wtorek, 27 września 2011

Rozdział VIII - Rozbierany Quidditch

Abigail szła opustoszałym korytarzem rozglądając się bacznie dookoła. Wsłuchiwała się w panującą ciszę, gotowa w każdym momencie uciec, gdy tylko usłyszy jakikolwiek dźwięk. Jednak najbardziej obawiała się, stukotu laski, co zwiastowałoby przybycie Filcha. Było bardzo wcześnie.
Rano. Coś koło czwartej, powoli zaczynało świtać.
Jej kroki odbijały się cichym echem, gdy przemierzała korytarz. W kieszeni miała zaadresowaną kopertę z listem do rodziców. Żywiła nadzieję, że sowa dotrze do domu jeszcze nim rodzice wyjdą do pracy, wtedy może nawet dziś otrzyma od nich odpowiedź. To było bardzo ważne, okropnie ważne. Musiała dostać odpowiedź dziś i to jak najszybciej, bo inaczej...
Gdy wyszła z zamku, okazało się, że jest dużo zimniej niż się tego spodziewała. Zaczęła biec w stronę sowiarni, parę razy potknęła się omal nie upadając, aż w końcu dotarła do celu. Szczękając zębami wspięła się po krętych schodach na wysoką wieżę. Weszła do środka i stanęła w progu na chwilę, by wyjąć list z kieszeni płaszcza, i wtedy usłyszała czyjś głos dochodzący z boku. To był James! Właśnie miała przekroczyć próg i tym samym wyjść z ukrycia, jednak w ostatniej chwili z tego  zrezygnowała.
-W mroku w  dnia w środku...Co to ma niby być?! –spytał James rozdrażnionym tonem.
Abigail przesunęła się trochę bliżej.
-Możliwe, że to nie jest to....- rozpoznała lekko zawiedziony głos Davida.
-Nie no coś ty! Nie domyśliłem, się! –warknął James.
-Nie wkurzaj się....Może po prostu pisze wiersze
-Kto normalny pisze takie wiersze? – spytał James  z drwiną w głosie – i co to jest Dzień Narodzenia?
-Narodzenia czego? –spytał David lekko nieprzytomnie i ziewnął przeciągle.
-Ty tępaku! Nie wiem! Tak to bym się nie pytał, tak?- dodał ze złością, ale po chwili westchnął ciężko.- Wybacz stary, ostatnio jestem trochę podenerwowany. No wiesz Lily i te sprawy...
-I Abigail...- wtrącił David.
Ruda nawet nie myśląc, że nie powinno podsłuchiwać cudzych rozmów, przysunęła się do samej krawędzi i nadstawiła uszu. Nagle dziewczyna poczuła swędzenie w nosie i nim zdążyła je powstrzymać kichnęła. Przyłożyła dłoń do ust, jednak było za późno.
-Co to było?
Abigail zerwała się z miejsca i nim ją nakryli, zbiegła na dół i ukryła się za wielką zbroją.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a ona miała wysłać list, więc postanowiła zaryzykować i wrócić się do sowiarni, przygotowując wymówkę. Przecież nic jej nie zrobią, a nawet nie udowodnią , że przed chwilą tam była.
 Jednak, gdy weszła do środka nikogo tam nie zastała, co bardzo ją zaskoczyło, ponieważ do sowiarni prowadziły tylko jedne schody, a na pewno zobaczyłaby gdyby ktoś z nich schodził. Abigail wychyliła się przez okno, by sprawdzić czy nikt nie wisi na gzymsie. Zmarszczyła brwi i cofnęła się gdy ku swojemu zdumieniu nikogo tam nie zobaczyła. Rozejrzała się i po chwili znalazła odpowiednią sowę, czyli tą którą uznała za najszybszą. W czasie zawiązywaniu listu na nóżce ptaka, wciąż rozmyślała o rozmowie którą usłyszała. Zastanawiało ją jak Jamesowi i Davidowi udało się wyjść niepostrzeżenie z sowiarni. Przecież to było niemożliwe....

* * *
Ivy siedziała na kanapie w Pokoju Wspólnym i zaspanymi oczami wpatrywała się w kominek, w którym od dawna nie palił się ogień. Siedziała tutaj od dobrej godziny, gdy okropny koszmar wyrwał ją ze snu i odebrał ochotę do dalszego snu. Niespodziewanie drzwi pod portretem odchyliły się i do środka wszedł James razem Davidem. Chyba nawet jej nie zauważyli i prędko weszli po schodach do dormitorium chłopców  w milczeniu. Ivy zmarszczyła brwi, ale powrotem położyła głowę na oparciu sofy i pogłaskała kota śpiącego jej na kolanach po czarnym łebku.

* * *

Abigail była dziś wyjątkowo dumna ze swojego wyglądu, dopóki nie zobaczyła tej nowej dziewczyny na korytarzu. Czarnowłosa piękność z podniesioną głową minęła ją w przejściu do Wielkiej Sali w otoczeniu grupki chłopców. Zamiast czarnego podróżnego płaszcza miała na sobie szkolną szatę z godłem domu węża. Nawet taki zwyczajny ubiór nie odbierał jej wdzięku. Abigail poczuła  ukłucie uczucia, którego nie rozpoznawała. Nie było to przyjemne.
Abigail nie dając niczego po sobie poznać dosiadła się do swoich rozgadanych znajomych przy stole Puchonów. Dyskretnie zerknęła na stół obok. Nie było przy nim ani Jamesa ani Davida. Lekko zawiedziona odwróciła się do reszty Puchonów, którzy jak zwykle gawędzili wesoło.
-Wiem jak nazywa się ta nowa uczennica – szepnęła podekscytowana Danielle, nachylając się, by wszyscy mogli ją usłyszeć. 
Odruchowo obejrzeli się na Ślizgonów, jednak gdy uznali, że nikt nie próbuje ich podsłuchać, Danielle kontynuowała:
-Ma na imię Vivian. Vivian Vittori. Jej ojciec jest włoskim ministrem.
-Ministrem czego? – spytała Abigail przechylając głowę.
-Tego jeszcze nie wiem – przyznała niechętnie – Ale niedługo się dowiem!
-Jest dość blada jak na Włoszkę. –stwierdził Josh odwracając się, by spojrzeć na Ślizgonkę -Au! – jęknął osłaniając głowę rękami przed uderzeniem zwiniętą w trąbkę gazetą – Za co?
-A ty już dobrze wiesz! – syknęła Lucy wymierzając kolejny cios.
Grupka Puchonów zachichotała cicho, gdy Josh nie zważając na kolejne uderzenia objął Lucy w talii i położył swoją głowę na ramieniu dziewczyny.
-Co dziś w Proroku? – spytał z przymilną miną i pocałował Lucy w policzek. Dziewczyna najwyraźniej zmiękła, bo otworzyła gazetę i przebiegła wzrokiem po tekście.
-No i? – spytała podekscytowana Danielle podnosząc brwi tak wysoko, że aż schowały się pod ciemną grzywką.
-Och! – wykrztusiła z siebie Lucy, odkładając gazetę na blat. Josh wziął ją do ręki i otworzył na odpowiedniej stronie. Po chwili odłożył Proroka na miejsce i objął wyraźnie wstrząśniętą Lucy.
-Co się stało? – spytała szybko Danielle wpatrując się wyczekująco w Josha, jednak on tylko pokręcił lekko głową.. Abigail prędko sięgnęła po gazetę szukając odpowiedniej strony. Danielle natychmiast przyłączyła się do rudej. Szatynka zbyt mocno złapała za brzeg strony, przez co rozerwała się na środku.
-Co pisze? – spytał Luke nagle pojawiając się tuż za plecami Abigail i Danielle. Dziewczyny aż podskoczyły tak je zaskoczył.  Ruda bez słowa rzuciła mu gazetę.
-Znaleziono kobietę która zaginęła trzy dni temu, no wiesz tą Rachel – powiedziała patrząc mu w oczy – A raczej... jej resztki.
-Jej ciało było w takim stanie, że na początku nawet nie mogli jej rozpoznać – wtrąciła cicho Danielle.
-Znaleźli ją zakopaną głęboko pod ziemią. Gdzieś w lesie. – dodała Abigail ponuro – tuż przy mugolskim miasteczku.
Luke przenosił wzrok po kolei na zdruzgotaną Lucy, to na Josha, który ją obejmował, Danielle siedzącą z opuszczoną głową, a w końcu na Abigail, która wpatrywała się w niego bez wyrazu.
Luke po chwili milczenia opadł na ławkę obok nich. Nie odzywając się do siebie, jedli śniadanie. Atmosfera była ponura, zupełnie nie pasująca do ich zwykłego porannego zachowania. Josh i Lucy wyszli wcześniej.
Danielle odchrząknęła.
-Eee....To ja też będę się zbierać. – mruknęła  podnosząc się ze stołu.
Abigail zerknęła przez ramię i przeszukała wzrokiem stół Gryfonów. Gdy dostrzegła twarz osoby, dla której specjalnie wcześniej przyszła na śniadanie, zupełnie bez namysłu wstała z miejsca. Ku jej zaskoczeniu, ale i radości  ta osoba również podniosła się z drewnianej ławy. Serce przyśpieszało bicie, gdy chłopak zbliżał się do niej coraz bardziej. Przeszedł wzdłuż stołu, a potem skręcił w prawo. Abigail nie czekając dłużej, szybkim krokiem ruszyła w jego kierunku. Teraz byli na wprost siebie. Ruda zatrzymała się raptownie, czekając aż brunet podejdzie do niej wystarczająco blisko. Poczuła miłe ciepło w klatce piersiowej, mimowolnie się uśmiechnęła, gdy napotkała wzrok orzechowych oczu. Rozpierało ją takie szczęście, że miała ochotę podbiec do Gryfona i od razu rzucić mu się na szyję, jednak  uznała, że pierwszy krok należy do niego. James unikał jej wzroku, uznała to za dobry znak – była pewna, że pewnie jest zawstydzony. „Ach, ta Gryfońska duma...”, pomyślała nie odrywając wzroku od wysokiej postaci. 
Kiedy dzieliło ich nie więcej niż piec stóp, a James usilnie wbijał wzrok w ziemię, Abigail w obawie, że jednak zrezygnuje, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
-Cześć, James – zagadnęła, uśmiechając się szeroko.
Chłopak zatrzymał się tuż przed nią i włożył ręce głęboko do kieszeni szaty.
-No, cześć – odpowiedział ciągle nie patrząc jej w oczy.
-To dla mnie wiele znaczy, naprawdę....-zaczęła Abigail i poczuła jak palą ją policzki – to niezmiernie urocze...
James podniósł głowę i spojrzał na nią. Tym razem to ona unikała kontaktu wzrokowego.
-To bardzo miłe z twojej strony. Wcale się nie gniewam... Już nic nie mówię – dodała po sekundzie przerwy i spojrzała mu w oczy z wyczekiwaniem.
James zrozumiał, że czegoś od niego oczekuje, ale zupełnie nie miał pojęcia, co ma zrobić.
Nastała krępująca cisza, w której stali jak dwa posągi, nie patrząc na siebie. Abigail zagryzła dolną wargę, a James poczochrał włosy ze zdenerwowania
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało, aż końcu James odchrząknął przerywając nieprzyjemne milczenie.
-A no tak....Ja właśnie chciałem....-zaczął brunet wyraźnie zakłopotany. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę, wpatrując się w zaczarowany sufit.
Abigail całą się rozpromieniła. „Jest taki słodki! Musi bardzo żałować, że aż tak się denerwuje!”
-Ja też chciałam...
-Chciałem....
Oboje odezwali się w tym samym momencie:
-Przeprosić.
- Już iść.
Ponownie nastała cisza. Usta Jamesa rozchyliły się w niemym zdumieniu. Potarł podbródek, jednocześnie zasłaniając usta, jakby chciał powstrzymać słowa, które już padły. Nie sądził, że oczekuje od niego przeprosin...
Abigail nagle zaśmiała się idealnie udawanym śmiechem, choć tak naprawdę powstrzymywała łzy. Myślała, że zamierza ją przeprosić za to jak ją potraktował, podczas, gdy on....
-Aha...No to....do zobaczenia – powiedziała prawie pogodnym tonem i natychmiast ruszyła w stronę wyjścia.
James stał przez chwilę bezruchu, nie wiedząc, co począć. Kroki Abigail odbijały się cichym echem, zagłuszane przez setki głosów, aż w końcu zupełnie ucichły, a jej sylwetka była za jego polem widzenia.
-Abigail! Zaczekaj! – zawołał  i raptownie ruszył za nią choć nie miał żadnego planu. Abigail zatrzymała się powoli i odwróciła głowę.
-Tak? – spytała, jak gdyby nigdy nic.
James zdezorientowany jej postawą, podszedł do Rudej. Stali w zupełnie opustoszałej Sali Wejściowej, gdzie każdy dźwięk odbijał się donośnym echem od wysokiego sklepienia.
-Eee....To może....-Przerwał i odchrząknął, gorączkowo zastawiając się nad tym co powiedzieć. Abigail stała w miejscu  i wpatrywała się w niego wyczekująco.
-Chciałeś coś jeszcze powiedzieć?
James palnął pierwszą rzecz jaka przyszła mu na myśl:
-Może poszłabyś na kremowe piwo w tą sobotę?
-Z wielką chęcią – odparła sztywno, jednak jej twarz rozjaśnił uśmiech.
-Tak na przeprosiny...- powiedział z niepewną miną – Umówiłem się wcześniej z Davidem i jeśli nie masz nic przeciwko to pójdziemy też z nim. Co ty na to?
-Nie ma problemu..
Stali tak przez chwilę. W końcu Abigail bez żadnego pożegnania skierowała się w kierunku schodów. Gdy jej postać już prawie znikła z widoku, James nagle coś sobie przypomniał.
- To o piętnastej w Sali Wejściowej! Aha, i nie zapomnij kasy, bo rodzice obcięli mi kieszonkowe za ostatni numer i nie starczy mi żeby wszystkim postawić....
-Pewnie. To na razie.
Abigail uśmiechnęła się i zbiegła po schodach do podziemi.
James przez chwilę w osłupieniu wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Abigail. Poczochrał swoje i tak już sterczące włosy i głośno wypuścił powietrze z ust.
-James coś ty najlepszego narobił. – mruknął sam do siebie i powolnym krokiem wrócił do Wielkiej Sali.

* * *

Ivy dokładniej przykryła się pierzyną, gdy chłodny powiew wiatru owionął jej skórę. z powrotem próbowała wrócić w objęcia Morfeusza, jednak sen nie chciał wrócić. Była zbyt zmęczona, żeby wstawać, ale zimno wpływające do pokoju z otwartego okna przy jej łóżku było nie do zniesienia. Na oślep sięgnęła rękami, czubkami palców już dosięgła drewnianej ramy. Wyciągnęła się najbardziej jak mogła, ciągle nie otwierając oczu, czułą, że brakuje jej tylko paru milimetrów.  Zgięła nogę w kolanie i nim zdążyła się czegoś złapać, spadła z głuchym łoskotem na podłogę.
Dopiero to całkowicie wyrwało ją ze snu. Gdy nieco chwiejnie podniosła się z ziemi, rozejrzała się po pustym dormitorium. Zaraz, zaraz.....Jak to pustym? Spojrzała na zegarek.
-Za pięć dziewiąta.... – mruknęła, odczytując godzinę z budzika leżącego na szafce nocnej – za pięć dziewiąta...Co...? O nie!
W jednym momencie chwyciła białą koszulę leżącą na szafie, który była elementem ich mundurku szkolnego i uprzednio zdejmując błękitna piżamę, zaczęła zapinać małe guziczki.
-Szybciej, szybciej! – szepnęła do siebie, gdy drżącym dłońmi zapinała koszulę.
Podbiegła do niedużej szafki nogach łóżka i przez parę chwil gorączkowo przerzucała jej zawartość, aż w końcu wyciągnęła z niej ciemne spodnie i naciągnęła je na nogi. Rozejrzała się po pokoju.
-Krawat. Gdzie jest krawat? – mruknęła przeszukując wzrokiem pokój – Ach, olać noszenie krawatów! Nie mam na to czasu!
Porwała torbę leżącą za łóżkiem, dziękując sobie w duchu, że spakowała się wczoraj wieczorem i szybkim ruchem nałożyła na ramiona długą, czarną szatę, założyła buty i wybiegła z dormitorium. Pokój wspólny i korytarze były puste, więc puściła się biegiem w kierunku wyjścia  z zamku. Torba wrzynała jej się boleśnie w ramię i obijała o bok, gdy przemierzała kolejne korytarze.
Nagle nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Zwolniła, aż w końcu zatrzymała się zupełnie i ciężko dysząc oparła się o zimną ścianę. Ze zdziwieniem stwierdziła, że choć przebiegła dopiero przez trzy piętra jest zmęczona tak jak nigdy po takim dystansie. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Oparła dłonie na kolanach i wzięła głęboki oddech. Powoli wracała jej siłą, jednak ciągle nie czułą się najlepiej.To pewnie, dlatego, że nie jadłam śniadania, pomyślała.
Raptownie przypomniało jej się, że powinna już dawno być na lekcji.  Zmuszając się do wysiłku pobiegła w kierunku cieplarni.
Na dworzu jak zwykle ostatnio, padało, więc gdy weszła do szklarni była cała przemoczona, a jej buty umazane błotem. Wszyscy podnieśli głowy, przerywając wykonywane właśnie czynności gdy usłyszeli trzask drzwi. Trcohę zmieszana tym nagłym zainteresowaniem, zdjęła przemoczony płaszcz, starając się nie zwracać uwagi na spojrzenia reszty uczniów. Ivy odetchnęła z ulgą, gdy klasa wreszcie wróciła do swoich zajęć. 
-Panno Hunter, spóźnienie – powiedział profesor Longbottom, nie odrywając wzroku od rośliny, którą się zajmował.  Głos miał stłumionym przez maskę zasłaniającą twarz. Przycinał właśnie jakieś długie wijące się pnącza, które uparcie starały się chwycić się jego ramienia.
-Przepraszam – odpowiedziała - budzik mnie nie obudził
-Lepiej późno niż wcale – Nauczyciel rzucił jej uśmiech, który miał oznaczać, ze się nie gniewa – gdy ja chodziłem do szkoły bez przerwy się spóźniałem. Lepiej załóż maskę – dodał, wskazując na dokładnie taką samą osłonę jaką miał na twarzy.
Ivy wykonała polecenie i – jak na niemalże każdej lekcji zielarstwa – założyła grube rękawice ze smoczej skóry. Nikt nie musiał już o tym przypominać, każdy uczeń zakładał je automatycznie po wejściu do cieplarni. Na tym poziomie większość magicznych roślin była na tyle niebezpieczna, że takie środki. były konieczne.
Podeszła do wolnego stanowiska i przypatrując się temu, co robią inni, po chwili załapała, jakie zadanie maja wykonywać.
Uczniowie w klasie umilali sobie czas rozmową z sąsiadami w czasie przycinania pokrytych zieloną mazią pędów,  ciągle będąc maksymalnie skoncentrowani ma ruchliwych mackach. Profesor Longbottom przechadzał się wokół grządek i przypatrywał się ich pracy.
Ivy w lewej dłoni miała ciężkie nożyce, a drugą przytrzymywała zielony pęd podczas, gdy inne próbowały sięgnąć jej twarzy i barków. Instynktownie odchyliła się do tyłu zapominając, że ma maskę.
Raz po raz dał się słyszeć dźwięk zaciskanych metalowych nożyc i upadających na posadzkę części roślin. Całą podłogę pokrywał lepki, żółty śluz.
-Ivy!
Ivy całkowicie skoncentrowana na swoim zadaniu, podskoczyła omal nie wypuszczając z dłoni nożyc.
-David! Wystraszyłeś mnie! – powiedziała jednocześnie odwracając się w jego stronę.
-Wybacz. – odpowiedział szybko. Był cały wysmarowany glutowatą substancją.
-O co chodzi? – spytała powracając do przycinania rośliny. Było oczywiste, że nie przychodzi do niej  po to, żeby pogadać. Był bardzo miłym i sympatycznym chłopakiem, ale rzadko ze sobą rozmawiali,  przeważnie tylko na treningach..
-Matt zmienił godzinę treningu. Mamy zjawić się na boisku od razu po lekcjach.
-Czy on zwariował? – spytała i zapewne podparła by się pod boki, gdyby tylko miała wolne ręce.
-To niewykluczone – odparł ze swoim zwykłym uśmiechem. Okropna maź spłynęła po osłonie i rozprysnęła się na podłodze.  – Ale cóż poradzić?
-Wiesz chociaż dlaczego? Jeśli nie ma żadnego konkretnego powodu to chyba go zabije.
Ciach! Ivy zacisnęła palce na wielkich nożycach i podłoga pokryła się nową warstwą lepkiej mazi. Trochę soku poleciało prosto na Davida, który przeciągnął dłonią po osłonie, by nieco ją wyczyścić.
-Wybacz!
-To nic i tak jestem cały brudny. Uważa, że Ślizgoni chcą podkraść mu jego nową taktykę – poinformował ją David zerkając niepewnie w lewo.
Ciach! I kolejna macka upadła na podłogę.
-Nie można im ufać, wiem o tym, ale bez przesady! Czy on chce, żebyśmy padli trupem przed weekendem?
-Jakoś dożyjemy. W końcu najważniejsze to z nimi wygrać. – oznajmił nie odrywając od czegoś wzroku – Musimy. I pamiętaj Ivy. Musisz złapać tego znicza pierwsza. Postaraj się dobra?– dopiero teraz na nią zerknął. Ivy odwróciła się na chwilę od swojej grządki i spojrzała w jego szmaragdowo zielone oczy.
Nagle na końcu stołu rozległo się głośne „Au!” i oboje spojrzeli w  tamtą stronę. To James walczył z mackami oplatającej go szybko rośliny, a właściwie dwóch roślin.
-Muszę lecieć, zapomniałem o tym!
Ivy wróciła do swojego zajęcia, jednak kątem oka obserwowała zmagania chłopaków. Najlepszymi zielarzami to oni nie byli, ale profesor Longbottom przyjmował każdego kto miał przynajmniej zadowalający i chęć do pracy. W przypadku tych dwóch nie była to chęc do pracy, po prostu myśleli, że zielarstwo to będzie sielanka. Mylili się.
W głowie ciągle kołatały jej się słowa wypowiedziane przez Davida: „Musisz złapać tego znicza pierwsza. Postaraj się dobra?”. Miała wrażenie, że wszystkim się wydaje, że nie wie jaka odpowiedzialność spoczywa na jej barkach. Doprowadzało ją to do szału, bo dawała z siebie wszystko na treningach i aż za dobrze wiedziała ile od niej zależy. Pamiętała, co było na ostatnim meczu z Puchonami i nie miała zamiaru ponownie dopuścić do tego, a ten brak wiary w jej umiejętności wcale nie w niczym nie pomagał. Miała wrażenie, że jej drużyna uważa ją za zupełnie beznadziejną. A może rzeczywiście była zupełnie beznadziejna?
Do rzeczywistości przywróciła ją kleista macka, która usiłowała wymierzyć jej policzek ukryty pod przezroczystą osłoną.
Ponownie rozległo się charakterystyczne „ciach!” i macka wylądowała z pacnięciem na zalanej gęstym sokiem podłodze.
Ivy zerknęła na koniec stołu. James był cały umazany żółtą mazią i właśnie z bardzo zaciętą miną próbował wyrwać roślinę z korzeniami. Wyglądało to tak komicznie, że pewnie by się zaśmiała, jednak  słowa, które padły przed paroma minutami ciągle atakowały jej myśli i uparcie nie dawały za wygraną. 
Potrząsnęła głową jak gdyby próbowała wyrzucić to z głowy. Ponownie poczuła się słabo, choć nie tak bardzo jak, gdy biegła na lekcje. Na chwilę zamknęła oczu, by nie dąć opętać się wszechogarniającemu zmęczeniu.
-James, co ty wyprawiasz?! – zawołał profesor Longbottom  podbiegając do bruneta zmagającego się z pędami.
Gdy lekcja dobiegła końca zdążyła zapomnieć o zmęczeniu i poszła na kolejną lekcję.
Idąc korytarzem dostrzegła w tłumie uczniów jasne, niemalże białe ulizane włosy.Ciągle pamiętała o swoich przypuszczeniach, co do tego kto zabrał księgę, więc nie myśląc wiele pobiegła blondyna i stanęła przed nim. Chłopak zmarszczył brwi i wykrzywił usta.
-Stoisz mi na przejściu, szlamo. Zjeżdżaj stąd – warknął próbując ją wyminąć, jednak Ivy ponownie zastąpiła mu drogę.
Poczuła że krew w niej zawrzała i że ma wielką ochotę potraktować blondyna jakąś wyjątkowo paskudną klątwą, jednak spróbowała się opanować.
-Nie, dopóki nie zwrócisz mi tego, co ukradłeś.
-Chyba pomieszało ci się w tej pustej głowie idiotko. Nigdy nie wziąłbym niczego, czego dotykały twoje brudne łapy.
-Oddaj mi książkę – powiedziała Ivy z  groźbą w głosie i spojrzała w jego zimne oczy.
-Niczego ci nie zabrałem, nie dociera?
-I niby mam ci uwierzyć?
-To już twój problem – syknął. Ivy pozwoliła mu siebie wyminąć. Po chwili zniknął  tłumie.Nie wiedziała, co o tym myśleć.   

* * *
Abigail raźnym krokiem zmierzała w stronę boiska do Quidditcha. Specjalnie wyszła z dormitorium dwadzieścia minut wcześniej, żeby zaszyć się w szatni zanim James z resztą drużyny zacznie się w niej przebierać. 
James bez koszulki, tego nie mogła przegapić!  Przeszedł ją dreszcz.
Nie wiedziała skąd przyszedł jej do głowy taki szalony pomysł, ale uznała, że to będzie dobre zadośćuczynienie za jego wczesniejsze zachowanie, a poza tym...chciała go zobaczyć. Ot tak, po prostu.
Przy każdym kroku woda z kałuży, rozpryskiwała się pod kolorowymi kaloszami, które dzisiaj założyła. Słyszała jak krople deszczu bębnią o kaptur naciągnięty na głowę.
Dziedziniec był pusty. Z rozmarzeniem przymknęła powieki.
Nagle poczuła jak jej ramie uderza w coś twardego. Szybko wróciła do rzeczywistości. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyła były wściekle wpatrujące się  nią złote oczy. Zaskoczona, odsunęła się do tyłu, co pozwoliło jej ujrzeć w całej okazałości, stojącą przed nią postać.  Długonoga, o idealnych kształtach, nawet w mundurku wyglądała świetnie. Choć widać było, że strój był nowy i dobrze dopasowany to nie umniejszało faktu, że dziewczyna przed nią była wręcz zjawiskowa. 
-Przepraszam, nie zauważyłam cię – powiedziała Abigail chcąc załagodzić sytuacje.  
-Co mi z twoich przeprosin? – fuknęła dziewczyna – Patrz co narobiłaś!
Abigail spojrzała w miejsce, w które Vivian wskazywała smukłą dłonią. Na ziemi leżało parę książek, całych przemokniętych i ubrudzonych błotem.
-Nie chciałam, przepraszam. Można to bardzo łatwo naprawić, wystarczy jedno zaklęcie. – odparła uprzejmym tonem, jednak nie kryjąc zdziwienia. Nie spodziewała się, że można w ten sposób zareagować na taką błahostkę. – szybko to załatwię – dodała wyciągając różdżkę.  Puchonka nawet nie zdążyła wymówić formuły zaklęcia, gdy Vivian z odrazą odepchnęła jej rękę.
-Nie dziękuje – warknęła, przywołując książki zaklęciem. Dziewczyna odwróciła się na pięcie, a jej długie włosy chlasnęły Abigail po twarzy i szybko zniknęła w szkolnym korytarzu.



Ruda przez chwilę stała po środku dziedzińca zszokowana tym, co przed chwilą zaszło. Jednak nie chcąc trącić więcej czasu pobiegła w stronę boiska Quidditcha.
Stopy zapadały jej się po kostki w błocie, więc droga zajęła jej nieco więcej czasu niż się spodziewała. Po cichu weszła do męskiej szatni. Wszędzie leżały porozwalane ubrania i torby. „Czyli trening już się zaczął. Chyba zmienili godziny... Nieważne.” Wiedząc, że ma czas do końca treningu zaczęła spokojnie rozglądać się za jakąś dobrą kryjówką.
Gdy powoli przechadzała się po pomieszczeniu, niespodziewanie usłyszała głosy, a po chwili kroki zbliżającej się drużyny. Zupełnie spanikowana weszła na wąską półkę, która zakrywała gruba kotara. Szybko przeciągnęła zasłonkę po drewnianym drążku, tak by ją zasłoniła. Stare i nieużywane już miotły przyczepione do ściany utrudniały jej utrzymanie równowagi, jednak nie miała wyboru. Ucieczka nie wchodziła w rachubę, a nie chciała zostać nakryta.
Wcześniej stłumione głosy nabrały na ostrości. Dał się słyszeć dźwięk odkładanych mioteł, a po chwili odgłosy zdejmowania ochraniaczy i ubrań. Abigail nie mogąc dłużej się powstrzymywać stanęła na palcach i wystawiając czubek  głowy oparła się o drewnianym karniszu. "Chyba upadłam na głowę" - pomyślała.
Abigail, patrząc jak męska cześć gryfońskiej drużyny zdejmuje sportowe szaty. Wzrokiem wyszukała swój cel. James rozsznurowywał buty.
Przed obiektem jej westchnień stanął właśnie kapitan drużyny- jeśli dobrze pamiętała miał na imię Matt. Zasłaniał jej cały widok. Szybkim ruchem zdjął podkoszulek. Abigail musiała przyznać, że nie dało się nic zarzucić jego sylwetce. Szybko schowała głowę za zasłoną, gdyż przez chwilę zdawało jej się, że ktoś patrzy w jej stronę.  Po chwili znowu stanęła na palcach, by móc się popatrzeć . Czuła, że palą ją policzki. Domyślała się, że ze wstydu, jednak nie potrafiła przestać się im przyglądać. To było chore!
Po paru minutach, gdy zaczęli się ubierać tym razem w szkolne szaty, Abigail była w stanie ich ocenić. Niezaprzeczalnie na pierwszym miejscu był Matt, potem Vince, następnie David, później Aaron, a niestety ( ku jej zaskoczeniu) na szarym końcu znajdował się James. Był wysoki, ale chudy jak tyczka! W szkolnym szatach nie wydawał się tak....wątły.
Większość drużyny wyszła z przebieralni. Został tylko James i David, co bardzo jej odpowiadało. 
-Wyszli? – spytał James, schylając się by związać buty.
-Tak – odparł David opierając się o ścianę -Jak myślisz mówiła prawdę?
-Ciężko ją zrozumieć. To byłoby trochę dziwne, gdyby to okazało się prawdą. Bo kto normalny coś takiego wymyśla? To chyba oczywiste, że kłamała. Pytanie dlaczego?
-A może mówiła prawdę...
James podniósł brwi, patrząc na niego z politowaniem. Na chwilę zamilkli. Brunet założył na ramiona białą koszule.
-Chciałbym zaprosić ją na bal – powiedział David po chwili milczenia.
Abigail skrzywiła się. Oczywiście! Teraz wszystkie dziewczyny zostaną bez pary, bo każdy będzie chciał pójść z niezaprzeczalnie piękną Vivian! Abigail w złości mocno oparła się o belkę. Usłyszała trzask i nim zdążyła cokolwiek zrobić runęła na ziemię razem z karniszem.
-Co do...
James i David z wyrazem skrajnego zdziwienia obserwowali zmagania dziewczyny z zasłoną, w którą się zaplątała. Przez dłuższa chwilę nawet nie drgnęli, byli tak zszokowani. James zamarł w trakcie zapinania guzików koszuli.
-Co do...- powtórzył brunet, ale nie zdołał dokończyć zdania. Ciągle wpatrywał się w rudowłosą dziewczynę, której wreszcie udało się uwolnić z warstw grubego materiału. Stali teraz na wprost siebie. Abigail otworzyła usta, by się jakoś wytłumaczyć, jednak po chwili je zamknęła, gdyż nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. 
-Abigail. Co ty do jasnej cholery robisz w męskiej szatni? – Spytał James siląc się na spokojny ton, jednak jego głos zdradzał totalne zdumienie. David wciąż będąc w szoku, wpatrywał się w nią szeroko otwatymi oczami.
-Ja...ja...właśnie wychodziłam – Abigail z starając się  zachować resztki dumy zadarła głowę i szybko zaczęła iść w stronę wyjścia.
-Czy ty nas podglądałaś?
Abigail zatrzymała się w pół kroku i zaśmiała się histerycznie.
-Na głowie upadłeś? Ja? Za kogo ty mnie masz?
-To co tutaj w takim razie robiłaś?
-Ja....Szukałam czegoś – skłamała odrzucając włosy za ramiona.
Przez chwilę patrzyli na nią z niedowierzaniem, jednak James najwyraźniej odzyskał pewność siebie.
-I co znalazłaś? – spytał zakładając ręce na piersi.
-Z zaskoczeniem stwierdzam, że nie – odpowiedziała i szybko wyszła.
James spojrzał na niedowierzającego Davida.
-A co będzie potem, skoro już teraz nas podgląda?
Po tych słowach założył kurtkę i obaj wyszli z przebieralni.

  ~*~
Rozdział pojawił się późno, ponieważ z powodu nawału prac domowych i masy nauki brakuje nam czasu na pisanie. Nie ma, co obiecywać, że wkrótce się to zmieni, bo niektórzy nauczyciele chyba mają wrażenie, że nie marzymy o niczym innym jak tylko o tym, by ślęczeć nad lekcjami cały dzień. Jednak będziemy się starać, by notki nie pojawiały się tak potwornie rzadko ;)
A i oczywiście zachęcamy do podsuwania pomysłów i wyszukiwania błędów lub po prostu napisania tego, co się nie podoba. To bardzo pomocne :)