Miłego czytania!
~*~
Ivy wróciła myślami do tego momentu…
***
Łóżko lekko zatrzeszczało pod ciężarem ich ciał. Gryfon zamknął oczy i zacisnął dłoń na
pościeli. Mimowolnie napiął mięśnie. końcówki jej włosów delikatnie łaskotały
jego skórę... Zagryzł wargi, starając się nie jęknąć. Zgiął lekko nogę i ścisnął
mocniej dłoń na materacu…
-Auaa... – James
jednak w końcu dał upust swoim uczuciom – Mogłabyś być bardziej delikatna. Masz ręce
jak troll. – dodał z cierpiętniczą miną.
Blondynka wyprostowała się, odejmując dłonie od skrawków
koszuli, które zlepiły się z zaschniętą krwią z rany i rzuciła mu gniewne
spojrzenie.
-Odwal się.
Zarzuciła długie
włosy na plecy i ponownie lekko nachyliła się nad rozcięciem, jej udo otarło
się lekko o bok chłopaka. Poczuła jak mięśnie bruneta zadrgały. Delikatnie
dotknęła jego rozpalonej skóry… Nie podobało jej się to ani trochę. Czuła się
skrepowana jak nigdy. Ale z drugiej strony wiedziała, że traktują się jak
koledzy.
-Jak nie przestaniesz zrzędzić to przestanę ci pomagać, a
eliksir zrobisz sobie sam. – powiedziała.
Chłopak ku zaskoczeniu Gryfonki nie odpowiedział na tę
zaczepkę, co zupełnie do niego nie pasowało. Spodziewała się raczej odpowiedzi
typu: „I dobrze! Nie jesteś mi do niczego potrzebna” albo „sam świetnie dam
sobie radę”, ale brunet tylko odwrócił
głowę. Ivy pomyślała, że ta rana musi naprawdę go boleć skoro niemalże cały
czas milczy.
Ivy nie od dzisiaj wiedziała, że na pewno nie jest
kandydatką na uzdrowicielkę. Nigdy się do tego nie przyznawała, ale na widok
krwi miała odruch wymiotny i uginały się pod nią nogi. Teraz mając przed oczami
rozległą, dość głęboką, poszarpaną ranę myślała, że zwróci posiłek. Zacisnęła wargi i robiąc wszystko byleby
tylko nie okazać swojej słabości, spojrzała na moment w oczy Jamesa, który
najwyraźniej również nie zamierzał wyjść na mięczaka - gdyby nie jego mocno
zaciśnięte na pościeli dłonie, można by pomyśleć że jego pokerowa mina
faktycznie jest oznaką braku odczuwania czegokolwiek.
-Teraz zaboli – ostrzegła, a James nawet nie zdążył
przygotować się psychicznie. Dziewczyna pociągnęła za kawałek porwanej koszuli,
który przylepił się do zaschniętej krwi. Chłopak skrzywił się aż zadrgały mu
mięśnie szczęki.
-Dzięki za ostrzeżenie – powiedział przez zęby.
Ivy tylko rzuciła mu lodowate spojrzenie i James postanowił
trwać w uprzejmym milczeniu, przynajmniej dopóki nie skończy robić mikstury. W
końcu wciąż mogła dolać tam jakiejś trucizny, więc wolał nie ryzykować i nie
doprowadzać jej do wściekłości.
-To w takim razie sam to zrób, a ja zajmę się eliksirem –
powiedziała i szybko zeszła z łóżka, a James pomyślał, że zabrzmiało to tak
jakby jej ulżyło.
Naprawdę jej ulżyło.
Przysiadła do
niewielkiego czarnego kociołka, pod którym rozpalony był mały ogień i zerknęła
do grubego, oprawionego w skórę podręcznika. James z łóżka obserwował jak parę
razy zamieszała w lewo, a później w prawo, jak dodała jakiegoś drobno
posiekanego składnika i różdżką zwiększyła ogień, a potem z zegarkiem w ręku z
powrotem go zmniejszyła. Po chwili znowu coś wrzuciła i znowu zamieszała,
niemal jednocześnie zwiększając ogień.
-Jak ty to robisz…- wyrwało mu się mimowolnie – Czy to co właśnie
wrzuciłaś było żywe?
Postanowiła zignorować drugie pytanie.
-Przecież robiliśmy ten eliksir parę lekcji temu –
stwierdziła, nie przestając mieszać w kociołku. – i całe szczęście, bo nie wiem
czy udałoby mi się go zrobić.
-Ach… To musiało mnie nie być – powiedział James i gdy Ivy
zerknęła na moment na niego uśmiechał się w taki sposób, że nie można go było
posądzić o nic niewinnego. Domysły blondynki były słuszne, bo w głowie Jamesa
właśnie pojawiło się dość miłe wspomnienie związane z jego aktualną dziewczyną.
-Leser – stwierdziła Ivy. I z zadowoleniem zauważyła, że używając
jednego słowa udało jej się opisać
niemal całą jego istotę.
-Wolę określenie Huncwot. – oznajmił, a Ivy wywróciła oczami.
-Co ty takiego robisz, kiedy opuszczasz lekcje? – zapytała –
kiedyś cię za to wywalą, zobaczysz.
-Czyżbyś się o mnie troszczyła? – zapytał nieco złośliwie,
nim zdążył ugryźć się w język. Wciąż pamiętał, że może go otruć i zakończy swój
krótki żywot w tym miejscu. Choć z drugiej strony… gdy tak o tym myślał zdał
sobie sprawę, że przecież kto jak to, ale ona by tego nie zrobiła.
-Nie. Po prostu mam nadzieję, że cie wywalą.
James nieufnie zerknął na kociołek, w którym bulgotał brązowy płyn.
-Pachnie maciejką. – odezwał się marszcząc nos i zaraz dodał
– Mam nadzieję, że dobrze to zrobiłaś.
-Ja też – powiedziała i zaśmiała się cicho, a Jamesowi nieco
ścierpła mina. Może jednak wersja o truciźnie jest wciąż aktualna… -pomyślał
chłopak.
I następne minuty mijały w ciszy, gdzie James chcąc zabić
nudę przypatrywał się jak Ivy robi skomplikowany eliksir. Teraz całkowicie
doszedł do wniosku, że się do tego nie nadaje… Ta precyzja ruchów, dokładność w
odmierzaniu składników, wrodzona
subtelność…
-Niech to szlag! Chyba cos pomyliłam – Ivy zwyczajem Jamesa
przeczesała włosy palcami.
Chłopak zmarszczył czoło.
-O, cudownie… - mruknął pod nosem - Umrę po tym?
Gryfonka przysunęła
kociołek i zamoczyła kawałek materiału, który pojawił się na jej życzenie (choć trochę to trwało). A następnie,
ku jego obawie, przysiadła na brzegu łóżka, które aż zatrzeszczało pod ich
ciężarem. Zgięła nogę i przysunęła się na tyle blisko, żeby mieć swobodny
dostęp do rany, ale na tyle daleko, by nie stykać się z nim choćby skrawkiem
spodni od mundurka.
-Raczej niestety nie – westchnęła – ale nie mam już składników, żeby to
naprawić, więc musi tak zostać.
-A to na pewno dobry pomysł? –zapytał z lekką trwogą.
-Trochę za późno na wątpliwości – stwierdziła rozgniewanym
tonem i podparła ręce pod boki – Tchórzysz?
-Nigdy! – odparł oburzony chłopak – Za kogo ty mnie masz?
Ivy spojrzała do góry jakby przez moment zastanawiała się nad odpowiedzią. Na twarz
Jamesa wstąpił niezbyt wesoły uśmiech.
-Hm… Pomyślmy… -zaczęła, a brunet przyglądał jej się z
udawanym zainteresowaniem.
Nie zamierzał dać sobą pomiatać. Co to, to nie.
-Właściwie nie trudno zgadnąć. Jesteś bardzo przewidywalna.
– stwierdził znudzony - Zaczynaj jeśli już masz mnie wykończyć.
Ivy zmrużyła oczy, ale starała się nie dać poznać po sobie
zdenerwowania.
-Nie znasz mnie, więc
z łaski swojej przymknij się, chyba, że chcesz żebym zrobiła ci krzywdę.
Powoli zbliżyła
materiał do skóry i nie chcąc słuchać dłużej jego narzekań przyłożyła go
najdelikatniej jak umiała.
James odchylił głowę do tyłu i westchnął cicho. Piekło jak
cholera. Szkoda, że nie pomyślał o tym, zanim się na to zgodził.
-Przestań się
wiercić! – zawołała gniewnie Ivy odejmując materiał nasączony eliksirem od jego
skóry – muszę zdezynfekować ci tę ranę!
James skrzywił się czując jak substancja wnika w ranę
niemiłosiernie piekąc. Rozchylił lekko usta, próbując skupić się na swoim
spokojnym oddechu. Niespodziewanie do głowy wpadł mu szaleńczy wręcz pomysł.
Gyfonka skończyła już robić eliksir więc nic mu nie groziło.
-Przyznaj… spodobało ci się to – powiedział nagle,
przerywając ciszę.
Ivy spojrzała na niego jak na wariata. Dokładnie tego się
spodziewał.
-Co takiego? – zapytała, odsuwając dłoń z eliksirem od skóry
chłopaka, który w duchu westchnął z ulgą. Spojrzał z zadowoleniem na jej
skonsternowaną minę i powiedział z uśmiechem:
-Zabawa w pielęgniarkę
Brunet zaśmiał się złośliwie. Uwielbiał ją zawstydzać, a w
tym momencie pomagało mu odwrócić uwagę od nieprzyjemnego szczypania, więc tym
bardziej nie zamierzał przestawać.
Ivy nie miała zamiaru czegoś takiego znosić.
-Wiesz, może lepiej będzie jeśli sam to zrobisz – warknęła
Ivy – W końcu pozjadałeś wszystkie rozumy i sam wszystko wiesz i umiesz zrobić najlepiej. Debil –
dodała jeszcze ze złością.
Blondynka ze zniecierpliwioną miną rzuciła materiał
nasączony eliksirem w jego twarz i wstała porywając kurtkę z oparcia stojącego
przy łóżku krzesła i ruszyła w kierunku wyjścia. James nie protestował, zdjął
chustkę z twarzy i bez szczególnego przejęcia patrzył na Gryfonkę, która już
złapała za metalową gałkę. Próbowała przekręcać ją to w lewo to w prawo, jednak
drzwi nie ustępowały. W przypływie desperacji zaczęła nimi szarpać, a gdy i to
nic nie dało wyciągnęła różdżkę celując w zamek.
-Alohomora – powiedziała, sprawiając, że na moment zabłysło
niebieskie światło, jednak zamek ani drgnął – Alohomora!....ALOHOMORA!
Chwyciła za gałkę i szarpnęła nią po raz ostatni, a gdy i to
nie przyniosło efektu, oparła się plecami o nieszczęsne drzwi i osunęła się na
podłogę.
-Wygląda na to, że spędzimy tu trochę czasu – westchnął James,
niezwykle delikatnie dotykając jedynie brzegów rany, jedynie skrawkiem
materiału. – Zawsze wiedziałem, że
byłbym świetnym lekarzem…
-Już spędziliśmy tu TROCHĘ czasu. Chce stąd wyjść! –
zawołała zdenerwowana dziewczyna.
Minęła raptem chwila gdy do myśli Jamesa wkradła się pewna
osobliwa myśl.
-Skoro już musimy tu razem siedzieć to… gdzie jest książka?
Ivy rzuciła mu tylko lodowate spojrzenie. Chyba to miało
służyć mu za odpowiedź, jednak dla Jamesa
było to stanowczo za mało.
-Chyba nie zgubiłaś jej w lesie? – dopytywał się - bo nie
mam ochoty tam wracać.
-Szkoda, że ty ją tam zgubiłeś. – burknęła – Już zapomniałeś?
To ja ją znalazłam na ziemi.
Nie specjalnie przejął się jej słowami i zaczął przykładać
materiał do kolejnego krwawiącego miejsca.
-Siedziałaś tam na ziemi… Z początku myślałem, że
zwariowałaś. Dobrze, że masz takie jasne włosy, bo nigdy nie wypatrzyłbym cię w
takiej ciemności.
-Ja też tak pomyślałam – powiedziała nagle Ivy, a gdy James
spojrzał na nią pytająco dodała – też myślałam, że zwariowałam.
Skoro już zaczęła to wypadało dokończyć. Wzięła głęboki
oddech, przemogła się i zaczęła mówić:
-Kiedy gdzieś zniknęliście i zostawiliście mnie i Abigail
same… – zaczęła powoli.
-To nie było specjalnie. – wtrącił się chłopak.
Gryfonka rzuciła mu krótkie spojrzenie, by nie przerywał.
-Usłyszałyśmy to coś co nas później goniło. Zaczęłyśmy
uciekać, przypadkiem się rozdzieliłyśmy, a to coś pobiegło za mn. Już czułam,
że mnie dogania, nie miałam już siły dalej biec...
-No tak z twoją kondycją jest cienko - ponownie jej
przerwał.
-… i… nagle – kontynuowała nieco ciszej - usłyszałam głos.
James zmarszczył czoło i zaprzestał na moment opatrywania
rany.
-Głos? – zapytał zaskoczony.
Ivy tylko kiwnęła głową, jak gdyby głos uwiązł jej w gardle.
-Kto to był? – zapytał zaintrygowany James, podpierając się
na łokciu.
-Na początku myślałam, że to była Abigail...-zaczęła
wpatrując się w swoje dłonie –ten głos mnie wołał, powiedział, że będę
bezpieczna, a ja nie wiedziałam co robić, więc…
-Poszłaś tam i znalazłaś księgę… -dokończył James i aż
otworzył usta ze zdumienia. Wszystko się zgadzało! Ivy kiwnęła głową.- Na brodę
Merlina…
-Gdy znalazłeś mnie na ziemi, czytałam to co było tam
napisane, a ten stwór cokolwiek to było, uciekł.
-Pobiegł za Abigail….- powiedział do siebie James, jakby dostał nagłego olśnienia - Później Abigail
znalazł David, a gdy to coś chciało się na nich rzucić, pojawiła się kolejna
zagadka
-mówiąca o tym, że ktoś zginie – dokończyła Ivy czując jak
gdyby jakaś wielka gula stanęła jej w gardle.
Powoli sięgnęła do kieszeni szaty. James obserwował jak
wyjmuje połyskującą księgę. Przez moment panowała cisza. Ivy trzymała ją w ręce
jakby nie bardzo wiedząc co z nią zrobić. James patrzył na księgę, a trybiki w
jego mózgu pracowały na najwyższych osiąganych przez niego obrotach.
-Nie wiem co to jest – powiedziała Ivy i zerknęła na rzecz w
swojej ręce.
James krzywiąc się podniósł
się z poduszek i usiadł na białej pościeli. Dziewczyna podniosła na niego wzrok
i obserwowała jak Gryfon staje na nogi. Jego rana wyglądała już znacznie
lepiej, zostało z niej raptem zaczerwienione zadrapanie. Powoli podszedł do
Ivy, która wciąż siedziała pod drzwiami i wyciągnął rękę. Dziewczyna wiedziała,
że nie wyciąga dłoni do niej tylko po książkę, jednak ku zdziwieniu Jamesa nie
schowała jej przed nim. Lecz także mu jej nie podała, co zmusiło chłopaka do
nieco bolesnego skłonu. Chciał wziąć księgę,
jednak blondynka ją trzymała.
- Nie martw się, nie
zabiorę ci jej. – powiedział jakby czytając w jej myślach – Nie mam jak uciec.
-Inaczej na pewno byś to zrobił – stwierdziła z przekąsem.
James spojrzał na nią z czymś rodzaju zrozumienia. Wstał
puszczając księgę. Podparł ręce pod boki
i westchnął przeciągle.
-Teraz będę szczery, Ivy. – powiedział, a dziewczyna
otworzyła szeroko oczy.
-Jestem w szoku – powiedziała z sarkazmem, lecz James przywykł już do jej
tonu i zlekceważył go jak zwykle – Może chcesz mi podziękować za pomoc?
-Nie – odparł i zachichotał -Chciałem powiedzieć, że chcę tę
książkę dla siebie, ale mam coś jeszcze.
-Nie mogę się doczekać się, żeby dowiedzieć się co – zakpiła,
zakładając ręce na piersi
-W zestawie z tą książką było coś jeszcze… Znaleźliśmy to z
Davidem przez przypadek, kiedy mieliśmy ją u siebie.
Ivy mocniej zabiło serce, lecz zaraz do głowy przyszło jej,
że być może to tylko głupi kawał.
-Co to było? I dlaczego ja tego nie zauważyłam?
-Nie wiem, może jesteś
za mało spostrzegawcza –zaśmiał się, a zaraz dodał przerywając wybuch
gniewu dziewczyny – Choć szczerze mówiąc to sam tego na początku nie zauważyłem,
więc nie masz czym się przejmować.
-Lepiej powiedz co to – rozkazała wstając z miejsca. James
zmarszczył czoło i uśmiechnął się pobłażliwie. Jej gniew nie robił na nim
najmniejszego wrażenia, bo była od niego o głowę niższa i jakaś taka śmieszna…
-Uspokój się to ci powiem – rzekł James nie przestając się
uśmiechać, a Ivy spojrzała spod przymkniętych powiek. – Szczerze to robię to
raczej niechętnie, ale i tak nie wiem co z tym zrobić...
-Masz zamiar powiedzieć mi to przed Bożym Narodzeniem czy
mam jeszcze poczekać? – zapytała zakładając ręce na piersi.
-Coś ty taka nerwowa – uśmiechnął się zjadliwie – W środku
księgi znaleźliśmy jakąś błyskotkę.
Na moment zapomniała o złości na Jamesa, ta wiadomość nią
wstrząsnęła.
-Błyskotkę? Masz ją przy sobie? – zapytała szybko.
-Została w pokoju – odparł , patrząc jak dziewczyna wpatruje
się w jego kieszenie – Jednak wątpię, żebyś odkryła do czego służy. Siedzieliśmy
nad tym chyba z pół nocy i doszliśmy
tylko do takiego wniosku, że jest masakrycznie brzydka
-Bo jesteście idiotami – powiedziała wciąż z lekką złością,
lecz zaraz dodała stanowczym tonem – chcę ją zobaczyć.
-Dam ci ją, jeśli oddasz mi książkę.
-W życiu!
James założył ręce na piersi i spojrzał na nią ze
zniecierpliwieniem.
-Więc jej nie zobaczysz – powiedział ze wzruszeniem
ramion - Ach, tylko nie próbuj
wpakowywać mi się do pokoju, bo jest dobrze zabezpieczony. – dodał z pewną
siebie miną. Tak naprawdę było to kłamstwo, ale Ivy o tym nie wiedziała i nie
musiała wiedzieć.
Gryfonka zacisnęła szczęki, podobnie jak James, który
odwrócił wzrok. Najwyraźniej strzelił focha.
Spojrzała na księgę, która trzymała w dłoni. Cała
połyskiwała, jakby w odpowiedzi na jej nieme pytanie. Dlaczego tak jej na niej
zależy? Dlaczego właściwie nie rzuci jej w kąt albo nie odda Jamesowi?
„Ciekawość… i czysta złośliwość”, podpowiedział głosik w jej głowie. Czyżby
robiła się taka jak James? Potrząsnęła głową, jakby chciała wyrzucić tę myśl z
głowy.
Gryfon usiadł z powrotem na łóżku i ponownie nasączył
materiał eliksirem, by następnie przyłożyć go do jeszcze lekko zaczerwienionej
rany. Wyglądał jak… błoto.
Miała ochotę rzucić w niego tą książką, powiedzieć, że może
sobie ją wziąć, że jej nie zależy.
Jednak nie mogła.
Czuła tylko, że za wszelką cenę chce zobaczyć ową "błyskotkę".
Zagryzła wargi. Jakiś cholerny przedmiot nią manipulował…
-O, cholera…!
James nagle zgiął się wpół i złapał się za miejsce, gdzie
jeszcze niedawno miał ranę. Wystraszyła się nie na żarty i podbiegła do niego.
Jej przypuszczenia się sprawdziły.
-O, nie, nie… Wiedziałam, że dodałam za mało soku z pijawek,
ale nie miałam więcej – powiedziała przytrzymując słaniającego się chłopaka.
Położyła go na poduszkach. Miał zamknięte oczy. Podbiegła do kociołka, przewracając wszystkie składniki, jednak nie znalazła nic, wykorzystała niemal wszystko, a poza tym i tak nie wiedziała co robić w takiej sytuacji. Nie miała zielonego pojęcia. Na eliksirach nie uczyli co robić, kiedy ktoś zatruje się miksturą. Złapała Jamesa za ramię i potrząsnęła.
Położyła go na poduszkach. Miał zamknięte oczy. Podbiegła do kociołka, przewracając wszystkie składniki, jednak nie znalazła nic, wykorzystała niemal wszystko, a poza tym i tak nie wiedziała co robić w takiej sytuacji. Nie miała zielonego pojęcia. Na eliksirach nie uczyli co robić, kiedy ktoś zatruje się miksturą. Złapała Jamesa za ramię i potrząsnęła.
-Hej, słyszysz mnie? – zapytała czując, jakby serce zaraz
miało wyskoczyć jej z piersi – James, odezwij się!
Serce zamarło jej z przerażenia. „Zabiłam go” – przeszło jej
przez myśl. Przyłożyła dłoń do ust, tłumiąc przekleństwa. Jeszcze nigdy tak się
nie bała. Próbowała myśleć trzeźwo… może rozwali drzwi zaklęciem i pobiegnie do
pielęgniarki?
-Doskonale cię słyszę! – nagły głos Jamesa wyrwał ją z amoku.
Chłopak był uśmiechnięty od ucha do ucha, a Ivy przez moment nie była w stanie
się odezwać – Czyli jednak ci zależy! Wiedziałem, że nie możesz być tak wredna!
-Ty… Teraz to naprawdę cię zabije!
Po paru godzinach Gryfoni poczuli, że limit sprzeczek się
wyczerpał. Było już bardzo późno. Obydwoje byli już zmęczeni dzisiejszym dniem,
ale to James rozwalił się na łóżku, zupełnie zapominając o Ivy. Dziewczyna
zwracała się do pokoju z prośbą o drugie łóżko, fotel lub najlepiej klucz do
tych przeklętych drzwi, jednak nic nie działało, a bruneta nie zamierzała
budzić. Ze złością kopnęła podręcznik, z którego korzystała, żeby zrobić
eliksir.
-Czemu się tak rozbijasz? Bądź cicho… -jęknął James będący w
półśnie, a gdy Ivy na niego spojrzała okazało się, że nawet w tym stanie ma
irytujący zwyczaj mierzwienia swoich włosów.
Prychnęła i usiadła na podłodze przy łóżku i oparła się o
jego drewniana ramę. Oczy same jej się zamykały, jednak po paru minutach stwierdziła,
że jest jej zbyt niewygodnie. W końcu chwyciła swoją kurtkę i przykryła się
nią, a ortalionowy rękaw włożyła pod głowę. Również nie było jej wygodnie.
Zerknęła na Jamesa – spał jak kamień. Ściągnęła jego gruby płaszcz leżący w
nogach łóżka i przykryła się nim.
Zrobiło jej się tak przyjemnie ciepło. Nie wiedziała co to za materiał,
jednak był całkiem miły, idealny jako kołdra.
***
James obudził się nagle. Przemożna chęć odwiedzenia toalety
wypchnęła go z łóżka. Schodząc z niego niemal potknąłby się o jakieś spore
wybrzuszenie na podłodze przykryte jego płaszczem, nie miał jednak teraz czasu
zawracać sobie tym głowy – jego pęcherz był pilniejsza sprawą. Ta sama potrzeba
fizjologiczna popchnęła go dalej w
stronę drzwi, które… wciąż były zamknięte.
-Po prostu cudownie. – mruknął. Nawet nie próbował użyć
czarów, domyślał się, że pokój wypuści ich kiedy uzna za stosowne. „Faktycznie
musi być zepsuty” – pomyślał, jeszcze nie do końca wybudzony ze snu.
Wracając do łóżka spostrzegł, że owo wybrzuszenie na
podłodze ma blond włosy. Pokręcił głową z
niedowierzaniem i z powrotem wskoczył na miękki materac. Przecież nie
bronił jej położyć się na łóżku.
***
Rano, gdy Ivy otworzyła oczy z ulgą spostrzegła, że James
jeszcze śpi. Dzięki temu będzie mogła mu wmawiać, że cała noc czuwała, a nie
spała na podłodze przy łóżku jak pies. Natychmiast zerwała się z ziemi.
-Coo? – zapytał nagle James, przekręcając się w łóżku – O,
nie… Pani Lotaryngio… - wyciągnął rękę, która głośno opadła z powrotem na
materac. Pokój wypełniło głośne chrapnięcie.
-James, wstawaj! – wrzasnęła Ivy, a chłopak leniwie podniósł
powieki.
-Co się stało? – zapytał mrużąc oczy.
Chwilę to zajęło zanim się pozbierał. Ivy podeszła do drzwi
i ponownie chwyciła za klamkę.
Ku jej uldze
otworzyły się i razem z Jamesem wypadli na korytarz. Musiała być lekcja, bo
były pusty, a w szkole panowała niemal idealna cisza.
-Ale jestem głodny – marudził chłopak, a Ivy za każdym razem
wywracała oczami.
-Ok, rób sobie co chcesz, ja idę na lekcje – stwierdziła.
Jej plany poszły w łeb, bo nagle na końcu korytarza pojawił
się Irytek. Duch akurat wtykał coś do srebrzystej zbroi, ale w każdej chwili
mógł ich zauważyć.
-A może jednak nie? – mruknął James i ruszył w przeciwnym
kierunku.
Ivy nie bardzo wiedząc co robić pobiegła za brunetem, nim
złośliwy duch ich dostrzegł. Choć szczerze mówiąc nie bardzo miała na to
ochotę, miała wrażenie, że kto jak to, ale James ma wprawę w unikaniu
konsekwencji, a szlaban to była ostatnia rzecz o jakiej teraz marzyła. Gryfon
schodził na coraz to niższe poziomy zamku, aż w końcu znaleźli się w
podziemiach.
-Czemu tutaj jesteśmy? – zapytała oglądając obrazy
przedstawiające martwa naturę.
-Bo tutaj nikt nas nie znajdzie – powiedział James i
połaskotał gruszkę na jednym z obrazów – a poza tym tu jest żarcie. – dodał i uśmiechnął się lubością – to moje ulubione miejsce zaraz po
błoniach.
W miejscu gdzie była gruszka pojawiła się klamka i James
nacisnął na nią wchodząc do środka. Nie chcąc zostać przyłapana przez jakiegoś
nauczyciela weszła za nim.
-I pamiętaj – kontynuował James, rzeczowym tonem –Jeśli
kiedykolwiek będzie gonił cię jakiś nauczyciel albo Irytek to najlepsze miejsce
na kryjówkę, pod warunkiem, że zdążysz tu dobiec. – dodał i zachichotał cicho.
-Dzięki za rady, ale w przeciwieństwie do ciebie nie jestem „huncwotem”
– ostatnie słowa wypowiedziała niemal z pogardą.
Ich rozmowę przerwał natłok małych brzydkich stworków z
wielkimi uszami, o których Ivy tylko słyszała.
-Domowe skrzaty! – zawołała ucieszona – zawsze chciałam jakiegoś
zobaczyć.
-Do panienki usług – odparł jeden z nich i zrobił głęboki
ukłon. Blondynka uśmiechnęła się szeroko.
-Dobra, dobra – przerwał im James, a Ivy spojrzała na niego
jak na robaka – mogłybyście dać mi trochę żarcia?
Po paru minutach James wrócił z kuchni z wielkim bochenkiem
chleba i kieszeniami napchanymi dyniowymi pasztecikami.
-Dobrze, że nie wziąłeś jeszcze kotła z kompotem – mruknęła
zdenerwowana Ivy – to tak jakbyś je okradał!
-Oj tam... – odparł James z trudnością artykułując głoski, bo usta miał napchane jedzeniem – One
to lubią!
-Z pewnością – oznajmiła zgryźliwie Ivy i założyła ręce na piersi.
-Jeszcze trochę i będziesz jak moja ciotka Hermiona! –
stwierdził, gryząc wielki bochen chleba.
Ich sprzeczka zdążyła się rozwinąć, a gdy wyszli zza rogu
natknęli się na Davida i Abigail.
~*~*~*~
Hej! Miałyśmy pewien problem z tym rozdziałem choć z poczatku wydawała się to bułka z masłem. Nie wiemy czy to widać, ale uznałyśmy, że Ivy powinna być bardziej wyrazista i taką próbowałysmy ja zrobić w tym rozdziale. Macie prezent za cały dłuuuugi rok szkolny w postaci tego posta! Udanych wakacji życzy Ginger i Hope!
PS dla wszystkich fanów Plotkary: XOXO
No i oczywiście pozdrowienia dla wszystkich naszych wspaniałych czytelników :)
Do następnego!
Ach, i BONUS, oczywiście.
IIIII.....WAKACJE!!!! :D
Jest! Dzieki wielkie :D ciekawe czy ich skumacie :D
OdpowiedzUsuńSuper! Rozdział jest świetny. Ciekawe dlaczego Pokój Życzeń nie spełniał ich życzeń. Wytłumaczycie to w następnych rozdziałach czy pozostanie to tajemnicą? A może to przez tą Szatańską Pożogę? James powiedział: „Faktycznie musi być zepsuty”, czyli coś o tym wie?
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział z niecierpliwością.
Pozdrawiam i weny!
:D Oj,jestem bardzo szczęśliwa na ten rozdział. Jest cudny ;)
OdpowiedzUsuńF.
Jejejeje! Nareszcie! Trochę musiałam sobie poczekać na ten rozdział, ale mam nadzieję, że kolejny już niedługo się pojawi.
OdpowiedzUsuńIvy nie lubi Jamesa, James nie lubi Ivy. Ciekawe, czy teraz, kiedy blondynka uratowała Pottera, będzie on dla niej milszy. I jestem prawie pewna, że nie da jej zapomnieć o tym, co powiedziała w gabinecie McGonagall. David wygrał zakład, więc Abigail będzie musiała wyświadczyć mu przysługę. Coś mi się wydaje, że będzie to dość ciekawe zadanie.
Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Ula =)/Qlibereq
PS. Zapraszam do mnie na bloga. Dodałam Was w linkach (Świstokliki). Mam nadzieję, że Wam się spodoba moje opowiadanie :)
Bardzo ciekawy blog. Zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Oby tak dalej. Trafiłamu tu zaledwie dwa dni temu, a już zdążyłam przeczytać cały blog! Macie talent ;)
OdpowiedzUsuńPS. Mam pytanie. Czy będziecie regularnie dodawać rozdziały w wakacje? Proszę.. ^^
/Camilla x3
Bardzo fajny rodział :> Zapraszam też na mojego bloga o życiu w Hogwarcie :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko i jestem zafascynowana opowiadaniem. Czekam na następny. Nie rozpisać sie bo nie mam bateri i zaraz mi sie tel wyladuje.
OdpowiedzUsuńKocham tego bloga xd
jejku to chyba najlepszy blog aiego czytałam!!! nie mogę doczekać się nexta
OdpowiedzUsuńHAHAHA...to jest NIEZŁE xddddddddd
OdpowiedzUsuń