wtorek, 14 maja 2013

Rozdział XIX - Abigail druga Trelawney


Streszczenie poprzedniego rozdziału dodałyśmy do "Streszczeń" (wiecznie w budowie, ech), więc przypomnijcie sobie. Miłego czytania!

PS: BONUS!

~*~

Ciężkie, przesycone różnorakimi aromatami powietrze docierało do nozdrzy nieco otumanionych uczniów. Kurz polatywał powoli, widoczny w wąskim promieniu słońca wpadającym przez lekko uchyloną zasłonkę.
 -Ponoć byłaś wczoraj w nocy z pewnym chłopakiem –powiedziała Daniel ściszonym głosem i nachyliła się nad okrągłym stolikiem w kierunku Rudej. Gdy dziewczyna podniosła głowę znad talii kart dostrzegła niepokojący błysk w oku koleżanki.
Abigail bez zmieszania przeniosła wzrok na podręcznik.
-Ach, to tylko David. Odprowadzał mnie. – wyjaśniła bez skrępowania.
Tym razem ze stolika obok wychyliła się Lucy, a jej chłopak Josh siedzący naprzeciw niej dyskretnie nachylił się w ich stronę udając, że wciąż wpatruje się w swoją talię kart.
-David? Ten słodziak z Gryffindoru? – zapytała podekscytowana blondynka. Zerknęła na nauczycielkę siedzącą za biurkiem i ostrożnie przysunęła swoja pufę do stolika Rudej i Daniel, tak by profesorka się nie zorientowała. Josh wygiął się jeszcze bardziej, gdyż przemieszczenie się jego dziewczyny przeszkadzało mu w odbiorze.
-Ten wysportowany pałkarz w ich drużynie? – spytała podekscytowana Daniel z diabelskim uśmiechem.
-Ten pajac, który zrzucił z miotły naszego obrońcę na meczu? – Luke nagle odchylił się na wzorzystej pufie.
-Nikt cię tutaj nie prosił! – fuknęła Daniel i popchnęła chłopaka na swoje miejsce. Dziewczyny (a także Josh, który sprytnie udawał, ze nie podsłuchuje, do którego dołączył Luke) wpatrzyły się wyczekująco  w Abigail, która dalej nie podnosiła głowy znad podręcznika.
-Tak, tak… to ten sam- odparła Puchonka z westchnieniem .
Jej koleżanki zaczęły cicho chichotać i zerkać na nią znacząco. Ruda nie specjalnie przejęła się ich typowo dziewczęcym zachowaniem. Luke naburmuszył się i odwrócił z powrotem do swojego stolika.
-Ha! Wiedziałem! Wywróżyłem to w zeszłym tygodniu! – odezwał się niespodziewanie Josh i  zaraz został potraktowany pięścią Lucy. Chłopak wcale się nie zrażając rozmasowywał bolące ramię i wyszczerzył się do niej.
-Wielki wróżbita się znalazł – warknęła, jednak odwzajemniła uśmiech swojego chłopaka i oboje powrócili do swojego stolika . – dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? – wyszeptała pewna że nikt tego nie słyszy. Do końca życia trwała w tej świadomości.
-I co robiliście coś? – zapytałam Daniel nawet nieco zbyt głośno co zwróciło uwagę kilku osób, jednak wcale się tym nie przejęła.
Abigail uśmiechnęła się zagadkowo i wzruszyła ramionami.
-A teraz… -tajemniczy głos młodej nauczycielki przerwał Daniel, która już otwierała usta – odkryjcie kartę, którą wybraliście…
Abigail zżerana ciekawością wykonała polecenie. Na krągłym stoliku przed nią leżała ósemka pik. Natychmiast sięgnęła po podręcznik by zinterpretować znak, ignorując koleżankę, która wpatrywała się w nią natarczywie. Niespodziewana wizyta, odczytała.
Z rogu pokoju rozległo się ciche skrzypnięcie, a następnie nieco głośniejsze i klapa w podłodze, która służyła za wejście do sali otworzyła się. Przybysz wszedł po drabince do środka i stanąwszy w obłoku aromatów powachlował się ręką, by zdobyć nieco świeżego powietrza i kaszlnął.
-Dzień dobry –odezwał się, a Abigail rozpoznała głos Davida  – przysyła mnie dyrektorka.
Nagle  z końca Sali rozległ się okrzyk „O, sprawdziło się!”, jednak nie wywołało to większego poruszenia(zdarzała się to niemal na każdej lekcji), za to prawdziwa ekscytacja nastąpiła przy zajmowanych przez piątkę Puchonów stolikach. W ich paczce nie trzeba było używać słów. Daniel niemal straciła oddech szturchając ją w ramię. Lucy i Josh zerknęli jednocześnie na Abigail i szybko odwrócili się z powrotem udając, że wcale tego nie zrobili. A Luke spojrzał na nich wszystkich ze zniecierpliwieniem.
 Nauczycielka patrzyła na posłańca przez chwilę w milczeniu. Przez myśl przemknęło mu, że mogła mu nie uwierzyć.
-Jakoś tego nie przewidziałam – odparła profesorka podejrzliwie mrużąc oczy i zakładając ręce na piersi.
Chłopak milczał przez moment, jednak zaraz uśmiechnął się promiennie.
-To była nagła decyzja. –wybrnął zręcznie z sytuacji.
Chwilę wpatrywała się w szatyna spod pół przymkniętych powiek.
-Choć no tutaj, chłopcze – rozkazała w końcu i gestem nakazała by podszedł. Gryfon posłusznie zbliżył się do nauczycielki, która znienacka chwyciła go za policzki i mocno ścisnęła. David zmarszczył czoło, ale nie opierał się nawet wtedy, gdy kobieta zaczęła obracać jego twarz we wszystkie strony, a później zajrzała mu głęboko w oczy. Przez moment bał się, że chce go pocałować, mimo to miał ochotę się zaśmiać. Wolał jednak tego nie robić, bo nauczycielka wyglądała na nieco obłąkaną.
-I co wywróżyła coś pani? – wymamrotał z trudem, bo wciąż ściskała mu policzki.
-Chłopcze, ja tu sprawdzam czy nic nie brałeś – rzekła rzeczowym tonem i nagle puściła go – No dziecko, dobrze, jesteś czysty – powiedziała i poklepała go po policzku. David nie wiedział jak na to zareagować więc uśmiechnął się uprzejmie jak przeważnie robił.  – A więc co z tą dyrektorką?
-Abigail Gray proszona jest do jej gabinetu.-wyjaśnił i rozejrzał się po sali.
Profesorka dalej wydawała się niedowierzać. Nagle ni z tego ni z owego pacnęła się w czoło.
-Ach no tak! Przecież to widziałam! Jak mogłam zapomnieć – powiedziała, jakby sama do siebie - Oczywiście… Zostało to wywróżone… Abigail pośpiesz się, nie pozwól na siebie czekać – powiedziała profesorka i powolnym krokiem (który David określiłby jako nawiedzony) podeszła do biurka i zagłębiła się w dużym fotelu pocierając podbródek i wpatrując się w zamyśleniu w Gryfona. Pomyślał, że te wszystkie kadzidełka muszą źle wpływać na jej głowę. Chłopak nieco zmieszany zerknął w bok, w kierunku Rudej, która pospiesznie zbierała swoje rzeczy.
Albo się Abigail wydawało albo faktycznie profesorka puściła do niej oczko, kiedy obok niej przechodziła. Nie zastanawiając się nad tym dłużej podeszła do Davida, który puścił ją przodem, a następnie sam zaczął schodzić po stromej drabince.
-Ale duchota… tam nie idzie wytrzymać!  – powiedział szatyn, machając ręką przed twarzą.
Dopiero, co zdążył zejść z drabinki, gdy Abigail nagle wbiła mu paznokcie w ramię. David zarejestrował, że każdy jest w innym kolorze.
-Co zrobiłam? – wydarła się natychmiast w przerażeniu.-Wywalą mnie ze szkoły? Wal prosto z mostu, chce mieć to za sobą!
Oczy zaszkliły się jej lekko.
-Niee  – odparł z uśmiechem, choć zaczął czuć lekki dyskomfort w ramieniu. – Nawet lepiej.
Abigail ścisnęła go jeszcze mocniej, tak że aż lekko się skrzywił.
-Dowiedziała się, że byliśmy w Zakazanym Lesie? – Puchonka momentalnie zbladła.
David nie odpowiadał. Delikatnie odczepił rękę, która zacisnęła się na jego ramieniu. Abigail zbladła jeszcze bardziej.
-Powiedz, że to nie to! – zawołała spanikowana i chwyciła jego dłoń.  Ku zaskoczeniu chłopaka przycisnęła ją do swojej szybko unoszącej się klatki piersiowej.  
Tym razem to David zbladł. Mimo, że jego ręka nawet nie dotknęła skóry, poczuł pod materiałem koszuli coś czego nie powinien.
-No powiedz coś! – zapiszczała Abigail i potrząsnęła jego ręką.-Wywalą nas?
-Co tylko zechcesz… -mruknął w końcu, a zaraz otrząsnął się – TO ZNACZY TAK!... znaczy nie! Nie wyciągałbym cię w tak błahej sprawie, na Merlina…
Abigail odetchnęła z ulga i puściła jego rękę, a David uczynił to samo i wziął głęboki uspokajający oddech.
-Ale mnie wystraszyłeś… To czemu wyciągałeś mnie z lekcji? I nawet nie waż się mówić, że dyrektorka wcale mnie nie wzywała!
David zmarszczył czoło w zamyśleniu, bo przez moment zupełnie zapomniał po co tu przyszedł, jednak po chwili nadeszło olśnienie. Gryfon zerknął na jej lekko zniecierpliwioną minę, uśmiechnął się tylko i złapał ją za rękę.
 -Chodź! – powiedział i pociągnął ją w kierunku schodów.
-Ale gdzie? – zapytała zbita z tropu. David obrócił do niej twarz, był uśmiechnięty od ucha do ucha jak dziecko.
-Ivy i James się znaleźli! – oznajmił ucieszony.
Abigail z wrażenia omal by się nie zatrzymała, jednak David nie puszczał jej ręki.
-Co? Kiedy? – zapytała i przyśpieszyła kroku, by się z nim zrównać.
-To było tak – zaczął - Siedzę sobie na historii magii. Obudziłem się na moment, to postanowiłem zerknąć na mapę… a oni? Są w kuchni!- powiedział na jednym wydechu i wyjął z kieszeni szkolnej szaty kawałek pergaminu i spojrzał na niego. – Powinni tu zaraz być…
Szli jeszcze przez moment aż w końcu David zatrzymał się i Abigail uczyniła to samo zerkając na mapę. Kropki wyczekiwanych przez nich Gryfonów zbliżały się dość szybko. Z sąsiedniego korytarza dały się słyszeć ich głosy.
-Będą tu za trzy, dwa…- David zaczął odliczać, nie spuszczając oczu z mapy.
Tak jak się spodziewali zza rogu wyłonili się Ivy i James, z początku nawet ich nie zauważyli tak byli zajęci konwersacją.
-Gdybyś nie była taką zrzędą to bym nie narzekał - stwierdził Gryfon wpatrując się gdzieś w sklepienie pomieszczenia.
-A ja ci mówie, że wcale… - dziewczyna była wyraźnie zbulwersowana, jednak przerwała na widok dwójki stojącej przed nim. James najwyraźniej tez ich zauważył, bo na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech. 
-Uuu… co tu się działo jak mnie nie było?- zapytał i dopiero wtedy David uświadomił sobie, że wciąż trzyma Rudą za nadgarstek. Abigail, która szybko wysunęła dłoń z jego uścisku, a szatyn lekko zmieszany włożył ręce do kieszeni.
 James wyglądał jakby dopiero co wstał z łóżka.  Jego włosy sterczały z typową dla poranka zawziętością. Szare spodnie, biała niechlujnie wkasana koszula i nonszalancko zarzucony na szyję krawat w złoto czerwone paski dodatkowo podkreślały ten efekt.
-Gdzie wy byliście? – zapytał David, gdy już do nich podeszli – I dlaczego nie wracaliście?
James westchnął z rezygnacją, a Ivy w nerwowym geście włożyła dłonie do kieszeni. Dziewczyna w odróżnieniu od Gryfona wyglądała jakby  w ogóle nie przespała nocy – jej włosy były potargane, a oczy podkrążone.
-Długa historia… - odparł wymijająco James.- A wy co robiliście? – dodał zawadiacko i uśmiechnął się dziwnie.
-Szukaliśmy was przez cały dzień! – rzuciła z wyrzutem Abigail, co lekko mijało się z prawdą bo zaczęli to robić dopiero po lunchu, gdy nie dali już rady nic więcej zjeść.
James zmarszczył czoło i odezwał się dopiero po chwili.
-Nie było nas widać na mapie?
David pokręcił przecząco głową.
-Ale bajer! – James wyraźnie się ucieszył, bo klasnął w dłonie. – Ciekawe dlaczego tak się dzieje…
-A czy to ważne? Opowiadajcie wszystko po kolei! – rozkazała Abigail, czując że dłużej już nie wytrzyma. Wciąż pamiętała, że założyła się z Davidem o to czy specjalnie zniknęli czy zdarzyło się to przypadkiem. Stawiała, że ich czyn był całkowicie, totalnie zamierzony, choć nie potrafiła powiedzieć, dlaczego tak uważa. Wiedziała tyle, że musi wygrać, bo założyli się o przysługę, a chłopcy w wieku Davida mieli bardzo bujną wyobraźnię. Jej brat, Benjamin był tego doskonałym przykładem.
Gryfon zmarszczył czoło i już miał otworzyć usta by zacząć opowieść, lecz Ivy go uprzedziła i odezwała się ściszonym głosem:
-Lepiej stąd chodźmy, bo jeszcze Filch tu przylezie...
-A no tak… -mruknął David, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego faktu – A właśnie Switchowa pytała gdzie się podziewacie. Chyba mi nie uwierzyła, że oboje jesteście chorzy.
-Tak jej powiedziałeś? – James pacnął się w czoło - To chyba najgłupsze, co można było…
Zza zakrętu niemal bezgłośne wyszedł profesor Flitwick, którego zauważyli dopiero, gdy już zmierzał w ich stronę. James w instynktownym odruchu już przybrał pozycję do biegu i właśnie miał zamiar w ekspresowym tempie razem z Ivy zniknąć w jakimś korytarzu, gdy nauczyciel odezwał się zachrypniętym ze starości głosem.
-Nie tak prędko, panie Potter – powiedział wciąż idąc w ich stronę – Panno Hunter, ciebie też się to tyczy – dodał i Gryfoni byli zmuszeni posłuchać.
Ivy głośno zaczerpnęła powietrza, James zacisnął szczęki, a Abigail założyła ręce za plecy i zaczęła bujać się na piętach. David dla odmiany jako jedyny nie wyrażał żadnych oznak zdenerwowania.
-Panie Smith i Panno…eee…-nauczyciel zaciął się, najwyraźniej nie mogąc przypomnieć sobie nazwiska dziewczyny.
-Grey – przypomniała uprzejmie Puchonka.
-Tak, właśnie... Czemu nie jesteście na lekcjach? – spytał niski profesor, przyglądając im się spod krzaczastych brwi.
-My… eee… - zająknęła się Ruda.
-Właśnie wracaliśmy do sali – wtrącił szybko David i Abigail pokiwała energicznie głową.
-No to prędko, do klasy! A Pan Potter i Panna Hunter proszę za mną do gabinetu dyrektorki. Od południa wszyscy was szukają.
Ciężko było stwierdzić, które z nich bardziej zbladło Ivy czy James, jednak oboje posłusznie poszli za starym nauczycielem. James obrócił na moment twarz w stronę Davida, który rzucił mu pocieszający uśmiech i zniknął z Rudą na chodach.
James na moment uchwycił spojrzenie Ivy, która najzwyczajniej w świecie wyglądała na przerażoną. Pomyślał, że znacznie bardziej niż wtedy, gdy wchodziła do lasu. Mógł się założyć, że nigdy nie była w dyrektorskim gabinecie, więc w sumie nie był zdziwiony jej reakcją. Żeby opisać straszność McGonagall musiałby użyć bardzo brzydkich słów.
Chciał się nawet zdobyć na nonszalancki uśmiech, by dodać Ivy otuchy (a chyba nawet bardziej sobie), jednak nie mógł się na to zdobyć. Doskonale wiedział skąd te nerwy i na pewno nie wiązały się z odwiedzeniem gabinetu, bo był tam tyle razy, że zdążył  przeprowadzić konwersację z połową obrazów wiszących za biurkiem(które były przyczyną połowy plotek w Hogwarcie – drugą połową była Abigail) i właściwie to nie powodowało u niego  niemal żadnego stresu.
Jednak teraz jeszcze nigdy tak bardzo nie bał się spotkania z dyrektorką.




***
-Potter, jeśli myślisz, że fakt że twój ojciec dokonał wielu rzeczy i utrzymujemy kontakt, miałby powstrzymać mnie od wymierzenia ci odpowiedniej kary to jesteś w błędzie – Dyrektorka zagrzmiała zza swojego biurka i uderzyła dłońmi o blat.
-Skądże Pani profesor, przez myśl by mi to nie przeszło… -odparł James potulnym tonem – to mogę już dostać ten szlaban i iść grzecznie na lekcje? – zapytał głosem pełnym nadziei.
-Najpierw chcę się dowiedzieć co wy dwoje robiliście przez noc i dzisiejszy ranek poza dormitoriami – rzekła ostro, przenosząc wzrok raz to na Ivy, którą chyba sparaliżowało i Jamesa, który nawet zaprzestał już nerwowego mierzwienia włosów.
-My… Jakby to wyjaśnić …– zaczął James i zerknął na Ivy, która dostrzegła w jego spojrzeniu błaganie o pomoc.
-Krótko i na temat, panie Potter. Nie mam całego dnia. – ucięła oschle.
-No dobrze, pani profesor… -James wydął policzki i powoli wypuścił powietrze z płuc – Pewien pokój wciągnął nas do środka i nie chciał wypuścić.
Ivy przemknęło przez myśl, że to największy idiota jakiego znała.  Dodatkowo poczuła jak nogi lekko jej drgają ze stresu, bo zdawała sobie sprawę, że powiedzenie, że pewien pokój ich „wciągnął” było mocnym nagięciem prawdy,  gdyż tak naprawdę sami weszli do niego chcąc ukryć się przed Filchem i to w dodatku uprzednio kradnąc ingrediencje ze składzika. Zerknęła na dyrektorkę, która podniosła brew z niedowierzaniem. Blondynka wstrzymała oddech i wyprostowała się jak struna, jakby przewidując nagły wybuch gniewu.
-Potter, czy ty dobrze się czujesz?!  - spytała kobieta rozdrażnionym tonem i ponownie uderzyła dłońmi w blat – Takiej bzdury w tym gabinecie to jeszcze nie słyszałam! Rozumiem, że ponownie chcesz się wymigać od kary, ale tak głupimi kłamstwami….
-No dobrze…- westchnął chłopak, by przerwać jej monolog - Sami weszliśmy do tego pokoju, ale reszta to prawda! Pani profesor niech mi pani uwierzy! – James wydawał się być zdesperowany. Ivy zerknęła na dyrektorkę niepewnie: jej nozdrza drgały groźnie. Już to wystarczyło, by nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po karku. Spuściła wzrok na swoje dłonie.
-Sądzę, że byłabym nierozsądna gdybym postanowiła uwierzyć uczniowi, który dopiero co chciał mnie okłamać – rzuciła cierpko dyrektorka.
-Ale pani profesor… - zaczął ponownie James z udręczoną miną.
-Cisza, panie Potter – ucięła i spojrzała na niego spod ściągniętych brwi – Ostrzegałam, że jeszcze jeden wybryk i poniesie pan odpowiednią karę. Był pan tego świadomy.
James po usłyszeniu tych słów osiągnął apogeum desperacji i zawołał niemal rozpaczliwie.
-Błagam, niech mnie Pani tylko nie wyrzuca z drużyny!
W tym momencie Ivy poczuła jakby wielki kamień spał jej na dno żołądka. Przypomniała sobie, że James coś o tym wspominał…. Zerknęła w bok, Chłopak wpatrywał się w dyrektorkę z niedowierzaniem.
-Za dwa dni mecz, muszę grać! – zawołał ze złością –Nie znajdą nikogo na moje miejsce w tak krótkim czasie!
-Cisza! – przerwała mu ostro, a James z gniewnym grymasem zamknął usta – Doskonale wiem, co pan musi a czego nie, a nie powinno być pana  poza dormitorium w godzinach nocnych. A w szczególności z osobą płci przeciwnej – dodała ostro i spojrzał na Ivy.
-Ale, co pani…-zaczął James, ale był tak zbulwersowany, że na nawet nie dokończył zdania. Gryfonka była w nie mniejszym szoku i na jej policzki wstąpił krwawy rumieniec.
-To nie pierwszy taki przypadek – stwierdziła chłodno i zerknęła na nich spod okularów – choć nie twierdzę, że było ich wiele.
-No i świetnie! – warknął James, zapominając zupełnie o dobrym wychowaniu – I tak zawsze pani nigdy mi nie wierzy, więc po co mam się tłumaczyć i zaprzeczać? – zapytał czysto retorycznie i założył ręce na piersi.
Nastała chwila ciszy,  w której James wpatrywał się w dyrektorkę ze wściekłością, a Ivy dalej nie była  wstanie się odezwać. Kobieta poprawiła okulary i spojrzała na nich wydając werdykt.
-Zostajesz wyrzucony z drużyny do końca roku. – zwróciła się surowym tonem do naburmuszonego chłopaka - Masz całkowity zakaz korzystania z miotły. Oddasz ją Panu Filchowi na przechowanie, a panna Hunter będzie pomagała czyścić szkolne korytarze przez tydzień  – tym razem odezwała się do bladej jak trup blondynki -  a teraz żegnam. – Dyrektorka wskazała drzwi i zajęła się podpisywaniem jakiś papierów lezących na biurku, najwyraźniej uznając, że już zakończyła sprawę.
-Prędzej oddam miotłę Albusowi niż temu staremu charłakowi – mruknął pod nosem James. Dyrektorka łypnęła na niego groźnie, jednak zanim zdążyła go zbesztać, wstał gwałtownie i ruszył w kierunku wyjścia.
McGonagall zwróciła uwagę na blondynkę, która wciąż siedziała przy biurku.
-Panno Hunter, pani też się to tyczy.
Ivy wstała powoli.
-Chciałabym to wszystko wyjaśnić. – powiedziała.
Mcgonagall rzuciła jej zniecierpliwione spojrzenie znad okularów, jednak zaraz wróciła do dokumentów lezących na biurku. James zatrzymał się przy drzwiach.
-No dobrze, tylko szybko – westchnęła.
Gryfonka wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
-James owszem zmyślił pierwszą wersję, jednak zrobił to tylko i wyłącznie dlatego, że nie chciał zawieźć swojej drużyny i domu. – powiedziała powoli, starannie dobierając słowa. Schowała dłonie za  plecy by ukryć zdenerwowanie i kontynuowała – Sami weszliśmy do tego pokoju, a James po prostu bał się, że oskarży go Pani o złamanie regulaminu z premedytacją czego można by się po nim spodziewać… dlatego skłamał.
Dyrektorka uniosła głowę i poprawiła okulary.
-Tym razem jednak jest niewinny. To był mój pomysł, żeby wejść do tego pokoju, skłoniłam go do tego – powiedziała z wyraźną skruchą – Byłam ciekawa co tam jest, a drzwi były otwarte…
-To był mój pomysł! – odezwał się nagle James rozeźlonym tonem z drugiego końca gabinetu.-Teraz to już mam wszystko w…
-Tak, tak jasne, a nie pamiętasz jak musiałam ciągnąć cię za rękę, żebyś ze mną poszedł? – przerwała mu i rzuciła mu groźne spojrzenie - W każdym razie – kontynuowała i spojrzała na dyrektorkę - Później drzwi żadnymi sposobami nie chciały się otworzyć i siedzieliśmy tam cała noc i część ranka.
Dyrektorka spojrzała na nią. Ivy czuła jak serce kołacze się w jej piersi - nie wiedziała czy jej wersja jest wystarczająco wiarygodna.
-Tylko dlaczego taka bezproblemowa uczennica, nagle po sześciu latach nauki, postanowiła złamać tak poważnie regulamin? – zapytała kobieta rzeczowym tonem.
Ivy zerknęła w bok i zagryzła wargi. Takiego pytania się obawiała. Nawet nie musiała udawać zażenowania, wyszło całkowicie naturalnie.
-B-bo… James-zawahała się na moment jakby te słowa nie chciały jej przejść przez gardło – James zawsze wydawał mi się taki o… odważny. – zrobiła krótką pauzę, starając się kontrolować głos - Myślałam, że jeśli pójdę razem z nim to… -nagle zacięła się.
-Tak? – pośpieszyła ją dyrektorka ze srogą miną.
Ivy przełknęła głośno ślinę i odezwała się niemal szeptem.
 -…Że mu tym zaimponuje i mnie polubi… - powiedziała i wstrzymała oddech, a przez myśl przeszło jej że wolałaby stoczyć walkę z wierzbą bijącą albo zostać spalona na stosie niż w ogóle to powiedzieć.
Zapanowała cisza. Najgorsze wcale nie było to, że powiedziała coś takiego(co oczywiście było kłamstwem), ale świadomość, że James stoi przy drzwiach i wszystko słyszy. Pomyślała, że jeśli jakoś to przetrwają to do końca roku będzie go z wielką starannością unikać.
-To naprawdę nie była jego wina – dodała trochę głośniej.
Nastała chwila ciszy, w której jakoś musiała znieść poczucie wstydu. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jaką James teraz ma minę, jednak Ivy bardziej starała się skoncentrować na McGonagall, która wpatrywała się w nią z mieszanina zwykłej surowości i znużenia.
-A wyglądałaś na taką mądrą, Panno Hunter – powiedziała dyrektorka, a Ivy zamarło serce w oczekiwaniu na jej decyzję.
 McGonagall westchnęła i złożyła w jedno miejsce  stertę dokumentów, by poprawić okulary i wziąć się za podpisywanie następnej. – Dobrze – rzekła w końcu, a Ivy poczuła się jak spetryfikowana. – Pan Potter zostanie w drużynie, ale i tak oboje będziecie przez miesiąc pomagać panu Filchowi w jego obowiązkach. Macie zgłosić się dzisiaj do jego gabinetu.
Ivy poczuła tak nagłą ulgę, że myślała, że  powrotem opadnie na krzesło, a z końca gabinetu rozległ się okrzyk dzikiej radości.
-Panie Potter, to nie miejsce do tego typu zachowań! Minus dziesięć punktów!– dyrektorka zjeżyła się, a James wypadł jak dziecko z gabinetu.
Ivy przez moment patrzyła za nim, a później zdała sobie sprawę, że stoi już tak parę dobrych chwil, a dyrektorka wyczekująco się w nią wpatruje.
-To ja… już sobie pójdę. Do widzenia – rzuciła. Zszokowana, że się udało i niemal truchtem dotarła do dębowych drzwi gabinetu. Zbiegła po krętych, kamiennych stopniach i niemal potknęłaby się o Jamesa, który swoją radość postanowił wyładować na zimnej posadzce.
-Tak! Jestem w drużynie! Jestem w drużynie… -powtarzał bez opamiętania, trzymając się za głowę -  dzięki ci boże…
-Nie ma sprawy – mruknęła i zrobiła nad nim duży krok i zaczęła iść w stronę hollu.
Serce wciąż nie wróciło do normalnego rytmu. Chciała jak najszybciej się stamtąd ulotnić, byle zdała od Jamesa. Zdążyła przejść raptem parę kroków, kiedy usłyszała jego głos.
-Naprawdę uważasz, że jestem taki odważny? – zapytał. Przez moment zastanawiała się czy nie iść dalej, jednak odwróciła się do niego. James już nie leżał, a siedział na posadzce i opierał się o nogi kamiennego gargulca.
-Zmyślałam – stwierdziła beznamiętnie. Jednak mimowolnie uśmiechnęła się do siebie i powoli odwróciła się z powrotem chcąc kontynuować swoją wędrówkę, gdy nagle zza zakrętu ze sporą prędkością wyleciały dwie postacie i omal nie zwaliły ją z nóg. Ktoś złapał ją za ramiona i zaczął potrząsać. Kolorowe paznokcie wbiły się w jej skórę i Ivy wrzasnęła.
-I jak było? – zapytała rozgorączkowana Ruda.
-Co wam powiedziała? – dorzucił David, niemniej podekscytowany.
Gryfonka skrzywiła się i wyswobodziła się z uścisku Puchonki.
-Szlaban – wyjaśniła krótko. Chyba pierwszy raz to słowo wywołało u niej uśmiech. David wyraźnie się ucieszył, więc i Abigail wyszczerzyła się, wydała radosny pisk i objęła Ivy – Puście mnie, bo mnie udusicie!
-Nie wywalili mnie! Słyszysz David?  Dalej jestem w drużynie! Będziemy mogli skopać tyłki Ślizgonom! – wydarł się James i podbiegł do nich, ostatnie dwa metry przemierzając ślizgiem po błyszczącej podłodze i wpadając w pozostałą trójkę.  Ich dziką wesołość przerwał brzydki głos kamiennego gargulca.
-Tutaj próbuje się spać! 
-Chodźmy stąd. Nie mam zamiaru już tam wracać – powiedziała Ivy.
 Szybko przemknęli przez korytarz do starej części zamku, gdzie mogli spokojnie porozmawiać.
Weszli do starej sali do transmutacji, w której kiedyś już byli. Zamknęli drzwi zaklęciem i rozsiedli się na ławkach.
-No więc, opowiadajcie! – powiedziała Abigail nie mogąc usiedzieć na miejscu z podekscytowania .
Ivy westchnęła.
-Wracaliśmy do wieży, kiedy spotkaliśmy Filcha, schowaliśmy się w pokoju, który okazał się Pokojem Życzeń i później nie mogliśmy wyjść. Koniec opowieści.
-Gdzie twoja rana? – zapytał David, obracając się by spojrzeć na ramię kolegi, które było całe i zdrowe. Nawet koszula nie była już podarta – I koszula widzę też nowa.
-Nie. Wystarczyło kilka zaklęć – skwitował James z uśmiechem – A na ranę zrobiłem sobie eliksir.
Ivy chrząknęła cicho.
-To znaczy ja i Ivy zrobiliśmy. – poprawił się chłopak.
Dziewczyna spojrzała na niego wrogo.
-No dobra, Ivy zrobiła, ale grunt, że miałem dobre chęci. – oznajmił i z uśmiechem zmierzwił włosy.
-I siedzieliście tam tak przez tyle godzin? – zapytała podejrzliwie Abigail.
Ivy wróciła myślami do tamtego momentu.


***

Trochę nam zeszło, ale jest wasz długo oczeiwany, nowy rozdział! Mamy nadzieję, że się cieszycie, bo tak bardzo nie miałyśmy ochoty iść do szkoły i jednocześnie tak bardzo pragnęłyśmy coś napisać, że policja spisała nas w drodze do domu. No, ale cóż to wena, nie można z nią walczyć. Na pewno nie żałujemy :P