sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział XV - Łamanie regulaminu wchodzi w krew


David uchylił ciężkie drzwi, a pozostali wbiegli do środka. James pochylał się, trzymając dłoń na piersi. Ivy zatrzasnęła wrota i od razu podbiegła do chłopaka przy, którym byli już Abigail i David. Brunet rozpiął rozszarpaną kurtkę i ich oczom ukazała się biała, szkolna koszula, teraz rozdarta i poplamiona krwią. Gdy rozchylił nieco materiał, na jego skórze zobaczyli rozległe  potrójne rozcięcie. Przycisnął dłoń do rany, a krew zaczęła skapywać z jego palców. Oparł się o ścianę, oddychając szybko. Podniósł na nich wzrok, a czarne włosy opadły mu na oczy.  
-James… -szepnęła zatrwożona Abigail, a Ivy poczuła, że robi jej się słabo.
-Nic mi nie będzie. – odparł krótko.
-Musisz iść z tym do skrzydła szpitalnego – powiedział David, ze spiętą twarzą przyglądając się ranie. James odsunął ich od siebie i wyprostował się.
-Powiedziałem, że nic mi nie będzie! – wyrzucił z siebie i nim ktokolwiek zdążył coś jeszcze powiedzieć, wyminął ich i garbiąc się ruszył w kierunku schodów.
-A ty dokąd? – zapytała Ivy, równając się z nim, a David i Abigail zrobili to samo.
-Do dormitorium – odparł, nawet na nią nie zerkając. Wciąż nieco się pochylał, lecz jego głos brzmiał zadziwiająco spokojnie.
-Musisz iść do pielęgniarki – powtórzył David, na co James westchnął cicho.
-Komu jak komu, ale myślałem, że tobie akurat nie odbije – rzekł, niemal żartobliwym tonem i zaczął z trudem wspinać się po schodach – No i znowu trzeba włazić na samą górę...Dlaczego nie moglibyśmy się tam teleportować albo…
-Lepiej byłoby gdybyś, jednak poszedł do tego skrzydła szpitalnego – odezwała się Abigail, zerkając na niego niepewnie.
James zmarszczył brwi, a jego ton nagle się zmienił, zupełnie jakby nie mógł dłużej utrzymywać emocji na wodzy.
-I co im powiem? Ze zaciągnąłem was do lasu?– zapytał, niemal krzycząc ze zdenerwowania. – Że gdzie byłem? No gdzie?
Abigail nie spodziewała się tak gwałtownej reakcji z jego strony, jednak po chwili zdała sobie sprawę, że ma rację.
-Słuchaj… Cholera, James! Ogarnij się. Musisz coś z tym zrobisz, nie możesz tak tego zostawić – powiedział stanowczo David, chwytając go za ramię i obracając w swoją stronę. Ivy była zdumiona, bo nigdy nie słyszała jeszcze w jego głosie takiej powagi i stanowczości. David uparcie patrzył mu w  oczy, jednak James unikał jego spojrzenia.
-jeśli nic nie zrobisz, będzie coraz gorzej!  
Przez moment nikt się nie odzywał, a w Sali wejściowej panowała idealna cisza.
-Za cztery dni mecz. Nie będziesz  grać z taką raną! – zawołała Ivy, zdenerwowana jego zachowaniem.
James zatrzymał się, jakby wreszcie coś do niego dotarło.
-No tak, macie rację. Zapomniałem o meczu… – mruknął i przeklął siarczyście.
Abigail myślała, że zwariuje jeśli jeszcze raz usłyszy jakiekolwiek słowo związane z tą grą. Cała szkoła od paru dni żyła tylko tym.
- To pójdziesz do skrzydła? – zapytała cicho i niepewnie Ruda, w obawie przed wywołaniem kolejnego wybuchu złości.
-Nie– odparł krótko James i skrzywił się lekko, jednak zaraz kontynuował tonem, którego zwykle używał tłumacząc coś Lilly  -Abigail pomyśl, jeśli teraz pójdę do skrzydła to będą wiedzieli, że byłem poza zamkiem w nocy i w najlepszym przypadku dostanę szlaban. A w tym bardziej prawdopodobnym zabronią mi grać w meczu, a nie odpuszczę sobie skopania tyłków ślizgonom – wytłumaczył jej, z nieco zniecierpliwioną miną - Wole się wykrwawić.
-Więc kłam – powiedziała Puchonka ze wzruszeniem ramion.
-Tak, genialny pomysł! Powiem jej że drapnął mnie kot – zakpił James, przyciskając dłoń do rany, z grymasem bólu na twarzy.
-No to nie wiem…może niech Ivy zrobi dla ciebie eliksir. – palnęła bez namysłu - Jest z nich najlepsza – dodała widząc jej spojrzenie.
-Sam umiem o siebie zadbać. To jest mój problem nie wasz. A poza tym to był mój głupi pomysł. – okropnie krzywiąc się sięgnął do tylnej kieszeni jeansów i wyciągnął z niej kawałek jakiegoś pożółkłego pergaminu i zaczął go rozkładać.
-Ale…
-Lepiej wracaj już do dormitorium – powiedział. Abigail nie chciała zostawiać ich samych jednak, pod naporem jego twardego spojrzenia uległa.
Puchonka wciąż stała niepewnie, zagryzając wargę i zerkała z wahaniem na ranę, z której powoli ciekła krew. Jedna kropla spadła na kamienna posadzkę.
 –Nic tutaj po tobie – powiedział i przyłożył swoją różdżkę do pergaminu - Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.




Nagle na starym skrawku papieru, zaczęły pojawiać się jakieś kształty. Abigail rzuciła zaciekawione spojrzenie na rzecz w ręku Jamesa, jednak ten od razu to dostrzegł.
-No idź już! – rozkazał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Abigail nie powiedziawszy już ani słowa, ze zmartwioną miną ruszyła ciemnym korytarzem rozświetlanym przez pochodnie w kierunku podziemi. David w nagłym odruchu zrobił zrobił krok w jej stronę, jednak zatrzymał się raptownie wiedząc, że nie może zostawić przyjaciela samego. Marszcząc brwi zerknął na sylwetkę rudowłosej znikającej w mroku. 
-A ty na co czekasz? – zapytał niespodziewanie James – no idź za nią. 
-Nie wiedziałem, że tak bardzo chcesz zostać sam na sam z Ivy -  zakpił David przywołując na twarz lekki uśmiech. Gryfonka na te słowa prychnęła z pogardą – Ale… - zaczął poważnym tonem, jednak nie dane było mu dokończyć.
-Nie przejmuj się. Zajmę się tym – przerwał mu i  ruchem podbródka wskazał na swoją ranę.
James rzucił mu porozumiewawczy uśmiech podnosząc brwi.  Gryfonka zmrużyła oczy, zastanawiając się, o co może chodzić. Kiedy James napotkał jej wzrok, rzucił je tylko niewinne, pytające spojrzenie.
-Masz – zawołał do Davida, rzucając mu ów stary, pergamin z mapą zamku – Filch siedzi w swoim gabinecie.
Szatyn odpowiedział mu krótkim uśmiechem i skinieniem głowy, a potem zupełnie jak Abigail zniknął w mroku korytarza.

***

David zobaczył jak Puchonka idzie nieco niepewnie korytarzem trzymając w dłoni zapalona różdżkę. Kiedy usłyszała za sobą jego kroki obróciła się z przerażeniem, jednak gdy tylko go ujrzała poczuła ulgę i podeszła do niego.
-David, co ty tutaj robisz? – szepnęła, by nie obudzić drzemiących portretów.
-Odprowadzam cię – odparł przyciszonym głosem. W świetle różdżki jego zielone oczy połyskiwały wesoło.  Uśmiechnął się do niej, a na jego policzkach pojawiły się słodkie dołeczki. Wyglądał tak uroczo, że nie potrafiła nie odwzajemnić jego uśmiechu.
-Naprawdę nie trzeba było. Dałabym sobie radę – odparła ruda i machnęła ręką.
-trzeba, trzeba – powiedział David- nie powinnaś wracać, kiedy grasuje tutaj ten stary dziad - odparł sciszonym głosem szatyn, a ona zachichotała lekko i oboje zniknęli za rogiem.


***

Szła razem z Jamesem w całkowitej ciemności. Jedynie światło księżyca co jakiś czas wpadające przez okna, oświetlało jego szczupłą, teraz przygarbioną sylwetkę. Nagle chłopak skręcił w lewo, zamiast iść prosto zwykła trasą do wieży Gryffindoru.
-Dokąd idziesz? – szepnęła nieco zaskoczona, stając w miejscu – Do wieży idzie się tamtędy.
-Po parę rzeczy – odparł wymijająco - Możesz wracać.
To dało wręcz odwrotny skutek. Ivy zaciekawiona dogoniła Jamesa i spojrzała na niego.  Ręka, którą przytrzymywał już od jakiegoś czasu na ranie, byzała umazana strużkami częściowo zakrzepłej już krwi. Postrzępiona koszula pokryta wielka plamą czerwieni dawała upiorny efekt. 
-Zawsze musisz  postawić na swoim? – zapytał, a kiedy dostrzegła, że na nią patrzy szybko odwróciła wzrok od jego rany. Zignorowała jego pytanie.
-Po jakich „parę rzeczy” idziesz? – spytała podejrzliwie się mu przyglądając. 
-Skoro się już tak do mnie przykeliłaś to zaraz się dowiesz – odparł, nawet na nią nie zerknąwszy. Jednak gdyby to zrobił, dostrzegłby charakterystyczną minę, która zwykle poprzedzała u Ivy wybuch złości i z której często się śmiał.  
-Wcale się do ciebie nie przykleiłam! – oburzyła się dziewczyna.
-Nie drzyj się tak – burknął i przewrócił oczami.
Gryfonka już chciała na niego nawrzeszczeć, jednak kiedy zobaczyła jego  zbolałą minę, zrezygnowała.Po chwili Ivy ze zdziwieniem stwierdziła że zmierzają w stronę lochów. Nim niżej schodzili tym robiło się coraz chłodniej i mroczniej. Do tej części zamku nigdy nie docierały promienie słońca. Ivy z pewnym przestrachem zauważyła, że James nagle zatrzymuje i opiera rękę na framudze jakiś drzwi. Przez myśl przemknęło jej, że może gorzej się poczuł. Zaniepokojona podeszła do niego i wtedy dostrzegła, że celuje różdżką w zamek. W duchu odetchnęła z ulgą.
-Alohomora – szepnął, jego głos był nieco zachrypnięty. Zamek szczeknął, a wtedy chłopak pociągnął za klamkę i bezceremonialnie wszedł do środka.
-Co ty wyprawiasz?! – zapytała, bez zastanowienia wchodząc za nim do Sali od eliksirów.
-Potrzebuje składników – mruknął, otwierając drzwiczki szafki, gdzie schowane były ingrediencje.
-Ale to kradzież! – zawołała łapiąc go za rękę, w której trzymał już jedną z fiolek.
-Cicho bądź! Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć! – szepnął i obejrzał się na wciąż lekko uchylone drzwi, a niczego nie dostrzegłszy spojrzał na nią i dodał – Jeśli nie pomagasz,  to idź.
Przez krótką chwilę mierzyli się spojrzeniami. W końcu Ivy zacisnęła usta i puściła jego rękę, w milczeniu obserwując jak James przygląda się mnóstwu różnych buteleczek i słoików z wahaniem. Ivy z łatwością rozpoznała dwie substancje w jego dłoniach, jednak James najwyraźniej miał z tym problem. 
Ze zrezygnowaniem schował obie buteleczki do kieszeni.
-Chyba wezmę wszystkiego po trochu… -mruknął.
Ivy westchnęła i bezceremonialnie sięgnęła do jego kieszeni i wyjęła obie butelki i odłożyła na swoje miejsce. James rzucił jej złowrogie spojrzenie.
-Mówiłem ci, że jak masz przeszkadzać, to idź!
Ivy zignorowała go zupełnie i ku jego zaskoczeniu sięgnęła po trójkątne naczynie z czarnym płynem i wrzuciła je do jego kieszeni.
-Do dyptamu potrzebny jest sok z pijawek, a nie syrop z ciemiernika czarnego. – oznajmiła jadowicie.
James rzucił jej zdziwione spojrzenie.
-Syrop z czego?
Ivy tylko wywróciła oczami i bez słowa lekko pchnęła go lekko, by się przesunął. Pewnie sięgnęła po kolejne składniki.  Wszystkie potrzebne rzeczy wrzucała do jego kieszeni, James nie protestował, ani tym bardziej nie zamierzał się wtrącać. W milczeniu obserwował jak sprawnie wyszukuje na półkach ingrediencje.
Kiedy znalazła ostatni składnik,  liście grimerowca, a on zmęczył się staniem i już miał usiąść na brzegu jednej z ławek, na korytarzu rozległ się jakiś dźwięk. Oboje spojrzeli na siebie i szybko wymknęli się z sali, uprzednio zostawiając wszystko w takim stanie w jakim było poprzednio. 
Gdy upewnili się, że korytarz jest pusty ruszyli do wieży Gryffindoru.
Szli najciszej jak umieli, ale i tak odgłosy ich kroków niosły się delikatnie w pustym korytarzu. Księżyc schował się za chmurami i otaczała ich niemal całkowita ciemność. Skradali się zupełnie jak złodzieje. Zagryzła wargę. Miała okropne wyrzuty sumienia.
-Tak nie można! – powiedziała nagle. James zerknął na nią kątem oka.
-Czyżby moralniaczek? - zapytał, podnosząc brwi.
-W przeciwieństwie do ciebie, mam jakieś zasady! – odparła, rzucając mu krótkie, gniewne spojrzenie. 
-Ja cię do niczego nie namawiałem – powiedział, a zaraz dodał z rozbawieniem – a nawet nie musiałem. Sama wzięłaś te składniki.
-Ale…ja…- umilkła nagle, nie wiedząc jak się wytłumaczyć. Jamesa rozśmieszyło jej zakłopotanie.
-A to niby ja jestem ten zły – mruknął pod nosem. Chciał się uśmiechnąć, jednak udało mu się zdobyć tylko na krzywy grymas. Mocniej przycisnął dłoń do rany. Ivy tego nie zauważyła. W tym momencie cieszył się, że jest tak ciemno, bo nie mogła dostrzec jak bardzo się krzywi. Nie chciał wyjść na mięczaka. Przed nikim.
-Bo jesteś! – zawołała nagle. Poczuła, że lekko palą ją policzki, bo zdała sobie sprawę, że James miał rację. Złamała regulamin nawet bez mrugnięcia okiem. 
-Cicho! Czy ty zawsze musisz się tak drzeć? – zapytał, zerkając na nią z ukosa – Na gacie Merlina, po tobie naprawdę widac, że nigdy nie wychodziłaś z zamku w nocy!
-Nieprawda! Raz wyszłam... 
Byli już na na siódmym piętrze, gdy Ivy nagle usłyszała jakiś dźwięk dobiegający z końca korytarza. Umilkła raptownie i wpatrzyła się w ciemność.
-Co? – zapytał James, zatrzymując się i obracając się w jej stronę. Byli tak blisko, że mógł dostrzec, że jasne refleksy na jej włosach. Zawsze bawiło go to, że jest przy nim taka mała. Sięgała mu zaledwie do ramienia.
-Chyba ktoś jest na końcu korytarza – szepnęła, wychylając się w bok. James dalej stał na środku ze sceptyczną miną, zasłaniając jej widok.
-W końcu jesteś cicho. Brawo, robisz postępy – odparł, również szeptem i udał, że klaszcze. Dźwięk rozległ się ponownie. To brzmiało jak szuranie kapci po podłodze, a każdy uczeń Hogwartu wiedział, co to oznacza…James obrócił się w stronę odgłosu jak na rozkaz.
Brunet automatycznie wyciągnął rękę w bok, jakby chciał powstrzymać Ivy przed pójściem w głąb korytarza, co i tak było całkowicie zbędne,  bo dziewczyna zastygła w bezruchu. Obydwoje wpatrywali się w ciemność. James oddychał głęboko i mógł wyczuć jak szybko oddycha Ivy, gdyż jego ręka nieopacznie wylądowała na jej obojczyku. Dziwił się, że jej nie zrzuciła i nie walnęła go, jednak zgadywał, że była zbyt wystraszona by zwrócić na to uwagę... Może to nie była odpowiednia pora na takie wnioski, jednak stwierdził, że Ivy ma bardzo gładką i miłą w dotyku skórę. 
Szuranie z każda chwilą rozlegało się coraz bliżej. W ciemności pojawiła się lampa, która woźny oświetlał sobie korytarz. Jego twarz wychynęła nagle zza zakrętu, raptem parę metrów przed nimi.
-Uczniowie nie w łóżkach! – zaskrzeczał, truchtając w ich stronę. Jego poorana zmarszczkami, wykrzywiona grymasem złości twarz, wydawała się pomarszczona jeszcze bardziej niż zwykle w świetle rzucanym przez lampy - Wreszcie was mam!
-Chodu! – zawołał James i oboje na raz obrócili się i zaczęli biec. Gryfonowi przychodziło to ze znacznym trudem. Księżyc na moment wyszedł zza chmur i gdy Ivy spojrzała na niego, zauważyła, ze krzywi się z każdym ruchem. Zwolniła, jednak chłopak najwyraźniej nie zamierzał się nad sobą roztkliwiać.
-Nie dawaj mi fory! – zawołał, przez zaciśnięte zęby. Ivy mimowolnie się zaśmiała. Zaskoczył ją tym, że nawet w takiej sytuacja umiał żartować. Jednak mina nieco jej zrzedła, gdy dostrzegła, że Filch mimo wieku jest niezwykle żwawy i niemal ich dogania. 
Dobiegła za Jamesem do połowy korytarza, gdy nagle się zatrzymał. Wpadła wprost na niego i odbiła się od jego pleców. Kątem oka coś dostrzegła.
-Drzwi są otwarte! – zawołał, obracając się w miejscu. Jego głos niemal utonął w krzykach woźnego, który był już niebezpiecznie blisko nich. Tuż obok, znajdowały się drzwi, uchylone tak lekko, że nie było widać co znajduje się w środku
Nie zastanawiali się długo. James złapał za klamkę i otworzył je gwałtownie. Oboje wpadli do środka, niemal w ostatniej chwili unikając wyciągniętej ręki woźnego. Gryfon jednym ruchem zatrzasnął drzwi.
-Colloportus! – zawołała Ivy, zamykając zamek. James był bardzo zaniepokojony myślą, że nawet nie zauważył, kiedy wyjęła różdżkę - Co to za pokój? – zapytała, pewna, że chłopak zna odpowiedź.
Stali w pustym, pomieszczeniu wyglądającym jak po pożarze: ściany w niektórych miejscach były zwęglone, w powietrzu unosił się lekki zapach spalenizny.
Nawet nie zwrócił uwagi na wystrój, marzył tylko o tym, żeby się położyć. Od tego całego biegania po zamku, rana zaczęła go bardziej boleć. Zrobił parę kroków do przodu, przejeżdżając wzrokiem po pociemniałym suficie.
-Nie mam pojęcia, ale przydałaby się tu kanapa – oznajmił ze zbolałą miną James. Nagle w rogu coś się pojawiło.
-O spójrz jest!… no może nie kanapa, ale dobre i to... – powiedział ucieszony i mocno się garbiąc podszedł do szerokiego łóżka z masa poduszek, nawet nie zawracając sobie głowy tym skąd się tu wzięło.
Ivy przerwała rozglądanie się po pokoju i zaskoczona obróciła się w jego kierunku.
-James Potter, jeden z największych rozrabiaków w Hogwarcie, nie wie co to za pokój? No coś takiego. Sądziłam, że zwiedziłeś już cały zamek w czasie swoich nocnych przechadzek – powiedziała z lekką kpiną. Zaczęła przechadzać się po pokoju, zastanawiając się do czego może służyć.
-Największy, nie jeden z największych. Prowadzę w tym rankingu – poprawił ją i powoli położył się na łóżku, które zaskrzypiało przeraźliwe, a James skrzywił się niemiłosiernie – Aa… jakie twarde. Ale niech będzie, całe szczęście że akurat tutaj było... 
Gryfon przymknął oczy i westchnął cicho, kładąc dłoń na zranionym ramieniu. Przez moment leżał w tej pozycji, gdy nagle wrzasnął i podniósł się do pozycji siedzącej. A raczej chciał to zrobić, bo udało mu się tylko lekko unieść znad poduszek, podpierając się na łokciach.
-Co się stało?! – zapytała lekko wystraszona Ivy. James siedział na łóżku i wpatrywał się  w bezruchu w przeciwległą ścianę. Podeszła do niego prędko – No odezwij się! – poganiała go, patrząc na niego z przerażeniem. Chłopak wyglądał jakby ktoś go spetryfikował. Gdy Ivy był już na tyle wystraszona, że zamierzała go walnąć lub zrobić cokolwiek, by wywołać u niego jakąś reakcje, niespodziewanie się odezwał.
-Wiem, gdzie jesteśmy… wiem co to za miejsce… – dopiero teraz zwrócił na nią szeroko otwarte, orzechowe oczy – to Pokój Życzeń!


***

Hej wszystkim! :) I o to jest nowy rozdział! Wiemy, że musieliście baaardzo długo na niego czekać. Powiedzcie nam co o nim myślicie. My jakoś nie jesteśmy do końca usatysfakcjonowane... Za to jesteśmy zachwycone tym, że aż 11 tys. ludzi postanowiło nas odwiedzić! Nigdy nie spodziewałybysmy się tak dużych liczb. Bardzo za to dziękujemy :) 
I nie myślcie, że zostaniecie bez nagrody :) Mamy dla was BONUS! Znajduje się on po prawej stronie, pod zakładką "Streszczenia rozdziałów". Przygotujcie sie na szok! hah 
Życzymy miłej nocki