Nie stójmy tu jak jakieś kołki. Chodź.
Ivy i David ruszyli dosyć wąskim korytarzem do nowej części zamku odnowionej po bitwie. Było słychać tylko ich ciche kroki
Ivy czuła się nieco niezręcznie. Temat Quidditcha został wyczerpany do cna. Ponownie uświadomiła sobie, że nic ich nie łączy poza treningami i pasja do gry.
Do meczu ze Ślizgonami zostały niecałe dwa tygodnie, mimo, że  na boisku widywali się prawie codziennie zawsze rozmawiali tylko o szkole i Quidditchu. Pomimo, ze on i James chodzili z nią do jednej klasy już szósty rok to znała ich tylko bardzo powierzchowne. A o ile można było powiedzieć, że Davida całkiem lubiła, to z Jamesem bez przerwy wchodziła w spory. Na każdym polu mieli inne zdanie i oboje nie potrafili zaakceptować swoich  odmiennych poglądów. Jedyną cechą wspólną jaką posiadali był ośli upór. 
Ivy gorączkowo szukała w myślach jakiegoś tematu do rozpoczęcia rozmowy. Ta cisza stawała się coraz bardziej niekomfortowa.
Nagle przypomniała sobie sytuacje w barze, gdy Abigail za wszelką cenę unikała tematu treningu. Postanowiła Davida o to teraz zapytać, by przerwać krepujące milczenie,  a przy okazji zaspokoić swoją ciekawość.
-A...A właściwie to o co chodziło Abigail dzisiaj w barze? No wiesz z tym treningiem?
-Aaa to...-David zaśmiał się na samo wspomnienie – no cóż....-zaczął wciąż się uśmiechając – powiedzmy, że zaskoczyła nas swoją obecnością po treningu...
-A dlaczego nie chciała o tym mówić?
Chwilę milczał zastanawiając się nad odpowiedzią.
-No dobra powiem ci – oznajmił w końcu najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać – tylko nie mów, że ci powiedziałem.
-Jasne, nie ma sprawy – odparła szybko. Zżerała ją ciekawość - To o co chodziło?
-Spotkaliśmy ją po treningu, a dokładniej....w naszej szatni.
Ivy spojrzała na niego nie ukrywając zdumienia.
-Jak to? Czego ona niby tam szukała?
David wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
-Nie trudno się domyślić.
-Chyba żartujesz...
David tylko wzruszył ramionami.
-No...nieźle..- mruknęła Ivy i z niedowierzającym uśmiechem pokręciła głową. 
Nagle zatrzymali się raptownie, słysząc szybkie i ciche kroki z naprzeciwka.
-Woźny – szepnęła Ivy i oboje ruszyli prędko w przeciwnym kierunku starając się robić przy tym jak najmniej hałasu.
Po chwili z powrotem znaleźli się w starej części zamku. Kroki stawały się coraz głośniejsze, jednak David nagle się zatrzymał.
-Poczekaj...to nie woźny – powiedział, niespodziewanie, wbijając wzrok w ciemność.
Ivy poczuła jak serce podchodzi jej do gardła, jednak spróbowała tego nie okazywać i wsłuchała się się w dźwięki. Były szybkie i delikatne. Z pewnością nie należały do ciężkich buciorów woźnego.
Oddech Davida przyśpieszył lekko. Ivy zupełnie skamieniała. Kroki rozbrzmiewały coraz bliżej i odbijały się echem od nagich ścian. Brak jakiegokolwiek światła uniemożliwiał im dostrzeżenie postaci kryjącej się w mroku i prędko zmierzającej w ich stronę. Z każdą sekundą odczuwali coraz większe napięcie. Jednak kiedy zdawało im się, że postać zaraz pojawi się w zasięgu ich wzroku kroki nagle ucichły. David i Ivy wstrzymali oddech.
Niepewność stawała się nie do zniesienia. Oboje oczekiwali w napięciu, na to co zaraz się wydarzy..
Niespodziewanie usłyszeli cichutki szept w pobliżu i nagle korytarz rozświetliła mdła poświata.




***
Wybaczcie, że tyle nam to zajęło, ale po prostu gdy wreszcie weźmiemy się za pisanie wychodzi nam raczej parodia niż normalny rozdział. Zbyt dobrze się przy tym bawimy ;)
Pozdrawiamy wszystkich czytelników i mamy nadzieję, że rozdział się podobał.