czwartek, 8 listopada 2012

Rozdział XIV - Potwór w ciemności


Abigail z głośnym westchnieniem opadła na łóżko i zatonęła w warstwach puchowej pościeli i koców. Jej dormitorium było bardzo przytulne, jednak nie różniło się aż tak bardzo od innych. W pokoju były cztery drewniane łóżka z ciężkimi zasłonami, przywiązanymi do masywnych, zdobionych kolumn, a tuż obok nich stały nieduże stoliki nocne. Skrzaty dbały, aby na którymś z nich zawsze stał dzbanek świeżej wody, gdyby ktoś poczuł pragnienie. Jednak oni częściej prosili je raczej o kubek ciepłego kakao lub gorącej herbaty malinowej, niż wody. W rogu stał nieduży piecyk, by ogrzać ich nisko sklepione sypialnie. Mimo, że dormitoria jak i pokój wspólny znajdowały się pod ziemią, wcale nie sprawiały nieprzyjemnego, klaustrofobicznego wrażenia jak lochy. Wręcz przeciwnie – emanowały ciepłem i gościnnością, a przez małe okienka wpadało zaskakująco dużo słonecznego blasku. Cienkie źdźbła trawy, przykryte pomarańczowo –żółtymi liśćmi, znajdowały się na poziomie wzroku, w pokojach silnie odczuwało się  powiązanie z naturą. Nawet dało się wyczuć lekki zapach ziemi.
Abigail nie poszła dziś na kolacje, chyba jako jedyna. Zerknęła na niewielkie  okna nad swoim łóżkiem. Słońce zaszło już za horyzont zostawiając, jedynie czerwonawą łunę. Było ciemno, jednak widziała jak wiatr smagał gałęziami drzew w Zakazanym Lesie.
Nie długo miała sie tam znaleźć. Ivy powiedziała jej, że James i David byli tam mnóstwo razy, a przynajmniej tak wynikało z ich przechwałek. To trochę zachwiało jej pewność siebie i teraz nie potrafiła zdecydować czy dobrze postąpiła zgadzając się na to. Była zbyt lekkomyślna, doskonale o tym wiedziała. Jednak skoro już się stało, nie było sensu się zamartwiać… A cała ta sytuacja miała jeden wielki plus – spędzi czas z Jamesem, choć nie była pewna czy jest nim zauroczona tak samo jak na początku. Powoli zaczynała zauważać w nim wady… Tak już z nią było. Przypomniała sobie dzisiejsze spotkanie z Davidem. Było tak zabawnie...Powróciła do rzeczywistości i spojrzała w małe okienko przy suficie.
 Mogła dostrzec juz pierwsze gwiazdy migające na niebie. Uwielbiała na nie patrzeć. Ponownie westchnęła ciężko. Pora ich zadania, nieubłaganie się zbliżała. Nie bała się wejść do lasu - uważała, że to wszystko co o nim mówią jest mocno przesadzone, skoro Jamesowi i Davidowi udawało się uchodzić z niego cało za każdym razem. Za to obawiała się czego innego. Ivy. A raczej tego, że także się nie boi i mogłaby jej odebrać księgę. Problem tkwił w tym, że gdyby zdobyła ją Abigail na pewno nie trzymałaby jej samolubnie dla siebie i nie miałaby oporów z dzieleniem się nią z Ivy czy nawet Davidem i Jamesem.  A co do Gryfonki nie była przekonana czy ona też postąpiłaby w ten sposób… Chyba wciąż nie przepadała za Abigail, a co dopiero za takim Jamesem.
 Lecz w głowie odzywał się tez drugi głos. Taki, który przypominał jej, że to ona ją odnalazła. Ona znalazła skrytkę. Gdyby nie ONA to nikt by nawet o niej nie wiedział... może i byłoby lepiej, gdyby tak było. Gdyby żadne z nich się o tym nie dowiedziało.
Abigail ponownie spojrzała na niebo, a potem na złoty zegarek na lewym nadgarstku: dochodziła ósma. Nie pozostało jej wiele czasu. Wstała z łóżka i wyjęła ze swojego kufra beżowy kożuszek, czapkę, szalik i rękawiczki, które były już czyste po zabawie w błocie. Ach, te skrzaty są takie kochane – pomyślała.
Kiedy była już gotowa wyszła z dormitorium i przechodząc przez dość niski tunel, znalazła się w okrągłym pokoju wspólnym. Uwielbiała go. Grube dywany, mięciutkie pufy, wielkie, zapadające się rozkosznie fotele i sofy obłożone wzorzystymi poduszkami w barwach Huffepuffu, a na środku ogromny, piękny kominek, w którym zawsze płonął ogień. Puchoni lubili piec nad nim różne drobne przekąski, które dawały im skrzaty, jeśli tylko się je o to poprosiło. Ze względu braku okien na ścianach wisiały piękne tkane dywany przedstawiające naturę. W pokoju unosiła się woń najróżniejszych kwiatów i roślin, które znajdowały się w każdym wolnym miejscu. Były nawet takie, które podśpiewywały czasem cichym, słodkim głosem, tańczyły na widok promieni słońca albo skrzeczały, jeśli nie zostały podlane należyta ilością wody.
Jednak rzeczą, która Abigail najbardziej lubiła  w tym pomieszczeniu było okno, ale nie byle jakie okno: to było okrągłe, lekko wypukłe, miało jakieś dziesięć stóp średnicy i znajdowało się na suficie. Dzięki temu doskonale widzieli niebo., które  w tej chwili zasnuło się już aksamitną czernią.
Abigail podeszła do wielkich beczek położonych na płask, otworzyła wieko jednej z nich i pochylając się lekko wyszła z przytulnego pokoju wspólnego. Znalazła się w chłodnym korytarzu, nieopodal którego znajdował się obraz przedstawiający martwa naturę, prowadzący do kuchni.
Przeszła przez krótki korytarz, następnie wspięła się po schodkach wyprowadzających z podziemi. W Sali wejściowej nikogo nie było, postanowiła więc skierować się do Wielkiej Sali, gdzie – jak się domyśliła – zastanie Jamesa I Davida, jedzących kolacje. Gdy beztrosko szła przez Salę Wejściową, gdzieś z boku usłyszała perlisty śmiech, niosący się echem po wysoko sklepionym pomieszczeniu. Obróciła się w tamtą stronę zaciekawiona. Skrzywiła się na widok osoby, do której należał śmiech, wciąż pamiętała ich krótkie spotkanie. Postanowiła dać jej jeszcze jedną szansę, może to było złe pierwsze wrażenie... Zaczęła iść w kierunku Vivian, która rozmawiała z kimś, kogo nie widziała. Kiedy podeszła bliżej rozpoznała rozmówcę Ślizgonki. To był James!
Poczuła lekkie ukłucie zazdrości, na widok uśmiechniętej twarzy chłopaka. Jednocześnie była lekko zawiedziona, bo rozmawiając z nią nigdy nie wydawał się tak ożywiony, a czasem nawet miała wrażenie, że ją zbywa. W tym momencie Vivian ją zauważyła. Brunetka zmierzyła ją spojrzeniem, lekko mrużąc oczy. Nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną. Abigail nie zniechęcając się tym podeszła do nich i przywitała się wesoło, ale tylko James jej odpowiedział. Vivian wpatrywała na nią spod podniesionych brwi. Była od niej niemalże o głowę wyższa i prawie dorównywała Jamesowi wzrostem, a trzeba nadmienić, że James nie należał do najniższych.    
-Spotkałyśmy się, ale nie miałyśmy okazji się poznać – powiedziała Abigail, nie zrażona jej zachowaniem.
-Ach, fakt – odezwała się chłodno. Miała dość niski, acz przyjemny głos – pamiętam. To wtedy wszystkie moje podręczniki wylądowały przez ciebie w błocie.
  -Eem...Wybacz, to było niechcący – powiedziała Abigail, przypominając sobie tę sytuację. Zdziwiła się, że można trzymać urazę tak długo przez taką drobnostkę tym bardziej, że od razu po tym zdarzeniu ją przeprosiła.
Vivian skwitowała to wzruszeniem ramion i szybko odwróciła się z powrotem do Jamesa przysłuchującego się ich krótkiej wymianie zdań w milczeniu.
-James, może chciałbyś się gdzieś przejść – w tym momencie wymownie zerknęła na Abigail – ZE MNĄ? - zapytała aksamitnym głosem, przybliżając się do niego i niby przypadkiem muskając jego ramię dłonią. James wydawał się nie zwrócić uwagi na jej uwodzicielski gest, wciąż patrząc w jej migdałowe oczy.
Abigail stała nieco z boku przyglądając się tej scenie. Zerkała na tą doskonałą wręcz dziewczynę. Po raz pierwszy poczuła się gorsza i zrozumiała że nie ma z nią szans. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś takiego. Zrobiło jej się potwornie przykro, jednak starała się to ukryć. Zerknęła na nich.
Vivian ponownie uniosła swoją smukłą dłoń, która tym razem spoczęła na ramieniu chłopaka. James zerknął na jej dłoń wykonującą subtelne ruchy po jego obojczyku ukrytego pod białą koszulą. Ponownie spojrzał w jej złociste oczy, otoczone wianuszkiem czarnych rzęs. Dziewczyna przesunęła dłoń dalej i zaczęła bawić się końcówką kołnierza. Zbliżyła się do niego jeszcze bardziej i teraz niemalże się ze sobą stykali. Podniosła jedną brew, przekrzywiając lekko głowę.
-To jak będzie? – zapytała ze słodkim uśmiechem.
Abigail cicho, niemalże niesłyszalnie westchnęła. Ze zrezygnowaniem odwróciła się i tak by nie zwrócić na siebie ich uwagi, i zaczęła się oddalać. 
James spojrzał na dłoń Ślizgonki, tym razem spoczywającej na jego klatce piersiowej.
-Hmm… -mruknął jakby w zamyśleniu.
Abigail odwróciła głowę. W sumie nie wiedziała po co - było oczywistym, że się zgodzi. Smutnym wzrokiem zerknęła na Jamesa. Jednak chłopak zrobił coś czego się po nim zupełnie nie spodziewała – pokręcił głową! Nie zgodził się! Nie zgodził się na propozycję absolutnie idealnej Vivian! Z lekkim szokiem wpatrywała się  w jego dalsze poczynania.
Gryfon jednym nieczułym ruchem strącił dłoń Ślizgonki i wyminął bez słowa zostawiając ją oniemiałą. Abigail musiała się powstrzymywać, by nie zacząć skakać z radości na widok Jamesa zmierzającego w jej stronę. W pewnym momencie Gryfon zatrzymał się.
-Jestem już umówiony – rzucił przez ramię do stojącej bez ruchu Vivian  – Chodź Abigail – powiedział do rudej, która nie mogąc się pohamować chwyciła go pod ramię uśmiechając się od ucha do ucha. Chłopak westchnął i pozwolił się jej poprowadzić w stronę wyjścia. Kiedy byli już w połowie drogi, Abigail odwróciła się na moment i posłała dziewczynie tryumfalny uśmiech. Piękna twarz Ślizgonki wykrzywił grymas złości.
Abigail ponownie spojrzała na Jamesa.
-Myślałam, że ci się podoba– powiedziała, zadzierając głowę by spojrzeć w jego orzechowe oczy, które utkwione były w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie.
-Jest ładna… ale to wciąż Ślizgonka – odpowiedział, wymawiając ostatnie słowo z lekką odrazą.
-Ale na początku… -zaczęła Abigail, przypominając sobie jak po przybyciu Vivian do szkoły, James wydawał się być nią oczarowany.
-To było… - przerwał jej, jednak zawahał się na moment –…to było chwilowe. Nie mówmy już o tym.
Abigail uśmiechnęła się szeroko. Dobry humor wrócił jej w mig.


* * *


-Wiedziałem, że przyjdziesz, Ivy – powiedział James do blondynki, patrzącej nieufnie na linie lasu – Czyżbyś się bała?
-Nie – odparła krótko, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
-Boi się, widzę to – szepnął do Davida z wesołością w głosie, tak by tego nie dosłyszała. Szatyn w odpowiedzi tylko się uśmiechnął. Jednak nie uszło to uwadze Ivy, . 
-Niby skąd mamy wiedzieć, że nas nie oszukacie? - zapytała, zwracając się w ich stronę.. 
-Musisz nam zaufać – powiedział James, z lekkim uśmieszkiem.
-Prędzej utopię się w jeziorze niż to zrobię. - fuknęła.
Brunet zaśmiał się tylko i lekceważąco wzruszył ramionami. Właśnie miała wygłosić kazanie, co o tym wszystkim sądzi, jednak postanowiła nad sobą zapanować i jakoś przemówić do ich rozsądku.
 –Posłuchajcie…
 w tym momencie David przekrzywił głowę i spojrzał na nią. Wyglądał tak niewinnie z tą kolorową czapką z pomponem na głowie... Jednak James najwyraźniej nawet nie zamierzał zawracać sobie głowy Gryfonką, bo odszedł nieco na bok i z zadowoloniem na twarzy wpatrzył się w rozgwieżdżone niebo. Ivy postanowiła go zignorować. Spojrzała w szmaragdowe oczy Davida, który czekał na to co powie. Przyjęła z ulgą, że chociaż on jej wysłucha.
 -Nie powinniśmy wchodzić do lasu. To niebezpieczne, coś może się nam stać…
-Oj, daj spokój! Będzie fajnie! – przerwała jej Abigail, potwierdzając przypuszczenia Ivy, co do tego, że nie może na nią liczyć w tej sprawie.
-Naprawdę sądzisz, że w tym lesie czekają na ciebie pluszowe misie? – zapytała ostro, na moment się do niej odwracając, jednak zaraz znów spojrzała na Davida – To naprawdę zły pomysł. Załatwmy to jakoś inaczej, ale nie tak!
-Co z ciebie za Gryfonka? – zapytał nagle James, który cały czas przysłuchiwał się rozmowie, a Abigail zadała sobie w myśli to samo pytanie. Nie wypowiedział tego obraźliwym albo kpiącym tonem, jednak i  tak dotknęło ją to do żywego.
Usta Ivy zamieniły się w wąska kreskę, a pięści zacisnęły się tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Krew w niej zawrzała. 
-Nie jestem tchórzem…- wycedziła przez zaciśnięte zęby. Była tak zdenerwowana, że aż zadrżały jej mięśnie. Już nawet nie czuła panującego zimna.
-Więc udowodnij – palnął James, a David przyglądał się tej wymianie zdań z zagadkową miną.
W tej chwili czuła, że jest zdolna do wszystkiego i tak naprawdę nie obchodziło ją co się stanie. Nikt nie będzie nazywał jej tchórzem.
-Proszę bardzo – warknęła i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzew nawet na nikogo się nie oglądając. Włożyła ręce do kieszeni, uprzednio naciągając na głowę głęboki kaptur. Przed sobą ujrzała grube i oświetlone bladym blaskiem księżyca pnie.
Abigail nieco niepewnie obejrzała się na nich i ruszyła za Gryfonką.
James i David przybili sobie piątkę i dogonili dziewczęta.
-Na kogo stawiasz? -szepnął James na ucho Davidowi. Widzieli przed sobą sylwetki dziewczyn, Ivy szła przodem - Założę się o galeona, że Abigail wymięknie pierwsza, a ty?
 -Abigail zależy na tej książce i wytrwa, jestem pewien -powiedział cicho David tak aby tylko James mógł go usłyszeć.
 Powoli zbliżali się do granicy Zakazanego Lasu.
-Nie, żebym tchórzyła na samym początku ale jesteście pewni że mamy tam iść?- spytała po chwili Abigail, odwracają się do nich. Nie bała się wejść do lasu, ale nie była do końca przekonana.
 Najgorsze było to, że uświadomiła sobie to dopiero teraz.
-W stu procentach – odparł James patrząc na ciemną linie drzew – Jeśli chcesz możesz się wycofać – dodał szczerząc zęby.
-Nie, nie…- odpowiedziała szybko, przywołując na twarz uśmiech – Chciałam tylko się upewnić. No bo skoro idziecie z nami nie ma czego się bać… prawda?- zapytała, modląc się w duchu aby odpowiedzieli twierdząco.
-Nie licz na to –wtrąciła się Ivy, nawet na moment się nie zatrzymując - zastawią nas tutaj na pastwę losu i jeszcze będą mieli z tego ubaw. Próbowałam ci to powiedzieć wcześniej, ale nie słuchałaś. A jeśli spróbujecie nas oszukać – w tym momencie zwróciła się do chłopaków-  to popamiętacie, a szczególnie ty – tu zwróciła głowę w stronę Jamesa.
-Och… naprawdę, przykro mi że masz o nas takie złe zdanie. – powiedział z udawanym żalem i w tym momencie Ivy poczuła wielką chęć, by go walnąć - Idziemy, idziemy nie zatrzymujemy się! No dalej, panie przodem- rzekł kłaniając się lekko i wskazując dłonią na głębie lasu, gdy Abigail z niepewną miną stanęła w miejscu.
Ruda dołączyła do Ivy, która pewnie zagłębiała się w las. 
Otaczały ich wysokie, ponure drzewa, które górowały nad nimi tworząc koronę ubraną w suche, powykręcane liście. Było tutaj zimno i  dziwnie strasznie. Obydwie poczuły lekkie ukłucie strachu na ten widok, jednak żadna z nich nie chciała tego okazać.
-A dokąd tak w ogóle mamy iść? - spytała Abigail.
-Prosto przed siebie – odpowiedział luźno David i wskazał ręką ich trasę.
-Aha… A daleko?
-Dopóki któraś z was nie wybiegnie z krzykiem –w tym momencie uśmiechnął się rozbrajająco.
Puchonka mruknęła tylko coś w odpowiedzi i odwróciła się z powrotem, by nie wpaść na jakieś drzewo.
Kiedy oglądały się nie widziały już za sobą świateł z zamku. Gdzieś niedaleko  słyszały kroki Davida i Jamesa, którzy najpierw śmiali się i żartowali, jednak po jakimś czasie zaczęli zniżać głosy aż w końcu całkowicie zamilkli, jakby nawet ich przytłoczyła ich ta potworna cisza zmącona jedynie odgłosami ich kroków.
Teraz znacznie bardziej odczuwały strach i niepewność, a im dalej szły tym bardziej żałowały, że dały się w to wciągnąć, jednak żadna z nich nie chciała się do tego przyznać.  Było zimno, przeraźliwie cicho i potwornie ciemno, a najgorsze w tym wszystkim było to, że po jakimś czasie zorientowały się, że słyszą tylko własne kroki , a James i David gdzieś zniknęli.
-Gdzie oni są? – szepnęła Ivy, rozglądając się lekko na boki.
Abigail obróciła się zatrwożona, lecz nie zobaczyła nic poza zarysem pni chowających się w ciemności.
-Kiedy ich tu nie ma… Jakoś bardziej się boję…- wyszeptała przybliżając się nieco do Ivy. Fakt, że ktoś przy niej był dodawał jej otuchy.
-Wątpię aby faktycznie ich tu nie było. Na pewno gdzieś się czają i tylko czekają na odpowiedni moment, żeby nas nastraszyć – powiedziała blondynka opanowanym tonem, jednak wewnątrz czuła jak serce podchodzi jej do gardła z każdym kolejnym mijanym drzewem. Abigail tylko uśmiechnęła się nieznacznie w odpowiedzi, jednak wcale nie czuła się zbyt szczęśliwa w tej chwili.
W oddali usłyszały trzask łamanych gałęzi, na co obie aż podskoczyły. Na moment przystanęły usiłując wypatrzyć coś w ciemności, jednak nie dostrzegłszy niczego, ruszyły dalej. Abigail obejrzała się za siebie: Widziała tylko mgłę oplatającą pnie drzew. Nie było żadnych roślin ani trawy, gdyż nie docierały tutaj promienie słońca. Ziemia była goła i zimna, przykrywały ją tylko zeschłe igły i  gałęzie. Posępne korony drzew górowały nad nimi i tworzyły sklepienie tak gęste, że przebijało się przez nie tylko część księżycowego blasku, tworzącego jasne plamy na ściółce. Złowróżbna cisza napawała je niewyjaśnioną trwoga, jednak starając się nie okazywać lęku, szły przed siebie. Każdy ich krok wydawał im sto razy głośniejszy niż zwykle. Nieświadomie, obracały się co chwila, czując dziwne mrowienie na karku. Nieobecność Davida i Jamesa potęgowała jeszcze to uczucie.  Mimo to żadna z nich nie chciała okazać się gorsza, więc uparcie zagłębiały się w ciemność.




Nagle rozległ się trzask łamanych gałęzi, jednak tym razem znacznie bliżej. Abigail z cichym piskiem chwyciła Ivy za ramię, w jednym momencie stając tuż przy niej. Ivy nawet nie drgnęła i wpatrując się w ciemność. Miała wrażenie, że zaraz serce wyskoczy jej z piersi. Słyszała płytki oddech Abigail przy uchu. Nastała potworna cisza, w której nic się poruszyło. W końcu Ivy zebrała się na odwagę i odezwała się cicho:
-David? James?
Nikt im nie odpowiedział.
-Wracajmy… -szepnęła Abigail ciągnąc Gryfonkę za łokieć.
Zrobiły parę ostrożnych kroków do tyłu wciąż przyglądając się czujnie ciemności przed nimi. Ruda próbowała pocieszać się myślą, że to coś zupełnie niegroźnego, może po prostu jakieś małe zwierzę nieopacznie nadepnęło na gałązkę… Chciała nawet powiedzieć to Ivy, jednak głos uwiązł w jej gardle. Spojrzała na dziewczynę, która powolnym ruchem sięgnęła do kieszeni po różdżkę. Wyciągnęła ją przed siebie gotowa do rzucenia jakiegoś zaklęcia. Przełknęła ślinę.
Ponownie rozległ się trzask, a zaraz potem następny… to coś się do nich zbliżało.
Przerażone zupełnie skamieniały. Abigail ścisnęła ją za ramię tak mocno, że aż poczuła w nim ból.
Noc rozdarło głośne wycie.
 Bez żadnego ostrzeżenia w tym samym momencie obydwie zaczęły uciekać.



* * *


Ivy pobiegła w zupełnie inną stronę niż Abigail, jednak zdała sobie sprawę z tego dopiero, gdy dziewczyna znikła z jej pola widzenia. Dopiero po chwili zatrzymała się i lekko dysząc oparła się o pień drzewa. Nie miała już siły biec. Bała się o to co stało się z resztą, nie miała pojęcia gdzie mogą być. Miała nadzieję, że rudej nic nie jest…
Z daleka usłyszała, że coś porusza się w ciemności, z miejsca, z  którego przybiegła. To mogła być Abigail, ale równie dobrze jakieś niebezpieczne zwierze. Serce podeszło jej do gardła. Wstrzymała oddech.
-Chodź tutaj .
Niespodziewanie usłyszała szept,  z zupełnie innej strony, jak gdyby dobiegał zza drzew przy których stała.
-Abigail to ty?
-Nie ma czasu, chodź. Tu jest bezpiecznie.
-Ale skąd ty…
-Pośpiesz się, Ivy.
Ze strachem obejrzała się za siebie i szybko ruszyła w stronę głosu, odchylając gałęzie starych świerków.



***


Abigail niemal na oślep przebiegała między grubymi konarami. Koncentrowała się tylko na tym, by nie potknąć się o liczne korzenie wystające z ziemi i nie wpaść w jakieś drzewo. Nagle zdała sobie sprawę, że jest sama, a Ivy gdzieś zniknęła. Biegła najszybciej jak tylko mogła, nie zatrzymując się ani na moment. Wciąż daleko za sobą słyszała tętent czegoś dużego i ciężkiego. Cokolwiek to było, goniło ją i było coraz bliżej. Wystająca gałązka odgięła się pod jej wyciągniętymi dłońmi i uderzyła w policzek, zostawiając po sobie czerwony ślad. Nagle potknęła się o wystający korzeń, który skrył się w ciemności i niefortunnie upadła na ziemię. Z kieszeni wypadła jej różdżka i teraz panicznie próbowała ją odnaleźć. Zdała sobie sprawę, że ciężkie kroki, nieco spowolniły i teraz kierowały się prosto w jej stronę. Najciszej jak potrafiła obróciła się na plecy. Odepchnęła się nogami od ziemi i zetknęła się plecami z pniem drzewa. „Niedobrze…”, pomyślała, wpatrując się w zwierzę przed nią. Wydawało się rozglądać i węszyć w poszukiwaniu czegoś. Słyszała bicie własnego serca, jednak nie śmiała choćby drgnąć, strach zupełnie ją sparaliżował, a bez różdżki była całkowicie bezbronna.
„Błagam niech mnie nie zauważy, błagam niech mnie nie zauważy”, powtarzała w myślach, jednak na nic się to zdało.
 Stwór w jednej chwili przestał węszyć i obrócił się w jej stronę. Ciemne ślepia spoczęły na jej skulonej postaci.
Potwór wydobył z siebie obrzydliwe warknięcie i powoli ruszył w jej stronę.


 
* * *


-Słyszałeś coś? – zapytał David, idącego obok Jamesa.
-Nie. Nic, a nic – odparł, bacznie rozglądając się po lesie – Wciąż nie mogę uwierzyć, że je tak po prostu zgubiliśmy.
-Ja tak samo...No ale w tych ciemnościach wszystko jest możliwe… W każdym razie musimy je znaleźć przed rankiem – stwierdził David, pocierając przemarznięte dłonie.
-Musimy – potwierdził James, całkowicie poważnym tonem. David pierwszy raz widział go w takim stanie. Wyglądało na to, że faktycznie się martwi. – rozdzielmy się, szybciej je znajdziemy – dodał po chwili.
-Dobra – zgodził się, szatyn – Spotkamy się przed zamkiem.
Gryfoni poszli w dwie różne strony, trzymając różdżki w pogotowiu.
Po paru minutach James przestał słyszeć kroki kolegi. Świadomość tego, że jest całkowicie sam wzbudziła w nim czujność i ostrożność. Najlżejszy szelest sprawiał, że serce podchodziło mu do gardła i rozglądał się uważnie na boki. Przez jakiś kwadrans nie działo się nic szczególnego i już miał obrać inny kierunek, gdy wtem dostrzegł dość daleko pomiędzy drzewami jasna plamę. Zmrużył oczy, jednak nie potrafił zidentyfikować co to może być. Ruszył w tamtą stronę, ciągle trzymając wyciągniętą różdżkę. Słyszał bicie swojego serca.
Dopiero, gdy nieco się zbliżył rozpoznał jasne włosy Ivy, która siedziała na ziemi i pochylała się nad czymś.  Zdziwiło go to, ale jednocześnie poczuł ulgę. Co ona mogła tu robić? Nie myśląc nad tym dłużej, podszedł do niej.
-Ivy – odezwał się cicho, na co ta podniosła głowę i jakby wyrwana z transu spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Co ty tu robisz?
-To chyba ja powinienem zadać ci to pytanie. – odparł James, wymownie zerkając to na otaczającą ich ponurą scenerie – to chyba nienajlepsze miejsce na piknik.
-To ja chcę o coś zapytać – powiedziała wpatrując się w jego twarz.
-Nie ma teraz na to czasu, musimy iść sprawdzić co z resztą.
Ivy wstała z miejsca i podeszła do niego. Dopiero kiedy się zbliżyła i podstawiła mu pod nos lśniącą nawet w ciemności okładkę, rozpoznał księgę. Instynktownie wsunął ręce do pustych już kieszeni.
-Musiała mi wypaść. Kiedy tędy szedłem… – mruknął i sięgnął po książkę, którą Ivy w jednej chwili schowała za plecami. Sądził, że dziewczyna wtrąci teraz jakąś wredną uwagę na temat jego niefrasobliwości , albo rzuci w jego kierunku parę nieprzyjemnych epitetów. Był na to całkowicie przygotowany, wymyślił już nawet dobrą ripostę. Jednak tak się nie stało.
-To nie wy napisaliście to co jest w środku, prawda? – zapytała  cichym, zaniepokojonym tonem, który zdradzał lęk, tonem który był mu zupełnie obcy. Lekko osłupiały jej zachowaniem, obserwował jak powoli wyjmuje zza pleców książkę. Otworzyła ją we właściwym miejscu i pokazała mu wykaligrafowany na środku strony  tekst, oświetliła go delikatnie różdżką, a on chcąc nie chcąc przybliżył się do niej, by go odczytać.


Gdy dzień narodzenia nadejdzie

Strzeżcie się nieuniknionego

Odpowiedzi znajdziecie

W mroku w dnia środku,

A niespodziewany gość

 początkiem wszystkiego będzie.


-Co to jest? – zapytała cicho, przyglądając się jego orzechowym oczom, które powoli przesuwały się po napisanym ozdobnym pismem słowach.
-Nie wiem… Coś jakby zagadka - odparł James przyglądając się pochyłym literom, choć oglądał je już wiele razy – To pojawiło się już jakiś czas temu. Próbowałem to rozwiązać, ale nie jestem najlepszy w te klocki…
-domyślam się – mruknęła Ivy, nie mogąc się powstrzymać.
-A już myślałem, że doznałaś duchowej przemiany –wycedził chłopak i dodał półgębkiem - Na co ja liczyłem…
Nagle Ivy  wydała z siebie zduszony okrzyk i wskazała na księgę.
-Spójrz!
Oboje pochylili się nad kartami księgi, niemal stykając się głowami. Obok poprzedniej zagadki, zaczęły pojawiać się nowe litery, z których powoli powstawały słowa, zupełnie jak gdyby ktoś pisał je niewidzialną ręką.
-Czas niebłaganie mija… nadzieje kończy zmierzch… Przez cień… kroków wydeptanych śladem… podąża… śmierć… -odczytał James i w tym samym momencie spojrzeli na siebie. Ivy poczuła nieprzyjemny dreszcz na karku. Zdało im się, że las stał się jeszcze bardziej ciemny i straszny niż zwykle. Nagle rozległ się krótki, głośny krzyk, który potoczył się echem między drzewami.
-Abigail…. –szepnęła, czując jak serce raptownie przyśpiesza bicie.
Puścili się biegiem w tamtą stronę. Pomiędzy drzewami pojawiły się czerwone iskry, co oznaczało, że ktoś jest w poważnych tarapatach. Przyśpieszyli jeszcze bardziej, zręcznie omijając wszystkie przeszkody. James był szybszy od Ivy, która została w tyle.
-Biegnij! – zawołał do niej przez ramię. Nie zwalniała choć, serce obijało się boleśnie o jej żebra i czuła, że zaczyna brakować jej tchu. W tej chwili przeklinała siebie za lekceważenie rozgrzewek na treningach.
Pnie drzew ponownie rozświetliły szkarłatne iskry i tym razem usłyszeli głos Davida. Ivy widziała jak James jest już niemalże przy nich i dopiero wtedy dostrzegła w mroku wysoką istotę zbliżającą się do Abigail i Davida. Stwór wszedł w plamę księżycowego światła i Ivy wydała zduszony okrzyk.
To był wilkołak!
David krzyczał zaklęcia celując  w niego różdżką, jednak to go tylko rozwścieczyło. Stwór zawył i rzucił się w jego kierunku. 

Następnie wszystko wydarzyło się bardzo szybko:  David zasłonił sobą Abigail, wilkołak ryknął i zamachnął się włochatą łapą w tym samym momencie, w którym James pchnął ich na ziemię. Zamiast w nich, uderzył w chłopaka, który z impetem upadł na wystające korzenie.
-NIE! – ryknął David zrywając się na równe nogi.
 Potwór zawył i zawarczał okropnie. James krzywiąc się i trzymając za ramię zaczął się cofać, jednak stwór rzucił się w jego kierunku. W tym momencie w wilkołaka trafił strumień żółtego światła. A potem kolejny i kolejny. Odciągnęło to na chwilę jego uwagę od Jamesa i z wściekłym warknięciem zwrócił się w stronę Ivy, która stała z wycelowaną  w niego różdżką i oddychała szybko.
-Uciekaj, Ivy! – krzyknęła Abigail.
Nie zdążyła choćby drgnąć, gdy wilkołak bez ostrzeżenia doskoczył do niej. Była pewna, że jego ostre kły rozpłatają jej gardło, gdy w tym momencie stało się coś niespodziewanego: księga, którą Ivy wciąż trzymała w drugiej dłoni, rozgrzała się do czerwoności. Dziewczyna syknęła i puściła ją. Książka cicho upadła na ziemię, otwierając się na czystej stronie. Wszyscy zastygli w bezruchu, gdy ze środka wydobyło się oślepiające światło i wilkołak usiłując zasłonić się przed rażącym blaskiem uciekł w głąb lasu. Światło wydobywające się z księgi nagle znikło i ponownie pogrążając ich w mroku. Sekundę trwali w bezruchu, potem jakby ocknęli się z szoku i podbiegli do Jamesa, który właśnie stanął na nogi. Adrenalina buzowała im w żyłach, oddychali szybko niczym po parokilometrowym biegu.
-Szybko do zamku. Może wrócić... – wysapał James – Biegiem!
Ivy nie miała czasu na wahanie, porwała księgę z ziemi i we czwórkę ruszyli tak szybko jak mogli przez las, co chwila oglądając się za siebie. Powoli drzewa zaczęły się przerzedzać i dostrzegli mury zamku. Abigail zerknęła do góry – księżyc w pełni oświetlał srebrzystym blaskiem wszystkie baszty i wieżyczki, a jego tarcza odbijała się od tafli jeziora. W dodatku padał śnieg.  Gdyby nie okoliczności, na pewno zachwyciłaby się tym krajobrazem, jednak teraz marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w bezpiecznym zamku. Co chwila oglądała się panicznie za siebie.
Gdzieś w lesie rozległo się wycie, od którego zjeżyły im się włoski na karkach. Ostatni odcinek przebiegli sprintem. Zatrzymali się dopiero przy samych wrotach, przez które wbiegli do środka i prędko za sobą zatrzasnęli.

Noc ponownie była cicha i spokojna.



~*~
Oto i jest nowy rozdział. Dość długi nawiasem - mamy nadzieję, że jesteście z tego faktu zadowoleni :p. Nie pogmatwałyśmy tego wszystkiego za bardzo? Czy jest w miarę ciekawie? No i najważniejsze: czy wam się podoba?   
Chętnie przyjmiemy komentarze zarówno pochlebne jak i te krytyczne. Każde z nich nas motywują do dalszego pisania i za każde bardzo dziękujemy <3 


A tak na marginesie...U was też piekło ze sprawdzianami?