Ivy właśnie zaczęła niezwykle powoli wspinać po krętych
schodach prowadzących do swojego dormitorium. Czuła wspaniałe poczucie ulgi na
samą myśl, że zaraz, za parę stopni i kilka metrów korytarza i jeden długi sus
wyląduje w swoim kochanym łóżku. Uśmiechnęła się błogo i przymknęła powieki.
Wciąż nie mogła wyjść z podziwu, że James nie okazał się (jak zwykle miało to
miejsce) zapatrzonym w siebie bufonem i zaryzykował zmniejszenie swojego ego
żartem ze swojego bogina. Jednak nie miała już siły o tym myśleć, w głowie
widziała tylko łóżko…
-Hej, dokąd idziesz? – ktoś zaczaił się za jej plecami -
Zaraz trening!
Zatrzymała się z wyrazem skrajnego wyczerpania, odchyliła
się do tyłu trzymając się poręczy. To Matt. Jęknęła tak rozpaczliwie, że
Kapitan aż założył ręce na piersi i zmarszczył brwi niezadowolony z takiej
rozpaczliwej reakcji. Miała ochotę walnąć się w czoło, że szybciej nie
wchodziła po schodach. Chłopcy nie mieli wstępu do dormitorium dziewczyn.
- Trening jest na szesnastą…
- Właśnie, a już jest szesnasta! Idź po miotłę i spotkamy
się na boisku.
Miała ochotę zacząć mówić „błagam nie… nie dziś”, ale
wiedziała, że nie może.
Zebrała się w sobie, wzięła rzeczy i zaczęła schodzić siedem
pięter w dół.
- Hej, Ivy!
Rozpoznała ten głos. Ostatnio podejrzanie często jego
właściciel zwracał się do niej w mało ważnych sprawach. To znaczy od wczoraj.
Nie podobało jej się to. Nie oglądając się za siebie. pobiegła w stronę
dębowych wrót, uchyliła je i prędko wymsknęła się na zewnątrz nim chłopak
zdążył ją dogonić.
Przynajmniej już nie padało.
***
-Musimy zdobyć przynajmniej sto punktów przewagi…-
powiedział Matt.
-Co takiego? – wypalił James.
-To co najmniej niemożliwe – zawtórował mu Vince, a Xavier
mruknął coś o porywaniu się z motyką na słońce. David najwyraźniej zastanawiał
się jeszcze nas tą kwestią, a Ivy tylko czekała aż kapitan poruszy temat
szukającego.
-No dalej? Gdzie wasz duch walki? – zapytał zirytowany –
Ivy, twoja rola jest taka, żeby złapać znicza dopiero jak zdobędziemy sto
punktów przewagi, jasne? Odwracaj uwagę ich szukającego jeśli będziesz musiała.
Drużyna spojrzała po sobie, jednak nic nie powiedzieli.
-Będą próbowali wyeliminować zawodników… - kontynuował Matt
niezrażony postawą drużyny - o ile już
tego nie robią i…
-Najpierw wezmą się za szukającego tak wiemy – powiedział
Vince – mówiłeś to ze sto razy już w zeszłym roku.
-A co stało się z poprzednim szukającym? – zapytała z
czystej ciekawości Ivy.
-Któryś ze ślizgonów przesadził trochę z dawką eliksiru. Skóra
zamieniła mu się w jeden wielki, pełen ropy strup i wylądował w skrzydle
szpitalnym na tydzień – James uśmiechnął się do niej.
-Ale nie przejmuj się, McGonagall powiedziała, że jeśli
jeszcze raz coś takiego zrobią to ich wywali. Na amen -David poklepał ją na odchodnym po ramieniu i
zniknął za wejściem do męskiej przebieralni. Ivy weszła do szatni dla
dziewcząt, którą zajmowała tylko ona. Oba pomieszczenia oddzielała jedynie
płachta materiału, co sprawiało, że doskonale słyszała ich głosy.
- Widzieliście ostatnio Vivian?
- Znowu skróciła mundurek tak wiemy, Vince. I pewnie jeszcze
urządza orgie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów.
- Oj, nie bądź takim sceptykiem David, nie wiesz co tam się
może dziać. Szkoda, że jest w Slitherinie…
- Ogarnij się Vince, to wróg.
- Phh.. A widziałeś jej…
Ivy westchnęła i usiadła na drewnianej ławeczce. Siedziała
tak parę chwil, zbierając siły. Głosy obok zaczynały cichnąć, co znaczyło, że
co poniektórzy się przebrali. Jak zwykle dowiedziała się paru ciekawostek z
życia szkoły, że wybrano nowego komentatora, choć nie wiadomo kto to, lecz nie
było bardziej roztrząsanego i ciekawszego tematu niż dekolt Vivian. W końcu
chcąc nie chcąc zsunęła z siebie spódnicę, zdjęła buty i podkolanówki. Bose
stopy dotknęły zimnej wykładziny. Naciągnęła czerwone spodnie i nałożyła
ochraniacze. Zdjęła szary sweter i zaczęła powoli rozpinać guziki koszuli.
Nagle poczuła jak straszna odpowiedzialność za wynik meczu
na niej spoczywa. Złapała się za włosy targając je zupełnie. Doskonale
wiedziała, że to i tak dopiero przedsmak tego co będzie czuła przed samym
meczem. Nabrała powietrza. Było jej zimno. Głosy i wszelkie dźwięki z szatni
chłopaków zupełnie ucichły co oznaczało,
że wszyscy już wyszli. Prędko zdjęła koszulę przez głowę, nie bawiąc się
guzikami. Przecież nie będą na nią czekać.
***
James zmierzwił włosy. Ostatnio
czuł się spięty szczególnie wtedy, gdy był zmuszony przebywać z Davidem w
jednym pomieszczeniu. Na szczęście jego kolega szybko wyszedł. Na nieszczęście
mieszkali razem w jednym dormitorium, uczęszczali na te same zajęcia i chodzili
razem na treningi. Przynajmniej szlabanu nie mieli razem. Czasem rozmawiali, a
raczej rzucali w siebie jakimiś drwinami. Cóż… musiał przyznać, że to on na
ogół zaczynał. Jednak nie poruszyli więcej tematu księgi, o którą się zresztą
posprzeczali. Sam jej zresztą nie widział od czasu zamknięcia się w Pokoju
Życzeń ani także dziwnego świecidełka, które ten idiota wyrzucił przez okno.
Nie udało mu się go znaleźć, Accio na
nie nie działało. Nic na nie nie działało. Nawet Magiczny Wykrywacz Skarbów
Weasleyów na nie działał. Najwyraźniej przepadł.
Czuł
się też zmęczony. Marzył o łóżku. Ale to go najmniej martwiło. Został sam i
wiedział, że ma chwilę zanim Matt rozpocznie rozgrzewkę. Nagle usłyszał głośne
westchnięcie z przebieralni dziewczyn. Zmarszczył czoło. Ivy na ogół zjawiała
się pierwsza lub prawie pierwsza, ale na pewno nigdy niepotrzebnie zwlekała. O
co mogło chodzić?
Od
dziecka był chorobliwie ciekawski. To pewnie to wprowadzało go w kłopoty. Ale
lubił to. Dzięki temu czuł dreszczyk emocji.
Podszedł do grubej, ciężkiej, czerwonej kotary i rozsunął ją
czubkami palców…
***
Nagle na trybunach niezauważenie pojawiła się rudowłosa
dziewczyna. Usiadła z brzegu trybun by nie rzucać się w oczy i obserwowała jak
chłopaki biegają wokół wielkiego boiska. Chłopaki i jedna dziewczyna.
Była szczęśliwa nie tylko dlatego, że dostała swój upragniony
wisiorek, który dumnie wisiał na jej szyi, ale też dlatego, że miała wrażenie,
że po ich spotkaniu David jakby się rozchmurzył. Nie wiedziała dlaczego był
zmartwiony, ale była pewna, że nie lubi go takiego oglądać. Nie pasowało to do
niego. Jak uczciwość do Ślizgona, pomyślała.
Widziała jak Ivy krzywi się pokonując kolejne metry. Po
chwili James gwałtownie ją wyprzedził, przebiegając obok zerknął badawczo na
jej twarz i szybko się odwrócił, co nie umknęło uwadze Rudej. Tuż za nim pędził
David. Tuż obok blondynki truchtał Xavier, jak zwykle ze spokojną miną, nie zdradzającą
zmęczenia. Wydawał się być najbardziej zrównoważona osobą z całej drużyny.
Abigail wpatrzyła się pałkarzy. Miała wrażenie, że się ze
sobą ścigają, jednak żaden z nich nie mógł wyjść na prowadzenie.
Po jakiś dziesięciu minutach, gdy Ivy niemal ledwo co poruszała
nogami, a jedyną osoba, która biegła w normalnym tempie był spokojny Xavier. Kapitan
zarządził robienie pompek. James i David rzucili sobie krótkie spojrzenia,
odeszli w dwie różne strony i dysząc głośno padli na zamarzniętą ziemię. Cała
drużyna z jękiem niezadowolenia podjęła się zadania.
-Co tak słabo? – wysapał James, unosząc się na drżących
rękach nad ziemię.
- Ty zrobiłeś raptem cztery i pół – syknęła Ivy, próbując unormować oddech –
Słabeuszu…
-Nieprawda, bo pięć…
-Drużyna! –zawołał Matt, i po chwili zarządził kolejną serię
ćwiczeń. Abigail przyglądała się temu z zaciekawieniem, bo ile same mecze ją
nie interesowały (przez dwa lata była komentatorką z pewnego innego powodu), to
patrzenie na męską część drużyny w czasie takiego wysiłku okazało się niezwykle
zajmujące.
-Na miotły! Na początek rozegramy mały meczyk, na próbę.
Drużyna dzieli się na pół. Szukająca będzie grała jako czwarty ścigający –
Zarządził. Mówiąc to wypuścił tłuczki. Gryfoni wzlecieli w powietrze.
Szczególnie interesowali ją pałkarze. James który z pewna
siebie miną podrzucał drewnianą pałkę, obrócił się lekko dostrzegając kątem
lecącego w jego stronę tłuczka i odbił go tak, że poleciał niemal na drugą
stronę boiska. Abigail westchnęła z podziwem. Tymczasem jeden ze ścigających ,
chłopak o dość mrocznej urodzie zręcznie chwycił kafla i trzymając go pod pachą
podleciał do bramek, których bronił Matt, kapitan drużyny. Nagle przypomniała
sobie, że chłopak ma na imię Vince i gdy kiedyś go spotkała wydawał się mało
sympatyczny.
-Vince! Musisz być
szybszy! Zanim podlecisz do bramek podaj
do Aarona – w tym momencie wskazał na dość dziecinnie wyglądającego chłopaka, o
oczach w kolorze miodu i takich samych włosach. Chłopak o imieniu Vince
wykrzywił lekko usta, w niezadowolonym grymasie, ale nic nie powiedział.
Abigail przemknęło przez myśl, że wygląda na ostrego zawodnika. Zamyśliła się
na moment oceniając jego urodę. Miał ostre wyraziste rysy twarzy i czarne
przydługie włosy, nieco śniadą cerę. Wyglądał nieźle, tak… dziko. Aaron był
chyba za to najmłodszym z zawodników i wciąż miał delikatnie okrągłą buzie. Stawiała,
że ma nie więcej niż czternaście lat. Ostatnim ze ścigającym był Xavier, dość
niski chłopak o niebywale spokojnym spojrzeniu i jasnobrązowych włosach. Wszystkie
zadania wykonywał z godnym podziwu opanowaniem, wydawało się nawet, że wrzaski
kapitana nie robią na nim wrażenia.
Nagle postanowiła, że częściej
będzie przychodzić na treningi Gryfonów.
- Dalej James! Świetnie ci idzie!
Abigail zerknęła kierunku
miejsca na trybunach, gdzie siedziała jakaś ładna blondynka. Nie trudno było
się domyślić, że to jego aktualna dziewczyna. Abigail nie czuła zazdrości, jej
wróżba odnośnie ich związku gwarantowała jej stu procentowy sukces. Z uśmiechem
na ustach obróciła się z powrotem w stronę boiska.
Z zamyślenia wyrwał ja potężny huk,
dobiegający ze środka stadionu. Omal nie spadła z ławki. Obróciła się w stronę
skąd rozległ się dźwięk i zobaczyła Davida, który trzymał nad ramieniem
drewnianą pałkę. Był uśmiechnięty od ucha do ucha, a tłuczek, w którego uderzył poleciał tak
daleko, że aż zniknął z pola widzenia. Pomachał do niej.
-DO CELU, DO CELU DAVID! – wrzasnął Mat z drugiego końca
boiska. Abigail odmachała mu przyjaźnie, lecz nie mogła wyjść z podziwu. „To
się nazywa moc!” – pomyślała i cała jej uwaga skupiła się na nim. – Co z tego,
że odbijasz to mocno skoro nie trafiasz!
- Jasne, Kapitanie! – rzucił beztrosko i zasalutował jak żołnierz
-Spróbuj to pobić! – wykrzyknął do Jamesa, na co ten posłał mu chłodne
spojrzenie, a Abigail uśmiechnęła się lekko. Przez moment do głowy wpadł jej
pomysł, by ponownie po treningu odwiedzić męską szatnię, jednak szybko
wyrzuciła ten pomysł z głowy. Tym bardziej, że w pobliżu czaiła się ta wywłoka…
to znaczy dziewczyna Jamesa i pewnie zajmie jej miejsce za kotarą.
Tłuczek nagle wyłonił się z mgły lecąc prosto w Davida.
Chłopak wykonał obrót, jednak dłonie poślizgnęły się i upadł na ziemię. Szatyn
spadł z miotły i wylądował z impetem na
plecach. Jego miotła przeleciała parę metrów i również spektakularnie zderzyła
się z błotnistą ziemią. Gryfon podniósł się rozmasował bark i zerknął w górę
skąd nadlatywał do niego James.
David
podniósł się w momencie, gdy brunet wylądował na trawie kilkanaście stóp od
niego.
-Pobiłem. I co teraz? – James spojrzał na niego, nie kryjąc
zdenerwowania.
Kapitan widząc, że coś się święci szybko odleciał od
pilnowanych przez siebie bramek.
- Co wy wyrabiacie? – zapytał cicho, kątem oka zauważając,
że cała drużyna się im przygląda i również jakaś ruda smarkula na trybunach,
która próbuje wyłapać każde słowo – Widzę, że coś jest między wami nie tak, ale
rozwiązujcie to poza boiskiem, jasne? Nie życzę sobie czegoś takiego na meczu.
Żaden z nich nie odpowiedział, zgrzytając zębami wrócili do swoich mioteł i
już więcej się do siebie nie odezwali.
Abigail po skończonym treningu wróciła z Davidem do zamku.
James patrzył za nimi zagadkowa miną, gdy wtem ktoś rzucił mu się na szyję omal
nie zwalając go z nóg.
- Byłeś wspaniały! – Elizabeth pocałowała go w usta.
- Tak… - odparł – wiem
Jego orzechowe oczy skierowały się za znikającą sylwetką
jego przyjaciela, jednak blondynka szybko odwróciła jego uwagę od Davida.
***
-Nie jedz tyle, bo nawet nie odbijesz się od ziemii w czasie
meczu – powiedział James, rozsiadając się na miejscu naprzeciwko. Ivy nawet nie
zareagowała, zajęta popijaniem komptu. Była wpatrzona w jakiś bliżej
nieokreślony punkt, a jej twarz nie miała wyrazu.
-Cicho –skarcił go
Aaron i udał, że zajął się roladkami – Nie widzisz jaka jest blada? –dodał
szeptem.
-Sądzę, że ona zajada stres – odparł jak zwykle spokojnie
Xavier, nabijając na widelec kiełbaskę i nieco nieprzytomnym wzrokiem wpatrując
się w okna. W drużynie ostatnio często żartowali, że nawet naga Vivian nie byłoby w
stanie wyprowadzić go z równowagi. – Jednak nie widzę w tym najmniejszego
sensu.
Wielka Sala była niemal pusta. Jedynie ostatni maruderzy,
którzy spóźnili się na obiad kończyli swoje posiłki.
-Gdzie tam. Ona zawsze tak wygląda. – powiedział James, i
machnąwszy lekceważąco ręką zabrał się za jedzenie naleśników z dżemem
poziomkowym. Sięgnął po herbatę i załadował do kubka cztery solidne łyżki cukru
– Jak topielec. Albo larwa – dodał po
namyśle wyjątkowo złośliwie. Po raz któryś zerknął na miejsce zwykle zajmowane
przez Davida. Było puste. Ugryzł naleśnika i ścisnął kubek mocno przesłodzonej
herbaty.
-Twój troska jest wręcz ujmująca – sarknął Vince, zerkając
na swoją nietknięta sałatkę ze zmarszczonym czołem.
-Wiem – wybełkotał, James z pełnymi ustami, jednocześnie wpychając
do buzi kolejnego naleśnika. „To ja zajadam stres, nie ona”- pomyślał, jednak
nie zamierzał się do tego przyznawać. Póki co doskonale mu to wychodziło.
- Przepraszam bardzo, ale ja tutaj jestem! – wykrzyknęła
nagle dziewczyna, jakby wzbudziła się z letargu. – I wcale niczego nie zajadam!
- Nie, wcale – przedrzeźnił ją Vince.
Do stołu dosiadł się Matt.
- No jestem z was dumny. Daliście radę.
- Tak, też z siebie jestem – mruknął James – ale obawiam
się, że jutro zabiją mnie zakwasy.
Ivy w myślach przyznała mu rację już czując obolałe nogi.
- Musicie być w dobrej formie przed meczem! – rzucił kapitan i
usiadł przy nich.
Ivy zerknęła na Jamesa.
- Gdzie masz Elizabeth? – zapytała zgryźliwie. Nie tylko ją
denerwowało zachowanie Jamesa i jego dziewczyny, którzy nie mogli się od siebie oderwać w przejściu szatni.
- Jest na kółku z zaklęć… zaraz, od kiedy cię to obchodzi?
- Dd kiedy przychodzi na treningi i obmacuje się z tobą w
szatni.
- Czyżbyś była zazdrosna? – spytał uśmiechając się.
- NIE! – wzdrygnęła się z obrzydzenia na samą myśl, co chłopak oczywiście zauważył.
Postanowiła zakończyć tą rozmowę, zanim wkroczą na
niestosowne tematy, a wtedy stało się coś jeszcze gorszego.
- Ivy, mogę z tobą porozmawiać? Na osobności.
To znowu ten sam głos. Ten sam, który słyszała idąc na
trening i przed którym uciekła. Ivy obróciła się spojrzała do góry i szybko się
obróciła się z powrotem . Za nią stał Luke, Puchon z paczki Abigail, który w
dziwny sposób nawiązywał do tematu balu. Nie mógł wybrać gorszego momentu.
Chłopaki z drużyny wydali jednogłośne przeciągłe „uuu…”, a ona odpowiedziała im
najwredniejszym spojrzeniem. Efekt popsuła twarz, która z każda chwilą robiła
się coraz bardziej czerwona.
- Wiesz, nie mam teraz czasu. Może kiedy indziej…
- Nie kłam, masz mnóstwo czasu. Już po treningu. –
Uśmiechnął się Kapitan, wywołując salwę śmiechu wśród chłopaków.
- No nie udawaj takiej niedostępnej! – zawtórował mu James,
popijając przesłodzoną herbatę, co skutecznie ukrywało jego niezbyt wesołą
minę.
- Przecież wiemy, że niezłe z ciebie ziółko! – naigrywał się
Aaron.
- Cicho siedź, małolacie co ty tam możesz wiedzieć – wtrącił
Vince, nabierając na łyżkę zupy. - Pewnie w życiu nie miałeś dziewczyny.
Chłopaki pnownie ryknęli śmiechem, nie wiadomo z niej czy z biednego Aarona, jednak Ivy dziwnie się skurczyła jakby chciała schować się pod
stołem.
- Hm… to może faktycznie innym razem. Narazie! – rzucił
wciąż zadziwiająco pewny siebie Luke i uśmiechnął się do niej, a następnie wyszedł
z Sali.
Raptownie ponownie rozległy się śmiechy i głupkowate
komentarze, a Ivy zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- Ivy, niespodziewaliśmy się tego po tobie!
- No, opowiadaj! To twój chłopak?
- Dlaczego nie przedstawiłas nam go wcześniej?
- Och, odwalcie się!
- Och, odwalcie się!
***
- Hm… Nie jesteś głodna? – David zerknął na nią, gdy mijali
wrota Wielkiej Sali. Ze środka dobiegały głośne śmiechy.
- Już jadłam. Poza tym mam ciasteczka. – Wskazała na swoją
brązową torbę – Chcesz jedno?
- Za chwilę, bo…- zawahał się moment – pamiętasz nasz
zakład?
Abigail lekko zwolniła krok.
- Tak… - odparła, przygotowując się na najgorsze. Przegrała
i była mu winna przysługę. Sama niemal o tym zapomniała i miała nadzieję, że on
też zapomni.
Zatrzymali się w połowie schodów prowadzących do podziemi.
David podrapał się po głowie w zakłopotaniu.
- Wygrałem przysługę i… - przerwał.
- Pamiętam. – Trochę się bała, czego zarządza, jednak jego
zakłopotanie mocno ją zaintrygowało. Ponownie ruszyli stopniami w dół. Abigail
przyglądała mu się badawczo. Chłopak wziął głęboki oddech.
- C-czy… - zająknął się, lecz natychmiast się zreflektował –
Czy chciałabyś…
Abigail nagle doznała wewnętrznego olśnienia. Jego
zawstydzenie i termin zbliżającego się Bożego Narodzenia mógł wskazywać tylko
na jedno… David Anthony Smith chce ją zaprosić na bal! Poczuła jakby kopnął ja
prąd. Uznała to za objaw ekscytacji. A może było to mocniejsze bicie serca…
Uśmiechnęła się szeroko. Będzie wspaniale razem na balu!
Intuicja podpowiadała jej, że Gryfon świetnie tańczy, a poza tym jest zabawny i
miły, a Danielle zarzekała się, że widziała jak dzielnie pociesza całą grupę
płaczących pierwszoroczniaków. Nie wiedziała co to ma wspólnego z balem, lecz niewątpliwie
była to zaleta. Już nastawiła się, że James na pewno jej nie zaprosi. Mogła
sobie poczekać aż wróżba zacznie się spełniać, a James rzuci swoją dziewczynę,
a przedtem miło spędzać czas z Davidem. W końcu się kolegują i przecież mogą
chodzić razem na tańce. Co oczywiście nie oznacza, że gra na dwa fronty, jakby
to podsumowała Danielle. To była tylko czysto koleżeńsko realcja.
- Czy chciałabyś… - wziął głęboki oddech, starając się
patrzeć jej w oczy. „ No dalej, dam radę… To tylko jakaś głupia potańcówka…” –
Napisać moją pracę z Historii Magii? – wypalił.
Abigail nagle skamieniała.
- Chodzisz na Historię Magii? – w jej głosie dało się wyczuć
lekki zawód.
Czuł, że serce kołacze mu się w piersi. Nawet mecz mnie nie
przeraża, więc dlaczego teraz tak się stresuje?
- Nie… Miałem na myśli… transmutacje – palnął bez
zastanowienia, nim zdążył ugryźć się w język.
- Ach… jasne, napisze – odparła Ruda ze wzruszeniem ramion.
„Cholera”
- To spotkamy się przed meczem? – zapytała Abigail, uśmiechając
się lekko. Wciąż była zawiedziona, bo jej niezawodny wróżbiarski instynkt
podpowiadał jej, że David chce ją zaprosić. „No trudno, zrobi to później” –
pomyślała. "Najlepszy nawet czasem się myli".
– Napiszę ci to na sobotę, dobrze? – dodała na odchodnym, wybijając rytm
o dno beczułki, gdy doszli do sekretnego przejścia do podziemii Hufflepuffu.
- Tak… Dobrze… - odparł.
Czuł, że krew odpłynęła mu z twarzy. Chyba zaraz zemdleję - pomyślał.
- No to do zobaczenia. – Uśmiechnęła się z wdziękiem i
weszła do środka - Na pewno wszystko ok.?
-Tak, jasne…
Dziewczyna zerknęła na niego jeszcze raz i zamknęła okrągłe
wejście.
David
patrzył przez moment wpatrywał się w denko od beczułki, które służyły za drzwi
i z których klamka zniknęła na jego oczach.
Raptownie odwrócił się twarzą do kamiennej ściany i walnął w nią czołem.
Powtórzył to jeszcze trzy razy. Przestał dopiero wtedy, gdy poczuł, że głowa
pęka mu na pół i wrócił do wieży Gryffindoru.
***
- Na kogo stawiacie w jutrzejszym meczu? – zapytał Luke
siedząc wielkim fotelu przed kominkiem.
- Na Gryfonów! – odparli jednocześnie, wznosząc kufle ku górze.
- No w sumie ja też – uznał Luke i razem zresztą napił się
kremowego piwa przemyconego z Hogsmeade, w kuflach „pożyczonych” bez pytania z
kuchni.
Abigail, Josh, Lucy, Luke i Danielle tworzyli najbardziej
zgraną paczkę na świecie i chyba nic nie było w stanie tego zmienić.
***
Ogłoszenie parafialne: ludzie, prosimy, kochamy was, jednak boimy się, że niedługo co poniektórzy zaczną wysyłać nam groźby, gdyż zwlekamy z rozdziałem :d Wiemy, że to irytujące, jednak musicie zrozumieć, że w tym roku zdajemy maturę, uczymy się na prawko, mamy dużo zajęć no i chcemy mieć też jakieś życie osobiste, a pisanie jest naprawdę czasochłonne. A myślę, że nikt nie chce dostąpić zaszczytu zostania w klasie maturalnej drugi rok i to bez prawa jazdy :P
Mamy nadzieję, że rozdział was usatysfakcjonuje.
jest świetny :P
OdpowiedzUsuńGenialny!!! Ale... tak, macie rację. Następny razem wyślę wam taki list, jak jeden z tych, które dostał Hagrid XD Nie, żartuję. Ale PISZCIE SZYBKO !!! :D
OdpowiedzUsuńPrzy kolejnej takiej przerwie pójdę na stryczek :\
Kocham <3
OdpowiedzUsuńCudowny i cudowny i cudowny. Och, jaka ja elokwentna. No ale cóż... Zdarza się. Czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Swish
Nominuję Was do Liebster Award!
OdpowiedzUsuńhttp://have-wings-will-fly.blogspot.com/2014/04/liebster-award.html
Yhm... Kurde, zacznę wysyłać listy z pogróżkami!!!! xxxd:PPP
OdpowiedzUsuńAle tak na serio rozdział czad. PISZCIE!!!!!! PISZCE!!!!PISZCIE!!!!!!!!!!! JESZCZE RAZ PISZCIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Hej! Jestem zachwycona Twoimi pomysłami i blogiem. Naprawdę fajnie piszesz! Kolejne świetne opowiadanie, na które trafiłam przypadkiem. Masz talent, zdecydowanie powinnaś pisać dalej. Absolutnie rewelacyjna notka. Nie jestem pewna, co urzekło mnie najbardziej. Chyba, jak to się ładnie mówi, całokształt. Jesteś mistrzynią, wiesz? :DJakaś magia jest w Twoim blogu i mówię Ci to na poważnie. Nie każdy blog ma TO COŚ, tę perełkę która tak bardzo przyciąga uwagę. Cóż mogę powiedzieć ? Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńGorąco, gorąco cię pozdrawiam i życzę weny!
Zapraszam do mnie :) lily-james--magic-love.blogspot.com
To nie ona, tylko one. Są dwie autorki, więc Waszymi, piszecie, macie, powinnyście itd.
UsuńSuper. Nie mogę doczekać się kiedy będzie następny rozdział. <3
OdpowiedzUsuńDzień dobry. Zostałaś nominowana do LBA
OdpowiedzUsuńWięcej u mnie na blogu w zakładce Liebster Blog Award.
Pozdrawiam, Decontis
Zapraszam na bloga o HP http://huncwotki-harrypotter.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń