sobota, 6 października 2012

Rozdział XIII - Nie jesteś w moim typie



W komentarzu padło pytanie ile mamy lat, więc odpowiadamy tutaj, żeby nikt nie miał wątpliwości: Mamy po 17 lat. 

A teraz bez zbędnego ględzenia, zapraszamy do czytania! :)


~*~

Uśmiechnął się łobuzersko. Pomiędzy smukłymi palcami obracał cedrową różdżkę.
Cieszył się, że utarł jej nosa. Zasłużyła sobie na to. Była wyjątkowo irytująca.  
-James, powinniśmy jej to oddać… Wiesz o tym?
Parę chwil temu, Ivy podczas wizyty w ich dormitorium „zostawiła” swoją różdżkę, która była teraz w posiadaniu Jamesa. Nawet nie spojrzał na Davida, który z dość obojętnym wyrazem twarzy zerkał na jego poczynania.
-Doskonale wiem, co trzeba zrobić. – odparł tonem, który David znał, aż zbyt dobrze. Szatyn westchnął  z rezygnacją, rozumiejąc że nie ma sensu się wtrącać. I tak James zrobi to po swojemu.
David skierował się w stronę wyjścia.
-Dokąd idziesz? – spytał zaciekawiony i podniósł na niego wzrok.
-Idę do…- zawahał się zanim dokończył – właściwie to sam nie wiem.
James nie odpowiedział, domyślił się, że jego przyjaciel potrzebuje chwili samotności. Nie uważał, żeby było w tym coś złego.
Drzwi zaskrzypiały lekko, gdy Gryfon je otworzył i wyszedł z dormitorium.
 Kiedy James został całkowicie sam, wciąż siedząc, odchylił  głowę do tyłu i przymknął powieki. Musiał wszystko przemyśleć, zastanowić się, co dalej.
W tym momencie odpowiadała mu cisza panująca w zamku. Pozwalała mu się skupić.
James wiedział, że powinien oddać księgę dziewczynom. Choć nie miał zwyczaju robić tego czego powinien, to zdawał sobie sprawę z tego, że to co zrobili było nieuczciwe. Ivy miała rację nazywając go złodziejem, może to dlatego tak się na nią złościł.
 Ta księga  niesamowicie go intrygowała, był nią wręcz zafascynowany. To było bardzo dziwne. Nie tylko ze względu na to, że miał wstręt do wszystkich książek, ale też dlatego, że miał takie trudności z jej oddaniem i był w stanie posunąć się nawet do kradzieży byleby ja tylko zdobyć. Choć tak naprawdę to David zabrał księgę, to on znacznie bardziej interesował się tą sprawą, a jego przyjaciel jakby odpuścił.  Czuł, że z tą książką jest coś nie tak. Jednak wciąż pozostała kwestia, do której z nich ona należy, Abigail czy Ivy i komu ją zwrócić.
Jednak skoro już postanowił, że ją odda, to przynajmniej nie zmarnuje okazji by się dobrze zabawić.
Po chwili otworzył oczy i spojrzał na księgę leżąca na łóżku. Zmarszczył czoło.
-Lubisz być tajemnicza, co? – spytał, patrząc jak złocista okładka błyska w promieniach zbliżającego się powoli ku zachodowi słońca. Włożył różdżkę Ivy do kieszeni szaty i leniwym krokiem ruszył w kierunku wyjścia z dormitorium, uprzednio chowając księgę.


***

Ivy od jakiegoś czasu siedziała, w pokoju wspólnym czekając aż James wyjdzie z dormitorium. Nie miała zamiaru stać pod jego drzwiami. 
Kiedy już zaczynała przysypiać na miękkiej sofie, dostrzegła Jamesa schodzącego powoli po schodkach prowadzących z dormitoriów chłopców. Ivy zerwała z miejsca i podbiegła do niego, by jej nie uciekł. Brunet zatrzymał się i spojrzał na nią z góry. Niespiesznym ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej różdżkę, którą Ivy od razu rozpoznała. Byłą to cedrowa różdżka, z włóknem z serca smoka, którą sześć lat temu kupiła u Ollivandera.  Wyciągnął różdżkę, w jej stronę.
Przez moment żadne z nich nie drgnęło.
-I tak po prostu mi ją oddajesz? – zapytała, nieufnie mu się przyglądając–  Żadnych sztuczek, drwin i innych tego typu rzeczy?
-Taa... Dzisiaj nie mam ochotę na zabawy z tobą. – powiedział nieco znudzonym tonem. Widać było, że  chce to załatwić jak najszybciej.
Ivy prychnęła i wyrwała mu ją z ręki. Właśnie chciał odejść, kiedy w drzwiach do pokoju wspólnego pojawił się Matt.
-Na śmierć zapomniałam – powiedziała Ivy – Miałam ci powiedzieć, że jest trening… A raczej był…
-I mówisz mi to teraz?!
-Zapomniałam o tym! – próbowała się usprawiedliwić, ale było już za późno.
W tym momencie Matt stanął przed nimi. Oboje zamilkli.
Następne dziesięć minut spędzili na wysłuchiwaniu kazań Matta. Mocno dał im do zrozumienia, że jest niezadowolony z ich nieobecności, a kilka osób siedzących w Pokoju Wspólnym słuchało tego z zaciekawieniem.
-Wielkie dzięki– powiedział James z wyrzutem, gdy kapitan drużyny się oddalił. Chłopak szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia.
-Oczywiście, jak zwykle! Najłatwiej jest zwalić na kogoś!– wykrzyknęła Ivy w kierunku jego pleców i bez zastanowienia poszła za nim. – Gdybyś nie wylegiwał się do południa w łóżku, to zdążyłbyś na trening i nie musiałabym ci o nim przypominać!


***

 Chciał się przejść. Ostatnio szczególnie denerwowały go drobne sprzeczki  Ivy i Jamesa. Irytowało go, kiedy wciąż musiał wysłuchiwać ich kłótni. Właściwie to nie wiedział, dlaczego taką radość sprawia mu robienie jej na złość. Chociaż nie…. tak naprawdę wiedział – czasem potrafiła być nad wyraz uszczypliwa, ale zawsze miał wrażenie, że zaczyna być taka dopiero wtedy, kiedy rozmawia Jamesem. „Rozmawia”… To niewłaściwe słowo.  Oni skaczą sobie do gardeł – pomyślał.
Wyszedł na błonia. Znowu plucha, zimno…. Aż przeszedł go dreszcz. Nie znosił takiej pogody, a w tym roku bardzo wcześnie przyszło wszystkim powitać mróz.
Chodził chwile bez celu i już zrezygnowany miał wracać do zamku, kiedy dostrzegł Abigail stojąca nad brzegiem jeziora. Była ubrana w kożuchowy, kremowy  płaszcz, a na dłoniach miała rękawiczki z białej wełny, z dwoma palcami. Kasztanowe loki opadały niesfornie na gruby szalik, narzucony na ramiona. Na głowie miała czapkę  z pomponem w tym samym kolorze, co rękawiczki. Stojąca na tle jeziora, według niego wyglądała naprawdę ślicznie. Nie zauważyła go.



Raźnym krokiem ruszył w jej stronę. Buty zagłębiały się w błocie, wydający przy tym charakterystyczny dźwięk, którego nie znosił, jednak starał się nie przejmować tym za bardzo i szedł dalej. Chwilę później był na tyle blisko, że mógł dostrzec urocze rumieńce na jej policzkach.
-Cześć – przywitał się. Puchonka odwróciła się raptownie. Uśmiechnęła się mimowolnie na jego widok.
-O, hej – powiedziała pogodnie – właśnie karmiłam to… tą kałamarnicę, ale chyba  nie jest już głodna – stwierdziła z lekkim wahaniem, wskazując wzrokiem na spore kawałki chleba pływające po srebrzystej powierzchni jeziora.
-Długo tu już jesteś? – zapytał wkładając zmarznięte dłonie do kieszeni granatowej kurtki. 
-Może godzinę – odparła wzruszając ramionami.
-Aż godzinę?! – wyrwało mu się, ale zaraz dodał - Pewnie jesteś już porządnie przemarznięta?
-Ani trochę – odparła z lekceważeniem machając ręką - A ty?
-Odrobinę – skłamał, wpatrując się w odległy brzeg porośnięty wyschniętymi zaroślami
-Przecież widzę, że się trzęsiesz.
 –Tak serio, to nie znoszę takiej pogody.
 Chuchnął w skostniałe dłonie i potarł je o siebie, by choć trochę je odgrzać.
-Więc czemu wychodzisz na zewnątrz w taki ziąb, zmarzluchu?
Abigail spojrzała na niego. Stał do niej bokiem wpatrzony w wodę. Zazdrościła mu tych jego długich i gęstych rzęs, które podkreślały jego ładne szmaragdowe oczy. Jednak nie wyglądał na tak wesołego, co zwykle. Zagryzał wargę, jakby intensywnie nad czymś myślał.
-Coś cię martwi? –zapytała, nim zdążył odpowiedzieć na poprzednie pytanie. Podeszła odrobinę bliżej i teraz niemal stykali się ramionami. Głos Abigail wyrwał go z zamyślenia.
-Aż tak to po mnie widać? – zapytał, odwracając się jej stronę. Ich spojrzenia na moment się spotkały. Wpatrywali się w siebie bez słowa. David po chwili odwrócił wzrok z uśmiechem i ponownie utkwił je w tafli wody, na której wciąż unosiły się spore kawałki chleba i kolorowe liście.
-Jesteś jak otwarta księga… -stwierdziła ruda, a po namyśle dodała – podręcznik… albo magazyn…
-A może krzyżówka? – zapytał, rozbawiony jej porównaniem. Abigail zachichotała.
-Nie, nie lubię krzyżówek. Są nudne i przewidywalne. – odparła, a David zmarszczył czoło zastanawiając  się nad tą niecodzienną metaforą. Był ciekaw co dokładnie miała na myśli.
-A ty jesteś jak…- zaczął, zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. Abigail wpatrywała się w niego z zaciekawieniem i wesołością .
-No mów! Jak co? – zachęciła go niecierpliwie i lekko szturchnęła w ramię. Chłopak droczył się z nią i specjalnie zwlekał z odpowiedzią.
-Hmm…- mruknął, pocierając dłonią podbródek i mrużąc oczy – No nie wiem… Muszę się zastanowić…
-Ej, robisz to specjalnie! – powiedziała z wyrzutem i ułożyła usta „w podkówkę” . David spojrzał na nią. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Uśmiechnął się lekko, jakby w zamyśleniu.
-Zawiesiłeś się czy co? – W tym momencie zasypała go stertą złocistych liści.
David nie zwlekając odpłacił jej się tym samym. Dziewczyna pisnęła i zaczęła uciekać widząc, że Gryfon schyla się po kolejną garść liści.
Śmiejąc się i rzucając się jesiennym listowiem, ganiali się po podmokłych błoniach dopóki David nie poślizgnął się i upadł do tył€ w błoto. Abigail śmiejąc się z jego wywrotki, podbiegła do niego  z wyciągniętą dłonią, by pomóc mu wstać. Gryfon chwycił ją i mocno pociągnął ku sobie, w skutek czego Abigail wylądowała tuż obok niego. Dziewczyna krzyknęła zaskoczona, a Gryfon ciągle leżąc, obrócił się w jej stronę i przyłożył dłoń ociekającą błotem do jej policzka. Abigail głośno nabrała powietrza w płuca z udawanym oburzeniem, lecz po chwili zreflektowała się i wycelowała w niego garścią błota. Z twarzy skapywała mu brązowa breja. Chłopak usiadł i krzywiąc się, wypluwał błoto, które wpadło mu do ust. Ruda wykorzystując  fakt, że David nic nie widzi, napierając na niego całym ciałem, posłała go ponownie na plecy. 
-No, nieładnie – mruknął David i błyskawicznie chwycił Abigail za ubłocone ramiona, czego zupełnie się nie spodziewała – przegięłaś – powiedział groźnym  tonem, jednak szeroki uśmiech na jego twarzy psuł cały efekt. Ruda próbowała się wyrwać, lecz nie mogła powstrzymać śmiechu.
-Puść mnie! – zawołała, próbując zdjąć jego ręce ze swoich ramion. 
-Jak obiecasz, że nie rzucisz we mnie błotem  - powiedział, patrząc w jej roześmiane oczy.
Abigail niezauważalnie sięgnęła po kolejną garść błota i wycelowała w bok jego głowy, przejeżdżając dłonią aż do żuchwy.
-Teraz mogę obiecać – oznajmiła z zadowoleniem.
David pomachał lekko głową na boki, by zrzucić z siebie trochę błota i roześmiał się głośno.
-Wiesz co, może chodźmy już do zamku – zaproponowała Abigail, przyglądając się jego umorusanej twarzy.
-Jak pani sobie życzy – powiedział, szeroko się uśmiechając i odgarniając mokre włosy z czoła. 
Oboje podnieśli się z ziemi. Ich ubrania ociekały błotem. Spojrzeli na siebie i roześmiali się ponownie. Ruszyli do zamku, nie wydawali się specjalnie przejęci faktem, że są cali brudni.
Jedynymi dźwiękami jakie mąciły idealna ciszę był szelest suchych liści i odgłos cmokania, gdy ich buty zagłębiały się w podmokłym gruncie.
-Abigail? – zapytał nagle David, przerywając milczenie.
Dziewczyna spojrzała na niego szarymi jak stal oczyma.
-Hm?
-Z kim idziesz na bal? – zapytał jakby od niechcenia.
-Na razie nikogo nie mam. Ale to na pewno się zmieni – dodała żartobliwie, a po chwili zapytała  – A czemu pytasz?
-Z ciekawości. – odparł luźno – Sporo osób już ma swoje pary.
-A ty pewnie chciałbyś iść z tą nową? – zapytała, David spojrzał na nią zdziwiony – Każdy by chciał – wyjaśniła unikając spojrzenia chłopaka.
David roześmiał. Tym razem to Abigail była zdumiona.
-Z nią? Daj spokój. Nie jest… w moim typie – oznajmił po chwili zastanowienia.
-A kto jest? – spytała, spoglądając na niego spod uniesionych brwi.
-Lepiej, żebyś nie wiedziała – odparł żartobliwym tonem.
-McGonagal?
-Wydało się – powiedział David udając zawstydzenie i oboje parsknęli śmiechem –Tak naprawdę myślałem żeby zaprosić Sally…
-Jaką Sally?
Nie była pewna, ale wydawało jej się, że David chwile się zawahał przed odpowiedzią.
-O’Conell
-Kojarzę ją – powiedziała rudowłosa, starając przypomnieć sobie dokładniej o kim mowa - Wydaje się być w porządku i jest bardzo ładna.
-No – potwierdził bez szczególnego zapału David. Abigail z lekkim zaskoczeniem przyjęła jego brak entuzjazmu.
W tym momencie od strony zamku, rozległy się krzyki. David je rozpoznał – w końcu słyszał je codziennie. Jego dobry humor znikł nagle jak bańka mydlana.
-Ciekawe co znowu? – zapytał zirytowanym tonem. Miał już dosyć ich sprzeczek. – Hej James! Ivy! – zawołał do nich, na co oni umilkli na chwilę, ale zaraz z powrotem powrócili do kłótni.
David szybkim krokiem ruszył w ich kierunku, a Abigail za nim.
-Kiedy wreszcie się uspokoicie? Kłócicie się dosłownie o wszystko! – wykrzyknął David, zbliżając się do nich.
-Co wam się stało? – przerwał mu James, ze zdziwieniem patrząc na ich brudne twarze i ubrania – Kąpieli błotnej wam się zachciało?
Ivy  mimowolnie uniosły się kąciki ust na ten widok. Wyglądali zabawnie i całkiem...uroczo.
-Wywróciliśmy się – oznajmił David lekko zmieszanym tonem i spojrzał na przyjaciela, który podniósł brwi i uśmiechnął się lekko.
-Wywróciliście się…- powtórzył powoli. 
-Co się tak głupio gapisz? Tak było.
James pokiwał głową, jednak na jego twarzy panował ten sam uśmieszek niedowierzania.
-A wy co tu robicie? Razem?– David sprytnie zmienił temat – Znowu wykłócacie się o ilość sera w toście? Czy może o coś jeszcze głupszego?
-Nie – odezwała się Ivy – tym razem chodzi o księgę -powiedziała wprost.  
Nagle zapanowało milczenie. Abigail rozejrzała się dookoła by upewnić się, że nikt nie podsłuchuje, jednak błonia były zupełnie puste. Nikt nic nie powiedział, więc Ivy ponownie zabrała głos.
-Masz mi ją w tej chwili oddać – zwróciła się ostro do Jamesa, który stał tuż obok niej.
-Nie mam jej przy sobie – odparł, zakładając ręce na piersi.
-Więc może pójdziemy do twojej sypialni i…
-Ivy, nie jesteś w moim typie – powiedział i z radością stwierdził, że po raz kolejny wyprowadził ja z równowagi.
-Wiesz, że nie o to mi chodziło! – zawołała, zasłaniając oczy.
Lepiej. Zawstydził ją!
-W każdym razie żądam jej zwrotu – stwierdziła starając się, żeby jej głos zabrzmiał stanowczo, jednak  on dostrzegł lekkie rumieńce na jej policzkach.
-To ty jej nie masz? – zapytała Abigail ze szczerym zdumieniem.
-Nie – odparła krótko – ten kretyn mi ja ukradł.
-To już nie moja wina, że nie potrafisz upilnować własnych rzeczy – stwierdził James, patrząc prosto w jej niebieskie oczy.
-Wymówka złodzieja – mruknęła Ivy zakładając ręce na piersi.
-Ja po prostu chce, żeby sprawiedliwości stało się zadość – stwierdził z mina niewiniątka i uniósł ramiona, na co Ivy tylko prychnęła.
David postanowił włączyć się do rozmowy, zanim dojdzie do kolejnej bezsensownej kłótni.
-James miał na myśli jedynie to, że…. -przerwał na moment zbierając myśli- …to, że chcieliśmy ją zwrócić wcześniej, ale…
-Ale?
-Ale nie wiedzieliśmy do kogo tak naprawdę należy, bo każda z was mówi co innego.
-Jest moja! – powiedziały jednocześnie Ivy i Abigail i spojrzały się na siebie niechętnie. Od razu zaczęły się przekrzykiwać, a ich podniesione głosy zlewały się ze sobą i niosły się echem po opustoszałych błoniach.
-Ja znalazłam tę skrytkę! Gdyby nie ja, to byście nawet o niej nie wiedzieli! To mnie się bardziej należy! - wykrzyknęła Ruda.
-Ale to ja jej pierwsza dotknęłam! I to dzięki mnie znalazłyśmy się wtedy w bibliotece! - zawołała gniewnie Gryfonka.
-Tylko dlatego, że cię sprowokowałam!
-Stop! Stop! STOP! – przerwał im James, wchodząc między nie z rozłożonymi rękami – Na wszystko jest sposób.
-Nie chce żadnych twoich sposobów – warknęła Ivy, celując w niego palcem i akcentując każde słowo.
-Ale pamiętaj o tym, że jak na razie to ja mam księgę. – przypomniał jej z zadowoleniem.
Ivy  wydała z siebie gniewny pomruk i wzniosła zaciśnięte pięści ku niebu. Była wściekła, bo nie mogła nic zrobić. Mogła dalej próbować zabrać mu księgę, jednak miał przewagę. Znał mnóstwo zakamarków i kryjówek, o których Ivy nie miała zielonego pojęcia, a gdzie bez obaw mógłby  schować księgę. Miał również Davida do pomocy. A poza tym pamiętała jak skończyła się jej ostatnia próba odebrania mu księgi, więc jej szanse były niewielkie. Gdyby chociaż mogła mu czymś zagrozić… Wiedziała jednak, że James niczego się nie wystraszy i tylko ją wyśmieje. 
-Jeśli masz coś mądrego do powiedzenia to się pośpiesz, bo jest zimno – wycedziła Ivy, wciąż patrząc na niego wrogo.
-Dobra. Będę się streszczał. – rzekł James, a z każdym słowem uśmiechał się coraz szerzej - Żeby odzyskać księgę musicie…
-miałeś się streszczać – upomniała go blondynka, kiedy przerwał, by zwiększyć napięcie. David patrzył na przyjaciela w oczekiwaniu, był ciekaw co wymyślił. Widać było, że James jest w wyśmienitym nastroju, a mogło to tylko oznaczać, że wpadł na jakiś wyjątkowo paskudny pomysł. Abigail wpatrywała się w niego jak zaczarowana.
- Musicie wejść do Zakazanego Lasu! – zawołał z uciechą, najwyraźniej nie mogąc się już dłużej powstrzymywać.
-Co? – wydukała Ivy. Nie spodziewała się, że mogą wpaść na coś AŻ tak głupiego.
-Dobrze słyszałaś – podchwycił David  – I ta która stchórzy pierwsza, przegrywa.
Zerknął na Jamesa, na jego twarzy pojawiło się podekscytowanie. Szybko podłapał pomysł przyjaciela.
-Dokładnie, a jeśli nie odważycie się wejść to księga zostaje u mnie. Na zawsze.
-Tylko takie cymbały jak wy mogły wpaść na tak durny pomysł – stwierdziła z przekąsem Ivy - Naprawdę sądzisz, że się na to zgodzę?
-Jestem tego pewien – odparł James, nie odrywając od niej wzroku.
Ivy ściągnęła brwi i właśnie miała wyrazić swój ostry sprzeciw, kiedy David zerknął na zegarek i powiedział:
-Ale późno! Musimy się już zbierać... Narazie dziewczyny.
Szatyn szturchnął kolęgę i obaj odwrócili się, by powolnym krokiem ruszyć przez błonia w kierunku zamku.
-Ale przecież nie możemy od tak wejść sobie do zakazanego lasu! Pogięło was?
-Albo przyjdziesz albo oddamy księgę Abigail. O ile się stawi – odpowiedział jej James odwracając się do niej i przez moment idąc tyłem z rekami w kieszeniach.
-Oczywiście, że się stawię! – odparła z entuzjazmem Abigail, a Ivy zacisnęła dłonie w pięści. Najwyraźniej Puchonce nie przeszkadzał fakt, że ktoś stawia jej warunki.
-Wybieraj.
Ivy popatrzyła na Jamesa morderczym wzrokiem, jednak na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia. Widząc, że Gryfonka nie zamierza odpowiedzieć, obrócił się z powrotem. Kiedy byli przed wejściem do zamku, James rzucił do nich przez ramię.
-Prawie bym zapomniał… O dwudziestej przed głównym wejściem. Nie spóźnijcie się – dodał na odchodnym i razem z Davidem weszli do zamku, zamykając za sobą ciężkie wrota.
-To będzie bułka z masłem-stwierdziła Abigail pewnym siebie głosem i  krzywiąc się wyjęła z pasma włosów kawałek wyschniętego już błota.
-Nie tylko oni będą nas straszyć -odparła Ivy, patrząc  na mroczną linie lasu.
Dziewczyny ruszyły śladem Jamesa i Davida. Abigail dalej zajmowała się swoimi włosami, jednak Ivy nie mogła pozbyć się wątpliwości.
-To zły pomysł – powiedziała, wciąż obserwując cienie czające się między drzewami – Bardzo zły pomysł.
Zachodzące słońce oświetlało grube konary. Nie chciała nawet myśleć, co za nimi czyha. Nie mogła uwierzyć, że zachowali się tak dziecinnie…
Miały jeszcze trzy godziny.