czwartek, 29 maja 2014

Rozdział XXVIII - Sny


Wczesny wieczór.
James nawijał na palec kosmyk długich, złocistych włosów. Mimo, że była raczej smukłą istotą, było mu dosyć niewygodnie kiedy na nim leżała.  Musiałby być jednak niespełna rozumu by nazwać ten słodki ciężar nieprzyjemnym. Nie miało nawet znaczenia, że jest zmęczony i przemoczony po treningu.
Pogłaskał dziewczynę po głowie. Jak po krótkim namyśle uznał chwili się nie wybiera, a ta nie jest najgorsza, bo jest jeszcze zdolny do kolejnego wysiłku.
- Zamknąłeś drzwi? – zapytała zbliżając usta do jego ust.
- Nikt nie wejdzie. – Zapewnił ją. Zostawił na klamce swój krawat, co było sygnałem by żaden z jego współlokatorów nie ważył się przekroczyć progu. – Nie gniewasz się już? To naprawdę był przypadek, że wylądowałem z nią w tym pokoju. Prędzej zjadłbym ogon szczurogona niż z nią… ble – wzdrygnął się ostentacyjnie na samo wspomnienie spędzenia z Ivy nocy w jednym pokoju. Oczywiście w rzeczywistości nie czuł aż takiego obrzydzenia, jednak musiał być przekonywujący. Jakiś czas później w ramach głupiego zakładu zjadł ten ogon, ale Elizabeth nie miała o tym pojęcia.
Zbliżył się do niej, jednak ona odsunęła się nieco. Zaskoczony uniósł brwi.
-A nie myślisz, że są tutaj jakieś zabezpieczenia? No wiesz… - zachichotała. - Niby jest pełen „celibat”
-Może to sprawdzimy… co ty na to? – zapytał nie odrywając wzroku od jej jasnych oczu – Chyba tuż przed samym meczem McGonagall nie wyleje mnie z drużyny…
James uśmiechnął się figlarnie i obrócił ją na plecy - teraz on był nad nią. Blondynka zaśmiała się i przyciągnęła go do siebie.
-Wiesz, że uwielbiam patrzeć jak grasz? – zapytała, wpatrując się w jego brązowe oczy z uśmiechem.
- Jasne, że wiem – odparł i pocałował ją namiętnie.
***
David stanął przed Grubą Damą z wyrazem skrajnego załamania.
- Śledziki w marynacie różanej – wyrecytował bez życia, a kobieta wpuściła go do środka. Dzisiejszego dnia nawet nowe hasło nie było w stanie go poprawić mu nastroju. Po spotkaniu z Abigail czuł się jak ostatnia miernota. Wciąż nie mógł uwierzyć, że w momencie gdy miał doskonałą sposobność, by zaprosić ją na bal wyskoczył z wypracowaniem na historię magii!  Dlaczego gdy ją widzi ogarnia go taki stres? Nie miał pojęcia. Nigdy się przecież nie stresował. NIGDY. Nawet wtedy gdy przypadkiem pomylił szatnie i zobaczył przebierającą się Ivy… albo wtedy, gdy z powodu serii niefortunnych zdarzeń był zmuszony do wygłoszenia wiersza miłosnego na środku Wielkiej Sali w trakcie obiadu.
Życie było takie nie fair.
Z westchnieniem przekroczył dość wysoko umiejscowiony próg, a do jego uszu dobiegły zwykłe wieczorne odgłosy. Niechętnie wszedł do Pokoju Wspólnego, gdzie na kanapie czekał na niego Vince. Brunet przywołał go leniwym machnięciem dłoni.
- Krawat – rzekł krótko, a wyjaśniało to wszystko.
David poczuł się dobity.
- Znając mój talent to nigdy tam swojego nie powieszę – mruknął pod nosem i opadł na kanapę obok współlokatora. Chciał, żeby wyszli stamtąd jak najszybciej, bo wszystkim czego  w tamtej chwili pragnął było łóżko i długi, głęboki sen. Jedyny plus był taki, że ogień z kominka przyjemnie ogrzewał jego przemarznięte ciało. „Jak mogłem być takim kretynem… Praca domowa z historii magii… Czy ja jestem normalny?!” pacnął się w czoło i skrzywił się nieznacznie – wciąż czuł efekty walenia głową w kamienną ścianę.
Vincent tylko podniósł brwi, nie odrywając wzroku od gazety, którą podkradł jakiemuś dzieciakowi. David zerknął kątem oka na okładkę. Nic szczególnie ciekawego.
Przypomniał sobie o artykule o śmierci kobiety w miasteczku kilkanaście milod Hogsmeade. Od tamtego czasu zerkał do Proroka, jednak ani razu o tym nie wspomniano. Przypuszczał, że gdyby odnaleziono sprawcę byłoby o tym głośno, jednak co dziwne nie zauważył aby w Hogsmeade wzmocniono ochronę. Uznał więc, że nie ma się czym martwić. Poza tym a w zamku i okolicach zawsze czuł się bezpiecznie, nieważne co pisano w gazetach, a w tym momencie właściwie był mu wszystko jedno, w głowie miał tylko Abigail.
Nagle ponad sobą usłyszeli czyjś głos.
- Wiecie może gdzie jest James?
To była Ivy.
- Jest w dormitorium – odpowiedział szybko Venner. – A czego od niego chcesz?
- Dzięki – rzuciła niedbale Ivy ignorując jego pytanie i skierowała się w stronę krętych schodów.
- Ale, zaczek…- zawołał za nią David chcąc ją ostrzec, gdyż dziewczyna pewnie nie znała ich męskiego kodu. Vince szybko mu przerwał, nagle wypuszczając z rąk Proroka Codziennego szarpnął go za rękaw czerwonej bluzy do Quidditcha.
- Cicho… Jak ona tam wejdzie to jego dziewczyna się na niego obrazi i szybciej wyjdzie… Zakład?  
David spojrzał na niego z odrazą. Jednak po chwili namysłu stwierdził, że być może Jamesowi się to należy. Wyszarpnął bluzę z jego dłoni i zacisnął usta bijąc się z myślami, gdy tymczasem Ivy zniknęła na schodach, nie zawracając sobie nimi głowy.
Uszy ponownie wypełnił mu jazgot pierwszoroczniaków grających w jakąś nową grę.
- Cholerne dzieciaki – mruknął Vince podnosząc gazetę – McGonagall powinna wprowadzić im zakaz wychodzenie pokoi po dziewiętnastej. Albo najlepiej całkowitego wychodzenia w ogóle – dodał po namyśle i zagłębił się w lekturze.

***
Ivy mogła zwrócić się z tym do Davida. Właściwie takie wyjście nawet bardziej by jej pasowało, gdyż chłopak był znacznie milszy w obyciu i mniej nieobliczalny od Jamesa, jednak wiedziała, że jego samego sprawa księgi już nie interesuje, a przynajmniej tak twierdził. Zresztą podobnie jak Abigail, która podejrzanie ochoczo obrała takie samo zdanie jak on – co było dodatkowo dziwne, bo przecież wcześniej dość zaciekle o nią walczyła. Może faktycznie jest dziwaczką – uznała Ivy, przypominając sobie niektóre jej z jej ekscentrycznych wybryków. Nie zamierzała jednak drążyć.
Wciąż pamiętała, że James wspomniał o jakimś świecidełku, które znalazł w środku. Była pewna, że na taką wymianę się zgodzi.
Podeszła do drzwi i ku swojemu zdumieniu dostrzegła czerwono-złoty krawat Gryfindoru powieszony na klamce. Prychnęła z dezaprobatą. Rozumiała, ze można mieć bałagan sama była tego przykładem, ale żeby wysypywać się poza pokój? To już lekka przesada.
Z wnętrza torby wyciągnęła księgę, żeby James od razu wiedział po co tu przyszła. Nie chciała by pomyślał, że przybyła do niego w celach towarzyskich. I tak już za dużo czasu spędzili w jednym pokoju.
Zapominając o uprzedzeniu lokatora o swojej obecności, od razu nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. Stanęła jak wryta. W pokoju… był porządek. Niemal idealny porządek. Więc czemu wisiał tam ten krawat? Gdy spojrzała w lewo, na łóżko w rogu przekonała się dlaczego tam był.

***

James usłyszał jak drzwi otwierają się z cichym skrzypnięciem. Przecież mieli nie wchodzić do jasnego groma, powiesił krawat!
Doznał tak głębokiego szoku, gdy zobaczył kto wkroczył do jego pokoju, że nie był w stanie się ruszyć.
- Ktoś wszedł? – zapytała Elizbeth zupełnie nieświadoma zaistniałej sytuacji, nie odrywając ust od szyi Jamesa. Gdy niechętnie odsunęła się od Gryfona i dostrzegła dziewczynę, z którą  James ponoć spędził noc w jakimś tajemnym pokoju poczuła gwałtowny przypływ złości. Przed rzuceniem się na nią z pięściami lub chociaż obrzuceniem jej masą obelg przypomniała sobie o swojej do połowy rozpiętej koszuli, więc wpierw zakłopotaniem zakryła się jej połami.
James szybko odzyskał trzeźwość myślenia, automatycznie chwycił ochraniacz na łokcie z  brzegu łóżka i rzucił nim po gentlemeńsku w drzwi. Ivy cudem uniknąwszy celnie wymierzonego pocisku z twarzą czerwoną jak burak cofnęła się do wyjścia. Gdy pędem zamykała drzwi James nagle dostrzegł pobłyskującą kusząco księgę w jej ręce. Poczuł charakterystyczne przyjemne łaskotki w brzuchu, które miał zawsze gdy był czegoś bardzo ciekawy.
Miał poważny dylemat. Wiedział, że Elizabeth nie będzie zadowolona, ale nie mógł się powstrzymać. Musi sprawdzić co się stało. Może pojawiło się coś nowego… dziewczyna przecież może sobie poczekać… Ciekawość wygrała.
-Nie! Stój! – James popełnił największy błąd z pewnością nie życia, ale co najmniej tego wieczoru. Z jakiegoś powodu dość często zdarzały mu się niefortunne sytuacje, więc z początku zupełnie się nie przejął.
Ivy zatrzymała się i wychynęła zza przymkniętych drzwi słysząc głos chłopaka. Kiedy zobaczyła jak dziewczyna Jamesa rzuca mu spojrzenia mordercze niczym wzrok bazyliszka, a później przenosi je na nią zdezerterowała. Nie zamierzała w tym uczestniczyć, tym bardziej, że Gryfonka nie darzyła jej sympatią po ostatnich plotkach i rozmowie z nią. Zresztą z wzajemnością.
Ivy  ulotniła się w mgnieniu oka i pobiegła do dormitorium dziewcząt zostawiając parę sam na sam. Elizabeth z wściekłością walnęła go w bark. Dopiero  teraz odczuł efekt swojej głupoty i jednocześnie chęć natychmiastowej ucieczki spoza pola rażenia gniewu jego dziewczyny.
- Co to miało być?! – wrzasnęła, a James tym razem rozumiał co ma na myśli. Po raz pierwszy.
- Oj, to nic takiego… - Chciał zbagatelizować. Miał nadzieję, że pójdzie tak łatwo jak ostatnio, jednak popełnił kolejny feralny błąd. – Ona po prostu ma coś czego bardzo chce.
- Tak? A co to takiego? – zapytała, a James miał dziwne wrażenie, że głos niebezpiecznie jej drży. Gryfonka czekała, jednak on milczał, nie chciał mówić jej o księdze – Wychodzę! – wykrzyknęła nie dając mu szansy na wytłumaczenie się. W drodze do wyjścia zapięła guziki i trzasnęła drzwiami.
James opadł na poduszki i leżał bezruchu.
Został sam. Znowu. Ivy wyszła, więc nie miał księgi, Elizabeth obraziła się i to nie bez powodu, David nie odzywał się do niego… Przypomniał sobie jak kiedyś razem późnym wieczorem zaczaili się pod łazienką na Prefekta Ślizgonów i korzystając z peleryny niewidki jego ojca ukradli mu ręcznik, którym przepasał biodra. Ślizgon musiał wracać nago do dormitorium, a oni podczas tej akcji poznali hasło do łazienki. „Oceaniczna bryza”. Było to piękne wspomnienie, szkoda tylko, że po tym zdarzeniu jego mama dowiedziała się o tym, że gwizdnął tacie pelerynę i musiał ją zwrócić. Był pewien, że tata o tym wiedział, ale przymknąłby na to oko, gdyby nie ten rudy potwór.

***

-Oho… słyszałeś? – zapytał Vince nadstawiając ucha. David uniósł głowę.
Po serii dziwnych nerwowych okrzyków, rozległo się trzaśnięcie drzwiami i najpierw Ivy, a później dziewczyna Jamesa Elizabeth przemknęła przez Pokój wspólny do schodów prowadzących do dormitorium dziewcząt.
-Poszło jak z płatka – dodał Venner i poszedł do dormitorium. David jednak siedział jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrując się w ogień buchający w kominku. Już czuł wyrzuty sumienia.

***
-Widzieliście, gdzie poszła Ivy? – zapytał od niechcenia James.
Vince zachichotał.
- To podejrzane, bo nas pytała o ciebie. Czyżbyś zmieniał obiekt westchnień?
- Widziałeś czy nie?
- Schowała się w dormitorium – odrzekł niespodziewanie David i bez ceregieli opadł na materac. Twarz zagłębiła się mu w miękkiej poduszce,
James zerknął na nieruchomą postać kolegi.
- Ekhm… dzięki – mruknął niewyraźnie – Cholerne schody – dodał i po krótkiej chwili wrócił do łóżka. Oczywiście mógł spróbować wlecieć tam na miotle, by uniknąć niemożliwej do pieszego przejścia ślizgawki, jednak nie chciał wyjść na desperata. Poza tym w zeszłym roku tak właśnie uczynił i okazało się to niezwykle niewygodne, gdyż klatka schodowa była dość wąska i niska, tak więc postanowił zaczekać aż Ivy sama wyjdzie z pokoju.
Do dormitorium wszedł John i jak zwykle natychmiast rozpoczęła się dyskusja na temat pogody w czasie meczu, techniki Ślizgonów (a raczej tego jak spróbują oszukać system), a także na temat nowego komentatora, który miał zastąpić wesołą, acz nieco stronniczą Abigail.
Gdy wszyscy współlokatorzy dawno już zasnęli, a ich pochrapywanie wypełniało uszy Jamesa już od dłuższego czasu, chłopak wreszcie zasnął, lecz nie był to głęboki sen.

***
David zerwał się z łóżka. Nie wiedział dlaczego się obudził. Rozejrzał się po pokoju, wszyscy spali. Przesunął dłonią po czole zlanym zimnym potem. Wziął parę oddechów i dźwignął się  z łóżka.
Wiedział czego mu teraz potrzeba. Nie zamierzał brać Mapy Huncwotów, nie była jego… Poza tym czuł, że nic złego się nie stanie. Nie wiedział skąd takie przeczucie, ale nawet się nad tym nie zastanawiał.
Spokojnym krokiem opuścił wieże nawet nie wybudzając Grubej Damy ze snu. Podążył schodami w dół. Wydawało mu się, że minęło dziwnie mało czasu, gdy wreszcie znalazł się przed odpowiednimi drzwiami.
-Oceaniczna bryza – powiedział. Drzwi otworzyły się posłusznie, a on wszedł do środka.
Nieco zdziwiło go to co zobaczył, gdyż spodziewał się ujrzeć pusty basen, a nie dziesiątki lejących się kranów i basen niemal już pełny bajecznej piany. Myślał, że sam go napełni.  Stanął nad brzegiem i zaczął ściągać z siebie ubrania, gdy wtem zza kolumny pełnej kurków cała w pianie wyłoniła się… -Abigail!
-Witaj, David.
-A-Abigail co ty tu robisz?! – wydukał krzyżując ręce na piersi, jakby chciał się zakryć. Całe szczęście, że nie zdążył zdjąć spodni. Chociaż…
Nie odezwała się od razu. Zaczęła sunąć w jego stronę niczym ulotna zjawa wśród morskiej piany. Światło księżyca wpadające przez witrażowe okna odbijało się od wody i tańczyło na jej włosach i skórze. David nie mógł oderwać od niej wzroku. Była piękna.
-Daj mi rękę.
David przykucnął i wyciągnął dłoń w jej stronę, a ona chwyciła ją i z zaskakującą siłą wciągnęła go do wody. Zaśmiała się perliście niczym bajkowe morskie stworzenie, gdy wychynął spod wody. Odgarnął mokre włosy z oczu i spojrzał na nią. Dziewczyna była blisko niego, tak blisko, że widział drobne piegi na jej twarzy. To było takie niesamowite wręcz… nierealne.
Tym co jednak wywołało u niego największe poruszenie, był fakt, że nie zauważył wcześniej, że Puchonke zakrywa jedynie piana.
-Abigail…- wydukał i wskazał na puszyste obłoczki na jej dekolcie– nie powinnaś…
-Ach, to – spojrzała w dół i zaśmiała się ponownie – masz rację, nie powinnam tak chodzić.
W tym momencie Ruda nabrała wody do dzbanka, który nie wiadomo jak znalazł się w jej dłoniach i oblała się nią od pasa w górę. David wstrzymał oddech.

***
Wiatr rozwiewał jej włosy. Leciała tak szybko jak potrafiła, ale jej miotła wydawała się zwalniać. Miała wrażenie, że jej waga się podwoiła, a może nawet potroiła i miotła nie jest w stanie jej unieść. Stanowczo przesadziła z jedzeniem. Była to zabawne bo była świadoma, że śni i tego, że przed tym snem z nerwów zjadła trzy opakowania fasolek wszystkich smaków Betriego Botta, tuzin pasztecików dyniowych, bułkę zabraną z wielkiej Sali, i kawałek wczorajszego indyka, a także mały waniliowy pudding.
Złota kuleczka zamigotała srebrnymi skrzydełkami kilka stóp przed nią. Ślizgon wyprzedził ją. Nie mogła go dogonić, choć wyciągała się jak tylko mogła by dotknąć znicza. Zatrzymywała się.
-Dalej! – wrzasnęła, jednak zagłuszył ją ryk tłumu zebranego na trybunach. Dopiero teraz ich dostrzegła, choć dla niej byli teraz tylko kolorowymi plamami. Wznosiła się coraz wyżej i wyżej. Coraz dalej od znicza, boiska i Slizgona, który już prawie zacisnął dłonie na złotej kulce. Rozpaczliwie wierzgnęła nogami, jednak sprawiło to, że uniosła się jeszcze wyżej. Gdy była tak wysoko, że cały zamek zamienił się jedynie w niewielką ciemną kropkę, a szumiące liśćmi drzewa w zakazanym lesie jedynie ciemnozieloną plamką usłyszała za sobą znajomy głos.
-Co takiego masz czego ja nie mam?! – Zapłakana Elizabeth znajdowała się tuż za nią na miotle w stroju pałkarza. Nagle znikąd pojawił się tłuczek, którego dziewczyna odbiła w stronę Ivy. Szukająca spadła z miotły i zaczęła spadać twarzą w dół. Widziała zbliżającą się z każdą sekundą ziemię. Czuła jakby wewnątrz wszystko wywróciło się jej na lewą stronę i drgało w konwulsjach. Gdy znajdowała się raptem kilkadziesiąt stóp od ziemi zauważyła, że nikt nie widzi tego jak spada. Patrzą zupełnie  w innym kierunku.
Zamknęła oczy. Gdy je otworzyła zauważyła rozdziawioną szeroka paszczę bestii… rozpoznała w niej wilkołaka, który czekał aż ofiara sama wskoczy mu do żołądka. Obok leżał zakrwawiony chłopak z dziwnym kamieniem na piersi. To był James! Chciała krzyczeć, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu.
W momencie gdy miała nabić się na ostre jak szpikulce kły wszystko na sekundę pociemniało jej przed oczami. Obudziła się.
Coś spadło z łóżka i prychnęło wściekle. Podniosła się raptownie i spojrzała na podłogę. To tylko jej kot.

***

Skradał się w ciemności. Musiał być cicho. Dokładnie wiedział gdzie idzie. Nagle usłyszał cichy zwierzęcy pomruk, zatrzymał się gotowy do ucieczki. Zza drzewa niespodziewanie coś wychynęło. Najpierw rzuciły mu się w oczy setki szpiczastych kłów ustawione w potrójnym rządku, a później różowe nóżki i rączki wystające z puszystej masy. Zaczął uciekać, a monstrualna beza głośno rycząc ruszyła zanim w pogoń. Ziemia trzęsła się od jej ciężkich kroków. Sięgnął do kieszeni, jednak nie było tam różdżki. Nagle wbiegł na stadion pełen kibiców wrzeszczących jego nazwisko, a beza zbliżała się coraz bardziej przekrzykując ryk z trybun. Niespodziewanie dopadł go mocny ból w czaszce, bo coś ciężkiego spadło mu na głowę. Na trawniku zobaczył księgę. Zatrzymał się raptownie i spostrzegł, że jest zapisana od góry do dołu. Nie potrafił tego odczytać! Tymczasem beza zaszła go od tyłu i zaryczała wściekle, lecz on był tak pochłonięty próbą odczytania szyfru, że nie zdążył się uchylić i potwór wbił swoje lukrowane zęby w jego nogę. 
James otworzył oczy. Znowu był swoim dormitorium. Odkrył kołdrę i obejrzał kończyny. Na szczęście były całe i zdrowe.
 Delikatne światło księżyca wpadało do środka przez wąskie okno. Nad sobą miał znajomy czerwony baldachim z ciężkiego materiału. Usiadł na łóżku i potrząsnął głową. Koszmar w przeddzień meczu tego było mu trzeba. W momencie, gdy przeniósł stopy na zimną podłogę usłyszał radosny pomruk Davida.
-Abigail…haha, no co ty…mmm.
“Przynajmniej on się dobrze bawi” – pomyślał z lekką irytacją i wstał z łóżka. Uznał, że nie zaśnie w takich warunkach, więc zszedł na dół, do Pokoju Wspólnego. Ku wielkiemu zdziwieniu kogoś już zastał.
Na palcach podszedł do rozpalonego kominka.
- Widzę, że nie tylko ja nie mogę spać – powiedział, gdy wreszcie dostrzegł osobę siedzącą na najlepszym, bo najbardziej miękkim  fotelu przed kominkiem (zwykle obleganym w godzinach popołudniowych).





Ivy aż podskoczyła na dźwięk jego głosu i szybko obróciła się w jego stronę. Gdy już zmierzyła go tym swoim podejrzliwym wzrokiem nic nie odpowiedziała i po bardzo krótkiej chwili odwróciła się z powrotem. Założył, że musi być bardzo zmęczona skoro nawet nie rzuciła uwagi na temat jego szkaradnej piżamy.
James przeszedł obok i usiadł na sofie zasłanej poduszkami. Zauważył na jej kolanach czarnego kota, którego futerko wyraźnie odcinało się na tle jej białej koszuli nocnej, która jak z rozbawieniem spostrzegł sięgała chyba prawie do kostek. Sam miał na sobie komplet w rdzawo brązowe pasy, który dostał od mamy. Nie znosił go. Kot widząc go zmrużył bursztynowe oczy w uprzejmym geście.
- Chciałaś dzisiaj czegoś ode mnie. Co prawda, w nieodpowiednim momencie, ale… no cóż jakoś to przeżyję – w tym momencie cieszyła się, że jest tak ciemno, bo spłonęła rumieńcem - Widziałem, że miałaś księgę – wypalił. Był zbyt śpiący by zdobyć się na większą finezję. O dziwo, zadziałało doskonale.
-Mam ją tutaj – odpowiedziała. Była tak zmęczona, że nawet nie chciało jej się sprzeczać, a poza tym wciąż czuła się lekko zażenowana wspomnieniem tamtej sytuacji. James był niemal w szoku, gdy po prostu ot tak pokazała mu błyszczącą w blasku ognia książkę, lecz kiedy chciwie wyciągnął po nią rękę schowała ją z powrotem (to już go nie zaskoczyło). – Pokaże ci co pojawiło się w środku, jeśli ty pokażesz mi to coś, co w niej znalazłeś – oznajmiła.
Westchnął bardzo głośno. Mógł się tego spodziewać.
- Jest tak późno… Nie chce mi się wracać do dormitorium i tego szukać – zmyślił na poczekaniu i wykorzystując swój talent do drobnych kłamstewek, użył tonu realistycznie zbolałego i zaspanego.
- Nie. Nie jestem taką naiwniarą jak twoja dziewczyna – odparła stanowczo zanim zdążyła ugryźć się w język, jednak na szczęście James także nie miał ochoty o niej rozmawiać i nie drążył tematu. 
- Chcesz żebym zabrał ci ją siłą? – zapytał unosząc brwi – Rzecz jasna nie chce tego robić, ale jeśli nie dasz mi wyboru…- wymownie wzruszył ramionami, a Ivy rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
-Nawet nie próbuj – zagroziła, a jej głos zabrzmiał tak strasznie, że postanowił jej posłuchać - Naprawdę to takie trudne przejść się do dormitorium? Lepiej się przyznaj, że coś kręcisz zanim  naprawdę mnie zdenerwujesz – dodała z przekąsem.
Ponownie westchnął. Miał tylko nadzieję, że uda mu się jakoś ją przekonać, by pokazała mu księgę. Ze zrezygnowaną miną przyznał jej rację i wyznał, że już nie ma owego „świecidełka”(jak określał rzecz, którą tam znalazł z Davidem). Widział, że Ivy chce powiedzieć coś więcej, jednak zapytała tylko:
- Dlaczego?
- Wypadło przez okno i przepadło bez śladu – wypalił prosto z mostu. W takich chwilach stawiał na szczerość w komunikacji. Poza tym… strasznie chciało mu się spać.
- Jak to wypadło przez okno? – zapytała, a gdy podążył za jej wzrokiem dostrzegł, że przygląda się niewielkiej dziurce wypalonej w koszuli jego piżamy. Skaza na jego przepięknym komplecie powstała podczas próby oswojenia małej sklątki tylnowybuchowej, która miała być ich nową maskotką. Porzucili jednak ten pomysł, gdy sklątka swoją tylną częścią poparzyła czoło, a także spaliła sporą część grzywki i brwi Davida. Wyglądał wtedy przezabawnie.
- To długa historia – odparł zaskoczony jej spokojnym tonem. Gdyby się tak nad tym zastanowił to chyba lubił ją nieco bardziej gdy była niewyspana - stawała się wtedy znacznie mniej denerwująca i pyskata, jednak wciąż nieco irytował go fakt, że jest uparta jak osioł i musi się z nią targować - Pokażesz mi książkę? – zapytał i spojrzał na nią, jednak ona przeniosła wzrok z jego piżamy na kolana, na których spoczywał kot. Wziął więc głęboki oddech i zaczął mówić: - David jest na mnie wkurzony, bo uważa, że nie powinniśmy trzymać tej księgi. Tak nawiasem mówiąc to właśnie przez to, to świecidełko wyleciało przez okno... Ale to nieważne. Za to z aktualnych wydarzeń to Elizabeth się na mnie obraziła i mam dziwne wrażenie, że wiesz z jakiego powodu. I Chociażby dlatego mogłabyś nie robić mi na złość. Chociaż raz - nie doczekawszy się reakcji z jej strony, dodał - No cóż, nie mam zamiaru się prosić. Pomijam sprawę wiecznie czepialskiej matki i irytującego rodzeństwa, które także psuje jakość mojego życia  –zakończył beznamiętnym tonem, jakby to przemówienie obdarło go z pozostałości energii i opadł na oparcie kanapy. Nie zamierzał tego wszystkiego mówić i teraz z lekkim zdziwieniem zauważył, że poczuł się lżejszy o parę zmartwień, lecz także nieco zażenowany faktem, że wyznał to wszystko siedzącej obok niego dziewczynie.
Ivy  po dłuższej chwili zupełnie niespodziewanie podała mu księgę.
- Masz – szepnęła, wyciągając rękę. Okładka błysnęła wesoło w świetle płynącym z kominka.
- No nieźle…- mruknął pod nosem i wciąż będąc w skrajnym szoku przyjął od niej księgę i zaczął szybko ją przekartkowywać. Poprzednie zagadki wciąż widniały na śnieżnobiałych kartkach. 
- Powinieneś mi podziękować – stwierdziła, jednak on zupełnie ją zignorował, bo po chwili natrafił na kolejny tekst.

***
Czuła się szczęśliwa tym co przed chwilą się stało, lecz nie mogła sobie przypomnieć co to tak właściwie było. Znajdowała się w zatłoczonej jak zwykle Wielkiej Sali, która jednak nie wyglądała jak na co dzień: od podłogi do sufitu była przystrojona świątecznymi dekoracjami, a po środku stała ogromna choinka. Całość prezentowała się fantastycznie.
                Nagle ktoś zakręcił nią wokół własnej osi wprawiając jej srebrzystą sukienkę w ruch. Zaśmiała się radośnie.
- Może masz ochotę się przejść? – zapytał chłopak. Zgodziła się entuzjastycznie i poprowadził ją kierunku błoni. Młodzieniec uchylił dla niej ogromne wrota. Gdy wyszli na zewnątrz okazało się, że prószy śnieg, gwiazdy świeciły jasno na tle ciemnogranatowego nieba, a księżyc odbijał się w tafli czarnego jak atrament jeziora. Nawet drzewa w Zakazanym Lesie wydawały się mniej straszne i mroczne niż zwykle dzięki pokrytym białym puchem koronom.
- Ale pięknie… – westchnęła z zachwytem, a jej wzrok spoczął na ośnieżonych strzelistych wieżyczkach. Gdy tak się im przyglądała dostrzegła coś dziwnego  – Chwileczkę… widzisz to? Ktoś stoi na Wieży Astronomicznej. To chyba… Pani Cleveter, moja nauczycielka wróżbiarstwa! – rzekła i naprawdę tak było: nawet z daleka była w stanie rozpoznać burze kręconych włosów tworzących coś na kształt aureoli wokół jej głowy – Ale… Dlaczego ona biegnie? Hm… Może do niej zawołam?
-Nie. Zaczekaj… Spójrz. - przerwał jej chłopak cichym szeptem, wskazując na zupełnie obcego mężczyznę, który właśnie pojawił się na wieży.
- Kto to? – zapytała, nie odrywając spojrzenia od postaci w ciemnym płaszczu. Z tej odległości nie była w stanie rozpoznać rysów jego twarzy.
Obserwowała zdarzenie, zastanawiając się czemu nauczycielka i jakiś nieznajomy spotykają się w taki mróz w odosobnionym miejscu, gdy nagle zdało jej się, że  z góry usłyszała głos pani Cleveter. Mężczyzna nieśpiesznie zbliżył się do niej, a do ich uszu dobiegł głośny szloch. Zesztywniała, nagle cała sielankowa atmosfera gdzieś zniknęła, a jej miejsce zastąpiło dziwne przeczucie, że zaraz stanie się coś bardzo złego. Było to tak silne doznanie, że nie miała wątpliwości, że jej intuicja tym razem jej nie zwodzi. Nim zdążyła cokolwiek zrobić bądź chociaż się odezwać pani Cleveter została przyparta do zamkowego muru przez owego mężczyznę. Nastąpiła sekunda przerażającej, mrożącej krew w żyłach ciszy, w czasie  której poczuła jak włoski na karku stają jej dęba. Nagle, zupełnie niespodziewanie kobieta została wypchnięta przez owego mężczyznę poza barierkę. Jej szmaragdowa szata falowała szybko na mroźnym wietrze. Krzyk nauczycielki  niosąc się echem połączył się z jej przerażonym głosem. Po bardzo krótkiej chwili, która trwała co najwyżej parę sekund ciało kobiety zderzyło się z ziemią z nieprzyjemnym trzaskiem. Śnieg wokół niej przybrał intensywnie czerwoną barwę...
Krzyknęła z rozpaczy i strachu. Chciała tam podbiec, jednak chłopak chwycił ją mocno za ramiona.
-Abigail, musimy uciekać! Szybko!
Mężczyzna z wieży wciąż tam stał i słysząc głosy nagle zwrócił się w ich stronę. Poczuła jak przeszywa ją zimnym spojrzeniem….

Abigail obudziła się raptownie czując jak serce kołacze jej w piersi, a ramiona unoszą się od spazmatycznego oddechu. Zerwała się z łóżka. 


*~*~*

No, nareszcie po maturach :D Jesteśmy z tego powodu niezwykle szczęśliwe, choć tak już czujemy, że wynik z matmy nie będzie napawał nas dumą :p W każdym razie mamy nadzieję, że przez ten czas, gdy my zakuwałyśmy Wy bawiliście się dobrze. A no i oczywiście miło by było, gdybyście napisali co sądzicie o rozdziale, czy się podobał czy też można go sobie wsadzić w...ekhm, nos xD

Do następnego! :)